Czarny parasol kołysał się niepewnie, walcząc ze wzmagającym się wiatrem i coraz mocniej zacinającym deszczem. Bezlitosne krople szturmowały materiał, wdzierały się pod nieprzemakalną tarczę, usiłując sięgnąć płaszcza, połasić się na skórzaną torbę i wyprasowane w kant spodnie. Bashar zmarszczył brwi, poirytowany własną bezsilnością i kiepskim humorem przyrody, która widać postanowiła uprzykrzyć innym życie. Lekarz przeszedł jeszcze parę metrów, lecz deszcz zacinał coraz mocniej, wiatr groził, że wyrwie w końcu parasol z dłoni, poniesie go ku niebu. Ciężkie westchnienie wydobyło się z piersi mężczyzny, nim jego wzrok padł na witrynę pobliskiego sklepu, obiecującą wytchnienie i ochronę przed gniewną jesienią. Nie namyślając się wiele, Bashar skręcił, chwycił za klamkę, wszedł do środka, złożywszy w końcu parasol.
Charakterystyczny zapach zieleni przegonił wilgoć deszczu, łagodna cisza zastąpiła szum padających kropel. Feeria barw, mieniących się w łagodnym świetle płatków kwiatów, wyparła jesienną szarość, przywołując wspomnienie ciepłego lata. Demon odetchnął, otrzepał parasol nad wycieraczką, nim zwinął go ciasno, nie pozwoliwszy kroplom spłynąć na posadzkę. Skinął głową ekspedientce, uśmiechającej się do niego zza lady, następnie skręcił między donice i wazony, spacerowym krokiem kierując się w przypadkową stronę.
Zamierzał przeczekać deszcz, niczego nie chciał tu kupować, ekspedientka też to wiedziała. Trzeba było tylko zabić nieco czasu, poczekać, aż chmury przepłyną gdzieś dalej, a wiatr przestanie zrywać czapki z głów.
Bashar spojrzał na jakieś kwiaty, przystanął. Dłoń sama wyciągnęła się do miękkich płatków, musnęła kruche krawędzie.
Pamiętał, jak dostał te pomarańczowe lilie albo wrotycz, jak nie był w stanie zinterpretować przesłania, nim okazało się, że przesłania żadnego nie było, kwiaty zaś zostały wybrane jedynie dla swej barwy i wyglądu, nie zaś dla swej symboliki. Demon parsknął śmiechem, przypominając sobie własne próby złamania pokrętnego szyfru, gdy tymczasem żadnego szyfru nie było, był jedynie chaos i przypadek. I uczucia, z początku błędnie kierowane, lecz gdy popłynęły we właściwą stronę, to jakby każdy element układanki wskakiwał na właściwe miejsce, odnajdując przeznaczony sobie fragment. Jak wiele spokoju wróciło do jego życia, gdy w końcu się to wydarzyło.
Bashar ruszył dalej, jego wzrok padł na wąskie pędy bambusa, rosnące w kamiennej donicy. Mężczyzna przystanął tuż przed roślinami, jego myśli zaś uciekły w stronę dawnych, minionych wydarzeń, które miały miejsce na innym odłamku. Westchnął.
Kości Makoto, jego wiernej nauczycielki łucznictwa, już dawno rozsypały się w pył, a jej płyta nagrobna musiała skruszeć wraz z upływem czasu. Mijające wieki nie były litościwe dla śmiertelnych, lecz pamięć o nich pozostawała w demonicznym sercu, wyryta na samym jego dnie, w najgłębszych jego czeluściach. Czy to wspomnienie, czy fakt tego, że ktoś jeszcze o nich pamiętał, był ulgą dla tych dusz, które już odeszły? Bashar uśmiechnął się przelotnie. Wiedział dobrze, co Makoto powiedziałaby na jego konne łucznictwo, wiedziałby też, co powiedziałaby na wybrany zawód.
Dłoń wyciągnęła się w stronę bambusa, musnęła zielone fragmenty.
Może jednak nie przyszedł tu tylko po to, by przeczekać deszcz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz