Kiedy słońce z nieba znika,
Ciemność i chłód chowają świat.
Zegar coraz wolniej tyka.
Pochwyć mnie,
Zabierz stąd
Na we śnie
Piękny lot.
Powiedz, kim
Jest mój cień.
Powiedz, nim
Skończę dzień.
— Cięcie!
Muzyka ustała, na planie zapadła chwilowa cisza, która szybko została przerwana przez krzątających się pracowników. Kamerzysta przestał kręcić, statysta odsunął stojak z mikrofonem, zaś makijażystka podeszła do siedzącego na krześle BenJohna i zaczęła poprawiać grzywkę. Kobieta chwilę palcami przestawiała kosmyki, w końcu oddaliła się na dwa kroki, by przyjrzeć się w całości muzykowi. Ktoś w tym samym czasie przestawił lampę, światło zatem lepiej oświetliło twarz.
Makijażystka z dobrą chwilę wpatrywała się w niego, co szybko zwróciło uwagę tamtego.
— Czy coś nie pasuje? — spytał uprzejmie.
— Nie, nie. — Pokręciła głową. — Po prostu przypomniałam sobie, jak wyglądałeś w czasach debiutu. Wydoroślałeś. — Posłała mu pogodny uśmiech.
Słysząc te słowa, Benja nieśmiało spuścił głowę.
— Dziękuję — powiedział.
Tak, od debiutu minęło trochę czasu. Dokładniej dziewięć lat. Chwila, aż dziewięć? Jak ten czas leciał! Benjamin pamiętał dzień swojego debiutu, jak gdyby to było wczoraj. I to prawda, wtedy wyglądał inaczej; jak nastolatek. Mimo bycia oficjalnie dorosłym wciąć miał tę dziecięcą, nieco zaokrągloną buźkę, bez wyraźnych rysów. Jeszcze włoski zawsze związywał w taki koczek, a puszczona luzem grzywka w większości zasłaniała czoło, co tylko bardziej go odmładzało. No, dzieciak jak nic.
Teraz wyglądał inaczej. Rysy twarzy bardziej mu się wykształciły: miał smukłą, acz ładnie zaznaczoną linię szczęki, trochę dłuższe włosy, grzywkę zawsze starannie rozczesaną, ukazując w większości czoło i wyraźne, proste brwi. Bardzo dobrze dało się dostrzec jabłko Adama, zaś oczy z reguły patrzyły z takim opanowaniem i spokojem, nawet jeśli nierzadko muzyk lubił się trochę powygłupiać. Benja dorósł, do tego dbał o swoje ciało, więc prezentował się...
Cóż, według milionów fanów, idealnie.
— Nic dziwnego, że tyle osób się tobą interesuje — kontynuowała makijażystka.
— Nie da się przeciwstawić memu urokowi, prawda? — zażartował nieco zniżonym, bardzo dostojnym głosem, puścił oczko.
W odpowiedzi kobieta cicho się zaśmiała.
Po nieznacznym przestawieniu rekwizytów kręcenie teledysku zostało kontynuowane. Sam Benjamin nie popełniał błędów, śpiewał i grał idealnie, a do tego dbał go swoją mimikę, by przykuć uwagę wszystkich, którzy będą to oglądać. Akurat z racji na charakter piosenki scenariusz był prosty, nie wymagał wielu detali, akcji czy innych smaczków, nadal jednak muzyk wykonał świetną robotę. W sumie starał się z dwóch powodów.
Pierwszy: kariera.
Drugi: po tym wszystkim mógł wrócić do domu.
Na wiosnę z reguły udawało mu się wziąć kilkudniowy urlop. Jeśli nie miał wtedy czegoś bardzo pilnego do zrobienia, dyrektor pozwalał mu wyjechać, między innymi ze względu na urodziny piosenkarza. Co prawda, rzadko kiedy wyznaczał termin urlopu pokrywający się z tymi urodzinami, (na przykład teraz padło na dosłownie pierwszy tydzień miesiąca) ale wolne to wolne, więc Benja nie narzekał.
Szkoda, że w tym roku nie uda mu się zorganizować imprezy z przyjaciółmi. Tyle czasu minęło, że każdy już się czymś swoim zajmował. Część się porozjeżdżała, część została w Strumniku. Nawet Benjamin technicznie wyjechał, bo trzy lata temu wytwórnia przeniosła swoją główną siedzibę do stolicy, a ta znajdowała się jeszcze dalej od rodzinnej miejscowości niż Brasselau. Z tego powodu trudniej było się spotykać. Aczkolwiek nadal utrzymywali wszyscy ze sobą regularny kontakt. Raz nawet reszta zrobiła całą kilkudniową wycieczkę do Stellaire, by spędzić czas z Benjaminem. Byli wtedy też na planie z nim! Muzyk był im dozgonnie wdzięczny za to.
Musieli to kiedyś znów powtórzyć.
Późnym wieczorem samochód zatrzymał się przed jednym z domków jednorodzinnych. Tylne drzwi się otworzyły, wysiadł Benjamin, który złapał swoją torbę i przerzucił przez ramię. Nie poszedł jednak od razu pod furtkę, a jeszcze stanął przy miejscu kierowcy.
Szyba została opuszczona, zza niej wyjrzał Tommy.
— Przyjadę tak, jak się umówiliśmy — oznajmił. — W razie czego dzwoń.
— Jasne. — Zasalutował mu Benjamin.
— Wypocznij dobrze.
— Tak jest!
Pomachał odjeżdżającemu menedżerowi, a dopiero potem wszedł do domu.
Został powitany tak jak zawsze – ojciec na niego czekał w salonie, matka zaś poszła spać. Pół godziny poświęcił na streszczenie tego, co robił przez ostatni czas, później został pogoniony do łóżka. Szybko się umył, przebrał w piżamę i czmychnął do łóżka. Ułożył się wygodnie, jeszcze spojrzał na wiszącą na ścianie gitarę, którą lata temu dostał od ojca.
Pamiętał te czasy. Czasy, kiedy wszystko było takie proste. Kiedy oboje rodziców chętnie słuchało jego muzyki. Teraz pozostał po tym tylko instrument, obecnie wiszący w rodzinnym domu. Benja parę lat temu kupił sobie nową, porządniejszą gitarę, więc nie miał potrzeby już wozić tej starej. Z drugiej strony nie zabierał nigdy nowej do domu. Mimo wszystko czuł pewną nostalgię, gdy spoglądał na ten starty gryf, obite miejscami i porysowane pudło. Do dzisiaj sięgał po instrument, kiedy siedział w domu i akurat nabrała go ochota na granie.
Tak naprawdę odpoczynek miał tylko od kariery. Będąc w rodzinnej miejscowości, nadrabiał relacje z przyjaciółmi, którzy akurat też wrócili do domów, zawsze starał się spotkać z każdym, choćby z osobna. Poza tym zbliżała się wiosna, pogoda dopisywała, a to oznaczało wiosenne porządki.
Benja nie potrafił siedzieć nieruchomo, podczas gdy jego rodzice sprzątali. On również musiał pomóc i nie ograniczał się do swojego pokoju. Zwykle też zabierał się za salon i jadalnię. Tak było właśnie tego dnia. Z pomocą ojca wcześniej poprzestawiał nieco niektóre meble, by móc dokładnie odkurzyć podłogę. Następnie sam wycierał kurze.
Przejechał szmatką po meblościance; kiedy wszystko lśniło, zaczął po kolei ustawiać przedmioty. Przesunął trochę w bok metalowy samowar, by znajdował się on na swoim stałym miejscu, odetchnął. Dobra, teraz tylko jadalnia.
Już miał iść do drugiego pomieszczenia, lecz po drodze się zatrzymał. Zerknął w stronę kuchni, spojrzał na matkę, która właśnie wspięła się na taboret, by umyć górne szafki. Widząc, że stołek nie należy do najstabilniejszych, chłopak uniósł brwi.
Szybkim krokiem poszedł do kuchni.
— Czekaj, ja to zrobię — powiedział.
Matka spuściła na niego wzrok, aczkolwiek szybko nim wróciła do szmatki, którą spryskała płynem.
— Sama sobie poradzę — odpowiedziała trochę beznamiętnie.
— Ale stołek się trzęsie — naciskał jasnowidz. — Nie chcesz, żeby syn cię wyręczył?
Dwójka chwilę wymieniała się spojrzeniem, oboje z tą samą determinacją. Gdyby ojciec nie był akurat w łazience, tylko widział całą sytuację, z pewnością spróbowałby interweniować (delikatnie, ale jednak).
— Dobrze — odezwała się w końcu matka, przerywając kontakt wzrokowy.
Benjamin poczuł w duchu cień ulgi, choć dzięki szybkim lekcjom aktorstwa, jakie kiedyś otrzymał do kręcenia niektórych teledysków, nie wyszło to na zewnątrz. Wyciągnął rękę, zaproponował matce pomoc przy zejściu. Tamta z początku próbowała sama sobie poradzić – ostatecznie, z przypadku lub nie, podparła się na dłoni syna.
Jasnowidz mierzył ją wzrokiem, gdy nagle otworzył szerzej oczy. Wszystko w polu spowiła ciemność, a następnie pojawiło się coś zupełnie innego.
Dostał wizję.
Stał jako matka w jakimś nieznanym pomieszczeniu. Ściany były mlecznobiałe, podłoga lśniąca, z jakiegoś jasnoszarego kamienia. W pobliżu znajdowały się chyba inne osoby, ale nie mógł określić, kto dokładnie, ponieważ wzrok był nieco zamazany. Dostrzegał jedynie, że wszyscy nosili ciemne ubrania.
Kobieta wytarła palcem oczy, zamrugała parę razy. Podniosła wzrok z podłogi, spojrzała przed siebie.
Idealnie na wjeżdżającą do pieca kremacyjnego trumnę.
Więcej łez zaczęło spływać po policzkach, matka niemalże się zachłysnęła powietrzem. Pospiesznie sięgnęła do torebki, wygrzebała z niej komórkę. Drżącymi palcami wybrała z kontaktów numer do Benjamina, zaczęła dzwonić.
— Proszę, Benny, odbierz... — błagała pod nosem. — Proszę...
— Benny.
Zamrugał parę razy. Złoty pył zabrał wizję, a jasnowidz z powrotem widział kuchnię. Rodzicielka już zdążyła zejść z taboretu i teraz badawczo przyglądała się synowi. Wymienili się spojrzeniami, Benja trochę niezręcznie odchrząknął.
— Zamyśliłem się — zarzucił wymówką.
Oczywiście, matka o nic nie pytała. Po prostu zostawiła szmatkę z płynem, po czym udała się do jadalni. Benjamin odprowadził ją wzrokiem. Zerknął na swoją dłoń.
Co...
Co on zobaczył?
Czy ktoś miał umrzeć? Ktoś bardzo bliski, skoro matka wylewała tyle łez? Czy dzwoniła do Benny'ego, bo ten nie zjawił się na pogrzebie? O co chodziło? Co się miało stać? Co szykowała przyszłość?
— Kochanie, obawiam się, że ten dywanik już się nie dopierze... — usłyszał.
Odwrócił głowę, dokładnie w tym momencie do kuchni wszedł ojciec. Rodzic nieco się zaskoczył, ponieważ pewnie spodziewał się, że zastanie w tym pomieszczeniu swoją żonę. Nawet zaczął pytać, gdzie poszła mama, ale wtedy dostrzegł wyraz twarzy syna.
— Benny, wszystko w porządku? — podszedł bliżej, głos miał wyraźnie zmartwiony. — Coś się stało?
Muzyk przyjrzał mu się dokładniej, wtem oczy się zaszkliły.
— Ach, Benny, nadal uważam, że to nie jest konieczne.
— Jest, jest.
Ojciec westchnął ciężko, gdy drzwi samochodu po jego stronie otworzyły się, a on został wyciągnięty na zewnątrz przez syna. Benja złapał go pod ramię i, zamknąwszy auto, zaczął prowadzić przez rozległy parking. Chwilę później przekroczyli próg szpitala.
— Ale nic mi nie dolega — bronił się dalej rodzic. — Czuję się dobrze!
— Przezorny zawsze ubezpieczony. — Jasnowidz nie zamierzał się poddawać. — Wiele chorób na początku nie wywołuje żadnych objawów, a gdy się one pojawiają, to często na tym etapie leczenie staje się utrudnione.
Wizja, którą zobaczył u matki, bardzo go przeraziła. W końcu ktoś miał umrzeć, a skoro to zobaczył, oznaczało, że do tego dojdzie niebawem. Dobrze, że udało mu się szybko wydedukować całą sprawę. Musiało chodzić o ojca. Mógłby mieć wypadek albo chorobę, dlatego trzeba było zrobić wszystko, żeby nie doszło do śmierci. Ojciec był bardzo ważnym członkiem rodziny. W zasadzie to on trzymał ją w ryzach. Zawsze starał się pomagać zarówno swojej żonie, jak i dziecku, nawet kiedy dwójka była ze sobą skłócona. Jeśli odejdzie, to... trudno powiedzieć, co się stanie z rodziną Johnsonów.
Benjamin nie mógł do tego dopuścić.
— Miałeś odpoczywać przez te parę dni... — zaczął rodzic.
— Musimy to zrobić teraz — przerwał mu syn — bo potem cały kwiecień mam zajęty mini trasą koncertową, więc nie dam rady.
Tak oto tuż przed trasą koncertową Benja rozpoczął z ojcem trasę po wszelakich gabinetach lekarskich. Rodzic cały ten czas czuł się niepewnie, ponieważ nie tylko nie widział zbytnio w tym sensu, ale też zdawał sobie sprawę, że za to wszystko trzeba zapłacić sporo pieniędzy. Tutaj również Benjamin próbował go uspokoić, bo przecież jako muzyk dużo zarabiał, był sławny, więc takie badania naprawdę nie były dla niego jakimś wielkim wydatkiem.
— Po to zarabiam te pieniądze, by utrzymywać rodzinę — powiedział.
Po tym ojciec więcej nie dyskutował.
Przeszedł jeden test, drugi, trzeci, czwarty. Na przestrzeni raptem jednego dnia widział więcej lekarzy niż w ciągu ostatnich kilku lat. Wszyscy mówili, że nic mu nie dolega pod danym względem.
Aż wreszcie onkolożka stwierdziła nowotwór.
— Na lewym płacie wątroby można dostrzec niewielki guz. — Wskazała długopisem punkt na obrazie radiologicznym. — Jest to tak zwany mięsak. Przy obecnych rozmiarach zapewne nie wywołuje wyraźnych objawów.
— To prawda. — Przytaknął ojciec. — Nie czuję nawracającego bólu.
— Na szczęście jest właśnie na tyle mały, że usunięcie go nie powinno stanowić problemu. Znajduje się on też na wątrobie, która akurat ma bardzo dobre zdolności regeneracyjne. Operacja zatem powinna przebiec szybko i bez powikłań.
Rodzic znów pokiwał głową, zaś zajmujący drugie krzesło Benjamin odetchnął z wyraźną ulgą. Od razu skorzystał z okazji i poprosił o jak najszybszą operację. Pani doktor oznajmiła, że uda się pacjenta wpisać na bardzo bliski termin, jeszcze przed rozpoczęciem trasy koncertowej. BenJohnowi zależało, by mógł jeszcze być przy ojcu.
Jakiś czas później oboje wyszli z gabinetu. Starszy z mężczyzn zerknął na trzymane w rękach skierowanie, starannie je złożył i wsunął do kieszeni kurtki.
— Jak dobrze, że się zgodziłeś na badania — usłyszał.
Spojrzał na Benjamina, który właśnie wcisnął guzik, by wezwać windę. Młody cofnął się o krok, stanął tuż koło rodzica, wciąż jednak mierząc wzrokiem wyświetlające się numery pięter. Choć starał się robić wrażenie wyluzowanego, w oczach rodzica wyglądał, jak gdyby najbardziej to wszystko przeżywał.
Ojciec przyglądał mu się z dobrą chwilę w milczeniu, aż wreszcie postanowił powiedzieć:
— Dziękuję, że się nie poddałeś i mnie zabrałeś.
— Od tego są dzieci, nie? — rzucił lekko tamten, wzruszając ramionami. — Czasami to one biorą pod opiekę swoich rodziców.
Winda przyjechała, weszli do niej. Zjechali na sam dół, ruszyli w stronę parkingu.
Trudno opisać, jaką ulgę odczuwał Benja. Wcześniej tak bardzo się martwił, dosłownie wyobrażał sobie najgorsze. Co, jakby wykryto nieuleczalną chorobę? Co jakby lekarze powiedzieli, że pozostało ojcu niewiele czasu? Jak na to zareagowałaby matka?
Na szczęście było dobrze. Wystarczyła jedna, prosta operacja. Jego moc nie działała tak, że co zobaczy w przyszłości, to na sto procent się spełniało. Zawsze miał szansę coś zmienić. Okazjonalnie nawet on sam nie musiał interweniować, bo dochodziło do nieprzewidzianych zdarzeń, które wpływały na bieg historii. Wizja pogrzebu ojca zatem nie musiała się wcale spełnić.
— Właśnie, skąd pomysł z badaniami? — zapytał wtem rodzic.
Benjamin podniósł na niego wzrok, chwilę tak patrzyli na siebie w milczeniu.
— Miałem zły sen — odpowiedział w końcu, uciekając spojrzeniem przed siebie. — Nie dawał mi spokoju.
— Rozumiem. — Przytaknął.
Niespodziewanie w oczach mężczyzny pojawił się pewien błysk.
— O, czyżby mój cudowny, utalentowany syn miał jeszcze mieć prorocze sny? — Uśmiechnął się porozumiewawczo, szturchnął lekko muzyka.
— Co ty, tata... — Machnął niezgrabnie ręką Benja.
Cicho prychnął, gdy nagle twarz spowiło zastanowienie.
W zasadzie... to miał prorocze sny. A nawet więcej. Mógł zaglądać do przyszłości w dowolnych momentach. Przewidział wiele rzeczy: pytania na sprawdzianach, muzyczny sukces, przeróżne wydarzenia. W tym technicznie chorobę ojca.
Przeszli przez parking, dotarli do auta. Benjamin wsiadł po stronie kierowcy, ojciec pasażera. Zapięli niemal w tym samym czasie pasy, syn włożył kluczyk do stacyjki. Już miał przekręcić, ale zamiast tego spojrzał na rodzica.
— Tata — zaczął niepewnie.
Tamten spojrzał na niego, uniósł brwi.
— Tak? — spytał.
Benja cały ten czas myślał o tej jednej wypowiedzi ojca. Zwilżył językiem dolną wargę.
— Bądź pozytywnie nastawiony do operacji. Wtedy szybko minie i nie będzie powikłań.
Usłyszawszy to, rodzic prychnął.
— Zawsze jestem pozytywnie nastawiony do wszystkiego. — Poczochrał syna po głowie.
Prawda, trochę głupio powiedział Benjamin. Ale musiał zapełnić lukę czymkolwiek, by nie było dowodu, że zamierzał zarzucić czymś kompletnie innym.
Odpalił silnik, powoli wyjechał z parkingu na główną drogę.
Operacja się uda, operacja się uda, wszystko będzie dobrze, operacja się uda. Ojciec wyzdrowieje, nie zostawi ich samych. Cała rodzina będzie długo razem. Operacja się uda, operacja się uda...
Operacja się udała.
Chirurg bez najmniejszego problemu wyciął guza. Wszystko przebiegło bez trudów, a kilka godzin później rodzic wybudził się z narkozy. Przy łóżku już czekała na niego żona z synem, oboje zatroskanymi spojrzeniami mu się przyglądali. Gdy pytali, jak się czuje, odpowiadał, że w porządku. Na twarzach całej rodziny widniała ulga.
Uf, udało się. Benjamin zapobiegł katastrofie. Przed samą operacją dostał małego ataku paniki, ponieważ nagle zaczął myśleć o samych mrocznych scenariuszach. Mogło się okazać na stole, że jednak jest gorzej, niż zakładano. Albo doszłoby do jakiegoś niespodziewanego problemu. Cokolwiek.
Na szczęście tak sobie tylko wyobrażał.
Wieczorem rozmawiał przez telefon z Tommym. Blondyn pytał o zdrowie pana Johnsona, sam również się ucieszył, gdy usłyszał, że skończyło się dobrze. Następnego dnia miał przyjechać po BenJohna, ale powiedział, że będzie nie rano, tylko po południu, żeby muzyk miał trochę czasu na odpoczynek po takich przeżyciach. Gdy się rozłączył, Benja schował komórkę, po czym wrócił do sali.
Ojciec zdążył zasnąć. Był trochę zmęczony po operacji, a ponieważ zachwalał wygodę „vipowskiego” łóżka, zaśnięcie nie przyszło mu z trudem. Matka natomiast siedziała na kanapie i po cichu oglądała w telewizji wiadomości.
— Tożsamość jednego z największych złodziei w historii Yeongsanguk nareszcie została ujawniona — mówiła reporterka. — Według informacji, które podała policja, jest to Boyeon Jang, dwudziestotrzyletnia kobieta...
Rodzicielka westchnęła, wyłączyła telewizor. Akurat wtedy zauważyła, że wrócił Benjamin. Młody mężczyzna bez słowa podszedł bliżej, usiadł na kanapie koło niej. Razem zaczęli przyglądać się ojcu.
Cisza trwała, przerywana jedynie tykaniem zegara naściennego, szumem pojazdów i ewentualnymi szmerami dobiegającymi z korytarza. Matka nie ruszała się, jedynie błądziła wzrokiem. W końcu rzekła:
— Jak dobrze, że to nie było nic poważnego.
— Mhm — zgodził się z nią Benjamin. — Nie wyobrażam sobie życia bez niego.
— Ja również.
Dopiero w tym momencie kobieta spojrzała na syna. Kilka sekund mu się przyglądała, raz uciekła oczami gdzieś indziej, ale ostatecznie wróciła. Wykonała głęboki wdech.
— Martwiłam się. O ciebie.
Słysząc to, Benja od razu odwrócił głowę. Popatrzył na rodzicielkę, uniósł nieco obie brwi. Nie odpowiadał jednak. Milczał, po prostu czekając.
— Świat jest taki wielki, tyle tego wszystkiego — kontynuowała matka. — Ty wychowałeś się w małym mieście, w którym nic się nie dzieje, do tego jako najzwyczajniejszy człowiek. Bałam się, że jako sławny piosenkarz narazisz się na niebezpieczeństwo. Wiesz, jacy potrafią być czasem inni. Co, gdyby ktoś chciał ci zrobić krzywdę? Czy zdołałbyś się obronić? Te pytania sprawiały, że nie chciałam ciebie wypuszczać.
Benjamin dalej nic nie mówił. Brwi wolno opadły do naturalnego położenia, oczy minimalnie zalśniły. Pełne usta poruszyły się delikatnie, acz kąciki pozostały spuszczone.
— Są osoby, które czarują, które szybko się regenerują, więc życie w wielkim świecie nie stanowi dla nich żadnego zagrożenia. Ale ty? — Powoli wyciągnęła dłoń, jak gdyby chciała ją położyć na policzku syna; nie zrobiła tego jednak, a ręka zastygła centymetry przed skórą. — W moich oczach jesteś taki delikatny. W Strumniku nie ma takiego zróżnicowania, co w dużych miastach. Gdyby ktoś darzył cię zbyt dużym uwielbieniem albo nienawiścią, mógłby zrobić ci krzywdę, a ty nie byłbyś w stanie nawet się obronić.
Patrzyli na siebie, oświetlani jedynie światłem małej lampki przy łóżku szpitalnym. Mimo to dało się dostrzec, że oczy ich obu zaczęły się szklić.
Benjamin wykonał wdech, oparł policzek o kobiecą dłoń.
— Rozumiem twoje obawy doskonale — powiedział zniżonym, ale jednocześnie delikatnym głosem. — Masz rację, wielkie miasta kompletnie się różnią od takiego małego Strumnika. Tyle przeróżnych osób tam mieszka, tyle się zawsze dzieje. Ale od początku zdawałem sobie z tego sprawę i wiedziałem, czego pragnę w życiu. Minęło sporo czasu, ale popatrz, gdzie obecnie jestem. Wielbią mnie miliony, cieszę się ogromnym sukcesem. Regularnie dostaję listy od fanów, którzy piszą, że moja muzyka ocaliła im życie. Dbają o mnie w wytwórni, towarzyszy mi ochrona, która już ma magiczne zdolności. — Krótka pauza. — Dotychczas nic mi się nie stało. Spójrz, jestem cały i zdrowy.
Przyłożył swoją dłoń do dłoni matki, docisnął mocniej policzek. Dotyk był tak ciepły, tak przyjemny. Dawno go nie czuł w tym miejscu.
Zamknął oczy, w ten sposób próbował powstrzymać łzy.
To był pierwszy raz od lat, kiedy prowadził z matką szczerą rozmowę. Po pamiętnej kłótni o umowę z wytwórnią niewiele ze sobą rozmawiali, a już na pewno nie na tematy rzeczywiście dla nich ważne. Nikt nie wyraził prawdziwych uczuć, można było się ich tylko domyślić.
Do teraz.
Wreszcie powiedzieli, co im ciążyło na sercach. Bez kłótni. Bez sporów. Na spokojnie. Cicho. Jedno wysłuchało drugiego. Jedno nie ukryło niczego przed drugim. Prawdziwe emocje wreszcie wyszły na wierzch, przestały być jedynie zagadką do rozwiązania.
— Przepraszam, Benny — usłyszał. — Jako matka zachowałam się podle.
— Nie, to ja przepraszam, mamo — odpowiedział, głos mu zadrżał. — Jako syn zachowałem się bardzo niedojrzale.
Powoli podniósł powieki, niemal od razu napotkał wzrokiem spojrzenie mamy. Widząc łzy, pociągnął nosem, a po chwili i on zaczął płakać. Kobieta przygryzła dolną wargę, wyciągnęła obie ręce, by zamknąć Benjamina w uścisku. Muzyk przytulił się do niej, oparł podbródek o jej bark. Ponownie pociągnął nosem, gdy poczuł dłonie gładzące go po plecach.
Ojciec leżał na boku, tyłem do nich, więc nie dało się dostrzec, że po jego policzku również spłynęła łza, która od razu wsiąknęła w poduszkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz