13 kwietnia 2025

Od Gabriela – Prawdziwy kapłan zawsze służy dobrą radą

Trzask pękającego szkła rozniósł się po całym niewielkim pomieszczeniu. Twarde, ostro zakończone kawałki rozsypały się po podłodze, dołączając do stert walających się wokół śmieci. W kącie leżał rozwalony telewizor, kawałek dalej sterta zmiażdżonych puszek, gdzie indziej resztki zmasakrowanego sprzętu elektronicznego. Trudno było na czymś konkretnym zawiesić wzrok, wszystkiego bowiem było tak wiele, że całość wręcz przytłaczała.
Szklane odłamki chrupnęły pod grubą podeszwą ciężkiego buta. Ktoś przebywał akurat w środku. Ubrany w biały kombinezon ochronny, z grubymi rękawicami, maseczką oraz okularami chroniącymi przed wystrzeliwującymi, niebezpiecznymi drobinkami – nie dało się określić jego tożsamości, zakryte miał niemalże wszystko poza złowieszczym spojrzeniem oczu. Podszedł do jednej ze ścian, podniósł z ziemi stary monitor komputera, ustawił go bliżej środka. Oddalił się od niego na dwa kroki, przestąpił z nogi na nogę, a po chwili wykonał zamaszysty kopniak i uderzył okutym metalem noskiem buta prosto w ekran. Monitor przewrócił się od razu, nie stawiając żadnego oporu, raptem parę sekund później został zmiażdżony przed podeszwy.
Osobnik w masce skakał po sprzęcie, deptał wszystko, co się dało, uważnie nasłuchując odgłosów pękania i łamania. Znów kopnął ekran, tym razem posyłając resztki niczym piłkę aż pod ścianę, by móc zabrać się za kolejną ofiarę: klawiaturę. Złapał ją mocno w ręce, bez wahania złamał ją na kolanie, aż część klawiszy wyskoczyła. Cisnął o gołą podłogę, zdeptał doszczętnie, podniósł, by całkiem rozerwać w dłoniach. Brakowało tylko, żeby ją pogryzł, przeżuł i później wypluł.
Gdy z klawiatury nic nie zostało, powrócił do butelek. Ustawił je w rządku na metalowej beczce, z dziwną dokładnością, jak gdyby każdy centymetr miał znaczenie. Wyprostował się, zmierzył wzrokiem całość. Przytaknął głową w zgodzie z samym sobą, po czym chwycił do rąk oparty o ścianę kij bejsbolowy. Podrzucił nim raz, drugi, wreszcie złapał mocno obiema rękami i wykonał zamach.
Głośne trzaski zostały nieco stłumione przez triumfalny okrzyk mężczyzny.
Kopnął beczkę, machnął kijem od góry, miażdżąc jakiś stary router. Wbił koniec w obudowę drukarki obok, doprawił wręcz śmiercionośnym uderzeniem. Coś chrupnęło zarówno w sprzęcie, jak i samym kiju bejsbolowym.
A przy tym wszystkim mężczyzna okazywał ogromną radość.
Krzyczał, pogwizdywał, w pewnych momentach nawet śmiał się jak obłąkaniec. Niszczył, nie, wręcz maltretował wszystkie obecne tu obiekty, nie oszczędzając żadnego. Nie wystarczyło jedno trafienie, potrzebował przynajmniej kilku. Raz używał broni, raz butów, czasem nawet samymi rękami siał spustoszenie. Niektórzy mogliby pomyśleć, że całkowicie oszalał.
A może tak rzeczywiście było?
Po rozdeptaniu myszki komputerowej postanowił sobie zrobić przerwę. Wykonał głębszy wdech, przeciągnął się, strzelił paliczkami. Zapanował względny spokój.
Cisza trwała, dopóki nie nastąpiło pukanie.
Nieduże, metalowe drzwi otworzyły się, do środka zajrzał niewysoki mężczyzna. Ciało miał zaokrąglone od tkanki tłuszczowej, nosił na sobie pstrokatą, częściowo rozpiętą koszulę z kołnierzem, czarną, skromną marynarkę i uszyte z tego samego materiału spodnie.
W dużym skrócie typ wyglądał jak książkowy przykład bandziora.
Skórzane, choć ewidentnie porysowane buty stanęły ostrożnie na podłodze, starając się uniknąć odłamków szkła.
— I jak? — zapytał nieśmiało, delikatnie; ton głosu miał aż niepodobny do zadziornego wyglądu, takiego, który nie wróżył niczego dobrego.
Drugi z mężczyzn odwrócił się, popatrzył na niego z góry. Zaczął podnosić ręce, na co tamten się wzdrygnął, ale odetchnął, gdy dłonie jedynie ściągnęły maseczkę na podbródek oraz zrzuciły z głowy kaptur, w ten sposób całkowicie ukazując twarz.
Szaro-brązowe oczy zmrużyły się delikatnie, przecięta blizną prawa brew powędrowała do góry. Usta wykrzywiły się w charakterystycznym półuśmiechu.
Gabriel wydobył z siebie ciche parsknięcie.
— Bardzo odświeżające uczucie, nie ukrywam — stwierdził lekko.
Objął wzrokiem całe pomieszczenie, jak gdyby podziwiał własne dzieło w postaci rozwalonych rzeczy. Kto by przypuszczał, że istniały miejsca, gdzie za drobną opłatą można było sobie poniszczyć różne nieożywione obiekty? Cóż, Gabriel wcześniej nie miał o nich pojęcia; cieszył się jednak, że jego światopogląd został pod tym względem zmieniony. Nieraz miewał nieodpartą ochotę złapać coś w zasięgu rąk i rozwalić w dowolny sposób. Teraz mógł spełnić swoje małe pragnienie. A ile dopaminy się przy tym wydzielało!
— Przyjemne, prawda? — odparł niższy mężczyzna uprzejmie. — Tak się wyżyć dobrze bez powodowania zniszczenia mienia ani uszczerbku na czyimś zdrowiu.
Choć spróbował odpowiednio zaakcentować ostatnią część swojej wypowiedzi, Gabriel na to nie zareagował w pełni oczekiwany sposób.
— To prawda, jest to przyjemne... — rzucił pod nosem.
Pokiwał głową, pogładził palcami wystającą spod maseczki górną część podbródka.
— Widzi kapłan? —  Bandzior uśmiechnął się, światło nadziei wskoczyło na pulchną, z już prawie całkiem zagojonymi siniakami twarz. — To co kapłan na to, żeby od teraz tutaj się wyładowywać, zamiast iść nas bić...
— Ale niewystarczające.
Mężczyzna zamrugał parę razy, popatrzył na kapłana.
— S-Słucham?
— To za mało. — Podrzucił kij bejsbolowy w dłoni, na chwilę zawiesił na nim swój wzrok. — Potrzebuję czegoś mocniejszego.
Zmrużył lekko oczy, popadając w zamyślenie. Palcami wolnej ręki przejechał po popękanej powierzchni kija, poruszył minimalnie wargami. Bandzior coś wymamrotał, prawdopodobnie powtórzył ostatnie słowa, jakie usłyszał, ale bulgasari nie zwrócił na niego wtedy uwagi.
Wtem wyprostował się, pstryknął palcami, nawet jeśli dźwięk został stłumiony przez grube rękawice. Twarz pojaśniała, brakowało tylko zapalonej żarówki nad głową. Zamiast tego padło pytanie:
— Czy jest również takie miejsce, w którym można tak samo się wyżyć, ale na czyichś twarzach?
Nachylił się nieco w stronę drugiego mężczyzny, uderzył lekko kijem o dłoń. Kąciki ust powędrowały razem z brwiami w górę.
Tamten odsunął się o dwa kroki od kapłana, piętą zahaczył o uchylone drzwi. Stracił równowagę, na szczęście szybko ją odzyskał poprzez podparcie się o ścianę. Stanął prosto, acz niezręcznie, przełknął głośno ślinę. Spojrzał na Gabriela, ale niemal od razu uciekł wzrokiem.
— N-Nie, nie sądzę... — wydukał w końcu.
— O, to widzisz, to powinieneś wreszcie przestać z chłopakami naciągać biednych ludzi na nielegalne pożyczki, a coś takiego otworzyć. — Uśmiechnął się szeroko. — Od razu wyrobiłbym u was kartę stałego klienta.
Przestąpił z nogi na nogę, wyciągnął rękę; bandzior ponownie się wzdrygnął, lecz bulgasari tylko poklepał go po ramieniu.
— Serio, pomyśl o czymś takim — kontynuował Gabriel. — W końcu ile razy jeszcze mam przychodzić do was odprawiać egzorcyzmy? Taki biznesik na pewno by się przydał, i wam, i innym. — Podwinął rękaw, sprawdził godzinę w zegarku. — Dobra, pora na mnie. Widzimy się w niedzielę!
Rzucił kij w kąt, po czym wyminął mężczyznę i ruszył do wyjścia. Bandyta odprowadzał go wzrokiem, a gdy tamten zniknął mu z pola widzenia, westchnął ciężko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz