W pierwszych miesiącach pobytu w Stellaire Hotaru nie raz budziła się w nocy, zlana zimnym potem, gdy jej umysł, wciąż oswajający się z nową rzeczywistością, podsuwał jej obraz tego, czego najbardziej się bała. W tamtych koszmarach jej tajemnica wychodziła na jaw, okrutna ciemność otaczała ją z każdej strony, paraliżując ruchy, mrożąc serce. Śniły jej się twarze, niegdyś znajome, teraz wykrzywione niczym demoniczne maski, twardy metal pętał jej nadgarstki, a gdzieś w tle słyszała szloch matki, przypominający zawodzenie potępionej zjawy. Widziała też Akihime – niegdyś przyjaciółkę, choć przyjaźń ta była tak trudna i wyboista – patrzącą na nią z pogardą, jak na zdrajczynię i złodziejkę, którą przecież była. Nie jej miejscem był środek sceny, nie jej przeznaczony wachlarz, to wydawało się absurdalne, w najśmielszych marzeniach nie przychodził do niej taki obraz. Prędzej marzyłaby o posiadaniu skrzydeł czy oddychaniu w morskich głębinach, niż o tym, by dzierżyć zaklęty wachlarz. Tak przynajmniej Hotaru uważała i dopiero lata musiały minąć, serce dorosnąć, a Hikaru przemawiać do niej ciepłym blaskiem emocji, by zaleczyć jątrzące się w duszy poczucie winy.
Bała się momentu, gdy jej tajemnica wyjdzie na jaw. Długo sądziła, że uczucie będzie straszliwe, podobne do okrutnego zdarcia łusek ze zwierzęcia, że pozostawi ją odsłoniętą, obolałą i ranną. Lecz teraz, gdy ten moment nadszedł i Hotaru faktycznie odsłoniła swą tajemnicę, żadnego cierpienia nie było – wręcz przeciwnie. Jej dusza stała się lekka, pozbawiona dźwiganego tyle lat ciężaru, i Hotaru poczuła, że w końcu może odetchnąć pełną piersią. Brzemię swego sekretu złożyła w odpowiednich dłoniach, przy sercu troskliwym i uważnym, szukającym prawdy a nie zysku, ciekawym świata w ten naturalny, niewinny sposób.
Tamtej nocy zasnęła późno. Wieczór nie przynosił zwyczajowej senności, lecz nie był pełen niepokoju, to nie to utrzymywało ją na nogach. Raczej to ta energia, którą pochłaniała kołacząca się z tyłu głowy tajemnica, nagle sprawiła, że ciało nie wymagało odpoczynku, umysł zaś pozostał rześki, zbiegając raz po raz w stronę Annikki, póki jej myśli, jaśniejące radością i w końcu wolne, nie przywołały uwagi ćmy, każąc jej zadzwonić o tak późnej porze. I dopiero po rozmowie, gdy ostatnie słowa wybrzmiały, a do świtu pozostało mniej godzin, niż Hotaru zwykła przesypiać, to zmęczenie nadeszło, by otulić ją miękkim kokonem dobrych, spokojnych snów.
Próba się skończyła, tancerki zmęczonym krokiem udały się w stronę szatni.
— Wydarzyło się coś dobrego? — spytała jedna z nich, przerywając nuconą przez Hotaru melodię.
— Możliwe — odparła tajemniczo, wywołując u koleżanki szerszy uśmiech, przywołując falę pytań, lekkich kuksańców i zaczepek, rozbijających się o enigmatyczny uśmiech i pełne gracji uniki.
Prysznic zmył z ciała pot i zmęczenie, włosy wyschły pod ciepłym powiewem suszarki i już Hotaru wychodziła na zewnątrz, by udać się do domu.
Tych puchatych czułków i charakterystycznych skrzydeł nie przegapiłaby w największym tłumie. Dziennikarka stała nieco na uboczu, mało przyciągając uwagę, nawet, jeśli była niemal sama w cichej alejce, bocznym wyjściu z teatru. Uważne spojrzenie wpatrywało się w niepozorne drzwi, jakby samą siłą woli próbowała przywołać tancerkę.
— Annikki? — spytała, odrywając się od grupy koleżanek, machnięciem dłoni wskazując, by na nią nie czekały. Zwróciła się ponownie do ćmy. — Coś się stało?
— Nie, nic, po prostu… Pamiętam, kiedy kończysz próby i pomyślałam… Że może miałabyś ochotę chwilę porozmawiać? — Wzrok przebiegł po jej twarzy, nim uciekł gdzieś w bok. — Tylko chwilę, mogę cię po prostu odprowadzić…
Hotaru potrząsnęła głową.
— Nie, chętnie spędzę z tobą więcej czasu… — Hotaru splotła dłonie, zrobiła małą pauzę. — Może przejdziemy się do parku?
Puchate czułki zadrgały lekko, uśmiech ozdobił wargi, nie wiedzieć kiedy nogi same zaniosły obie kobiety w stronę drzew, szumu liści i spokoju, śpiewu ptaków i łagodnej pogody późnego popołudnia. Przyroda zawsze była Hotaru bliska, otaczająca zieleń wyciszała, barwne kwiaty obdarzały łagodnym uśmiechem.
— Myślałam jeszcze o tamtej rozmowie — zaczęła po chwili Annikki. — O Hikaru i o tym, co mówiłaś o ojcu Akihime. Jak teraz myślisz o jego postępowaniu.
Hotaru skinęła głową, milczeniem zachęcając do kontynuowania wypowiedzi.
— Pomyślałam… po prostu dotarł do mnie rozmiar twojego talentu i ciężkiej pracy, którą włożyłaś w taniec, a także twoja pasja. Bez niej nic nie zmusiłoby cię przecież do przychodzenia na zajęcia z tańca i ciągłego doskonalenia się — powiedziała, spoglądając uważnie na Hotaru. — Hikaru wybrał cię nieprzypadkowo. Dostrzegł, że jest w tobie coś wyjątkowego, co przyćmiło nawet talent i pracę osoby, której przeznaczeniem było odziedziczyć święty wachlarz i całą szkołę tańca. Mówiłaś też, że teraz widzisz to zmuszenie cię do opuszczenia kraju jako okazję do tego, by zobaczyć więcej ze świata, poszerzyć horyzonty i rozwinąć skrzydła.
— Tak, to prawda. To zajęło mi dużo czasu, musiałam do tego dorosnąć i dojrzeć, ale tak właśnie myślę.
Gdzieś w tle rozbrzmiały śmiechy dzieci, ganiających się po nieodległym placu zabaw.
— Nie wiem, czy to dobre porównanie, ale… wiem, jak koszmarnie się czuję, kiedy nie mogę pisać ani niczego poczytać, nie mogę nawet porozmawiać z kimś o czymś ciekawym. To aż uciska w środku i jedyne, o czym myślę, to kiedy ten czas się wreszcie skończy i będę mogła robić to, co naprawdę kocham. — Lekka pauza, zerknięcie w stronę Hotaru. — Nie potrafię wyobrazić sobie, jak ciężkie to musi być dla ciebie – masz Hikaru, którego moc uwalnia tancerza ze wszystkich ograniczeń, masz w sercu swoją pasję i jesteś w kompletnie nowym miejscu, a to przecież tylko pobudza w artyście ducha. Wszystko mówi ci „tańcz”, ale...
— …na dobrą sprawę tego nie robię — dokończyła za nią Hotaru. — Masz rację. Moja praca w teatrze to namiastka tego, czego wymagano ode mnie w szkole tańca. Gdybym tańczyła tak, jak tego pragnę… — Smutek przemknął przez oblicze. — Nie, nie odważę się na to. Nie przy innych. Nasza choreografka to dobra kobieta, ale ona by nie zrozumiała… Próbowałaby natychmiast zrobić ze mnie solistkę, a to… — moment zawahania — …krok, na który nie jestem gotowa.
— A gdybyś zatańczyła przed kimś, kto rozumie?
Hotaru przystanęła, spojrzała na Annikki zaskoczona. Oczywiście, że czuła się wręcz obolała w środku, gdy strach i poczucie winy, niczym ciężkie kajdany, pętały ją niemożliwymi do przerwania okowami, sprawiając, że każdy odważniejszy ruch na scenie, każdy szybszy krok zdawały się zbyt ryzykowne. Co było gorsze? Wyjmowanie Hikaru z pudełka tylko po to, by na niego popatrzeć, czy tańczenie w tle, kryjąc własny talent wśród aspirujących dziewcząt? Hotaru trwała w zawieszeniu, niczym głodny człowiek, karmiąc się zapachem świeżego pieczywa, ale za bardzo bojąc się konsekwencji, by ukraść chociaż jedną bułkę.
Annikki nabrała głębiej tchu.
— Naprawdę nad tym myślałam. I sądzę, że mam dobre rozwiązanie.
Wynajęta sala była dokładnie tym, czego Hotaru potrzebowała. Przestronna, z lustrem kryjącym całą ścianę, oraz wychodzącymi naprzeciwko oknami, zasłanianymi właśnie starannie przez Annikki. Obciągnięta suknem podłoga zapewniała idealne warunki do tańca, ściany w ciemnym kolorze sprzyjały skupieniu, a te pojedyncze, czarno-białe fotografie przedstawiające uchwyconych w ruchu tancerzy, kierowały myśli ku tej formie sztuki. Choć styl tańca był bez wątpienia novendyjski, Hotaru czuła więź z nieznanymi sobie artystami, twarzami uwiecznionymi w tym jednym, ulotnym momencie. Tancerka powoli przechadzała się po sali, pozwalając Annikki przygotować wszystko, postawić pod ścianą wypożyczony magnetofon, choć jego pomoc miała nie być tego wieczora potrzebna, podobnie jak Hotaru miała nie potrzebować sceny, kostiumu, makijażu ani niczego więcej.
Ostatnie okno zniknęło za starannie zaciągniętą kotarą. Annikki dla pewności jeszcze raz sprawdziła, czy drzwi sali są dokładnie zamknięte, klucz pozostawiła w zamku. Popatrzyła na Hotaru, skrzydła lekko zadrgały.
— Gdzie chcesz, żebym usiadła? — spytała, napięcie dźwięczało w głosie.
Hotaru posłała jej uspokajający uśmiech.
— Tutaj — wskazała miejsce pod ścianą, naprzeciwko luster — powinno być ci wygodnie.
Ćma przysiadła obok zapomnianego odtwarzacza, puchate czułki zamarły w oczekiwaniu. Hotaru tymczasem ujęła w dłonie wachlarz, kciukiem przesunęła po bambusowych drewienkach, musnęła rozgrzany jej dotykiem papier. Uniosła wzrok i napotkała własne spojrzenie w lustrze.
Długo zastanawiała się, co ma zatańczyć dla Annikki, by ukazać jej moc wachlarza – znała przecież wiele opowieści, każda miała w sobie emocje i magię, zapadające głęboko w serce każdego, kto tę opowieść widział. Lecz żadna z historii nie sprawiała, że w duszy pojawiała się decyzja, że tak, to właśnie o to chodzi, to jest ta jedna, najlepsza opowieść. Hotaru uśmiechnęła się do swego odbicia. Przecież odpowiedź była tak prosta i naturalna.
Hotaru wyciągnęła dłoń, rozłożyła wachlarz.
Pierwsze dźwięki brzmiały wspomnieniem bambusowego gaju – szelest zieleni, śpiewne kołysanie niebotycznych łodyg, odległy pomruk wiatru. Wśród nich nie było już Hotaru. Był cień, ludzki kształt, idea mogąca reprezentować każdego śmiertelnika. Emocje spływały z uniesionych ku niebiosom dłoni, lśniły w utkwionym w dali spojrzeniu, podążały wraz z każdym tanecznym krokiem. Bez słów, za muzykę mając jedynie senny oddech lasu, bezimienny śmiertelnik rozlewał wokół własne serce, napełniając las magią, która wymykała się próbom opisania.
Coś rezonowało w głębi dzikiej przyrody, coś, co było jej pierwotną częścią, lecz nie do końca do niej należało, tak jak sen był odbiciem jawy, a wnętrze zwierciadła odbiciem rzeczywistości. Nie od razu się pojawiło – ledwie ruch dostrzeżony kątem oka, ledwie cień o niemożliwym kształcie, dźwięk, którego nie powinno być.
Smok Pustki objawił się nieprzeniknioną ciemnością, w której nie mieszkał strach, nierzeczywistym dźwiękiem, w którym nie brzmiała groza, nieludzką obecnością, w której nie gościł nigdy gniew. Śmiertelnik zaś nie przerwał swego tańca – nie padł na ziemię, porażony boską obecnością, nie zamarł w pół ruchu, zdjęty nabożnym lękiem – coś jednak zmieniło się w tych płynnych ruchach. Bo oto monolog stał się dialogiem, wśród kroków pojawiło się miejsce na kogoś jeszcze, spojrzenie bez strachu podążyło ku temu drugiemu, gdy nagle cały las stał się sceną. Śmiertelnik i bóg, ulotne i wieczne, kruche i wszechpotężne, splotło się w harmonii, przywołane magią wachlarza i tym wyjątkowym sercem, potrafiącym jednym gestem opowiedzieć całą historię. Czas przestał mieć znaczenie, liczyło się tylko tu i teraz, jakby cała rzeczywistość, wszystkie wieki historii, skupiły się w tym jednym momencie, owianym legendą, a jednocześnie sięgającym każdej duszy, bez względu na jej kształt.
A potem magia przygasła, bambusowy las zniknął, a wraz z nim nie było również Smoka. Została jedynie śmiertelniczka, ściskająca w dłoni swój zaklęty wachlarz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz