22 marca 2025

Od Souela do Merlina

Souel zabrał wzrok z medalionów, żeby posłać Merlinowi pytające spojrzenie.
— Chodzi ci o tę serię z tym jednym wiedźminem? — Uniósł jedną brew.
— Tak, Gerwazy z Virii. — Przytaknął czarodziej.
— Ach, nie miałem okazji.
Mimo że miał swoje domatorskie chwile, nigdy jakoś nie zafascynował się grami. Co prawda, Cheoryeon nierzadko go namawiał na jakieś wspólne granie, Souel zwykle mu nie odmawiał, ale nie nazwałby siebie regularnym graczem. Jak już po coś sięgał, to tytuły na przynajmniej dwie osoby, żeby właśnie z jasnowidzem grać. Sam praktycznie nie zabierał się za nic. Z tego powodu omijały go jednoosobowe serie, w tym ta kultowa z wiedźminem.
Słysząc jego słowa, Merlin posłał mu dość zdziwione spojrzenie.
— Słuchaj, to dużo tracisz — odpowiedział od razu. — Ta gra jest idealna, jeśli chcesz lepiej poznać kulturę, przynajmniej tę dawniejszą, Medwii. Tam wszystko w tej kwestii jest serio dobrze zrobione, możesz dużo się dowiedzieć o różnych potworach i zmorach. Jak wcześniej czytaliśmy o różnych bestiach, to zobaczyłem, że to wszystko jest nieźle oddane w grach.
Souel słuchał uważnie, pokiwał głową.
— Brzmi ciekawie. To zawsze podnosi wartość rozrywkową gry, jeśli wykonano do nich dobry research.
Możliwość dowiedzenia się różnych różności z pewnością dodawała gwiazdki do ogólnej oceny – pomyślał Souel mający niemal zerowy staż w grach. Bogate w kreację świata tytuły, które wypróbował, można było policzyć na palcach jednej ręki.
Mimo wszystko swobodnie wysłuchał rozbudowaną wypowiedź Merlina o fabule wiedźmińskiej serii i różnych historyczno-folklorowych smaczkach, na jakie można było się tam natknąć. Czarodziej w ten sposób nawet wzbogacił trochę wiedzę genashiego, bo opowiedział o kilku rzeczach, które dla muzeum wydały się już zbyt niszowe, by je wystawić.
— W sumie chciałbym na żywo zobaczyć takiego wiedźmina — stwierdził Merlin. — Sprawdzić, ile prawdy pojawia się w grach. Wiadomo, nie poprzez walkę, ale, wiesz, tak popytać.
— Jest szansa, że kilka kwestii pominięto, jeśli do dzisiaj budzą pewne kontrowersje. — Souel na moment podparł ręką podbródek.
— Ta... Mam tylko nadzieję, że nie mają tak źle, jak kiedyś.
Dwójka chwilę szła w ciszy, mierząc wzrokiem kolekcję broni najwybitniejszych wiedźminów sprzed lat. Wypolerowane klingi wiszących na uchwytach mieczy lśniły w świetle żyrandolu.
— Myślisz, że Soren Acedia to wiedźmin? — spytał wtem Souel.
Chłopaki wymienili się spojrzeniami. Merlin uniósł brew.
— Kto?
— Novendyjski model — zaczął tłumaczyć. — Wiesz, ten z białymi włosami i złotymi oczami, którego często można zobaczyć w reklamach i na bilbordach.
Sam nie fascynował się nigdy modelingiem ani nie śledził trendów, ale, przechadzając się po mieście, nieraz widział wspomnianego mężczyznę, reklamującego różne kreacje czy też kosmetyki. Rozmowa o wiedźminach sprawiła, że genashi akurat sobie o nim przypomniał.
Licealista kilka sekund marszczył brwi, myślami zapewne błądząc po umysłowych szufladkach. Stał nieruchomo, aż wreszcie rzekł:
— A, kojarzę gościa. Wiesz, co, nie jestem pewien — wzruszył ramionami — bo, jakby, każdy wiedźmin ma białe włosy i złote oczy, ale nie każda osoba z tymi samymi cechami jest wiedźminem.
— To tak, jak każdy kwadrat jest prostokątem, ale nie każdy prostokąt jest kwadratem? — Przywołał analogię tamten.
— Ty, weź, mi tu nie mów o geometrii, aż mnie dreszcze przechodzą.
— Sorry.
Wspólnymi siłami jednak szybko doszli do wniosku, że nie, model raczej nie był wiedźminem. W końcu wiedźmin to technicznie był zawód, a Soren Acedia nie prezentował się jako ktoś, kto by łączył modeling z polowaniem na medwiedańskie potwory. Zresztą, nawet nie wyglądał na takiego, co kiedykolwiek trzymał w rękach jakąkolwiek broń; najwyżej jakiś rekwizyt do sesji zdjęciowej.
Zeszli po schodach na niższe piętro, lecz po sprawdzeniu godziny spostrzegli, że sporo czasu już minęło, odkąd tu przyszli, a do zobaczenia zostało niemal drugie tyle. Muzeum Narodowe było wielkie, ale okazało się jeszcze większe, niż zakładali. Może gdyby przyszli tu rano, daliby radę chociażby przelecieć wszystko, niestety w tych okolicznościach musieli odpuścić. Wrócili się zatem na parter, założyli kurtki, które zostawili w szatni, a następnie skierowali się do wyjścia.
Na zewnątrz powitał ich nie tylko chłód, ale też noc. Słońce zdążyło się schować za horyzontem, ostatnie promienie jeszcze barwiły niebo na zachodzie delikatną czerwienią. Lampy uliczne już jakiś czas temu poszły w ruch i oświetlały ulice, którymi przemieszczało się o połowę mniej osób niż wcześniej. Miedwograd najwyraźniej nie należał do miast, które tętniły życiem nawet po zmroku. Ale co tu się dziwić, kiedy nocą temperatura tylko spadała.
Merlin pospiesznym ruchem zapiął kurtkę aż pod samą szyję w odpowiedzi na nagły powiew zimnego wiatru. Naciągnął bardziej na uszy czapkę, po czym spojrzał za siebie, ostatni raz mierząc wzrokiem wielki gmach muzeum.
— Wielkie to muzeum! — rzucił, wsunął dłonie do kieszeni. — Niby nie czytaliśmy dogłębnie wszystkiego, też odpuściliśmy sobie najniższe piętra, a nadal zajęło nam to z kilka godzin.
Genashi opatulił bardziej szyję szalikiem, zminimalizował siłę wiatru wokół nich, by ich nie szczypał w policzki.
— Nic dziwnego, że sprzedają tu też bilety dwudniowe — powiedział.
— Serio? Nie zwróciłem uwagi. Może powinniśmy byli właśnie takie wziąć.
— Tylko one już nie zostały wliczone do oferty studenckiej. Poza tym mamy już plan na jutro.
— Ach, szkoda. No nic, może będziemy mieli okazję znowu tu przyjść, to wtedy zobaczymy resztę.
W odpowiedzi Souel przytaknął lekko.
Po zwiedzaniu muzeum plan mieli bardzo prosty – kolacja. Od przylotu nic nie jedli, a takie łażenie i przyswajanie wiedzy tylko zaostrzyło apetyt. Wypadałoby zatem napełnić czymś żołądki. I na pewno nie zamierzali iść do żadnej światowej sieciówki fast foodu typu McRonald czy GFC. Byli za granicą, więc musieli spróbować tutejszej kuchni.
Oboje parę minut poświęcili na przeglądanie Internetu w poszukiwaniu jakichś dobrych lokali. Merlin coś postukał palcem, odpalił mapę. Jakiś czas sunął po niej opuszką, aż wybrał pewną lokalizację.
— Googol podaje, że to są takie najpopularniejsze miejsca.
Pokazał mapkę Souelowi, tamten popadł w krótkie zamyślenie.
— Może poszukajmy czegoś bardziej ustronnego — zaproponował.
— Ustronnego? — zdziwił się czarodziej.
— Tak. Władca D... — na moment zamilkł. — Kolega mojego mentora mówił, że kuchnię danego kraju najlepiej poznaje się nie w obleganych restauracjach, tylko niewielkich knajpkach gdzieś w cichych alejkach. Tam przykładają się do dań z największą szczerością.
Władca Dusz potrafił sporo mądrości powiedzieć, nawet o tak przyziemnych rzeczach jak na przykład jedzenie. W sumie jak na istotę, która żyła, by jeść, dla niego żywność raczej nie była czymś przyziemnym, bardzo poważnie traktował tę kwestię – czasami chyba bardziej niż niejeden śmiertelnik, który z kolei jadł, by żyć. Wracając jednak na właściwe tory tematu, Władca Dusz raz powiedział, że w wygodnie położonych restauracjach i rozpowszechnionych sieciówkach kucharze rzadko kiedy przykładali wagę do swoich potraw. Wiedzieli, że klienci i tak będą przychodzić, więc nie mieli potrzeby dbać o szczegóły. Co innego można było powiedzieć o niewielkich knajpach gdzieś w głębi wąskich uliczek, których właściciele gotowali z pasji, a także dokładali wszelkich starań, by ściągać ludzi. Tam można było zasmakować prawdziwej kuchni danej kultury.
— Ej, to całkiem mądre słowa — stwierdził Merlin. — Ma sens, bo, jakby, sieciówki już się wypromowały, ludzie tam przychodzą, bo trend. Te przy głównych ulicach mają klientów, bo mało komu chce się zagłębiać w miasto. Ale tam właściciele chyba nie umieją po ekwilańsku ani novendyjsku, nie?
— Myślę, że damy radę — odparł pewnie Souel. — Na lotnisku całkiem nieźle sobie poradziliśmy.
— W sumie racja, nie było źle, pomijając niektóre słowa i akcent. — W końcu wzruszył ramionami. — Dobra, najwyżej tłumacza użyjemy, nie?
— Mhm. — Pokiwał głową.
Poświęcili kolejną minutę na szukanie małych restauracji, które znajdowały się niedaleko, ale w pewnej odległości od głównej drogi. Wreszcie coś wybrali, na telefonie Merlina została wyznaczona niezbyt skomplikowana trasa.
Z determinacją i planem zjedzenia czegoś dobrego ruszyli we wskazanym przez GPS kierunku.
Souel ponownie otworzył przeglądarkę, wyszukał listę tradycyjnych medwiedańskich dań. Zaczął wolno wszystko przeglądać, zwracał uwagę na nie tylko wygląd, ale też skład. Czarodziej mimowolnie zerknął do jego komórki; widząc kolorowe zdjęcia różnych potraw, postanowił zapytać:
— Masz już jakiś pomysł, co byś chciał zjeść?
Souel nadal wpatrywał się w ekran, lecz niegłośnym „hm” dał znak, że usłyszał pytanie tamtego i teraz zastanawiał się nad odpowiedzią. Przesuwał palcem raz w górę, raz w dół. W pewnym momencie zatrzymał listę na pewnej pozycji.
— Chciałbym spróbować knedliki. Wiem, że to nie brzmi bardzo wymyślnie, ale wydaje się smakowite.
Jeśli miał być szczery, to nie znał się za bardzo na medwiedańskiej kuchni. Dotychczas na myśl przychodziły mu tylko smażony ser i właśnie knedliki. A, też Cheoryeon jakiś czas temu upodobał sobie tamtejszą colę, kovolę. Souel raz spróbował. Miała interesujący, trochę ziołowy smak. O, właśnie, kovolę też sobie zamówi, jeśli będzie. Powinna, słyszał, że cieszyła się ogromną popularnością w Medwii, była wręcz na szczycie listy najpopularniejszych gazowanych napojów.
— Nie jestem jednak wybredny — kontynuował — więc jeśli nie będą tego mieli, to po prostu wybiorę coś z karty dań. A ty? — Zabrał nos z telefonu, posłał Merlinowi pytające spojrzenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz