22 marca 2025

Od Bashara do Raouna

Ich pobyt w Sallandirze był relatywnie długi, bo i konferencja zajęła dobre parę dni, a późniejszy urlop pod względem długości też nie był w typie weekendowego wypadu za miasto. Gdy tylko ordynator stwierdził, że Raoun i Bashar odrobili swoją nieobecność i znudził się zrzucaniem na nich coraz to nowych obowiązków, oba przedwieczne byty miały czas na to, by nadrobić nieco z nowości, które wydarzyły się w szpitalu podczas ich nieobecności.
— No nie wierzę — burknął Raoun, gdy Paul akurat przerwał, nabierając kolejną łyżkę zupy.
— Naprawdę — podjął neurochirurg. — Jak w końcu udało się wam uwolnić od tych filmików na AllTube, to pomysłodawczyni wcale nie złożyła broni.
— Ale dermatologia? — spytał Bashar, kończąc powoli swoją surówkę.
— Nie wnikam, ale filmiki z radzenia sobie z trudnymi przypadkami chorób skóry znalazły się na szczycie najchętniej oglądanych.
— Doktor Lee jest charyzmatyczną i bardzo kontaktową osobą, a przy tym świetną specjalistką. Może to kwestia tego?
— Nie wiem. Najważniejsze, że od nas już niczego nie chcą — dodał Raoun. — I coś jeszcze poza dermatologią? Nie postanowili zaprząc do tych filmików też ciebie?
Paul potrząsnął głową.
— Nie, okazało się, że neurochirurgia nikogo nie zajmuje. I całe szczęście dla mnie, bardzo się stresuję przed kamerą — przyznał, uśmiechnął się. — Ale co innego operacje bariatryczne.
— Poważnie?
— Doktor Nowzaradan okazał się ulubieńcem publiczności, a poza tym widzowie chętnie kibicują wszystkim pacjentom zrzucającym wagę.
— Ja czasem naprawdę nie rozumiem śmiertelników — burknął Raoun.
Doktor Newron zaśmiał się, zerknął na niego.
— Jakbyś sam nie był jednym z nich. Prawda?
Raoun obdarzył go uśmiechem.
— Święta prawda.


Sprawdzenie tego, czy za sukcesami doktora La Casy nie stoją czasem siły nieczyste, nie było takie proste, jak popatrzenie na niego i stwierdzenie, że na ramieniu mężczyzny siedzi niewidzialne, małe diablę, sypiące dobrymi poradami jak z rękawa. Bashar szczerze wątpił, by właśnie coś takiego okazało się źródłem trafnych diagnoz gruboskórnego doktora, lecz z drugiej strony jego gatunek był znany z różnorodności w mocach, którymi obdarzali swych wybranych śmiertelników. I co prawda najczęściej moce te związane były z szeroko pojętą destrukcją, lecz szczęście i powodzenie w biznesie nie były wcale takie rzadkie. W tym przypadku biznesem okazywało się leczenie pacjentów – coś nie do końca kojarzonego z demoniczną obecnością, ale powiedzmy, że Bashar był ostatnim, który wątpiłby w to, że piekielna moc może ochronić czyjeś zdrowie.
Lekarz miał wrażenie, że w tym przypadku badanie wykluczy przypadłość, niemniej jednak doktor La Casa okazał się na tyle złośliwym przypadkiem, że demon nie zamierzał zostawiać niczego losowi i domysłom.
Odkąd składzik w jego mieszkaniu, wcześniej mieszczący rytualną czerwień i czerń, siarkowe świece i obszytą poduszkę do medytacji, zmienił się w rozległą szafę pełną barw i frywolności, Bashar musiał dopełniać swych cyrografów gdzie indziej. Początkowo wynajmował w tym celu skrawek przestrzeni magazynowej, lecz w końcu wewnętrzna potrzeba posiadania rzeczy na własność i większej kontroli nad tą częścią jego życia sprawiła, że Bashar zwyczajnie kupił piwnicę w nieodległym budynku i samodzielnie zajął się przystosowaniem jej do tego, by spełniała jego oczekiwania. Zimne, obdrapane ściany pokryła czerń, a potem dobrze znane demonowi, lecz dawno zapomniane przez innych słowa i inkantacje. Wilgotny, piwniczny zapach ustąpił przed kadzidlanym dymem, a twarda podłoga zniknęła pod kilkoma warstwami dywanów. Drzwi, pozornie nieodróżniające się od innych, wykonane ze słabo zbitych deszczułek, kryły wewnątrz zbrojony metal i trudne zamki, wbijające się w solidne framugi, będące daleko poza zasięgiem poślednich złodziei rowerów i amatorów ogórków kiszonych. Poprzednia właścicielka nie była już dawno w stanie zejść tyle pięter, jeszcze po tych wąskich i stromych schodach, a licha emerytura ledwie starczała na leki i jedzenie, więc Bashar i jego pieniądze okazały się dla starszej kobiety prawdziwym ratunkiem.
Paru ostatnim pacjentom demon zaproponował nieco „droższą” kurację, polecając zjeść więcej surowego mięsa, rozkroić jeszcze jedną czarną kurę, czy rozlać całe dwie szklanki zwierzęcej krwi pod paprotką. Dzięki temu nadwyżka czarnomagicznej mocy mogła pójść na poradzenie sobie z tą trawiącą szpital chorobą w postaci doktora La Casy. Zniszczyć go Bashar nie zamierzał, przynajmniej nie swą mocą, bo bądź co bądź, mężczyzna stanowił raczej zagrożenie dla samopoczucia pacjentów, nie zaś całego szpitala, niemniej jednak mocy potrzebował, by sięgnąć po nieco odmienne, lekko zakurzone ze swych umiejętności. Bashar już od dłuższego czasu nie zajmował się przyrodzoną sobie magią, prowadząc przykładne życie śmiertelnika, zadowalając się niewielkim urozmaiceniem w postaci cyrografów, nie było jednak tak, że na tym jego moce się kończyły. Trzeba było mu się skupić, odnaleźć w odmętach świadomości odpowiednie inkantacje, sięgnąć ku magii niedostępnej zwykłym śmiertelnikom.
Bashar zaszył się w swej nowej piwnicy, usiadł skrzyżnie na poduszce. Z kieszeni wyciągnął niewielki pojemnik na próbki, taki, jakich pełno było w szpitalu, a z jego wnętrza wyjął wymiętą serwetkę. Zgarnął ją, oczywiście w rękawiczkach, gdy tak niezobowiązująco minął doktora La Casę w szpitalnej kantynie, dzióbiącego widelcem tego przesolonego kotleta, jednocześnie próbującego wczytać się w jakieś wyświetlane na telefonie dokumenty. Mężczyzna pracował w szpitalu już dobre parę tygodni, lecz jak na razie nie wyglądało na to, by udało mu się zadzierzgnąć jakiekolwiek więzi albo zapoznać kogokolwiek – nawet Paul nie dał rady, po zamienieniu z mężczyzną ledwie paru słów – i każdą wolną chwilę La Casa spędzał na dobrą sprawę sam, snując się po korytarzu z telefonem, albo zaszywając w swoim gabinecie, by zająć się jakimiś publikacjami.
Demon sięgnął ku zgromadzonej w ciele mocy, czerpiąc z bólu, strachu i śmierci zadanej ofiarnym zwierzętom, ścisnął w dłoni brudną serwetkę. Wystarczyło trochę okruchów i śliny La Casy, by magia sięgnęła mężczyzny, odzierając go z tajemnic. Bashar zmarszczył brwi, skupił się, dotykając duszy upierdliwego lekarza, starając się znaleźć między jej pasmami ten spleciony z nią, czarny fragment, prowadzący w stronę pomagającego mężczyźnie demona, lecz, co tu dużo mówić, pod tym względem dusza mężczyzny była czysta jak łza. Żadnego wpływu sił nieczystych, żadnych dodatkowych lokatorów ani zawiązanych paktów. Przynajmniej nie tych z demonami. Bashar postanowił więc szukać dalej, bo przecież nie jedne demony oferowały przedziwne moce w zamian za różne przysługi bądź inny rodzaj zapłaty – na dobrą sprawę niewiele się taka relacja różniła, jeśli brało się pod uwagę kapłanów. W końcu oni też odprawiali jakieś podejrzane rytuały, a w zamian za to dane bóstwo miało sprawować nad kapłanem pieczę i dzielić z nim ułamek swojej mocy. Śmiertelnikom wyszłoby na pewno na dobre, by kapłani, podobnie jak adepci czarnej magii i demonologii, zmuszali swego patrona do podpisania czegokolwiek, co gwarantowałoby obopólne wywiązywanie się z umowy… Ale to były rozważania na inny czas.
W każdym razie, Bashar szukał i szukał, pytał i pytał, prześwietlając duszę La Casy niczym najnowocześniejszy tomograf, lecz im bardziej prześwietlał, tym wyraźniej magia mówiła mu, że niczego tam nie ma. Żadnego śladu paktu, nawet takiego zawiązanego w dawnych czasach i już wypełnionego. Nie i tyle – wyglądało na to, że szanowny pan doktor i gwiazda novendyjskiej diagnostyki jest po prostu obdarzony przyrodzonym geniuszem i stawiane przez niego diagnozy mają swój początek w jego własnej głowie, nie zaś w podpowiedziach czegoś spoza świata.
Bashar westchnął.
Szkoda było tych wszystkich kur, mógłby wykorzystać tę magię do czegoś innego.


— Naturalnie genialny i naturalnie nieznośny — burknął Raoun, gdy Bashar podzielił się z nim swoimi rezultatami. — Wiesz, co by go zagięło? Jakby trafił na jakiegoś bogatego i zgryźliwego pacjenta, który zwyczajnie by go pozwał za złe traktowanie, straty moralne czy coś podobnego, a potem tak przeczołgał w sądzie, że La Casa dwa razy by się zastanowił, zanim odezwałby się do pacjenta.
Siedzieli w pokoju socjalnym, o tej porze pustym, choć Bashar przewidywał, że skoro zbliżał się wieczór i pora, gdy część personelu wracała do domu, a zastępowali ją inni, w pokoju zaraz zrobi się gęściej i skończy się czas, gdy można w spokoju wypić kawę.
— To by było idealne, ale skazuje nas na to, by pozostawić sprawy ślepemu losowi, a, jak wiesz, nie przepadam za takim rozwiązaniem.
— Wiem, wiem — Raoun machnął dłonią. — Wszystko musi być pod kontrolą i zaplanowane. Czasem się zastanawiam, jak się czujesz, jak są roboty drogowe i twój autobus ma jakiś objazd…
Bashar nie zdążył się wypowiedzieć, bo oto drzwi pokoju socjalnego otworzyły się z impetem i do środka wkroczył nie kto inny, jak doktor La Casa we własnej osobie.
— Oho — mruknął Raoun pod nosem. — Przyszedł pan maruda.
— Niszczyciel dobrej zabawy — odpowiedział mu niemal niesłyszalnie Bashar.
Tymczasem zaś La Casa potoczył spojrzeniem po pokoju, od razu dostrzegł dwójkę lekarzy i, przez nikogo nieproszony, podszedł do ich stolika, zgarnął krzesło, po prostu się do nich przysiadł.
— Bashar, Raoun, doskonała okazja, żeby was oświecić. Mam dla was propozycję, której nie będziecie w stanie odmówić — zaczął bez żadnego wstępu. — Chcę, żebyście dołączyli do mojego zespołu. Diagnostyka na najwyższym poziomie, zagadki medyczne, które was rozbudzą intelektualnie. No i oczywiście – ja. Kto by nie chciał pracować u boku geniusza?
Bashar i Raoun popatrzyli po sobie, a następnie Raoun wybuchnął śmiechem.
— Nie wiem, u mojego boku każdy chce pracować, ale potencjalnych współpracowników nie muszę łowić w socjalnym — odparł, udając, że ociera łzy rozbawienia. — Sami przychodzą.
La Casa zmarszczył brwi, przeniósł wzrok na Bashara.
— A ty? Tobie też duma nie pozwala rozwinąć skrzydeł?
— Nazwałbym to poczuciem własnej wartości — odparł Bashar, odkładając łyżkę i ocierając usta. — Nie przypominam sobie momentu, w którym przeszliśmy na „ty”, jak również nie rozumiem, co mogłoby skłonić pana doktora do pomysłu, że chciałbym być częścią pana zespołu.
La Casa prychnął gniewnie.
— Przeglądałem wasze akta — powiedział, opierając łokcie na stole, składając dłonie w piramidkę. — Widziałem osiągnięcia.
— To publiczne dane.
La Casa zmrużył oczy, spojrzał na Bashara.
— Ale miejscami zastanawiające. — Coś niepokojącego zabrzmiało w tym głosie. — Masz najwyższy wskaźnik przeżywalności pacjentów wśród wszystkich novendyjskich onkologów. Sprawdziłem, przeczytałem historię każdego przypadku. Sporo u ciebie cudownych uzdrowień i przypadków, w których nowotwór po prostu postanowił się wycofać.
La Casa wypowiadał swoje słowa dość obojętnym tonem, nieniosącym żadnych podejrzeń ani gróźb, mimo to Bashar spiął się w sobie, bo on przecież doskonale wiedział, dlaczego w jego praktyce pojawiało się tyle dziwnych, cudownych uzdrowień.
— Miałeś sporo pacjentów, których ja wysłałbym do hospicjum bez mrugnięcia okiem, ty jednak postanowiłeś ich leczyć i na dodatek ich wyleczyłeś.
Bashar obdarzył go uśmiechem zdolnym skroplić tlen z powietrza.
— To tylko dowodzi różnic w naszym podejściu do pacjentów — powiedział Bashar, również splatając dłonie. — Słyszałem już nie raz, że pan doktor nie ma wiele litości dla tych, którzy muszą usłyszeć diagnozę pozbawioną nadziei i perspektyw, a do tego nie przejmuje się tajemnicą lekarską, rozgłaszając przypadłości pacjenta również osobom postronnym.
La Casa skrzywił się.
— Kogo to obchodzi? Pacjenci i tak kłamią ze swoimi objawami i przypadłościami, a potem oczekują, że lekarz poprawnie ich zdiagnozuje.
— Dlatego też lekarz powinien rozmawiać z nimi w taki sposób, by stworzyć bezpieczną przestrzeń, w której pacjencji…
— Pieprzyć bezpieczną przestrzeń — przerwał mu La Casa, machnąwszy lekceważąco dłonią. — I co jeszcze? Dawać im decydować o tym, jak ich leczyć?
— A nie? — Bashar uniósł brew. — W każdym przypadku chodzi o zdrowie i życie pacjenta, to on będzie potem żył z efektami swej kuracji i oczywiście, że to on powinien o tym decydować.
— Nawet, jeśli nic nie wie i jego decyzje są idiotyczne?
— Obowiązkiem lekarza jest poinformować pacjenta o przebiegu leczenia i jego skutkach.
— Pierdolenie — La Casa zmarszczył brwi, a potem odwrócił się do Raouna. — W Senkawie też tak to wygląda? Bo to tam odbyłeś rezydenturę, prawda?
Raoun obdarzył go rozbawionym spojrzeniem.
— A co to ma do rzeczy?
La Casa ponownie prychnął.
— Spodziewałem się, że będziecie potrafili przedłożyć to, co naprawdę ważne, ponad papkę, którą wciska się studentom, żeby byli grzeczni. To pacjent chce być wyleczony i nie jest obowiązkiem lekarza, żeby go zabawiać i uspokajać, że wszystko będzie dobrze.
To powiedziawszy, mężczyzna uderzył dłońmi w blat, wstał od stołu.
— Jeśli zmienicie zdanie, to wiecie, gdzie mnie szukać.
I odwrócił się, by odejść, Bashar jednak postanowił nie zostawiać go z ostatnim słowem.
— Jeśli pan doktor zmieni zdanie w kwestii traktowania pacjentów, wtedy możemy wrócić do dyskusji. Nie wcześniej.
Odpowiedziało mu trzaśnięcie drzwi i La Casa zniknął gdzieś na korytarzu. Bashar zwrócił spojrzenie do Raouna, bóg skrzywił się lekko.
— Nie spodziewałem się, że będzie miał tyle tupetu, żeby spróbować nas werbować. Co jemu się wydaje? Że jest bogiem diagnostyki?
— Nie wiem — odparł Bashar, wracając do resztek swojego lunchu. — Ale bardzo mi się nie podoba, że przeglądał nasze akta.
— Nie mam sobie nic do zarzucenia — burknął Raoun.
— Obaj jesteśmy skutecznymi lekarzami, ale powiedzmy, że mamy to i tamto do ukrycia.
Bóg westchnął, oparł podbródek na dłoni.
— Trzeba się tym La Casą naprawdę szybko zająć — powiedział, Bashar zaś skinął mu z powagą głową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz