27 marca 2025

Od Undine do Tristana

O agencie Fragarachu nie przeczytała zbyt wiele – wśród licznych spraw związanych z kongregacją, dzielenie swej uwagi między każdą z ryb jej niewielkiej ławicy, między polowaniami w morskiej toni, Undine poświęciła temu nazwisku jedynie chwilę, po prostu czytając ocenzurowane raporty ze śledztw. Choć pracowała z więźniami, choć była duchowną, nadal miała status cywila i od policji normalnymi sposobami mogła dowiedzieć się niewiele więcej, niż przekazano by zwykłemu obywatelowi. Undine była wprawną obserwatorką, wielu rzeczy potrafiła się domyślić, lecz jak do tej pory agent Fragarach nie przyciągnął jej uwagi na tyle, by aktywniej starała się zdobyć jakiekolwiek dokładniejsze informacje na jego temat.
Więcej dowiedziała się o nim od samego Angusa – mężczyzna uśmiechał się szerzej, drapieżniej, gdy nazwisko detektywa spływało z jego ust, a w oczach pojawiała się ta charakterystyczna, obłąkana iskra, którą Undine umiejętnie pielęgnowała i podsycała. Do tej pory sądziła, że ów Fragarach, kimkolwiek był, mógłby stać się nagrodą dla Angusa, dowodem na to, że w słowach służki Dagona nie było kłamstwa i że ciasna cela więzienna jest tylko niewielką przerwą od rozlewu krwi, któremu z taką pasją oddawało się jej obiecujące narzędzie.
Coś zamigotało w oczach kapłanki, gdy pierwszy raz zobaczyła detektywa tamtego dnia.
Wymięte, byle jak narzucone ubrania, nierówno ogolona szczecina i niedbale odgarnięte włosy sprawiały, że dla niewprawnego oka trudno było dojrzeć w nim kogoś innego, niż zwykłego pracownika biurowego – takiego, któremu od dłuższego czasu nic się nie układa. Z pustką w oczach, płynęli z prądem niczym śnięte ryby, nie przedstawiając sobą żadnej wartości, drętwo pozwalając, by życie przeciekło im między palcami. Spojrzenie agenta było jednak tak dalekie od pustki i martwoty, jak to tylko było możliwe. Wzrok wbił się w nią agresywnie, usta wykrzywiły w gniewnym grymasie, te parę kroków niosło autentyczną groźbę. Undine przechyliła wdzięcznie głowę. Agent Fragarach wyglądał równie na miejscu, gdy stał skryty wśród cieni i półmroku, co teraz, gdy podszedł, stając w lodowato ostrym świetle jarzeniówki.
— „Co z nim zrobiłam”? Jakież to brutalne słowa, detektywie. Czy kapłanka nie może po prostu... pomóc zagubionej duszy?
— Angus nie jest „zagubioną duszą”. To zwierzę, które lubi patrzeć, jak ludzie cierpią i krwawią, na wszystko odpowiada brutalnością i agresją. A teraz nagle się zmienił? — Ciemne brwi ściągnęły się jeszcze mocniej. — Co mu obiecałaś?
— Wskazałam mu drogę, której nikt mu wcześniej nie ukazał.
Fragarach prychnął, podszedł bliżej. Ktoś mniej doświadczony zapewne cofnąłby się instynktownie, przytłoczony ledwie wstrzymywanym gniewem, dawkowanym właśnie tak, by wprawnie zastraszyć, wpędzić w defensywę.
— Angus przez lata rozrywał ludzi jak szmaty. A teraz nagle stał się przykładnym, grzecznym więźniem? On nie jest tylko potworem – jest potworem z wyboru. I wiesz o tym. Więc jak to zrobiłaś? Hipnoza? Narkotyki? — Pogardliwym spojrzeniem przeciągnął po jej szatach. — A może twój bóg tak działa?
— Dagon nie zmusza nikogo do niczego.
— Tylko surowo każe za występowanie przeciw jego świętej woli?
Undine wstrzymała nieco pobłażliwy uśmiech. Tak czynili zwyczajni bogowie, pasterze śmiertelników, zamknięci w swych naukach do tego, co wytworzyła cywilizacja. Opierali się na tym, co było moralnie dobre czy złe, wartościowali uczynki, tłumaczyli je na swe pokrętne sposoby. Dagon był jednak czymś odmiennym – istotą wymykającą się pojmowaniu, postrzegającą świat w sposób niezaćmiony niepotrzebnymi ideami i uprzedzeniami, a przez to będący najbliżej tego, czym ten świat tak naprawdę był.
— Nie. On jedynie ukazuje nam prawdę o świecie.
— Każdy bóg tak mówi — warknął Fragarach, jego ton nabrał kpiących, prześmiewczych nut. — Tylko on ma monopol na prawdę, tylko on poprowadzi do zbawienia. Co niby takiego specjalnego jest w naukach tego twojego Dagona?
Undine splotła dłonie.
— Pomaga nam zrozumieć, że świat nie dzieli się na świętych i potwory.
— Więc na co w takim razie? Na jego popleczników i całą resztę?
— Nie. Na silnych i słabych, na tych lepiej i gorzej przystosowanych.
— Kolejny sposób uczynienia z ludzi marionetek — zadrwił Fragarach.
Wprawne ucho kapłanki wychwyciło subtelną zmianę w głosie. Taką, która zapraszała drapieżnika, by podążył za zdobyczą. Zmiana w uśmiechu Undine była prawie niedostrzegalna.
— Czy jednak nie wyczuwasz prawdy w tych słowach?
— Nie zmieniaj tematu.
Teraz to kapłanka podeszła bliżej.
— Czy nie spotkałeś się nigdy z przypadkiem, gdy to siła, a nie dobro, decydowały o tym, co jest sprawiedliwe, a co nie. Nie zdarzyło się, że prawo wcale nie chroniło słabych, ale było wytłumaczeniem dla…
— Nie mieszaj mnie w swoje religijne brednie! — przerwał jej, dłoń zacisnęła się w pięść. — To, że bestia daje się prowadzić na sznurku, nie znaczy, że jest oswojona. I na pewno nie zmazuje żadnych jej przewinień. — Agent skrzywił się, na moment wzrok przeskoczył w stronę drzwi do celi, zaraz wrócił do Undine. — A co ten twój cały Dagon mówi o ofiarach? Że były słabe i dlatego Angus miał prawo je zabić?
— Prawo jest wymysłem śmiertelników. Ofiary już niczego nie potrzebują, detektywie. To żywi muszą znaleźć swoje miejsce. A Dagon daje im… możliwości.
— Pieprzyć, co uważa Dagon — warknął detektyw. — Nie wierzę w bogów, którzy bawią się ludźmi jak marionetkami.
— Czy któryś z bogów bawił się tobą?
Spojrzenie mężczyzny stało się bardziej zabójcze, niż trzymana w kaburze broń.
— Nie myśl sobie, że uda ci się mi przeszkodzić. Dni Angusa są policzone.
Fragarach odwrócił się na pięcie, ostrym krokiem ruszył w dół korytarza, zniknął w mroku, zostawiając po sobie jedynie nikły zapach tanich papierosów i zwietrzałej kawy, żegnając Undine gniewnym dźwiękiem oddalających się kroków. Kapłanka odprowadziła go długim, zamyślonym spojrzeniem.
— Jak nas wszystkich.
Zobaczymy, kto je będzie liczył.


Łagodne uśmiechy, pokorne oczekiwanie i uprzejme słowa podszyte syrenią magią, otworzyły dla niej drzwi archiwum. Ta drobna archiwistka, początkowo niepewna, czy wielebna na pewno jest osobą uprawnioną do przeglądania prywatnych kartotek poszczególnych agentów, szybko skruszała pod tym ciepłym, wyrozumiałym spojrzeniem. Undine wystarczyło ująć jej spracowane dłonie w swoje, pogładzić współczującym gestem, bo nikt tej pracy nie doceniał i nie dostrzegał jej ciężaru, by zyskać nowe narzędzie, sprawnie nawigujące teraz pomiędzy monstrualnymi półkami pełnymi teczek i dokumentów. Kobieta ściągnęła spłowiałą teczkę, sprawdziła jeszcze, czy to ta, wręczyła ją kapłance.
Spotkanie pod celą Angusa nie było przypadkiem, a sama rozmowa miała w sobie więcej emocji i agresji, niż wskazywałyby na to okoliczności owego spotkania. To była osobista sprawa, a słowa nie były tylko ostre, ale miały w sobie gorzki posmak sączącej się ze starej rany trucizny. Wzrok Undine przesuwał się metodycznie po aktach agenta Fragaracha, przechodząc od tych bardziej pożółkłych kart, ku nowszym, świeższym, w poszukiwaniu broni, która zadała ową ranę. Spojrzenie zatrzymało się na jednej dacie, poprzedzającej nieco dłuższą hospitalizację.
— Złamanie — powiedziała cicho do siebie.
Coś złamało się w agencie Fragarachu tamtego dnia. Zaczęto go przydzielać do innych zadań, on sam postępował jak kompletnie obcy człowiek. Informacje o dyscyplinarnym zawieszeniu na parę dni, spowodowane przekroczeniem uprawnień albo nadmierną brutalnością wobec ujętych przestępców, pojawiały się na każdej stronie, im dalej, tym częściej. Przypominał jej w tym psa policyjnego, który raz ugryzłszy przestępcę do krwi, posmakował płynącego wraz z czerwienią strachu ofiary, i teraz nie potrafił się bez niego obyć. Coraz dalej i dalej, agent Fragarach tropił i wlókł do więzienia kolejnych przestępców.
— Potrzebuję dostępu do jeszcze kilku teczek. — Undine zwróciła się do archiwistki z tym swoim łagodnym uśmiechem kogoś, kto nigdy nie splamił dłoni złym uczynkiem.
Teczki pojawiły się na biurku, Undine przeglądała starannie każdą z nich, a w umyśle kapłanki coraz wyraźniej rysowała się sieć powiązań, łączących wydarzenia i osoby, kreśląca piękny, dynamiczny obraz katastrofy. Uwaga zatrzymywała się na nazwiskach, smukłe palce pocierały w zamyśleniu kartki, a gdzieś w głębi pojawiło się pytanie, czy to Fragarach powinien być nagrodą dla Angusa, czy też może lepiej było jej odwrócić ten prąd?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz