14 marca 2025

Od Ignisa do Liliana

Ignis spodziewał się wielu rzeczy, ale na pewno nie spodziewał się tego.
Bharat był olbrzymim krajem, niespójnym wewnętrznie i różnorodnym geograficznie, a osobom wychowanym w Auranthii czasem nie mieściło się w głowie, że można było spędzić cztery do sześciu godzin w samolocie, i wciąż być ledwie jeden region dalej, kiedy na ich odłamku było się już dawno w kompletnie innym miejscu, z inną walutą i językiem. Dla Ignisa też często było to trudne do wyobrażenia, lecz powiedzmy, że posiadanie w zespole czteroramiennego asury, zdolnego o każdej porze dnia i nocy wytłumaczyć innym niezwykłość i piękno Bharatu, sprawiało, że owa niewiedza i uprzedzenia szybko wietrzały z głowy.
Fajki pojawiły się w dłoni, dym uciekł spomiędzy warg, Ignis na dobrą sprawę nie potrzebował niczego więcej. Dużo czasu spędził na siedzeniach autokaru i tak, jak mężczyzna najczęściej umiał sobie zająć czas, to słuchając muzyki, to pisząc jakieś oderwane od siebie zdania, mające szansę stać się piosenkami, tak w końcu się mu to przejadło, i doszedł do wniosku, że lekki spacer byłby dobrym pomysłem, a on sam chętnie rozciągnąłby nieco zastałe mięśnie, pozwolił nogom popracować. Może i Bharat w tym miejscu składał się głównie z wyschniętej ziemi i roślinności, jemu to jednak nie przeszkadzało. Lato rządziło się swoimi prawami, podobnie jak przyroda, kim zaś był on sam, by to krytykować? Ignis radośnie korzystał z dobroci prażącego słońca, niskiej wilgotności i powalającej ilości przypraw w każdym z Bharackich przysmaków.
— Już mnie nosi od bezruchu — odparł Ignis, wskazawszy dłonią. — Za długo już siedzę na dupie i nic nie robię.
— W takim razie może mały spacer?
Genashi skinął głową.
— Wszystko, żeby rozprostować nogi.
Kawałek od stacji znajdował się niewielki zagajnik jakiejś zieleni. Przypominał raczej nieużytek, z którym nikt nie wiedział, co pożytecznego zrobić, akurat taki, by zmęczeni siedzeniem w jednej pozycji podróżni mogli choć chwilę pochodzić, odpocząć od siedzenia za kółkiem czy na tylnym siedzeniu.
Smugi dymu z kupionych właśnie papierosów uciekły między liście o niezwykłych kształtach, zdominowały zapach rozkwitłych, egzotycznych roślin, gdy dwójka mężczyzn zniknęła między zdrewniałymi pniami, pogrążyła się w rozmowie.
— Powiedz mi… — zaczął Ignis.
— Tak?
— Chciałem pogadać o muzyce.
Lilian parsknął śmiechem.
— Dobry temat. Pytaj w takim razie.
Przeszli kawałek, minęli jakiegoś powyginanego kaktusa.
— Słowa czy muzyka? — spytał Ignis, zerkając na Liliana. — Zawsze interesował mnie ten proces tworzenia.
Lilian przeszedł parę kroków, uśmiechnął się lekko.
— Muzyka. Nie staram się tworzyć melodii pod gotowy tekst, uważam to za sztuczne. To muzyka powstaje pierwsza, potem dopiero jest tekst — odparł, dotrzymując Ignisowi kroku. — Mam taką szufladkę z tekstami – słowami, które kiedyś do mnie przyszły, ale nie było okazji, by je wyśpiewać – i z nich staram się wybrać coś, co by pasowało. Najczęściej trzeba trochę nad tym popracować, pozmieniać to czy tamto, ale zasada jest jedna. Najpierw muzyka, potem słowa. Zresztą, część piosenek jest u mnie mocno sytuacyjna, wzięta prosto z życia, tekst pojawia się wraz z melodią, tak naturalnie, więc tworzenie ich na odwrót nie miałoby sensu. — Zamilkł, gdzieś w tle zaśpiewał ptak. — U ciebie jest podobnie?
Genashi skinął mu głową, sięgnął do tylnej kieszeni spodni, wyciągnął zeszyt i ołówek, które zdecydowanie widziały już lepsze dni.
— Tu mam swój zeszyt z pomysłami — powiedział, prezentując ochłap kartek i przypalony ogryzek z grafitem. — Jak mnie coś zainspiruje, to po prostu to zapisuję. Czasem doczeka się swojej melodii, czasem nie, ale u mnie to też słowa czekają, nie melodia.
— W tą stronę chyba lepiej, prawda?
Ignis przytaknął, uśmiechnął się tym uśmiechem podszytym nutą łobuzerstwa.
— Gotowy na kolejne pytanie?
— Zobaczymy.
Genashi przechylił lekko głowę.
— Zdarzyło ci się kiedyś… Wiesz, napisać i skomponować coś, co było tak osobiste, że nie chciałeś tego pokazać na scenie? Coś na tyle, hm, dotykającego miękkiego, że zaśpiewanie tego światu po prostu było zbyt straszne?
Pytanie było z rodzaju tych po bandzie, które zadałby raczej dziennikarz, a nie drugi muzyk, a przynajmniej nie na trzeźwo, lecz Ignis od opuszczenia domu rodzinnego miał wszelkie zasady i stosowność w głębokim poważaniu. Co najgorszego mogło się stać? Wokół był tylko lekko wyschnięty las, najwyżej Lilian by mu nie odpowiedział, machnął na to ręką, może miałby go od tego czasu za gbura, lecz czy Ignis się przejmował? W środowisku wiedzą powszechną było, że genashi się ogólnie nie pierdolił, więc takie pytania nie powinny specjalnie zaskakiwać, a uniknięcie odpowiedzi nie powinno być czymś wstydliwym. Mimo to Lilian postanowił wprost odpowiedzieć, okraszając odpowiedź trudnym do interpretacji uśmiechem.
— Dwuznaczne teksty są w stanie zamaskować wszystko — odparł, zaciągnąwszy się dymem papierosa, ton głosu brzmiał rozbawieniem. — I wilk syty, i owca cała.
— To nie jest do końca odpowiedź na pytanie.
Drugi muzyk wzruszył lekko ramionami.
— Zawoalowane i opisane metaforami uczucia brzmią lepiej, pozwalają ludziom interpretować tekst według własnego serca. To sprawia, że tekst jest bardziej uniwersalny.
Ignis pokiwał głową w zamyśleniu. U niego w sumie było dość podobnie – większość tekstów wcale nie mówiła wprost, o co dokładnie chodzi, przecież nie były to pisma z urzędu, a gdy Ignis głębiej się nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, że im bliżej serca leżała dana melodia, tym więcej w tekście było trudnych do interpretacji opisów, więcej czegoś nieuchwytnego, pozwalającego na spojrzenie z innej strony, i, paradoksalnie, więcej uczuć, bo przecież uczucia dawało się (przynajmniej według Ignisa) najlepiej opisać muzyką, nie zaś słowem.
— A zdarzyło ci się kiedyś, że fani albo manager za bardzo przycisnęli cię o nowe utwory? — Żar na końcu papierosa Ignisa zapłonął mocniejszym oranżem. — Że za dużo presji sprawiło, że muzyka przestała być przyjemnością i potrzebą, a stała się przykrym obowiązkiem?
Lilian zerknął na niego, lekki wiatr zawiał grzywkę.
— Nie nigdy. Chyba nawet nie byłem tego blisko, chociaż czasem ilość obowiązków jest naprawdę duża. Ale muzyka nigdy się na dobrą sprawę do nich nie zaliczała — odparł po prostu. — Nigdy nie poczułem się wypalony ani przytłoczony i myślę, że długo jeszcze tak nie będzie. Lubię być na scenie, lubię koncertować, jeździć w trasy, nawet, jeśli często jest to wymagające fizycznie i zwyczajnie męczące. Taki tryb życia wybrałem i taki mi pasuje.
— Widziały gały co brały — podsumował Ignis. — A gdybyś jednak serio miał dość?
— To chyba znaczyłoby to, że czas na mnie. — Lilian parsknął śmiechem. — Nie wiem, co innego miałbym robić i nawet nie chciałbym robić czegoś innego. Niewiele poza muzyką potrafię.
Przeszli kawałek we względnym milczeniu, Ignis jednak czuł na siebie spojrzenie drugiego muzyka. Lilian odezwał się:
— Jak to jest u was? — spytał po chwili. — W sensie, z komponowaniem piosenek? Jest jedna osoba, która wszystko zatwierdza, jest odpowiedzialna bardziej za muzykę albo za tekst?
Ignis potrząsnął głową.
— Nie, to zawsze wychodzi nam tak… organicznie i losowo. Każdy z nas jest inny, bardzo różnimy się charakterami i podejściem do wielu spraw. Arieth lubi długo rozmyślać nad każdym kawałkiem i tak go sobie… — szukał przez chwilę dobrego określenia — obliczyć. Raam dla odmiany zawsze przychodzi z czymś w pełni ukształtowanym i gotowym. Mówi, że to boskie natchnienie. — Ignis parsknął śmiechem. — Jeśli Ioannis chce coś dołożyć, jego kawałki są najczęściej enigmatyczne i bardzo emocjonalne, dla odmiany Seymour jak coś zaproponuje, to nie przebiera w słowach ani środkach i zawsze jest bardzo zdecydowany.
Ignis zamilkł na moment, zapatrzył się gdzieś między pnie drzew, pozwolił myślom pobiec. Cofnęły się one do tych dawnych czasów, choć co to było te ledwie parę lat? Mimo to wydawało się, że wszystko to wydarzyło się w innym życiu – gdy całą piątką cieszyli się jak wariaci, gdy ktokolwiek chciał ich na wieczór, gdy Ignis biedował w swoim maleńkim pokoiku, a te parę koszulek, stanowiących całą jego garderobę, wisiało na barkach wiecznie niedojadającego genashiego. Wtedy reszta zespołu niespecjalnie wychodziła ze swoimi pomysłami, każdy na dobrą sprawę miał jakiś własny rozpierdol do ogarnięcia, na muzykę nie było tyle czasu, ile by sobie życzyli, a poza tym nie znali się jeszcze aż tak dobrze, relacja wciąż była krucha, zaufanie dopiero zaczynało się między nimi budować. Jego ekipa wciąż się docierała i próbowała znaleźć własny głos, wybrać dla siebie tę właściwą ścieżkę.
— A ty?
— Ja po prostu podążam za swoim sercem i tym, co akurat mnie w danym momencie zajmuje — odparł. — Potem wszyscy nad tym pracujemy, bo każdy ma trochę inną wrażliwość i inaczej przyjmuje krytykę, ale koniec końców ceni sobie zdanie reszty zespołu.
— To nie prowadzi u was czasem do tarć i nieporozumień? — Lilian obdarzył go spojrzeniem. — Jesteście dużą grupą i czasem zastanawiam się, czy da się wtedy dojść do porozumienia, czy po prostu jest jedna osoba, która w pewnym momencie mówi, że robimy tak i tak, a reszta musi się dostosować…
— Parę razy się zdarzyło, że musiałem w końcu zadecydować — odparł Ignis. — Szczególnie wtedy, kiedy, cóż, zespół podzielił się na dwa obozy i nie mogliśmy dojść do porozumienia nad tą czy tamtą kwestią. Ale to bardzo rzadkie przypadki – najczęściej jednak się dogadujemy i w końcu powstaje taka wersja piosenki, która podoba się każdemu. Chociaż czasem jest to bardzo wyboisty proces.
— Na przykład?
— Cóż, Raam najciężej przyjmuje krytykę i z nim zawsze trzeba hm… takiego podejścia trochę naokoło, żeby nie poczuł, że się go jakoś atakuje. Dla odmiany Arieth bardzo sobie wszystko bierze do serca i nietrudno sprawić, że uzna cały swój pomysł za nadający się jedynie do kosza.
— To w takim razie naprawdę delikatna kwestia…
Ignis przytaknął. Lata zajęło mu nauczenie się własnego zespołu – dołączali do niego pojedynczo, wypierając te osoby, które i tak miały się wykruszyć, choć wtedy Ignis nie miał pojęcia, kto na końcu zostanie i okaże się tym ostatecznym składem Voxa. Na dobrą sprawę, gdy teraz o tym myślał, doszedł do wniosku, że nawet kolejność, w której reszta dołączała, miała znaczenie. Gdyby nie poznał najpierw Ioannisa, najpewniej nie udałoby mu się utrzymać przy sobie Raama. Gdyby ci dwaj się nie pojawili, nie zainteresowałby się nimi Arieth, a gdyby nie było cichego zmiennokształtnego, Seymour zapewne pewnego dnia po prostu trzasnąłby drzwiami i tyle go widzieli.
— Prawda, ale jesteśmy razem już na tyle długo, że znamy nawzajem swoje przyzwyczajenia. Jak chociażby Ioannis – on zawsze jakoś tak nas poprowadzi, że nawet, jeśli zgłaszamy poprawki, to potem jakoś magicznie wracamy do punktu wyjścia i kończymy z taką samą wersją, którą Ioannis proponował na początku. Seymour początkowo szedł na noże, żeby było tak, jak on wymyślił, ale potem ciśnienie trochę mu zeszło, faktycznie zaczął się więcej zastanawiać nad tym, jak to wszystko wychodzi. A ja… — Ignis zawiesił na chwilę głos, uśmiechnął się, wzruszył ramionami. — Ja to się w sumie cieszę, kiedy reszta zespołu ma inne pomysły i zgłasza jakieś poprawki. To mi zawsze dużo daje, tak zobaczyć, jak moja muzyka jest odbierana przez najbliższe mi osoby. Cenię ich zdanie i gust, i uważam, że jeśli ktoś ma powiedzieć coś wartościowego o mojej muzyce, to będą to właśnie oni.
— Dobrze jest mieć wokół siebie osoby, które potrafią konstruktywnie skrytykować, nie tylko się czepiać.
— Jak to czasem robią „profesjonalni” krytycy — dodał genashi, zaciągnął się dymem. — A czy masz jakieś swoje muzyczne marzenie? Wiesz, coś, co chciałeś kiedyś zrobić, ale nigdy nie było okazji, albo zabrakło tej jednej decyzji…?
— Hm, może nie jest to takie jedno wielkie, spójne marzenie, ale taka ogólna chęć — odparł Lilian. — Chciałem… chciałem zrobić więcej collabów z artystami, tymi naprawdę znanymi i wielkimi.
Ignis uśmiechnął się lekko, skinął głową.
— Kto by nie chciał…
— Poza tym zawsze marzyła mi się trasa koncertowa po Tenjitsu.
— Dlaczego właśnie tam?
— Po prostu ten odłamek mnie w pewien sposób fascynuje, a, co tu dużo mówić, nigdy tam nie byłem. — Wzruszył ramionami. — Ale nie naciskam Elodii o to, to takie bardziej marzenie na później. Wiele moich marzeń już się spełniło, na to w końcu też przyjdzie pora.
Lilian też się roześmiał, oba papierosy niespiesznie się już dopalały.
— A za te dziesięć lat, gdy już zaliczysz trasę koncertową po całym Tenjitsu — podjął Ignis, strzepując nieco popiołu na piaszczystą ścieżkę, zadeptując starannie resztkę żaru. Jeszcze tego im tu brakowało, żeby od jednego fajka coś zaczęło się tu palić. — Myślisz, że dalej będziesz się zajmował muzyką?
— Nie potrafię niczego innego i nie wyobrażam sobie życia bez muzyki — odparł od razu Lilian.
— Wszystko będzie tak samo?
— Pewnie tak — Lilian zerknął na resztkę papierosa, przykucnął, zgasił go w piachu i pyle, i wstał, trzymając wymięty filtr. — Nie wiem, może przez te dziesięć lat pojawi się coś jeszcze, priorytety się trochę zmienią i będę potrzebował większej stabilizacji, ale muzyki na pewno nie rzucę, jeśli o to chodzi.
Ignis skinął głową, też zgasił papierosa. Może obaj z Lilianem tworzyli mocno odmienną muzykę, ale samo podejście do sztuki mieli niemal takie samo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz