23 marca 2025

Od Cheoryeona – Track 9: B-dur (8/X)

ONE STEP ENT. PRZEDSTAWIA NOWEGO ARTYSTĘ, BENJOHNA
BENJOHN: PIERWSZY MUZYK Z ONE STEP ENTERTAINMENT OD CZASÓW ZACKA WILLISA
DEBIUT BENJOHNA WIELKIM SUKCESEM

— Twój debiutancki występ był niesamowity, wyglądało, jakbyś został stworzony do stania na scenie!
— Ach, tak naprawdę bardzo się stresowałem, ponieważ zobaczyłem na widowni więcej osób, niż się spodziewałem.

— Jak się czujesz po debiucie?
— Czuję się, jakbym cały ten czas śnił. To wszystko wydaje się takie nierealne.

— Czy możemy już wyczekiwać trasy koncertowej?
— Na chwilę obecną chciałbym się zaaklimatyzować w nowym środowisku.

BenJohn.
Radia, gazety, telewizory, bilbordy, nawet Internet – wszędzie mówiło się o nowym muzyku, którego wypuścił na światło dzienne One Step Entertainment. Cała ta akcja stała się głośna nie tylko ze względu na to, że od debiutu Zacka Willisa, który miał miejsce już ponad siedem lat temu, nie pojawił się od wytwórni nowy, ale też wieść rozeszła się ze względu na to, co ten świeży nabytek pokazał. Gdy tylko zaprezentowano młodego, wysokiego, a do tego przystojnego chłopaka, wiele osób skupiło na nim swoją uwagę, a kiedy w ruch poszła gitara oraz głos, fani zaczęli się mnożyć jak drożdże. Wszyscy interesowali się debiutem BenJohna, dziennikarze wydzwaniali w sprawie wywiadów, producenci przeróżnych produktów proponowali współprace, a płyty...
— Wyprzedały się! — śmiał się w głos dyrektor Prinsen. — Wszystkie!
Złapał za ręce siedzącego na kanapie Benjamina, poderwał go do pionu, by zacząć z nim skakać po swoim gabinecie. Cieszył się niemal jak dziecko, które dostało upragnioną zabawkę pod choinkę na Yule. Jasnowidz skakał razem z nim, choć z trochę mniejszym entuzjazmem, głównie onieśmielony tym niespodziewanym zachowaniem szefa.
— To był świetny pomysł, by tak zapowiedzieć cię przed samym debiutem! — zawołał wesoło dyrektor. — Ty to masz łeb!
— Dziękuję, ach! — zachłysnął się powietrzem, gdy nagle został zamknięty w mocnym uścisku.
Mężczyzna chwilę go przytulał, po czym równie mocno puścił. Podniósł wzrok na chłopaka, tym razem złapał dłońmi za jego twarz. Przyjrzał się jej dokładnie, nieco ścisnął policzki, w ten sposób wydymając pełne usta muzyka.
— Z tą buzią, wzrostem i talentem pisana jest ci długa, świetlana przyszłość! Będziesz po wsze czasy sławny!
— T-To trochę daleko wybiega w przyszłość — odparł z minimalnym seplenieniem Benjamin.
— Trzeba być pozytywnym! Zresztą, to widać w twoich oczach: z tą determinacją długo będziesz grał na scenie. Zaufaj mi, jestem dobry we wróżeniu takich rzeczy.
W odpowiedzi tamten zaśmiał się niezręcznie.
Po jakimś czasie jasnowidz mógł wyjść z gabinetu. Zamknął za sobą drzwi, ruszył korytarzem, ściskając w dłoniach grubo wypchaną kopertę.
Debiut się udał. Nie, to za mało powiedziane. Był wielkim sukcesem. Już odkąd został zapowiedziany, wiele osób zaczęło śledzić ruchy wytwórni, a kiedy wystąpił po raz pierwszy na scenie pewnego programu muzycznego, egzemplarze debiutanckiego albumu szybko zaczęły znikać z półek sklepowych. Przyjął się bardzo dobrze, szybko został zapamiętany. Przestał sam wychodzić z siedziby One Step, ponieważ zaraz ktoś go wypatrzył. Chociaż, będąc szczerym, bardzo mu to nie przeszkadzało. Jeśli nie był za bardzo popędzany, przystawał, by złożyć autografy.
— Masz cudowny głos!
— I taką ładną twarz!
— Bogowie rzeźbili cię z najlepszych materiałów!
Słysząc te słowa, zaśmiał się nieśmiało, na policzkach zagościł chwilowy rumieniec.
— Ach, gdzie, nie jestem aż taki urodziwy — rzucił cicho pod nosem.
— Naprawdę! — odparła jedna z fanek.
— Dziękuję...
Skończył podpisywanie albumów, oddał je zebranym pod budynkiem wytwórni fanom. Pożegnał się z nimi, po czym wskoczył szybko do czekającego na niego minivana. Zajął swój fotel, zapiął pas. Odjeżdżając, jeszcze pomachał przez okno.
Oparł głowę o zagłówek, wykonał nieco głębszy wdech. Na ustach mimowolnie zatańczył lekki uśmiech.
— Nigdy nie widziałem takiego wybicia się miesiąc po debiucie — usłyszał.
Zerknął na siedzącego obok Tommy'ego. Mężczyzna wyglądał przez szybę, mierzył wzrokiem oddalające się zbiorowisko.
— Jeszcze płyty zostały wyprzedane. Jesteś niesamowity. — Posłał piosenkarzowi wzrok pełen podziwu.
— A tam, nie wypuszczono wiele egzemplarzy. — Benja machnął niezgrabnie ręką. — Dyrektor był dość ostrożny.
— Ale teraz widzi, że jesteś zdolnym muzykiem.
— I kopalnią pieniędzy.
— Dla fanów idolem.
Usłyszawszy ostatnie słowa, chłopak jakiś czas milczał, jedynie przyglądając się blondynowi. Ostatecznie uśmiechnął się szerzej.
Było dokładnie tak, jak przewidział. Wtedy, gdy stracił przytomność, dostał wizję, w której zobaczył, jak ludzie stają się jego fanami. Wychodził z budynku – czekała na niego grupka. Regularnie dostawał propozycje od różnych firm i marek, Tommy, już jako oficjalny menedżer, mówił mu o kolejnych wywiadach, sesjach zdjęciowych. Zainteresowanie było naprawdę spore, do tego stopnia, że przez pierwszy miesiąc nie miał czasu nawet wrócić do domu. Na szczęście dostał służbowe mieszkanie, w którym mógł nocować. Z całkiem niezłym widokiem swoją drogą.
Jedynie nie udało mu się rozszyfrować tego, czego doświadczył, zanim zemdlał w studiu. Nie miał bladego pojęcia, co się wtedy zadziało, dlaczego obraz tak świrował, a on swobodnie się poruszał. Mógł wyciągnąć tylko jedną teorię: za wszystkim stało przemęczenie, do którego sam siebie doprowadził. W żadnym z poprzednich wcieleń nie używał tak intensywnie swoich mocy. Może przekroczył pewną granicę, której powinien unikać? Nie wiedział.
Na szczęście nie było to teraz tak istotne. Cóż, wydarzyła się dziwna rzecz, lecz nie wpłynęła znacząco na jego życie. Mógł ze spokojem zająć się tym, co było tu i teraz.


— Gratulacje z okazji debiutu!
Rozniósł się dźwięk wystrzału z tuby, a następnie poleciało confetti. Przyjaciele zaczęli głośno klaskać i gwizdać, stojący za ladą pracownicy restauracji również bili brawo.
— Ła, Benja, tyle czasu trzeba było na ciebie czekać! — rzucił Daniel.
— Sorry, ten miesiąc okazał się być intensywniejszy, niż zakładałem — odparł Benjamin, drapiąc się palcem po policzku.
— Dobra, ważne, że wróciłeś — powiedział Edward. — Wznieśmy toast.
Wszyscy złapali za swoje kufle piwa, podnieśli do góry.
— Za sukces i długą karierę BenJohna.
— Za BenJohna! — zawołała reszta chórkiem.
Dźwięk odbijanych szklanych naczyń rozniósł się po całym lokalu. Każdy z grupki w tym samym czasie upił łyk. Benjamin odłożył swoje piwo, a zabrał się za jedzenie.
Trudno było mu opisać, jak bardzo się cieszył, że wreszcie się spotkał z przyjaciółmi. Zarówno przed, jak i po debiucie miał dużo rzeczy do roboty, więc w ciągu ostatnich trzech miesięcy widział się z nimi tylko parę razy. Zdecydowanie za mało jak na ekipę, która do matury spędzała razem prawie każdy dzień.
Ach, matura. Wszyscy postanowili przyłożyć się do niej na tyle, na ile byli w stanie (poza oczywiście Edwardem, który poszedł do zawodówki), nawet siedzieli z podręcznikami w bibliotece! Nawet Benjamin całkiem porządnie się uczył! Fakt, i tak sprawdził pytania w przyszłości, ale nie sięgał daleko, aż zobaczy wyniki, tylko wykorzystał same treści zadań do nauki. Tutaj akurat był z siebie dumny, bo udało mu się potajemnie pomóc przyjaciołom poprzez skupienie ich uwagi na poszczególnych zagadnieniach. W ten sposób nakierował ich naukę pod zadania z oficjalnej matury bez wyjawiania im swoich jasnowidzących zdolności.
Kiedy wreszcie się uporali z egzaminami, pierwsze tygodnie poświęcili na zasłużony odpoczynek. Czas jednak leciał i w końcu trzeba było ogarnąć kolejne rzeczy, a najwięcej tutaj roboty miał Benjamin. Podczas gdy reszta zajęła się rekrutacjami na studia, on rozpoczął już prawdziwe przygotowania do debiutu.
Dyrektor wreszcie odsłuchał jego kawałków i, uwaga, pożałował, że wcześniej tego nie zrobił. Powiedział, że był zajęty innymi sprawami, więc nie miał tyle czasu, ale gdyby wiedział, co przygotował dla niego muzyk, od razu by się tym zajął, och, ach. Benja (udając, że wcale, ani trochę nie ma mu tego za złe) podziękował bardzo za jakże miłe słowa i nim zdołał się w pełni ucieszyć, dostał kompletny grafik przygotowań.
A był on, cóż, zapchany.
Spotkanie z producentem, spotkanie ze stylistami, spotkanie projektantami okładek, spotkanie z fotografami, spotkanie z każdym, kto miał mieć jakikolwiek udział w kreowaniu jego kariery – kto by pomyślał, że nad tym siedziało tyle osób? Tutaj to chyba garażowe zespoły miały wygodniej. Albo nie? W zasadzie wszystko miało swoje wady i zalety. Garażowe zespoły z kolei musiały same wszystko ogarniać, często bez odpowiedniego doświadczenia, a tutaj BenJohn miał do czynienia z samymi specjalistami. Pomogli mu z piosenkami, doszlifowując je, dali mu ładne ubrania do sesji zdjęciowej, umalowali (choć panie stylistki mówiły, że on nie ma żadnych niedoskonałości do zakrycia, heh). Nawet otrzymał pomoc przy projektowaniu okładki albumu.
— Właśnie, mam coś dla was — oznajmił Benjamin.
Sięgnął do położonej koło krzesła torby, chwilę w niej grzebał, aż wreszcie wybrał kilka podpisanych kopii swojego albumu. Wręczył każdemu z przyjaciół po jednej; grupka zaczęła uważnie je oglądać z błyskiem w oczach.
— Benja, nie musiałeś przecież — powiedział wzruszonym tonem Edward.
— Musiałem, musiałem. — Benja skrzyżował ręce na piersi. — Co wy, wam nie dam po płytce?
— Nie no, trzeba przyjąć — rzucił Daniel. — Pomyślcie, ile dostaniemy, jak za jakiś czas je sprzedamy! — Zaśmiał się głośno.
Słysząc te słowa, jasnowidz zmrużył gniewnie oczy.
— Już myślicie o sprzedawaniu, tak?
— Właśnie, nie tak prędko, drużyno — wtrącił się Adam, poprawił okulary. — Dzieła artysty najwięcej są warte po jego śmierci.
— Racja — reszta przyjaciół przytaknęła.
— ŚMIERCI MI ŻYCZYCIE? — oburzył się w tym samym czasie Benjamin. — Zobaczycie, jeszcze będę rozbawiał ludzi na waszych pogrzebach!
— Dobra, ale ja ustalam setlistę! — parsknął Daniel.
Przez dobre kilka minut paczka żartobliwie zastanawiała się nad piosenkami, które Benja powinien im zagrać na ich pogrzebach. Muzyk w końcu powiedział, żeby nie spisywali wszystkiego na kamieniu, bo przecież to był dopiero początek jego kariery i wyda jeszcze wiele, wiele płyt.
— To stypę trzeba będzie rozłożyć na dwa dni — stwierdził Raimund.
— Zróbmy tak, że u każdego Benja będzie co innego grał. — Edward pstryknął palcami.
— O, dobry pomysł.
I w ten oto sposób minął im cały wieczór. Nim się obejrzeli, było już późno, więc musieli kończyć imprezę. Opuścili jednak restaurację z dobrym humorem.
Pół godziny później Benjamin pożegnał się z Adamem i Edwardem na skrzyżowaniu w pobliżu marketu. Chwilę odprowadzał dwójkę wzrokiem, po czym odwrócił się i ruszył pod górkę na małe osiedle domków jednorodzinnych. Szedł spokojnym krokiem, w słuchawkach leciała akurat jedna z jego własnych piosenek. Nie była to żadna z debiutanckiego albumu, a zupełnie nowa, której jeszcze nie wypuścił. Krocząc do rytmu, bębnił lekko palcami o ucho przerzuconego przez plecy futerału z gitarą, w głowie zaś próbował ułożyć jakieś słowa.
Gdybym mógł wrócić do minionych lat... — nucił pod nosem.
Skręcił w kolejną uliczkę, minął pierwszy dom, a zatrzymał się przy drugim. Cicho otworzył furtkę, wkroczył na teren posesji. Ruszył chodniczkiem, mimowolnie zerknął w lewo na pusty skrawek zieleni, udekorowany jedynie rosnącymi pod płotem i przy dróżce kwiatami.
Przydałaby się jakaś ozdoba easter egg: odnośnik do innego opka (link) . Może kiedyś coś kupi.
Wszedł na ganek, kilka sekund szukał kluczy, aż wreszcie je znalazł. Włożył jeden do dziurki, przekręcił. Gdy zamek puścił, złapał za klamkę, a po chwili już się znajdował w środku.
Cichutko zaczął zdejmować buty.
— Benny! — usłyszał wtem.
Podniósł głowę, dokładnie w tym samym czasie z salonu wyłonił się ojciec. Mężczyzna obdarzył syna ciepłym, wręcz rozradowanym uśmiechem, czym prędzej znalazł się tuż przy nim.
— Jak dobrze cię widzieć! — zawołał.
Przytulił go do siebie, jednocześnie uważając na futerał.
— Hej, tato — odparł lekko Benja.
Wtulił twarz w bark rodzica, do nosa trafił znajomy zapach wody kolońskiej. Dawno go nie czuł.
W sumie tylko dwa miesiące.
Ale nadal.
— Rozbieraj się, wchodź — powiedział ojciec, puszczając chłopaka. — Mówiłeś, że kolację zjesz z przyjaciółmi, ale zaparzyłem ci jeszcze herbatę z miodem.
— O, dzięki. — Zaczął zdejmować futerał. — Gdzie mama?
Gdy wymienili się spojrzeniami, rodzic nieświadomie uciekł wzrokiem. Lewy kącik ust wygiął się lekko do dołu.
— Poszła spać.
Benjamin chwilę spoglądał na niego, ostatecznie się skrzywił.
Czyli nic się nie zmieniło przez jego nieobecność.
Od pamiętnej kłótni minął ponad rok. Tak, aż tyle. Dokładniej czternaście miesięcy. Dużo, nie? Pomyśleć, że tyle dni się zakończyło, a matka nadal się z nim nie pogodziła. To znaczy, nie było tak źle. Nie kłócili się o nic. Żadne z nich nie podnosiło na drugie głosu. Po prostu...
Po prostu egzystowali w jednym miejscu.
Matka zajmowała się swoimi obowiązkami, chodziła na zakupy, sprzątała. Kiedyś zawsze wołała do pomocy syna, a on bez zająknięcia się przerywał swoje zajęcia, by udzielić jej pomocnej dłoni. Teraz tego nie było. Kobieta bez słowa odkurzała, bez słowa myła łazienkę, bez słowa szła do sklepu. Gdy ojciec był w domu, starał się jej pomóc, ale czasami był odganiany. Benjamin zaś nic nie mówił. Po prostu w ciszy sprzątał swój pokój i czasem salon, a gdy miał ochotę na coś do jedzenia, nie dopisywał niczego do listy matki, tylko sam szedł.
Nie wywoływali żadnych sprzeczek. Ale też nie rozmawiali ze sobą na żaden temat. Matka przestała się interesować jego ocenami, nauką, co robił w szkole, jak się miewali jego przyjaciele. Wiadomym było, że nie będzie się ciekawić jego muzyczną ścieżką, ale nie zapytała nawet o wyniki matury. Nic, żadnego słowa. Chociaż pewnie i tak się o nich dowiedziała wcześniej czy później. Ojciec nie potrafił tak długo milczeć, gdzieś w środku pewnie czuł obowiązek utrzymania rodziny w tych minimalnych ryzach, więc opowiadał żonie to, co sam usłyszał od syna. Nie mówił jednak Benjaminowi o reakcjach mamy.
Prawdopodobnie ich po prostu nie było.
Benja miał wystarczająco czasu, by do tego przywyknąć. Tak się też stało. Już naturalne dla niego było, że codzienne rozmowy z matką kończyły się na absolutnych podstawach, jak gdyby oboje umieli novendyjski na poziomie A1. Albo w sumie gorzej, ponieważ na A1 przynajmniej pytało się o samopoczucie. To już normalne, że w domu po prostu dzielili wspólną przestrzeń, nic więcej.
Mimo to czasami było mu przykro.
Ostatnio Daniel zaprosił wszystkich do siebie na grilla. Kiedy Benjamin widział interakcje zmiennokształtnego ze swoimi rodzicami, przypominał sobie, że tak powinna wyglądać prawdziwa rodzina.
Ojciec zmierzył wzrokiem syna, chwilę później lekkim ruchem poczochrał go po głowie.
— Chodź, bo herbata wystygnie.
Benja popatrzył na niego, milczał. Ostatecznie przytaknął.
Gdy już siedzieli w salonie, chłopak opowiedział rodzicowi dokładnie, co się u niego działo przez ostatnie dwa miesiące. Wcześniej parę razy dzwonił, lecz nie mówił o szczegółach, ponieważ najzwyczajniej nie potrafił długo rozmawiać przez telefon. Teraz jednak nic nie stało na przeszkodzie.
Czy zdradził dosłownie wszystko? Oczywiście, że nie. Nie powiedział, że sławny Zack Willis go nie lubił, a dyrektor przez długi czas ignorował, a teraz chwalił i wspierał, jak gdyby nigdy nic. Nie powiedział też, że w okolicach debiutu spał naprawdę niewiele, a cieni pod jego oczami nie dało się dostrzec tylko ze względu na korektor. Pominął kwestię, że jak na artystę, który dopiero zadebiutował, miał przez te ostatnie tygodnie dość napięty grafik. Wypuścił na wierzch tylko tyle, by rodzic za bardzo się nie martwił.
— Ogólnie było trochę intensywnie, nie ukrywam — rzucił lekko. — Ale patrz, dostałem pierwszą wypłatę!
Szybko skoczył do przedpokoju, gdzie zostawił torbę, a po kilku sekundach wrócił z wypchaną kopertą.
— O, jaka gruba! — zawołał cicho (żeby nie obudzić matki) ojciec.
Przyjął kopertę, zerknął do środka, prawie zagwizdał. Pochwalił syna za dobrą robotę, dodał też, że trzyma mocno kciuki za dalsze sukcesy.
— Jak wreszcie ogłosisz trasę koncertową, to zaproś. — Puścił mu oczko.
— Ależ oczywiście, tato — rzucił Benja. — Bilety vipowskie gwarantowane!
Wyszczerzył się w dumnym uśmiechu, lecz niespodziewanie kąciki ust zaczęły stopniowo opadać. Dostrzegłszy to od razu, rodzic posłał mu pytające spojrzenie. Gdy zobaczył zielono-brązowe oczy utkwione w jednym punkcie, powędrował za śladem, by trafić na drzwi od sypialni rodziców.
No, tak.
Mężczyzna wrócił wzrokiem na chłopaka, jakiś czas wyraźnie nad czymś się zastanawiał. Wreszcie postanowił zapytać:
— Nie myślałeś o tym, żeby porozmawiać z mamą?
Benjamin popatrzył na niego, potem znów w stronę drzwi. Wykonał głębszy wdech.
— Nie wiem. — Wzruszył ramionami. — Nie wydaje się być chętna na rozmowę.
Nawet nie poczekała, aż on wróci po dwóch miesiącach do domu.
— A w moich oczach po prostu czeka, aż pierwszy się do niej odezwiesz — ciągnął dalej ojciec, na ustach zawitał delikatny uśmiech. — Na pewno jest ciekawa, jak radzi sobie jej jedyny syn.
— To czemu nie może mnie zapytać? — Skrzywił się. — Czemu to ja muszę wykonać pierwszy krok, skoro to ona pierwsza się na mnie obraziła?
— Bo ktoś musi. I dobrze jest mieć prowadzenie, czy to w wyścigu, czy rozmowie.
Słysząc te słowa, jasnowidz znów spojrzał na rodzica. Przygryzł lekko dolną wargę, popadł w zamyślenie.
Ojciec miał rację – ktoś musiał wykonać pierwszy krok. Czekanie tak naprawdę donikąd nie prowadziło, a tylko odwlekało wszystko. A Benja, jako syn, mimo wszystko powinien coś zrobić.
Nawet jeśli to nie on zawinił.
Rozmowa krótko potem dobiegła końca. Mężczyzna posłał chłopaka do swojego pokoju, żeby ten mógł wreszcie odpocząć po długim dniu. Muzyk wdrapał się na górę, wszedł między swoje niemal prywatne cztery ściany. Zostawił torby na podłodze, nie mając najmniejszej ochoty się rozpakowywać. Jedynie się umył i przebrał. Gotowy do snu opadł ciężko na łóżko, zatopił spojrzenie w suficie.
Chyba rzeczywiście powinien jutro porozmawiać z mamą. Ile przecież mogli ciągnąć tę zimę w domu? Oczywiście, nie oczekiwał, że od razu wszystko wróci do normy, to tak nie działało. Miał jednak nadzieję, że przynajmniej przestaną traktować siebie jak powietrze.
Tak, zrobi to.
Był gotowy.
Tak bardzo, że zwlekał z tym aż do obiadu.
Rodzina tradycyjnie siedziała przy stole w jadalni, zajmując swoje stałe miejsca: matka z ojcem po jednej stronie, syn po drugiej. W pomieszczeniu trwała cisza, przerywana jedynie niemal miarowym uderzaniem sztućców. Nikt nic nie mówił, nikt niczym się nie dzielił. Po prostu jedli, jakby do serca wzięli dziecięce powiedzenie: „przy jedzeniu się nie gada, bo się w brzuszku źle układa”.
Benja odłożył na moment widelec, by potrzeć nim lewe oko, przerwał jednak ruch w obawie, że zmaże korektor zakrywający cienie. Udając, że do niczego nie doszło, wrócił do jedzenia... tylko na moment, ponieważ ojciec zwrócił jego uwagę. Mężczyzna siedział prosto, porozumiewawczo zerkał to na niego, to na matkę. Chłopak przyjrzał się kobiecie, obecnie zajętej jedzeniem, wydającym się dla niej być najciekawszą rzeczą.
Wykonał głębszy wdech.
— Przywiozłem płytę — powiedział wolno. — Swoją.
Matka nie zareagowała.
Benja spojrzał ukradkiem na ojca, tamten pokiwał głową, zachęcając w ten sposób do dalszego mówienia.
Wrócił wzrokiem na matkę.
— Wszyscy pochwalili moją muzykę. Powiedzieli, że mam wrodzony talent.
— Mhm.
O, otrzymał reakcję. Chyba był na dobrym tropie.
— Byłem nawet w telewizji. Parę razy. Widziałaś?
— Nie miałam czasu.
Usłyszawszy to, zgarbił się nieco. Spuścił głowę, usta przemieniły się w wąską kreskę.
Okej, jednak nie był na dobrym tropie.
Westchnął cicho, zatopił wzrok w talerzu. Zaczął błądzić widelcem, niczego nie nabierając, a po prostu kreśląc nim niewidzialne szlaczki.
Poczuł na sobie czyjeś spojrzenie, więc podniósł głowę. Zerknął na ojca, który nieustannie się w niego wpatrywał. Wzrok rodzic miał spokojny, ale też zachęcający. Najprawdopodobniej próbował nim przekazać, że mimo pewnych trudów całkiem dobrze szło synowi. Powinien próbować dalej. Nie poddawać się. Już zaczął. Pierwszy wykonał krok.
Czyli dobrze by było brnąć dalej.
Zawiesił uwagę na matce, z dobrą chwilę jedynie śledził jej ruchy. Zero zawahania, zero jakichkolwiek emocji – wydawała się lecieć na automacie. Ale okej, Benja da radę.
Otworzył usta.
Zamknął.
Sięgnął po szklankę z wodą, zwilżył wargi.
Odłożył szklankę.
Otworzył usta.
— Dziękuję — oznajmił, po czym wstał od stołu.
Zabrał swój talerz ze sztućcami i wyszedł z jadalni.
Ojciec odprowadził go wzrokiem, cicho westchnął. Zerknął ukradkiem w stronę matki, która niewzruszona niczym dalej zajęta była obiadem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz