Mocno ściągnięte brwi, zmrużone oczy i krótkie prychnięcie przełamały ciche zdziwienie, które rozpadło się na drobne kawałeczki wraz z donośnym trzaśnięciem drzwiami. Arthur zapadł się w miękką tapicerkę fotela. Zacisnął rękę na podłokietniku i po krótkiej chwili walczenia z chęcią poderwania się do prawdopodobnie bezsensownej pogoni z cichym przekleństwem, chwycił czystą kartkę i długopis, który skrzypnął w proteście pod mocnymi naciskiem palców.
— Taki sam jak reszta tych przygłupów... — Papier piszczał pod zgrzytającą końcówką, która przebijała się i już prawie rysowała blat biurka. — ...głupi pie…
— Coś się stało?
Mężczyzna odrzucił długopis do kolorowego kubka, gdzie brzdęknął między innymi przyborami i przesunął wzrok na wychylającą się z pomieszczenia obok Harley.
— Nic... znaczy się — wziął głęboki oddech i z wyćwiczoną wprawą ulizał dłonią kilka zbłąkanych kosmyków — stała się mała kradzież.
— Kradzież? — Kobieta uniosła brwi. Nie skomentowała lekkich rumieńców, które już powoli bladły na twarzy współpracownika.
Arthur uśmiechnął się mimowolnie na wspomnienie nijakiego, nieuczesanego i pominiętego prawie jak kartka pod jego dłonią, agenta, który zjawił się niespodziewanie, tylko po to, by zaraz szybko zniknąć (wraz z bezprawnie przygarniętą książką), nie dając antykwariuszowi dłuższej okazji do pomęczenia go.
Zerknął na zapieczętowaną kopertę.
— Nie martw się, zajmę się tym jutro. A teraz — wstał od biurka i podszedł do Harley — czy mogłabyś to powiesić na drzwiach? — Wcisnął jej do rąk niechlujny kawałek strony i błysnął zębami w szerokim uśmiechu. — Dopisz też coś w stylu: „od dzisiaj wszystkie psy mile widziane, oprócz tego jednego", dobrze? Super, dziękuję, moja droga. — Cmoknął ją w policzek. — Idę zrobić herbatę, czy też masz ochotę?
Kobieta mruknęła potwierdzająco i odprowadziła go wzrokiem do jadalni, po czym w końcu zerknęła na sterroryzowaną kartkę. Nie zdołała powstrzymać grymasu, kiedy jej oczom ukazała się burza kresek i sztywnych pociągnięć bez ładu i składu, wyglądająca jakby ktoś z zawiązanymi dłońmi i zasłoniętymi oczami próbował naszkicować groteskową karykaturę. Zmarszczyła nos.
— Co to za paskudztwo?
Arthur nigdy nie miał przyjemności odwiedzenia Głównego Biura Śledczego – nigdy nie miał okazji ani nie było mu to jakoś po drodze – aż do dzisiaj, gdy po krótkiej rozmowie z Andreą na komisariacie został skierowany właśnie tutaj.
— Witam! W czym mogę panu pomóc? — Młoda recepcjonistka uniosła ku niemu kąciki ust. Odwzajemnił uśmiech.
— Szukam złodzieja — rzucił półżartem.
Kobiecie jednak nie było do śmiechu. Zgarbiła się lekko, a jej palce odnalazły skroń, gdzie zaczęły powoli kreślić koliste ruchy.
— Agent Fragarach?
Antykwariusz uniósł brwi, uśmiech mu zadrżał, nieco zmalał.
— Tak?
Westchnęła ciężko. Podniosła wzrok, ale jej oczy straciły pogodny blask, jakby nagle obciążył je niewidzialny ciężar. Z pustym wyrazem twarzy sięgnęła do szuflady po pękającą w szwach teczkę oznaczoną markerem słowami „AGENT FRAGARACH”. Wygrzebała jeszcze jakiś segregator, z którego wyciągnęła kartkę i podsunęła ją Arthurowi.
— Proszę to wypełnić. Oczywiście, jeśli chciałby pan złożyć anonimowe zażalenie, to wystarczy pominąć pola z danymi kontaktowymi — odparła jak z automatu, nim ten w ogóle zdążył zapoznać się z zawartością dokumentu.
Zerknął na pogrubione linijki tekstu i puste pole, gdzie powinien ustosunkować problem, jaki miał do pana Fragaracha. Nie był to jednak czas na zajmowanie się papierologią. W końcu, jaka była w tym zabawa?
— Osobisty formularz skarg. Cóż, muszę przyznać, że to imponujące. — Mrugnął do niej, a recepcjonistka ożywiła się nieco, lekki uśmiech wrócił na jej usta. — Jednak tym razem obejdę się bez tego. Wolałbym spotkać się z agentem Fragarachem w cztery oczy. Czy byłaby taka możliwość?
— Nie jestem pewna... pan Fragarach ma ściśle ustalony grafik spotkań i zadań. Bardzo się denerwuje, gdy są do niego wprowadzane nagłe zmiany.
Arthur zanucił ze zrozumieniem, niemal współczująco, choć wcale go to nie obchodziło. Kątem oka wychwycił imię i nazwisko kobiety wyryte na przypiętym do uniformu identyfikatorze personalnym – Diana Berger.
— Rozumiem. — Oparł się lekko o ladę, obserwując ukradkiem, jak na policzkach kobiety pojawia się uroczy rumieniec. — Panno Berger, szanuję swój i innych czas, dlatego wolałby oszczędzić pani kolejnego papierku do odnotowania w aktach.
— Ja... cóż... nie wiem, czy...
— Proszę się niczym nie martwić. — Uśmiechnął się z mieszaniną życzliwej cierpliwości i rozbawienia. Nie był człowiekiem, który często słyszy „nie” i równie rzadko pozwalał, by taki stan rzeczy się utrzymywał. — Jeśli na kogokolwiek miałby paść gniew agenta Fragaracha – to tylko na mnie.
Recepcjonistka przygryzła nerwowo wargę, po czym odetchnęła. Kliknęła coś myszką i spojrzała na monitor.
— No dobrze… czwarte piętro, pokój numer dwieście dwadzieścia dwa. Aktualnie pan Fragarach powinien być na spotkaniu, ale z tego, co widzę, to po nim jest chwilę wolny, więc jeśli będzie w humorze, to może pana przyjmie.
— Cudownie! Bardzo dziękuję i życzę miłego dnia. — Wyprostował się od razu i po uprzejmym skinięciu głową, odszedł w stronę pustej windy, gdzie wcisnął czwórkę. Kabina zatrzymała się na kilku innych piętrach, wpuszczając pracowników do swojego wnętrza, jednak gdy już dotarła na czwarty poziom, Arthur wyszedł sam.
Jego oczom ukazał się długi, zimny i opuszczony korytarz z podłogą z kamiennych kafli, która niosła echo jego pewnych kroków, do momentu aż nie dotarł pod wskazany przez pannę Berger pokój.
Zapukał.
Odpowiedziała mu głucha cisza.
Rozejrzał się po korytarzu i nacisnął na klamkę.
Ku jego zadowoleniu drzwi nie były zamknięte i Arthur z tą samą swobodą, z jaką wchodzi się do własnego domu, przeszedł przez próg.
Powitał go... porządek?
Biuro agenta było jego zupełnym przeciwieństwem – schludne, zadbane, niczym pokój wyciągnięty z wizualizacji promocyjnej sklepu meblowego. Wszystko zdawało się mieć własne miejsce, począwszy od ułożonych alfabetycznie książek i segregatorów na półkach, a skończywszy na spinaczach w pudełku na drobiazgi.
Arthur wzdrygnął się na tę całą pedantyczną harmonię, a następnie niepewnie zbliżył się do lśniącego, drewnianego biurka, gdzie jedna połowa była idealnie czysta, a druga – jakby specjalnie wyznaczona strefa – nieco bardziej chaotyczna z rozrzuconymi na niej otwartymi aktami spraw. Nie mógł do końca nazwać tego bałaganem, bo nawet w tych pomieszanych dokumentach i przyborach mógł dostrzec pewną metodę, przemyślany układ, który tak jak całe wnętrze biura, wprawiało go w konsternację.
Z zamyślonym pomrukiem rozsiadł się w fotelu, jakby należał do niego samego i zerknął na akta, gdzie w oczy rzuciły mu się urywki słów związanych z jakimś przemytem i narkotykami. Przysunął się bliżej biurka i nie mogąc powstrzymać ciekawości, przejrzał strony, które akurat leżały na wierzchu. Początkowo nie miał zamiaru niczego dotykać, jednak po przejrzeniu wszystkiego, pokusił się do zgarnięcia kartek na jedną kupkę, a następnie do zajrzenia do szuflady, gdzie wśród misternie ułożonych bloczków z karteczkami samoprzylepnymi i innych dupereli odnalazł swoją zgubę.
Z triumfalnym uśmiechem chwycił książkę, dopiero teraz mając okazję przyjrzeć jej się z bliska.
— Poezja? No proszę — mruknął z lekko zmarszczonymi brwiami na to odkrycie. Wzruszył ramionami i przekartkował tomik. Tristan nie wyglądał mu na mężczyznę wzdychającego nad wyszukanymi rymami i metaforami, czy czymkolwiek innym czym naszpikowane były te wszystkie wierszyki.
Palce Arthura zacisnęły się na uchwycie kolejnej szuflady, gotowe do pociągnięcia. Wtedy usłyszał kroki. Szarpnął rękę w tył, w momencie gdy cień poruszył się za drzwiami, które otworzyły się ze zgrzytem zawiasów.
— Co do chuja? — I już patrzył w te wiecznie pochmurne, niemalże żałosne piwne oczy – teraz zabarwione zdziwieniem, przeradzającym się w zawrotnym tempie we wrzącą wściekłość. — Kto cię tu wpuścił? — Agent spojrzał na książkę. — Grzebałeś, kurwa, w moich rzeczach?!
Arthur uśmiechnął się niewinnie, odpychając się lekko od biurka. Skrzyżował nogi i jakby od niechcenia przyjrzał się swoim idealnie przyciętym paznokciom.
— Pana spostrzegawczość nie ma sobie równych.
— Wynocha stąd! — Powieka drugiego mężczyzny drgnęła lekko na widok poukładanych dokumentów, niedomkniętej szuflady i przekrzywionego o centymetr kubka.
— Przyszedłem porozmawiać.
Fragarach zgrzytnął zębami, a mięśnie jego szczęki drgnęły niebezpiecznie, gdy z impetem zamknął za sobą drzwi. Antykwariusz prawie mógł poczuć drżenie framugi i ścian.
— Nie mamy o czym rozmawiać — syknął wrogo Tristan, walcząc zapewne z chęcią wyrzucenia tego – uśmiechniętego i wygodnie rozłożonego w jego fotelu – paniczyska przez okno.
— Czyżby? — Arthur pomachał mu książką – głównym powodem, jego obecności tutaj – przed nosem, jakby próbował zachęcić psa do zjedzenia przysmaku. — Jest mi pan winny pieniądze. Normalnie wyceniłbym ten oto przedmiot na trzydzieści funtów, ale biorąc pod uwagę, że musiałem tu specjalnie przyjechać, to jestem zmuszony zawyżyć cenę do pięćdziesięciu. A jeśli nie będzie chciał pan współpracować, to nie będę miał wyjścia i złożę na pana oficjalne zażalenie.
— Możesz sobie to zażalenie w dupę wsadzić.
— Uroczo. To więc jak, płaci pan, czy mam się z tym przejść do kogoś wyżej postawionego?
Tristan dalej wyzywał go samym wzrokiem i już otwierał usta, gdy nagle z hukiem do biura wpadło dwóch zdyszanych facetów.
— Agencie Fragarach! Dostaliśmy właśnie info o aktualnym miejscu pobytu grupy przemytników!— Policjant zgiął się na chwilę wpół i zachłysnął się powietrzem. — Opuszczona hala przy Feathers Lane! Część chłopaków jest już na miejscu, ale potrzebujemy tam też pana!
Arthur zerknął na Fragaracha, który teraz w pełni skupiony i wyprostowany wymienił się z podwładnymi jeszcze kilkoma zdaniami, poinstruował ich, co mają robić, po czym oznajmił, że natychmiast wyrusza w drogę. Chwycił jeszcze kluczyki z biurka.
— Czy to oznacza, że nasza rozmowa musi zostać odłożona w czasie? — zagadnął antykwariusz.
Cała trójka wbiła w niego wzrok.
— Jeszcze tu jesteś?! Powiedziałem ci chyba wyraźnie, że masz się stąd wynosić! — Arthur sapnął, gdy został gwałtownie szarpnięty za krawat i wywleczony z biura, jak jakiś podrzędny przestępca. — A wy co? Już zapomnieliście o swojej robocie?! — Tristan łypnął groźnie na przyglądającą im się dwójkę, która po wymienieniu się szybkimi spojrzeniami, usunęła się agentowi z pola widzenia.
— Widzę, że dla każdego jest pan, jak do rany przyłóż — wymruczał antykwariusz, gdy udało mu się wreszcie złapać oddech. Pomasował się po obolałej szyi, poprawił pomarszczone odzienie i przekrzywiony krawat, a w tym czasie drugi mężczyzna zamknął pokój na klucz.
— Radzę ci przestać testować moją cierpliwość.
Agent ruszył w stronę windy, a Arthur milutko uśmiechnięty, z książką wepchniętą pod pachę deptał mu tuż po piętach.
— Cierpliwość, panie Fragarach, to dar, którego pan jeszcze nie otrzymał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz