— Dante… — zamruczał z rozbawieniem Bashar, gdy silne, bokserskie dłonie wspięły się z jego bioder na plecy, a ramiona zamknęły ukochanego studenta medycyny w ciasnym uścisku, nie pozwalając odsunąć się choćby na milimetr. Dante uśmiechnął się w pocałunku, a uśmiech ten był charakterystycznie pozbawiony niewinności.
— Do zawodów jeszcze trochę czasu…
— Obiecałem Cangrande, że się nie spóźnisz.
Syren westchnął cicho. W szatni, gdzie stłumione dźwięki zawodów ledwo docierały do nich, pozwolił sobie zawiesić dłużej wzrok na Basharze, jakby wcale nie zamierzał zaraz walczyć, lecz spędzić cały swój słodki czas na podziwianiu ukochanego, na zapadaniu się w głębi rubinu, dotykaniu miękkiej skóry i cieszeniu każdym rozkochanym uśmiechem, którego nikt inny u Bashara nie wywoływał. Tak pięknie wyglądał, odziany w ubrania i miłość od swego syrena.
W końcu Dante pękł, udobruchany dłonią miarowo gładzącą jego policzek, pozwolił się zaprowadzić na halę, pełną rozstawionych ringów i zajmujących się ostatnią rozgrzewką zawodników. Scala już czekał, surowym spojrzeniem oceniał towarzystwo, w tym chaosie bokserskiego podekscytowania pozostając spokojnym, jak doświadczony marynarz na skłębionym morzu.
Jeszcze poprawienie uciekającego z upięcia kosmyka, jeszcze jedno zapewnienie o uważnym oglądaniu swojego czempiona, już Bashar wyplątywał się z syrenich objęć, tylko po to, by na odchodnym Dante wyciągnął nagle w rękę, złapał w pasie swojego pana doktora i przyciągnął go bezdyskusyjnie po ostatni, ciepły pocałunek.
— Pierwszą walkę masz z niskim gnojkiem — odezwał się Scala, gdy Dante grzecznie potruchtał na swoje miejsce. Trener uważnie obejrzał jego owijki, tak dla zasady, doskonale wiedząc, że jeśli ktoś przywiązywał wagę do bezpieczeństwa syrenich dłoni, to był to na pewno Bashar.
— Aha.
Turniej, mimo swojego towarzyskiego charakteru, był na dobrą sprawę jednym z najbardziej intensywnych wydarzeń dla młodych bokserów. Uczestnicy toczyli jedną zaciekłą walkę, w której sędziowie wskazywali, kto odpadnie, a kto wespnie się dalej w tabeli wyników. Mogli zażądać kolejnej walki albo przedłużenia czasu, lecz w gruncie rzeczy każdy krok na ringu decydował o wygranej.
— Będzie musiał z półdystansu cię wziąć, więc sam ci się podłoży na twoim polu.
— Mhm.
— Ale nie lekceważ jego siły i nie odsłaniaj mu się za bardzo, masz prawie dziesięć walk do stoczenia dzisiaj, jeśli pójdzie dobrze. — Scala chwycił rękawice, te nowe, przez niego kupione niedawno. Zaczął je mocnym, fachowym ruchem pakować na dłonie Dantego. — Im mniej weźmiesz teraz na klatę, tym lepiej.
— Jasne.
Scala uniósł wzrok. Dante skupiał się na wszystkim, tylko nie na tym, na czym powinien, rozglądając się na boki i gwiżdżąc pod nosem, słodkie rozmarzenie wirowało w oczach.
— Bashar — mruknął magiczne słowo trener.
— Co, gdzie? — Syren szarpnął się, dostał strzała w bok głowy.
— A co, kurwa, powiedziałem przed chwilą?
Ten niezwiastujący niczego dobrego półuśmiech wykwitł na twarzy.
— Że dam radę?
— Na ring, nie wkurwiaj mnie!
Dante parsknął, uchylił się sprawnie przed kolejnym strzałem i zanurkował pod linami, wpadając prosto w swój żywioł.
Rozgrzane mięśnie zadrgały pod skórą, ciasno związany, złoty warkocz zatańczył na plecach w rytm giętkich kroków syrena. Czuł te spojrzenia, tę atencję omywającą jego barki jak ciepła fala przypływu, w której nurkował z niesamowitą wprawą. Jego jeden uśmiech, całe dziesiątki okrzyków, jego jeden gwizd, całe pieniące się ekscytacją morze widowni. Pierwszy przeciwnik, gość o jakichś kocich rysach, wchodził dopiero na ring, gdy Dante samą swą obecnością zdążył zaznaczyć, do kogo to miejsce należy.
Popisowo, bo mógł, napiął barki, przeciągnął się i westchnął, spoglądając za siebie, szukających tych rubinowych oczu, które mocniej od wszystkich innych wwiercały się w jego sylwetkę. Bashar uśmiechnął się, Dante odpowiedział cmoknięciem, resztę przekazała iskra w spojrzeniach.
Sędzia krzyknął przez mikrofon do zawodników i ostatnim, co jego oponent zobaczył przed swoją przegraną, był pochłaniający wszystko, błękitny sztorm.
Pierwsza walka poszła aż za łatwo, Dante zniszczył samymi punktami za styl konkurencję, obliczenie procentowej ilości trafień stanowiło formalność. Im dalej, tym więcej wyzwań, celnych ciosów przeciwników, potu spływającego ze skroni, lecz przy drżących z wysiłku i adrenaliny mięśniach, przy ciężkich sapnięciach innych bokserów otaczających go z każdej strony Dante nie pozwalał sobie słabnąć, pchany na przód przez tę niepojętą dla reszty siłę wyzwalaną w nim dzięki Basharowi. Odnosił wrażenie, że sam nie wiedział, do czego był zdolny, nim w jego życiu nie pojawił się ten jeden szczególny student, a on nie zapragnął przekraczać kolejnych ze swych granic, by być lepszym, silniejszym, by zwyciężać razem każdy dzień i wspierać siebie w ciężkich chwilach.
By móc, tak jak teraz, błyszczeć kłami w stronę Bashara, gdy sędzia podnosił ponownie jego rękę w górę, mówić bezdźwięcznie „Zrobiłem to” i widzieć odpowiedź w rubinie „Mój dzielny Dante”. I wiedzieć, że niezależnie od wyniku, był tak samo kochany.
Zwyciężać po prostu lubił.
Dwie strony tabeli spotkały się wreszcie w jednym punkcie – imię syrena na samym środku przeciwko jakiemuś bykowi. Dante przetarł twarz ręcznikiem, spróbował wyrównać oddech, mierząc się wzrokiem z przyszłym frajerem stojącym po drugiej stronie ringu.
— Uważaj, będzie ci ciężko teraz — odezwał się Scala. — Mało się rusza, dużo czeka. Finał ma dwie rundy, ale pewnie będzie próbował zrobić ci nokaut jednym, dwoma atakami w pierwszej.
— Niech próbuje.
Trener burknął coś pod nosem, pchnął podopiecznego na ring. Jego przeciwnik dorównywał syrenowi budową, może był nawet wyższy, a te krótkie, grube rogi z boków głowy dodawały mu agresywnego wyglądu. Parsknął, w oczach pojawiła się jakaś dzikość. Dante aż pożałował, że nie założył tych czerwonych spodenek.
Przez pierwsze kilka chwil ledwo się dotknęli, a inicjatorem każdej krótkiej potyczki był Dante. Nienawidził walczyć na wielkich i ciężkich bokserów, nie miał wystarczająco cierpliwości do ich bezruchu. Scala krzyczał, żeby nie kąsał aż tyle, pozwolił bykowi się nieco odsłonić, lecz buzujący w nim od początku turnieju sztorm wziął górę, pragnął akcji i reakcji. Syren przyatakował ponownie, odbił się od bloku, a kontra przeciwnika nie czekała. Dostał pięknie w szczękę, aż go zamroczyło i tylko ciężki rygor treningów Scali pozwolił mu utrzymać się na nogach, odpowiedzieć w miarę możliwości.
Wymienili jeszcze raz solidne ciosy, nim nadszedł koniec pierwszej rundy. Dante klapnął na stołku ciężej, niż by tego chciał.
— Dobry jest — sapnął, pozwalając Scali otrzeć krew z jego nosa. — Nawet bardzo.
— Dante!
Odwrócił się błyskawicznie, w kakofonii krzyków rozpoznając bezbłędnie głos Bashara. Zanim jednak zdążył zapytać, co się stało, smukła dłoń złapała go za kark, palce prawie ześlizgnęły się po spoconej skórze, Bashar dołożył drugą dłoń, wręcz uwiesił się na nim, sięgając jego ust własnymi. Pocałunek, słony od potu, żelazisty od krwi, głęboki od miłości, wprawił serce w dzikie bicie, którego żadna walka w nim nie budziła.
— Wygrasz, Skarbie — powiedział z niezachwianą pewnością Bashar.
Dante po chwili otworzył oczy, posyłając Basharowi półuśmiech, przez który przygryzał on tak uroczo wargę.
— No pewnie, że tak — odparł i wstał, z nową mocą i werwą, przypominając sobie jedną ważną rzecz.
Dobry, ale nie lepszy ode mnie.
Byk już czekał, szalenie pewny swego w tej finałowej rundzie, z bezczelnością wyginającą kąciki ust w górę. Dante od własnej arogancji jedynie lubił bardziej niszczyć nią arogancję innych. Dotknęli się rękawicami, sędzia gwizdnął.
Skok syrena był gwałtowny, szybki, lecz przeciwnik oczywiście tego oczekiwał, zasłonił się szybko. Wszystko wyglądało bardzo podobnie do pierwszego starcia – Dante nacierał w szybkich, ostrych ruchach, byk blokował jego uderzenia, co jakiś czas próbując trafić go mocnym prostym. Podejmował czasami odważne zagrywki, więc gdy w obronie syrenia pojawiła się minimalna luka, nie czekał. Ciało wykręciło się do wyprowadzenia porażającego uderzenia.
Nie było czasu, by zauważyć ten krnąbrny błysk w błękicie.
Dante zanurkował pod muskularną ręką, wyłonił się z drugiej strony, a wraz z nim celny hak, prosto w podbródek przeciwnika i poprawka z żebra. Byk nie padł od tego, lecz obrona została przebita, z łatwością syren docisnął go do lin bezlitosną serią, a chwilę później zegar zawył, informując o końcu czasu.
Odsunął się, zgrzany i pozbawiony tchu, ale nie pychy, gdy złapał kontakt wzrokowy ze swoim przeciwnikiem, czerwonym od złości, której nie dało się już nigdzie przekierować. Dłużące się sekundy między końcem walki a jej rozstrzygnięciem mijały w akompaniamencie widzów krzyczących imiona swoich faworytów. Sędziowie kiwali do siebie głowami, pokazując ostateczne cyfry wypisane na swoich kartkach, ktoś zmarszczył brwi, ktoś pokręcił wąsem. W końcu na ring wyszła sędzina, ujęła za nadgarstki dwójkę bokserów.
Dante wyrwał się, nim jego ręka na dobre zagościła w górze. Doskonale wiedział, czego w tym momencie potrzebował i nie były to żadne gratulacje ze strony sędziów. Przeskoczył nad linami, twardo wylądował poza ringiem. Bashara znalazł szybko, tę jedną postać zmierzającą do niego żwawym krokiem. Spotkali się gdzieś w połowie drogi, mocno wpadli na siebie jak dwie wzburzone fale. Smukłe ramiona oplotły się wokół jego szyi w znajomy sposób, jego drżące z wysiłku przedramiona odnalazły swoje miejsce na talii Bashara, dźwignęły go w górę. Najcudowniejszą nagrodą był ten słodki, radosny pomruk owiewający syrenie ucho.
— Mój zwycięzca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz