Hotaru odróżniała się od typowych mieszkańców Novendii na pierwszy rzut oka. Hebanowe włosy, blada cera i charakterystyczne rysy twarzy czyniły z niej cudzoziemkę – mogłoby się wydawać, wyróżniającą się od razu z tłumu, zapadającą w pamięć, niepasującą do otoczenia, a więc będącą dokładnie tym, czym nie powinien być dobry szpieg. Lecz to nie było wszystko. W sylwetce Hotaru było coś nieuchwytnego, w jej kroku mieszkała taneczna gracja, w każdym geście coś ulotnego, przemijającego, głos rozmywał się w ciszy między zdaniami, wspomnienie oczu blakło w otchłani niepamięci. Gdy przychodziło do tego, by ją opisać, ludzie mylili się w zeznaniach, słowa ich zawodziły, jakby każdy spotkał kogoś trochę innego, aktorkę o wielu rolach, tancerkę o wielu twarzach. To zaś czyniło z Hotaru szpiega doskonałego, pojawiającego się tam, gdzie wymagała tego misja, i znikającego tak, jakby nigdy go nie było.
Nowe zlecenie pojawiło się w jej skrzynce na listy. Hotaru udała, że przegląda krzykliwe, kolorowe reklamy, szuka kuponów i promocji, najsprawniejszy iluzjonista nie dostrzegłby tej maleńkiej karteczki, która mignęła między palcami. Jeden rzut oka wystarczył kobiecie – ulotki poleciały do kosza, karteczka zniknęła bezpiecznie w rękawie. Hotaru poprawiła wiszący w zagłębieniu łokcia koszyk, ostatni raz sprawdziła, czy na pewno wzięła parasolkę, i wyszła na zewnątrz.
Pozornie nie różniła się od innych przechodniów. Poczekała na pasach, podbiegła do tramwaju, przeglądała coś w telefonie, wysiadła parę przystanków dalej. Szła krokiem osoby, która dobrze wie, gdzie idzie, jest w swoim mieście i żyje przeciętnym życiem. Te szybkie spojrzenia rzucane w stronę witryn sklepowych, mijanych lusterek samochodowych, polerowanego metalu – wszystkie one zbyt przelotne, by przyciągnąć czyjąkolwiek uwagę, zaalarmować ewentualny ogon, że cel wie, że jest śledzony.
Hotaru naturalnym krokiem weszła do antykwariatu.
Przypominało to podróż w czasie – jeden krok i historia otuliła ją dawnymi wspomnieniami, ciepłym światłem starodawnych lamp, bezpiecznym zapachem pożółkłego papieru i regularnie pastowanego, ciemnego drewna. Rzędy książek kryły opowieści, lecz nie tylko te wydrukowane kiedyś na ich kartkach – drobne zagięcia, przypadkowe plamy, notatki na marginesach, zostawione przez poprzednich właścicieli – książki same stawały się bohaterkami swych historii.
Hotaru minęła wysoki stolik z ustawioną na nim fantazyjną wazą i kompozycją kwiatów wylewającą się z niej w przypływie wiosennej radości. Spojrzała w stronę serca Minstrela, dostrzegła młodego mężczyznę za kontuarem. Wysoki, jasnowłosy, starannie uczesany, w doskonale skrojonym garniturze, z subtelną plakietką z imieniem Arthur, obdarzył swą klientkę profesjonalnym, zapraszającym uśmiechem, równie ciepłym i przyjaznym, co atmosfera antykwariatu. Hotaru skinęła mu głową, skręciła w stronę regałów, udając zainteresowanie zbiorami. Przeszła między półkami, wzrok przebiegł po grzbietach, dłoń sięgnęła, wydobyła sfatygowany tomik poezji. Przerzuciła kilka stron, odłożyła książkę, podeszła do innej półki, w końcu skierowała swoje kroki w stronę ekspedienta.
— Przepraszam… — zaczęła, splótłszy dłonie.
— W czym mogę pomóc? — Arthur uśmiechnął się jeszcze promienniej, wyszedł do niej zza kontuaru. — Może mógłbym jakoś doradzić?
— Szukam pewnej książki, ale nie pamiętam tytułu… — Zawiesiła głos. — Pewnie bez przerwy słyszy pan to od klientów.
— Dość często, owszem, ale to sprawia jedynie, że mam doświadczenie w radzeniu sobie w takich przypadkach — odparł pogodnie. — Czy może mi pani powiedzieć nieco więcej o tej książce? Tematyka, gatunek, a może pamięta pani, jak wyglądała okładka?
— Szukam… książki o nocnych motylach, co uciekły od mroku by podążyć w stronę światła — powiedziała cicho Hotaru.
Coś zabłysło w zielonych oczach ekspedienta.
— A gdy spotkały swe światło, mrok przestał być dla nich straszny — powiedział i zaraz dodał. — Zapraszam za mną.
Arthur poprowadził ją głębiej w boczną część antykwariatu, w końcu zatrzymał się, sięgnął najwyższej półki. W dłoni mignęła książka, niewielka, pastelowa, ekspedient sprytnie skrył tytuł i okładkę.
— Zapakuję pani na prezent.
I już stali z powrotem przy kontuarze, Arthur z uśmiechem dobył najładniejszego z papierów, książka zaś w okamgnieniu znalazła się w jego objęciach. Jeszcze ostatnie wyrównanie, by deseń idealnie łączył się na zgięciu, jeszcze przyciąć wstążkę i całość była gotowa.
— Kartą? — spytał Arthur, podsuwając Hotaru terminal z wyświetlającym się zerem.
Karta przesunęła się nad czytnikiem, ten piknął, wypluł paragon. Z wprawą doświadczonego ekspedienta, Arthur wręczył Hotaru jej „zakup”.
— Dziękuję i zapraszam ponownie — powiedział z uśmiechem, dodał nieco ciszej. — Miłego wieczoru.
Kolejny przystanek wypadł w zgoła odmiennym miejscu. Hotaru jeszcze raz ukradkiem zerknęła na paragon z antykwariatu, lecz miejsce było dość jasno napisane, o pomyłce nie mogło być mowy. Paragon wylądował bezpiecznie w rękawie, Hotaru nabrała głębszego oddechu, nacisnęła klamkę.
— Witamy! — rozległ się skrzeczący głos. — Koniec jest bliski, wkrótce reptilianie zrestartują naszą symulację!
Wzrok Hotaru padł na rozmówcę. Kruk, biały niczym świeżo spadły śnieg, siedział na żerdzi, wpatrując się uważnie w jedyną klientkę. Tak bardzo odróżniał się od reszty sklepu, że w pierwszej chwili Hotaru nie zwróciła nawet uwagi na stojącego zaraz obok właściciela, ani nawet na mnogość przedmiotów gnieżdżących się na półkach. Czego tam nie było – barwne kryształy obiecywały pomoc w najbardziej egzotycznych problemach, talizmany miały chronić przed strachami, których próżno było szukać w encyklopediach, a fikuśne statuetki, jeśli postawione w domu, ponoć zapewniały dobry przepływ ki, wifi oraz fal grawitacyjnych.
— Kokos, daj spokój z tymi reptilianami — sprzedawca wyciągnął dłoń, pogłaskał kruka, zwrócił się do Hotaru. — Witam w Magicznych różnościach. Czy mogę w czymś pomóc?
Hotaru popatrzyła na młodego mężczyznę, na włosy o niezwykłej barwie i pogodne, fiołkowe oczy. Nikolai, bo tak głosiła plakietka, rozłożył dłonie zapraszającym gestem, obdarzając swą klientkę uśmiechem wytrawnego sprzedawcy. Hotaru rzuciła spojrzeniem w stronę przytłaczającej mnogości asortymentu, wahała się tylko chwilę, nim podeszła do kontuaru.
— Właściwie to tak…
— Tak właśnie myślałem. — Uśmiech tylko się poszerzył. — Proszę się nie martwić, tutaj znajdzie pani odpowiednie remedium na każdą bolączkę, prezent na każdą okazję i rzeczy, których pani potrzebuje, ale jeszcze o tym nie wie.
— To dobrze…
— Może mogę coś doradzić? — Spojrzenie Nikolaia zlustrowało ją błyskawicznie, zatrzymało na długim warkoczu. — Polecam spinki do włosów, dzięki którym te nigdy się nie plączą. — Zerknął na barwną koszulę z egzotycznego materiału. — Mam też magnes wywabiający wszystkie plamy z delikatnych tkanin… — Teraz popatrzył na otwarty koszyk. — …albo może talizman odstraszający potencjalnych złodziei?
Hotaru parsknęła śmiechem, pokręciła głową.
— Nie, nie, szukam… konkretnej rzeczy — powiedziała, dłonie spoczęły splecione na ladzie. — Szukam światła, które przyciągnie tylko jedną ćmę.
— O, więc to o to chodzi… Cóż, takie światło ma w sobie każdy świetlik — powiedział Nikolai, sięgając pod ladę. — A tu jest coś, co to światło wydobędzie.
Na blacie pojawiło się tajemnicze pudełko opatrzone wstążką i niewielkim bilecikiem przywiązanym na sznurku. Sprzedawca wstukał przedmiot na kasę, wyświetlacz pokazał okrągłe zero. Kokos zakrakał, Nikolai spojrzał po najbliższych półkach.
— Może dorzucę talizman na szczęście? Dzisiaj okazja, tylko za połowę ceny.
Talizman na szczęście dyndał wesoło przy rączce koszyka, gdy Hotaru podążała za wskazaniami bileciku, szukając kolejnego miejsca. Miasto wokół się zmieniało, budynki nabierały tajemniczego charakteru prosto z baśni, jakby z każdym krokiem zagłębiało się między słowa starej opowieści. Hotaru wodziła wzrokiem wśród nielicznych szyldów, coraz częściej drewnianych, pociemniałych, zapraszających do sklepów, które trudno było określić jednym mianem, nim jej spojrzenie padło na ten jeden właściwy. Zerknęła do środka przez szkło witryny, lecz krystaliczna tafla dworowała sobie z niej, kryjąc szczegóły, zapowiadając jedynie magię i coś nieuchwytnego. Westchnąwszy, Hotaru wyciągnęła dłoń do mosiężnej klamki, weszła do środka.
Nie potrafiła nazwać zapachów, które otuliły ją od samego progu. Ich harmonia łączyła się ciepłem i blaskiem podobnym letniemu popołudniu w sercu lasu, by krok dalej stać się mglistą i wilgotną, księżycową nocą, zaraz zmienić w cytrusową woń rozświetlonego południowym słońcem sadu, przybrać barwę ciągnącej się po horyzont, kwietnej łąki. Wzrok Hotaru przeskakiwał między wąskimi półkami, od flakonu do flakonu, każdego będącego niczym dzieło sztuki, kryjącego w sobie magię perfum niedostępną nigdzie indziej. Kobieta pozwoliła sobie na chwilę zagubienia wśród mnogości półek, ostrożnie mijając kolejne gablotki, chłonąc niezwykłą atmosferę miejsca podobnego czemuś pomiędzy pracownią alchemika a baśniową chatką wiedźmy. Zdawało jej się, że w niewielkiej perfumerii jest kompletnie sama, gdy pojedyncze nuty zapachowe przychodziły i odchodziły, dotykając jej wspomnień, pchając umysł w stronę wydarzeń, które nigdy nie powrócą i miejsc, które na zawsze utraciła.
— Mogę w czymś pomóc?
Hotaru cofnęła dłoń od jednej z gablotek, odwróciła się, jej spojrzenie padło na drugą kobietę.
Ciemne oczy wpatrywały się w nią uważnie, burza loków okalała oblicze, a ta mnogość biżuterii sprawiała, że miało się wrażenie, że oto prawdziwa wiedźma przyszła sprawdzić, kto odważył się odwiedzić jej chatkę.
— Nazywam się Yara, chętnie doradzę, jeśli się wahasz.
— Tak, szukam pewnego konkretnego zapachu — zaczęła Hotaru, splótłszy dłonie na rączce koszyka.
Yara podeszła bliżej, lekko przechyliła głowę.
— Jeśli szukasz czegoś dla siebie, mogę polecić coś z naturalnych, ziołowych zapachów — powiedziała, uśmiechnęła się lekko. — Te z białą herbatą bardzo ci pasują.
Hotaru zająknęła się – faktycznie, nosiła tego dnia perfumy, w których dominującą nutą była biała herbata, nie spodziewała się jednak, by ktoś tak precyzyjnie to wyczuł.
— Szukam czegoś dla innej osoby — wyjaśniła, mimowolnie sięgając dłonią w stronę rękawa, tam, gdzie krył się ten niewielki liścik z tajemniczymi słowami. — Szukam zapachu, w którym powój i wiciokrzew splotą się w harmonii.
— Ciekawy pomysł — odparła Yara, jej uśmiech przybrał inne zabarwienie. — Lecz jeśli pragniesz przyciągnąć ćmę, woń wisterii będzie twoim sojusznikiem.
I tak, jak to miało miejsce w poprzednich miejscach, Hotaru opuściła perfumerię ściskając w dłoniach tajemniczą paczuszkę, a także niewzbudzający żadnych podejrzeń paragon.
Dla niewprawnego oka te drobne znaki mogłyby wyglądać jak jakiś błąd drukarski na paragonie, przypadkowe gryzmoły na kartce albo dekoracyjne szlaczki na bileciku, lecz dla oka szpiega, wprawionego w doszukiwaniu się informacji tam, gdzie pozornie rządził przypadek, znaki te przekazywały wiadomość. Wystarczyła jej chwila myślenia, nie potrzebowała nawet kartki i ołówka, by rozpisać klucz do szyfru. Miejsce i czas. Hotaru wprowadziła współrzędne w telefon, chwilę wpatrywała się w lokalizację, a potem ruszyła w stronę ostatniego z punktów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz