Czarny parasol kołysał się niepewnie, walcząc ze wzmagającym się wiatrem i coraz mocniej zacinającym deszczem. Bezlitosne krople szturmowały materiał, wdzierały się pod nieprzemakalną tarczę, usiłując sięgnąć płaszcza, połasić się na skórzaną torbę i wyprasowane w kant spodnie. Bashar zmarszczył brwi, poirytowany własną bezsilnością i kiepskim humorem przyrody, która widać postanowiła uprzykrzyć innym życie. Lekarz przeszedł jeszcze parę metrów, lecz deszcz zacinał coraz mocniej, wiatr groził, że wyrwie w końcu parasol z dłoni, poniesie go ku niebu. Ciężkie westchnienie wydobyło się z piersi mężczyzny, nim jego wzrok padł na witrynę pobliskiego sklepu, obiecującą wytchnienie i ochronę przed gniewną jesienią. Nie namyślając się wiele, Bashar skręcił, chwycił za klamkę, wszedł do środka, złożywszy w końcu parasol.