Elf przechylił głowę, słysząc słowa „super przygoda". Wzrok uciekł mu ku trzaskającym płomieniom, gdzie ogień lizał suche drewno i patyki. Mogło się wydawać, że chciał w nich odnaleźć odpowiedzi czy też może znaleźć pretekst, byleby nie patrzeć na nieproszonego, nocnego gościa.
Nieznajomy wpatrywał się w niego uporczywie, niemal nieruchomo, czekając i czekając na jakieś oznaki entuzjazmu, przejaw emocji. Elias, zamiast nawiązać rozmowę, wsunął dłonie głębiej w śpiwór. Jego powieki z sekundy na sekundę robiły się coraz cięższe.
— Obawiam się, że nie potrzebuję towarzystwa.
— Chcesz odmówić takiej okazji? Odmawiasz super przygodzie? — Cienie skakały po jego twarzy, gdy balansował na krawędzi kamienia, jakby miał zamiar zaraz przeskoczyć ogień i zderzyć się czołami z elfem o nieczytelnej minie, który aktualnie rozważał swoje niezbyt atrakcyjne opcje. — Mogę pomóc! Jestem naprawdę przydatny!
— Nie potrzebuję też pomocy.
— Na pewno?
— Na pewno.
Twarz przybysza wykrzywiła się w naburmuszonym wyrazie, nadął policzki, jakby gotował się do protestu i niczym rozzłoszczone dziecko kopnął niczemu winny, leżący na ziemi kamyk. Wciąż świdrował czarodzieja wzrokiem, ale Elias już znał ten rodzaj uporczywej namolności. Nie pierwszy raz ktoś próbował testować jego cierpliwość. Bez skutku.
Elias nie znał go. Pojawił się niczym podmuch niespodziewanego wiatru – zbyt lekki, by przynieść burzę, ale wystarczający, by poruszyć leniwe języki ognia i zasnuć powietrze wątpliwościami. Mimo wszystko coś głęboko w nim zakorzenione zdradzało elfowi, że nie stanowi zagrożenia – przynajmniej dla niego – a także pozostawiało dziwne przeczucie, że nie będzie tak łatwo się go pozbyć.
— Jeśli naprawdę musisz mi towarzyszyć — odezwał się w końcu, przeciągając słowa — to chciałbym chociaż wiedzieć, z kim mam przyjemność.
Przybysz rozciągnął nagle usta w szerokim, przesadnym uśmiechu.
— Przyjemność? Na pewno będzie przyjemnie! Zawsze lepiej podróżuje się we dwójkę!
Elias uniósł brwi. Nie odpowiedział od razu, pozwalając, by cisza zawisła w powietrzu, ciężka i otulająca, jak dym z ogniska.
— Chodziło mi o twoje imię.
— A! Yonki! — rzucił tamten beztrosko. — A ty?
— Elias. A teraz dobranoc.
Ledwie skończył mówić, już naciągnął śpiwór pod brodę i ułożył się na boku, licząc, że to utnie dalszą rozmowę.
— Jak długo masz zamiar spać?
Elias odetchnął cicho.
— Aż się wyśpię.
Nim jednak zamknął oczy, spojrzał ostatni raz w ziejącą wokół nich ciemność.
Coś mrugnęło do niego między cieniami drzew, a potem zniknęło niczym spłoszone zwierzę.
Już wtedy wiedział, że byli obserwowani.
— Czy w tych ruinach mieszka jakieś bóstwo?
Elias zacisnął sznurek pokrowca, w którym znajdował się na siłę wepchnięty śpiwór i zerknął przez ramię, na dłubiącego patykiem w popiele mężczyznę.
— Nie — odpowiedział krótko, spakował ostatnie rzeczy i zarzucił plecak na plecy. Ruszył spokojnym tempem między drzewa, zostawiając za sobą nocne obozowisko. Słyszał, że jego nowy towarzysz podążył za nim i wnet zrównali ze sobą krok. Yonki nucił coś pod nosem, co chwila, zmieniając melodię — raz skoczna, raz przytłumiona — aż w końcu zamilkł, gdy dotarli do skąpanych w promieniach popołudniowego słońca ruin.
— Skoro nie bóstwo, to co tu mieszka? — zagadnął znowu ten drugi, rozglądając się po okolicy.
— Nic, przynajmniej nic nie powinno. To świątynia ochronna.
— Ochronna?
— Tak, jej zadaniem jest, a raczej — spojrzał znacząco w stronę zawaliska — była ochrona zapieczętowanego w jej wnętrzu artefakt, tak aby ten nie wpadł w niepowołane ręce.
Yonki przechylił głowę, nawiązując kontakt wzrokowy z elfem.
— Skąd wiesz?
Elias przystanął przy ścianie porośniętej mchem i przesunął palcami po wytartych symbolach. W bruzdach osiadł pył i brud dawnych lat, ale pod nimi wciąż połyskiwały drobiny czegoś, co mogło być złotym zdobieniem.
— Rozpoznałem runy — mruknął, odsuwając rękę i ruszając dalej.
Trzymał się południowej ściany, pozwalając by wyryte w kamieniu zaklęcia zdradziły mu tajemnice tej niegdyś doniosłej budowli i odsłoniły na światło dzienne zaklęte szepty płynące z dalekiej przeszłości. Potem skręcił w prawo, gdzie spodziewał się ujrzeć główne wejście do świątyni – całe zawalone gruzem i ziemią, gdzie natura postanowiła przejąć w swoje ręce obcy element, który stanął na jej terenie.
— O nie! I jak teraz dostaniemy się do środka? Nici z przygody? — Yonki jęknął ze smutkiem i opuścił ramiona.
Elias zerknął na niego kątem oka, po czym bez słowa wznowił chód. Znowu obszedł obiekt, tym razem docierając do zacienionej strony, której jeszcze nie mieli okazji się przyjrzeć.
— Parter świątyni zwykle był tylko na pokaz — odsunął ręką gęsto rosnące krzaki — aby przypadkowy odkrywca uznał to za miejsce kultu i nic więcej.
Przedarł się przez zahaczającą o ubrania roślinność, po czym poczekał, aż drugi mężczyzna zrobi to samo.
— A w rzeczywistości prawdziwy skarb był skryty głęboko pod całą tą błyszczącą fasadą świętości. — Wskazał na teraz widoczne zejście do podziemi.
Yonkiemu aż zaświeciły się oczy, jak psotnemu dziecku, które odkryło miejsce, w którym rodzice chowają słodycze. Wydał z siebie zadowolony gwizd, po czym nawet nie oglądając się za siebie, ruszył naprzód z entuzjazmem kogoś, kto już widzi siebie jako zdobywcę tego miejsca. Nie zdążył jednak postawić drugiego kroku – elf chwycił go za kołnierz i szarpnięciem zatrzymał w miejscu.
— O co chodzi? — Spojrzał z lekką pretensją na czarodzieja.
— Rozejrzyj się.
Mężczyzna uniósł brwi, po czym odwrócił się z powrotem w stronę zejścia. Teraz gdy skupił się na otoczeniu, zrozumiał, co Elias miał na myśli.
Wyszczerbione, strome schody pokryte były ciemnymi plamami, a z pulsującej na samym dole ciemności, gdzie nawet drobne promienie słoneczne nie miały prawa dotrzeć, dochodził wstrętny zapach stęchlizny.
— Normalnie powinna tu być zwykła ściana, która dodatkowo kamufluje wejście — zauważył elf.
— Ktoś nas ubiegł? Ktoś już wszedł do środka i ukradł artefakt? Czy zniknięcie artefaktu ma związek z ostatnimi zaginięciami? A może nie? Co teraz robimy? — Yonki zalał go nawałnicą słów, ale Elias pozwolił mu spokojnie skończyć, postanawiając niektóre kwestie pozostawić bez odpowiedzi.
— Nie sądzę, żeby był to ktoś, prędzej coś i nie weszło do środka, a prędzej wydostało się na zewnątrz. — Zerknął na gruzy leżące nieopodal, na które wcześniej nie zwrócili uwagi. — Musimy zbadać wnętrze podziemi, wtedy poznamy odpowiedzi na nasze pytania. A teraz — stanął na pierwszym schodku i wyciągnął przed siebie rękę, w której zapłonęła kula światła — trzymaj się mnie i jeśli chcemy wyjść stąd obaj w jednym kawałku, to słuchaj się moich poleceń. To miejsce jest naszpikowane pułapkami, jakie ci się jeszcze nie śniły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz