— Popierdoliło kogoś.
Kobieta z administracji, odpowiadająca za zajmowanie się niektórymi stanowiskami w strukturze agencji, westchnęła głęboko, wyraźnie zmęczona tą niecałą minutą rozmowy z agentem. Potarła czoło dłonią, a jej wycelowane w biurko spojrzenie zdradzało głębokie przemyślenia na temat za niskiej pensji jak na takie warunki pracy. Ale Tristan nie miał dla niej litości, stał dalej przed jej biurkiem, z rękoma skrzyżowanymi na piersi i furią wykrzywiającą mu twarz, oczekując odpowiedzi.
Sam z siebie nie pchał się nigdy do tego leża bazyliszka, jakim było piętro administracji. Zazwyczaj to jego przywoływali z powodu kolejnych skarg, dyscyplinarek czy innego pierdolenia o nieszanowaniu zasad agencji, które mądrale na wyższych szczeblach – a szczególnie Andret – mogli sobie wsadzić w swoje ściśnięte dupy i płakać, że znowu ich coś w nich piecze, bo Tristan skutecznie wykonał robotę w sposób, na jaki nikt by się nie odważył. Jednak tym razem sprowadziła go tutaj odświeżona lista konsultantów, traktowana obecnie przez agenta jako nieśmieszny poniedziałkowy żart.
Arthur Hart, ten Arthur Hart, widniał na niej niedaleko samego początku, koląc go w oczy tak mocno, jak to tylko możliwe. I to podobno przez Tristana agencja się staczała.
Drucker – mężczyzna wreszcie przypomniał sobie nazwisko tej administracyjnej gadziny – wyprostowała się na krześle, odzyskała część swojego rezonu.
— Aspirantka Aragonés-Spellman — podjęła spokojnym tonem, ignorując przekleństwo Tristana rzucone pod nosem — wysłała do nas wniosek, został on szybko rozpatrzony pozytywnie…
— Na jakiej, kurwa, podstawie?
Powieka Drucker drgnęła.
— Skuteczna pomoc funkcjonariuszom państwowym — powiedziała powoli, z naciskiem, jakby próbowała mu przypomnieć, że to przecież z nim Hart pracował i to Tristan powinien najlepiej wiedzieć o zasługach mężczyzny. — Do tego czysta karta.
— On nie ma czystej karty — syknął zjadliwie, choć na oczy nie widział teczki Arthura. Zwyczajnie nie było możliwości, by ten chłoptaś nie figurował w aktach za nielegalne posiadanie jednego z trzech najbardziej wkurwiających uśmiechów w Novendii.
Wbrew swemu zachowaniu, Drucker wydawała się przygotowana na rozmowę z nim – wyciągnęła z szuflady jakąś kopertę i prostą teczkę, podała mu jedynie to drugie. Tristan wręcz wyrwał teczkę z dłoni kobiety, otworzył zamaszystym ruchem i wczytał się w… pustkę. Ktokolwiek, kto sprawdzał Harta przed nadaniem mu statusu konsultanta, nie znalazł nic na gościa.
— Ktoś to wyczyścił — mruknął, przelatując wzrokiem podstawowe dane osobowe.
— No pewnie, że tak — zacharczał nagle Marhalt. Po prawie dekadzie od podpisania paktu Tristan już nie reagował spięciem na te jego niespodziewane przebudzenia. — Tylko debil by tego nie zauważył.
Ale zdecydowanie zaalarmował go fakt, że Marhalt się z nim zgodził. Jeszcze chwilę temu zgrzytnąłby zębami, splunął i rzucił w cholerę tę teczkę, uznając, że może Arthur co najwyżej poprosił za ładne pieniądze kogoś, by usunął mu te kilka mandatów z rejestru, w końcu Tristan miał lepsze rzeczy do roboty, niż uganianie się za każdym blond idiotą. Jednak teraz…
— Agencie Fragarach. — Drucker wybiła go chłodnym, profesjonalnym tonem z jego myśli pędzących już instynktownie za poszlakami, jak myśliwskie psy za tropem. — Chętnie podyskutowałabym dalej o pańskim braku wiary w większość obywateli, ale sama muszę obecnie skupić się na łapaniu przestępców w postaci spóźniających się dostaw sprzętu. — Zerknęła na kopertę leżącą z boku. — I zorganizować przekazanie odznaki konsultanta.
Piwne oczy wylądowały również na kopercie. Tristan zdążył wyobrazić sobie reakcję Arthura na taką nowinę. Zrobiłby sobie jakieś głupie zdjęcie i wysłał mu z podpisem, że teraz mogą oficjalnie pracować jako partnerzy. Wyciągałby ją nieustannie i pierdolił, jaki to on nie jest doskonały, że aż tak wielka organizacja się nim zainteresowała. Byłby wrzodem na dupie i miałby jeszcze na to papierek.
Tristan musiał zaatakować pierwszy, jeśli chciał wytrącić Arthurowi kilka kart z ręki.
— Sam mu to zaniosę — warknął, zgarniając kopertę i odwracając się do wyjścia.
— Agencie Fragarach…! — zawołała Drucker, oczywiście daremnie, bo agent zniknął momentalnie za drzwiami i jedyne, co jej pozostało, to pogodzić się z decyzją Tristana.
Pamiętał trasę do antykwariatu. Zawsze jest dobrze wiedzieć, skąd planuje twój wróg.
Proste, nieco podstarzałe bloki wyparły wysokie konstrukcje, nieskazitelnie białe albo przeszklone, by wielcy ludzie rozmawiający na górze o drogich biznesach mogli poczuć się jeszcze więksi, potężniejsi, z władzą rozpościerającą się na całe miasto. Jego auto, wyposażone w silnik o całe rzędy wielkości gorszy od wnętrzności bestii spokojnie mruczących wokół niego na jezdni, brzmiało jak pacjent w późnym stadium gruźlicy, choć Tristan lubił jego dźwięk.
Cholerna dzielnica, cholerny Arthur, i ten cholerny antykwariat pośrodku śmierdzących abstrakcyjnymi cenami butików.
Zaparkował niedaleko przy parku, wysiadł, nie zwracając uwagi na oceniające spojrzenie młodego mężczyzny, pewnie ekspedienta w jednym z okolicznych lokali, który wyszedł na przerwę na papierosa i patrzył na Tristana jak na trudną do zmycia plamę z obrusu. Agent minął go, wyciągając własne, pogniecione papierosy z kieszeni płaszcza, zapalił jednego. Antykwariat był kilka kroków dalej, nie zdążyłby całego wypalić w tym czasie, ale nie na tym mu zależało. Gdy podszedł do właściwych drzwi, rzucił napoczętego papierosa na bruk i zgniótł go butem, w przypływie jakiegoś głupiego buntu chcąc uczynić to całe miejsce jakkolwiek mniej perfekcyjnym. Nienawidził części siebie, która czuła się ukontentowana tym stanem rzeczy.
Dzwonek przy drzwiach obwieścił pojawienie się nowego klienta.
— Witamy w… — Dobiegło jego uszu przywitanie, a zaraz zza ekranu monitora wychynął we własnej irytującej osobie Arthur Hart, schludny i nienaganny, jakby dopiero co wyszedł od barbera i krawca. Na widok agenta jego idealną aż do bólu twarz ozdobił ten lisi uśmiech, przez który Tristana świerzbiła pięść. — O, pan Fragarach, jaka miła niespodzianka.
Nie odpowiedział. Próbując nie patrzeć na boki, by nie rozproszyć się jakąś, w jego mniemaniu, krzywo ustawioną lampką, Tristan ruszył zdecydowaniem krokiem do lady. Jego niespodziewana wizyta i gniew płonący w oczach wyraźnie bawiły Arthura. Mężczyzna poprawił się na swoim wygodnym krześle, usiadł jak jakiś lord czekający z zaciekawieniem na wieści od swojego sługi.
Samo jego oddychanie było tak niemożliwie denerwujące.
— Zostałeś oficjalnym konsultantem — Tristan wypluł to słowo, rzucając kopertę na wypolerowane drewno — Głównego Biura Śledczego za pomoc przy tamtej sprawie z obrazami. Nie zesraj się ze szczęścia przypadkiem.
Arthur uniósł brew, zerkając na kopertę, potem na agenta.
— Czy możesz powtórzyć, bo chyba nie dosłyszałem tego „jak mija ci dzień, Arthurze?” albo „mam nadzieję, że wszystko dobrze w biznesie”.
Szczęka zacisnęła się mocno, usta zmieniły w cienką cięciwę morderczego łuku, zdolnego do posłania gradu nienawiści na przeciwnika.
Andrea potrafiła działać mu na nerwy, bo kobieta przypominała mu, jakim mógłby być funkcjonariuszem, gdyby jego życie potoczyło się inaczej. Ale Arthur dźgał go w trochę inne, zakażone złością miejsce. On był mężczyzną pokroju tego Tristana, który nigdy nie odwrócił się od Ceartasa, nigdy nie załamał się prawie pod ciężarem straty, nigdy nie stoczył się z prawie samego szczytu. Był mężczyzną, którego obecny Tristan nienawidził, cały pachnący drogą wodą kolońską, tytoniem, czymś ciepłym, korzennym, miłym, wyjątkowy bursztyn skąpany w blasku słońca, zbierający zachwyty i westchnienia, inteligentny, szarmancki, piękny, doskonały…
WSZYSTKO-
Pierś uniosła się przy ostrym wdechu.
Wszystko, czym Tristan nie był, a miał być.
Miał wrażenie, że wyczuwa gdzieś Ceartasa, że zaraz się odwróci i zobaczy jego spokojny uśmiech nauczyciela. Albo to tylko paranoja go dręczyła.
— Nie musimy tego robić — mruknął chłodno.
— Masz na myśli zachowywać się jak cywilizowani ludzie, wychowani w duchu kultury i poprawnej etykiety?
Wywrócił oczami i się odwrócił. Nie uszedł jednak daleko, Arthur znów się odezwał, tonem rozbawionym, zaczepnym.
— Cóż, tego i owego może brakuje ci w kwestii prowadzenia uprzejmej rozmowy, ale zdecydowanie nauczono cię przynosić rzeczy w nienagannym stanie do ich właściciela, jak…
Tristan już chwytał klamkę, na dobre chcąc pożegnać się z tym wariatkowem, lecz okręcił się gwałtownie na pięcie, wymierzył palcem w Arthura.
— Pierdol się.
Kolejny uśmiech poleciał w jego stronę, pełen zadowolenia ze swojej zaczepki. Agent burknął coś pod nosem, zwrócił się do tego przeklętego wyjścia, gdy tym razem zatrzymała go jedna z rzeczy kurzących się w antykwariacie.
Wzrok spoczął na niepozornej okładce ze zdjęciem pojedynczej wyspy, otoczonej ciemnymi wodami morza. Książka leżała na górze równego stosu, jej tytuł trudny do odczytania przez ciemną czcionkę, ale Tristan i tak go znał. Aż za dobrze.
Budził za wiele wspomnień. A jednak mężczyzna nie mógł się powstrzymać przed sięgnięciem po tomik poezji. Dziwnie czułym gestem przejechał dłonią po okładce, ścisnął lekko rozpadający się grzbiet. Napięcie na twarzy zelżało, zastąpione przebłyskiem spokoju, lecz przede wszystkim żalu.
— Za to się płaci — zauważył Arthur, obserwując go zza lady.
Moment prysnął, a wraz z nim odsłonięta przypadkiem wrażliwość. Tristan zamrugał, otrząsnął się w porę, przegonił cienie przeszłości, połykając ból i znów smakując znajome zgorzknienie na języku.
— Nie będę ci za nic płacił — warknął.
Zabrał z antykwariatu książkę i trzasnął drzwiami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz