01 marca 2025

Od Undine – Ocean

TW: brak, serio
Śmiertelnicy uwielbiali nazywać ocean łaskawym bądź okrutnym, próbowali nadać mu cechy czegoś żywego, rozumnego, a przez to możliwego do opisania słowem, pojęcia śmiertelnym umysłem. Lecz nie tym był ocean. Nie dawał się pojąć ani opisać, będąc siłą przyrody, bezbrzeżną i niepowstrzymaną, obdarzoną potęgą poza granicami pojmowania, a jednocześnie pozbawioną woli i rozumu, niezdolną do odczuwania, istniejącą poza poczuciem moralności, poza samą ideą dobra i zła. Jego potęga jest tak ogromna, a jego natura tak obca, że kategorie wyznaczane przez śmiertelnych stają się niczym więcej niż pyłem, rozproszonym w jego bezlitosnych prądach. On nie nienawidzi, nie kocha, nie pragnie – on po prostu jest. A jego istnienie to wieczna, niezmienna prawda, która przypomina, jak nikłe i tymczasowe są wszelkie próby nadania sensu temu, co przekracza najśmielsze wyobrażenia. Ocean to nie wróg, ani przyjaciel – to świadectwo czegoś starszego, większego, czegoś, co nigdy nie będzie podlegać jakimkolwiek prawom czy pragnieniom.
Pojedyncze odblaski księżycowego światła pełgały po lodowatej, morskiej powierzchni, rozrzucając ochłapy światła po opuszczonej jaskini. Nieodkryta i niezbadana, niedostępna badaczom, znajdowała się głęboko w katakumbach świątyni Dagona, była uświęconym przejściem ku jego dominium. Fale oceanu wkradały się w ciemność skał, rozbijały wśród ostrego kamienia, warczały spienionymi bałwanami, w każdej chwili gotowe siać destrukcję.
Undine zstąpiła w pradawną ciemność jaskini, dźwięk jej kroku ginął w gniewie morskich fal. Kapłańska szata, prosta i symetryczna, ciemna niczym te niezbadane głębiny, kryła sylwetkę w nocnej ciemności. Kobieta przystanęła, stopy pewnie stanęły na jednej z ostrych skał. A potem uniosła dłonie, palce wprawnie zajęły się zapięciem szaty. Fragment po fragmencie, materiał zsuwał się z ciała, odsłaniając bladość skóry, tak mocno kontrastującą z ciemnością skał i zdradliwych odmętów, pozornie kruchą i miękką, kryjącą jednak w sobie siłę i gwałtowność bestii.
Szata spoczęła bezpiecznie na jednej ze skał, Undine zaś, nieokryta nawet skrawkiem materiału, wkroczyła w spienione, lodowate głębiny. Woda wzburzyła się wokół nóg, sięgnęła bioder, rozbiła się na piersi, zamoczyła włosy. Kapłanka uśmiechnęła się, odsłaniając wciąż ludzkie zęby, nim te przemieniły się w zakrzywione igły, a kobieca postać runęła w morderczą toń, by wypłynąć na polowanie.
Miękkie, ludzkie ciało zniknęło pod warstwą twardych łusek, łagodny łuk kręgosłupa zastąpiły śmiercionośne kolce, a delikatne dłonie, skore do otarcia łez, przemieniły się w żywą broń zdolną bez wysiłku rozedrzeć tkankę. Postać syreny, niczym z najgorszych koszmarów, przecięła gładko czarną toń, a gwałtowne fale, na podobieństwo mrocznego lasu, kryły obecność drapieżnika. Jej zmysły się wyostrzyły, jej wzrok przebijał ciemność, a skrzela, omywane lodowatą wodą, przynosiły jej wiedzę o tym, co w tej wodzie było. Była głodna i zamierzała zapolować, a w tych wodach każde zwierzę było dla niej zdobyczą.
Wyczuwała obecność ławic ryb, srebrne boki tłustej makreli, wąsy dorsza falujące w głębinach, wyczuwała i większe istoty, jak foki czy te pojedyncze delfiny, wyczuwała kryjące się w mule i piasku kraby. Silny ogon niósł ją jednak dalej, coraz dalej i dalej, poza zasięg rybackich kutrów i statków wycieczkowych, poza zasięg wypożyczanych przez bogaczy motorówek. Zresztą, o tej porze roku zatoka przy Stellaire była niemal pusta, nikt nie miał dość odwagi, by przy ujemnej temperaturze, gdy kra pływała po powierzchni, zajmować się jakąkolwiek morską aktywnością. Wargi Undine rozciągnęły się w parodii uśmiechu.
I wtem wyczuła jeszcze jedną obecność, tak bardzo odmienną od wszystkiego tego, co do tej pory wyczuwała w morskich głębinach. Poczuła ciepło i łagodność, połączoną jednak z siłą i gwałtownością drapieżnika, wszystko to zaś otoczone gracją i delikatnością, łączącymi się w idealnej harmonii. Undine zmieniła kurs.
Ciemność zimowych wód działała na jej korzyść, morskie dno oferowało mnóstwo kryjówek. Ona sama, będąc doświadczonym drapieżnikiem, doskonale wiedziała, jak podejść swoją zdobycz, jak rzucić się za nią w pogoń, by stworzenie zdążyło się przestraszyć, lecz nie uciec. Syrena przyczaiła się wśród alg, bystry wzrok przebił chłód, by wbić się w ten intrygujący obiekt.
Złote włosy dryfowały wraz z morskim prądem, silne dłonie zaś wyciągały się ku czemuś na dnie, szukając i wybierając, odganiając jakieś kraby. Rekini ogon, w głównej mierze szary, przy płetwach przechodzący w brokatowy róż, utrzymywał mężczyznę tuż nad dnem, w każdej chwili zdolny do tego, by syren czmychnął gdzieś w głębiny. Undine wpatrywała się w niego przez pewien czas, obserwowała wybierane muszle, uniosła kościstą brew, gdy taka w głębokiej, karmazynowej barwie okazała się tą ulubioną. Zastanawiała się, czy zbliżyć się do pobratymca, lecz wtem prąd oceanu zmienił się, zmierzwił jej łuski, poniósł woń ku nieznajomemu.
Rekin zastygł.
Odwrócił się ku niej, spojrzenie przeskakiwało z miejsca na miejsce, szukając źródła niebezpieczeństwa, w końcu jednak mężczyzna przycisnął muszlę do piersi. Dwa machnięcia ogonem, rekin zniknął w morskiej toni, odpływając w stronę portu. Undine śledziła go spojrzeniem do ostatniego momentu, nim ruszyła dalej, podejmując łowy. Morświn byłby tego wieczora doskonałym posiłkiem.


Ruchliwa ulica, mnóstwo przechodniów i ten jeden namiot, utrzymany w intensywnych błękitach, przycupnięty zgodnie z wydartą z urzędu miejskiego zgodą. Parę osób krążyło wokół namiotu, ulotki w dłoni, uśmiechy na ustach, barwne kartki wyciągały się w stronę przechodniów. Część omijała rozdających, niektórzy z uprzejmości brali broszurki, podążali zaraz swoją drogą, inni zaś przystawali na chwilę, wymieniali z wolontariuszami uśmiechy, słowa, składali ulotki, by schować je w kieszeni. Undine przepływała od osoby do osoby, jej łagodny uśmiech sprawiał, że ludzie kiwali głowami, zapatrywali się na datę i czas.
I wtem znajome uczucie załaskotało gdzieś w dole kręgosłupa, i Undine odwróciła się, wzrokiem przeczesując tłum.
Tych jasnych włosów nie dało się pomylić, podobnie jak i tej sylwetki, wysokiej i dumnej, tej odważnej prezencji i tych szerokich barków, nawykłych walce. I co prawda to nie rekini ogon zaczynał się w dół bioder, lecz zupełnie ludzkie nogi, ale dla Undine nie trzeba było więcej, by rozpoznać napotkanego przypadkiem rekina. Kapłanka zmrużyła oczy, podeszła do przechodnia.
— Przepraszam pana — zaczęła, wkładając magię syreniego głosu pomiędzy sylaby. — Czy byłby pan zainteresowany ochroną zwierząt morskich?
Mężczyzna przystanął, popatrzył na nią, poprawił różowe okulary.
— To zawsze, szczególnie rekinów — odparł, instynktownie wyciągając dłoń po ulotkę.
— Skupiamy się na orkach — odparła Undine. — Ich techniki polowania są unikalne na skalę całego ekosystemu.
Dłoń mężczyzny znieruchomiała w pół drogi, nieznajomy skrzywił się, cofnął rękę.
— Orki jedyne, co robią, to dopierdalają się do wszystkiego, co w tym morzu żyje — burknął gniewnie. — Jak będziecie się zajmować rekinami, to rozważę, ale poza tym – zgromadzenia religijne nie mają niczego lepszego do roboty?
— Co jest ważniejsze, niż dobro naszych oceanów? — spytała filozoficznie Undine.
— Szczęście jednego konkretnego doktorka — odpowiedział mężczyzna. — Żegnam.
To powiedziawszy, wyminął kapłankę i ruszył szybkim krokiem w swoją stronę, odprowadzany chłodnym spojrzeniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz