— Zaniedbałeś się, Tristanie — odzywa się w jego głowie Ceartas, jak zwykle nieproszony, gdy agent drapie się po kilkudniowym zaroście.
— W dupę mnie pocałuj — rzuca pod nosem Tristan.
Ale bóg ma rację – dawniej mężczyzna nie wyszedłby z domu bez pociągnięcia brzytwą po brodzie, teraz sięga po nią może raz w tygodniu, bardziej przez stare przyzwyczajenie niż realną potrzebę. Szczecina porasta mocno zarysowaną szczękę oraz bladą szyję, jest ponad ustami, które uśmiechać potrafią się już tylko krzywo, kpiąco, ironicznie. O włosy też już nie dba, nie ma siły ni chęci, czarne pasma zaczesuje dłonią do tyłu, bo tak najłatwiej, przycina je nierówno samemu, gdy zaczynają za mocno wchodzić w oczy. Błyszczące w słońcu miedzią piwne tęczówki znane były ze swojego błysku, ostrej bystrości, aż nie pogrążyły się w mętnych wodach żalu i cierpienia. Nadal są przenikliwe, tylko wzbudzają więcej niepokoju.
Wzdycha, patrząc na stos dokumentów na swoim biurku, podciąga rękawy pogniecionej koszuli, odsłaniając żylaste przedramiona. Nigdy nie był szczególnie umięśniony, sylwetkę miał wysportowaną, właściwą agentowi, ale w ostatnich latach wymizerniał, obojczyki trochę sterczą, mięśnie wydają się narysowane grubym ołówkiem na cienkiej skórze. Zdrowo to na pewno nie wygląda, lecz wysłużone koszule i długie płaszcze starają się kryć ten stan, podobnie jak spodnie chowają całkowicie czarne nogi zaczynające się w połowie ud, czarne jak martwicza tkanka, która jednak wciąż żyje. Łokieć ociera się o skórzaną kaburę na ramieniu, Tristan zastanawia się przelotnie, ile kul potrzeba by było, żeby zmęczyć Marhalta. Nie jest pewien, czy to dobrze, że z roku na rok przeraża go coraz mniej fakt, że nie umie podać odpowiedzi.
— Tristanie.
Nie odzywa się.
— Wyglądasz żałośnie.
— Wiem.
Zmęczył się światem na tyle, że przestał odnajdywać w nim wiele dobrego, wzrok zamglony bólem i zgubnym pragnieniem zaczął dostrzegać więcej nieszczerości i hipokryzji, przestały dziwić zbrodnie, a emocje, niegdyś tak żywe przy co poważniejszych sprawach, ostygły, zastąpione chłodną oceną poszlak i akceptacją najgorszych możliwych opcji. Tristan niegdyś prychał na cyniczną postawę, uznając ją za zdecydowanie przesadzoną, więc los wrzucił go w inne buty, dał nową perspektywę i Tristan dalej prycha, lecz nie pogodnie czy niedowierzająco, prycha na ludzi, na życie, warczy i burczy, bo tylko do tego czuje się zachęcony. Momentami zgorzknialec bardziej cierpki od biurowej kawy, który w opinii ogółu zapomniał, jak to jest się śmiać.
Porzucił głośne kręgi rozmów i wybrał odludzie, zamyślenie, ciszę. Swoje sprawy wyraża w konkretach, gdy coś mu wyraźnie przeszkadza, mówi wprost, owijać w bawełnę zachciewa mu się tylko na przesłuchaniach, w codziennym życiu nie lubi się w to bawić. Kiedyś tę szczerość do bólu łagodził żartem, teraz wzrusza ramionami, gdy prawda płynąca z jego ust uderzy kogoś za mocno.
Zabójczo skuteczny w tym, co robi. To znienawidzony Ceartas wprowadził go na drogę członka służb specjalnych, ale od czasu wypadku Tristan czuje, że zaczął pracować wyłącznie dla siebie, że to jemu największą satysfakcję dostarcza wnikliwa ocena akt i wyczerpujący sprawę raport. Bystry i dokładny, pewny swych wniosków, pochwala sprawiedliwość, winnym ni krzty nie popuszczając, do pokrzywdzonych wyciągając pomocną rękę.
Nie, nie wydaje się wielu osobom typem dobrym ani miłym do dłuższej rozmowy, co Tristanowi odpowiada. Bo prawda jest taka, że boi się on bliższych relacji, boi się, co zrobić im mógłby jego bagaż, gdyby barki go trzymające się zachwiały, a mężczyzna znów nie umiałby temu zaradzić. Czasami spojrzenie piwnych oczu zawiśnie gdzieś w oddali, zatrzyma się na zdjęciu sprzed lat i dopiero wtedy wysoki mur kruszeje, a przez wąski wyłom widać tęsknotę za przyjaciółmi, zwykłą bliskością.
Od dziecka był trenowany do roli służbowego, przez co Tristan jest specem w swoim fachu – gdy młodzież z jego klasy wybierała się do kina, on pod czujnym okiem Riwalena rozkładał pistolety i karabiny, po czym składał je ponownie i szedł z mężczyzną na strzelnicę. Kończył pracę domową z equilango i czytał podstawowe akty prawne wszystkich odkrytych krain, aż nie zaczynał pojmować zawiłości ustaw i pracy wymiaru sprawiedliwości. Obiad był doskonałą okazją do powtórki treści kodeksów z zamierzchłych czasów oraz podstaw psychologii, zdarte kolano przypominało o lekcjach pierwszej pomocy od Blancheflor. Wypluwał płuca na treningach kondycji, walczył z zakwasami po unoszeniu ciężarów, uczył się zdobywać poszlaki i tworzyć policyjne foldery – czy tak powinno wyglądać dzieciństwo zwykłego dziecka?, pytali w szkole. Ale przecież Tristan nigdy nie był zwykłym dzieckiem. Moja idealna broń, tak szeptał do niego Ceartas, a Tristan upajał się każdą jego pochwałą i robił wszystko dla kolejnej. Agent doskonały. Miecz kuty latami, by błyskiem swej ostrej klingi oślepiał wrogów. Szkolony na jedną z najbardziej wpływowych osób w rządowych agencjach.
Marhalt skrzeczy gdzieś z tyłu jego głowy na te wspomnienia.
Wraz z podpisaniem paktu z Marhaltem Tristan zyskał nowe nogi zaczynające się tam, gdzie dokonano amputacji – dwie kończyny wzbudzające u wielu odrazę, całkowicie czarne i nienaturalnie silne, z ich pomocą zaparcie się i zatrzymanie jadącego samochodu nie jest problemem. Do tego mężczyzna może biec niezwykle szybko i wolniej się męczy, przy dobrym wybiciu skoczy nawet do sześciu metrów w górę oraz tyle samo w dal. Zranienie Tristana w nogi nie przynosi praktycznie żadnych efektów – kula w końcu sama wypadnie z rany, nóż zostanie wypchany przez mroczną tkankę, agent zaś nie zostanie tym spowolniony. Marhalt także wyczuwa i widzi więcej od Tristana, zależnie od humoru przekazując mu czasami bardzo nieoczywistą wiedzę. Rozpoznaje magię, a najlepiej tę czarną, nakierowuje na poszlaki, czy pomaga w śledzeniu osób.
Jednak siła Marhalta ma swoją cenę, a jest nią krew i cierpienie Tristana.
Bogowie to kapryśne istoty, jednego dnia szczodrze obdarowujące swych wiernych urodzajem i kosztownościami, tylko po to, by następnego odebrać owo dobro i oglądać z rozbawieniem, jak podjudzeni kłamliwymi szeptami bracia przebijają się mieczami, matki pozbywają się przeklętych dzieci, władcy walczą o upadające królestwa. Ceartas od dobrej zabawy również nie stronił, lecz kapryśny nie był.
Nauczyciel, doświadczony obserwator, sędzia – takie role przyjmował, z pobłażliwym uśmiechem na ustach wysłuchując kłótni, gdy humorzasta zachcianka jednego boga zaczynała wchodzić w drogę drugiemu. Nie myśleli w przód. Nie patrzyli na szerszy obraz. Nie rozumieli perfekcji tworzenia i konsekwencji tak, jak on. Ich słudzy byli w najlepszym przypadku dobrzy. Ceartas pragnął doskonałości, bo tylko ona jego zdaniem dałaby boskim stworzeniom władzę, o której reszta podobnych bytów mogła pomarzyć, która stałaby się przedmiotem zazdrości, ta zaś bawiła go niesłychanie.
W tajemnicy przed resztą panteonu, na ołtarzu zasłanym odznakami zmarłych na służbie funkcjonariuszy i kopiami sądowych pism, stworzył troje dumnych oręży – dzieci mające stać się pewnego dnia potęgą sprawiedliwości. Jeśli go nie zawiodą.
Gwenlyn spędzała długie godziny nad kodeksami, Andret prowadził ze swoją młodzieńczą bandą policjantów obławy na okolicznych rabusiów, a Tristan… Ceartas uśmiechał się szerzej, ilekroć patrzył na Tristana. Wierny. Pewny swego. Sumienny. To on miał zostać prawą ręką boga w ziemskich sprawach, obdarzony boskimi darami i trwający u szczytów władzy.
Dopóki służba pewnego dnia nie okazała się zgubna. Zasadzka na misji pozbawiła Tristana nóg i woli życia, wiary w swego boga i części serca, które umarło wraz z gasnącym blaskiem w znajomych oczach. Wrzeszczał co noc, aż te desperackie krzyki nie ściągnęły do sterylnej sali mroku uśpionego głęboko w zapomnianych czeluściach.
— Czy zgadasz się na pakt? — wycharczało stworzenie. Tristan dyszał ciężko, ledwo przytomnym spojrzeniem patrząc na swoją krew i ciemną maź, mieszające się na jego szpitalnym fartuchu ze sobą i tworzące słowa piekielnej umowy. Bał się, że wątpliwości go powstrzymają, lecz te nie nadeszły.
Wyciągnął rękę do Marhalta, przypieczętowując swój los straceńca i drogę zemsty.
- Ceartas – bóg sprawiedliwości, jeden z licznych patronów policji i służb specjalnych, największy znany Tristanowi skurwysyn. Niegdyś jego sługa, młody, głupi idealista, oddałby życie na polecenie Ceartasa, wierząc niezachwianie w jego boskie plany, lecz gdy Tristan boleśnie przekonał się na własnej skórze, jak okrutni, a równocześnie bezużyteczni mogą być bogowie, odrzucił całą swą wiarę, napluł na obiecane mu błogosławieństwo. Ale Ceartas nie rezygnuje tak łatwo ze swojego cudownego męczennika.
- Marhalt – chuj wie co, chuj wie skąd. To mało powiedziane, że Tristan nie zastanawiał się długo, gdy podpisywał pakt z Marhaltem. On w ogóle nie myślał, zgadzając się na połączenie swojego ciała z czymś, co prawdopodobnie kłamało mu w każdym zdaniu przynajmniej pięć razy. W tamtym momencie liczyła się tylko moc Marhalta, lek na dojmującą bezsilność. Bolesne konsekwencje tej relacji stanowią naturalną kolej rzeczy.
- Gwenlyn Claíomh Dlí – prokurator krajowa Novendii, ktoś, kogo nazwałby siostrą, gdyby byli normalnym rodzeństwem i mieli dla siebie coś więcej poza pogardą oraz odrazą. Z trójki idealnych dzieł Ceartasa ta najbardziej opanowana, rozsądna, kierowana rozumem, przemyślanym osądem, a nie sercem i mylącymi emocjami. Kodeks karny jest świętością, którą rozkłada na ołtarzu swego boga, prosząc o przejrzystość umysłu przy wskazywaniu winnego, o bezwzględność przy wybieraniu kary.
- Andret Claíomh Neartmhor – dyrektor Głównego Biura Śledczego, ktoś, kogo nazwałby bratem, gdyby byli normalnym rodzeństwem i nie pragnęli przy każdej możliwej okazji skoczyć sobie do gardeł. Przebił się na sam szczyt hierarchii nie z racji pochodzenia, lecz przez swą siłę i ten wrzący temperament, wylewający się bezlitośnie na przeciwników, jak również miarowo kipiący w czasie obrad. Tylko na widok Tristana traci zdolność panowania nad sobą. Aż dziw bierze, że kiedyś potrafili się razem bawić.
- Riwalen i Blancheflor Airíoch – ludzie, których nazwałby rodzicami, gdyby byli normalną rodziną, a nie sztucznym tworem stworzonym na polecenie Ceartasa. Emerytowani mundurowi dostali od boga jedno zadanie – pomóc mu uczynić z Tristana niezawodnego obrońcę sprawiedliwości. Są mu obojętni. Oni pewnie go teraz nienawidzą.
- Ma objawy zaburzenia obsesyjno-kompulsywnego. Nieważne, jak niechlujny Tristan może się wydawać, jego mieszkanie jest zawsze nieskazitelnie czyste, a każda rzecz stoi na przypisanym sobie miejscu – na niewielkiej kanapie dwie poduszki muszą leżeć z lewej strony, a jedna z prawej, inaczej agent nie potrafi się skupić. Przy pierwszym wejściu do pomieszczeń odczuwa silną potrzebę, żeby przesunąć rzeczy choćby o centymetr, żeby wszystko się według niego zgadzało. Kawę robi w białym kubku z logiem Biura, herbatę w zielonym z nadrukiem śpiącego labradora, nigdy inaczej.
- Zaśnięcie często zajmuje mu połowę czasu, który poświęca na spanie, przez Ceartasa i Marhalta prowadzących słowną batalię w jego umyśle. Tristan wyrzekł się bycia boskim sługą, ale nie zmienia to faktu, że Ceartas ma wciąż otwartą furtkę prowadzącą do myśli swojego stworzenia, zaś Marhalt stał się na tyle integralną częścią mężczyzny wraz z podpisaniem paktu, że również ma dostęp do świadomości Tristana. W rezultacie oba byty regularnie kłócą się ze sobą, próbując dowieść swojej racji, kosztem spokojnego snu agenta.
- Odgłos silnych wybuchów czy fajerwerków wywołuje u niego stres, w niektórych przypadkach może to być również napad lękowy.
Arthur pspspsps
Andrea pspspsps
listopad 2024
Opovember
Bogowie przeszkadzający kazaniami w spaniu, prokuratura otwierająca furtkę dla szefa do wylania pracownika, kryzys egzystencjalny – czyli codzienność Tristana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz