Mishka skrzyżowała ręce na piersiach i z powrotem, w buńczucznym geście wkładając w to całą swoją siłę, wylądowała na metalowym krześle, odwracając oburzone spojrzenie od postarzałej facjaty funkcjonariusza. Gniew Dantego uważała za całkowicie uzasadniony – elfce również spieszno było do domu, do swej bezpiecznej przestrzeni poza granicami miasta, do zwierząt, burego Krzesimira, domagającego się podlania ogródka, a wizja kolejnej doby spędzonej w ciasnej celi komisariatu przyprawiała ją jedynie o kolejną falę niepohamowanej złości. W przekonaniu, iż nie zrobili nic złego, za nic mając sobie możliwe konsekwencje swych czynów i słów, raz jeszcze odwróciła się w stronę policjanta, spoglądając na niego spode łba.
— Jeżeli nas stąd pan łaskawie nie wypuści, bite dwadzieścia cztery godziny przegadam, czy to z moim kolegą, czy z pilnującymi nas chwatami. — Mishka wyprostowała plecy, zielone brwi naprężyły się, marszcząc równie zielony nosek. Czując na sobie spojrzenia wszystkich aktualnie znajdujących się w sali przesłuchań, kontynuowała. — Nic mnie nie powstrzyma. Sen mnie nie znuży, tematy nie skończą. Skoro pan taki z mym przyjacielem zaznajomiony, to dobrze powinien pan wiedzieć, że i z niego niemała gaduła. Więc będziemy gadać. Gadać, rozmawiać, paplać, pleść głupoty – wszystko to, aż któryś z pańskich ziomków wreszcie nie wytrzyma, sięgnie po kluczyk i odda, tak bezczelnie nam przez was odebraną, wolność.
Różowe szkiełka Dantego zalśniły pod zimnym światłem jarzeniówek, ostre kły wyjrzały zza zabójczego uśmiechu, a ułożone na metalowym blacie pięści rozluźniły na chwilę, by zaraz potem napiąć się z podwójną – wydawałoby się – siłą. Wciąż dominując swą szeroką sylwetką nad usadowionym w miejscu policjantem, podłapawszy myśl elfki, przewrócił wzrok z powrotem w jego stronę, spoglądając na funkcjonariusza niczym gotujący się do ataku drapieżnik. Jednooki mężczyzna, coraz mocniej zaciskając palce na trzymanych w rękach aktach, przełknął nerwowo ślinę.
— Panie komendancie, to wciąż nie najgorsza rzecz, jaką możemy zrobić. Możemy również…
— Zacząć wrzeszczeć! — wtrąciła się Mishka z nowym zapałem i entuzjazmem, trafnie kończąc wypowiedź Dantego.
— Krzyczeć!
— Ryczeć!
— Wydzierać się!
— Piłować gęby!
— Kurwić, jebać i pierdolić!
— No, powoli — przerwała elfka, odwracając się w stronę swojego przyjaciela. Dostrzegając jednak jego skonfundowanie, pospiesznie posłała syrenowi przepraszający uśmiech i kontynuowała. — Znaczy, oczywiście, niczego ci mój drogi nie zabraniam, najmocniej przepraszam, jeśli tak to właśnie zabrzmiało. Po prostu… ja zostanę przy bardziej kulturalnych pokrzykiwaniach, w porządku?
Szeroki uśmiech z powrotem znalazł swą drogę na opaloną twarz krawca, Mishka zachichotała, wyraźnie rozbawiona ich dalszą walką z przedstawicielem niedomagającego systemu. Policjant westchnął, przymknął swe wielkie, przeszywające ich na wskroś oczysko i zasłonił twarz wolną dłonią. Zrezygnowany, szary, całkowicie pozbawiony sił dalszego działania – pokonany przez mieszankę wybuchową w postaci nonszalanckiego i wszystkim doskonale znanego krawca oraz młodziutkiej, lecz pełnej zapału do walki z niesprawiedliwościami ich świata i rzeczywistości, farmereczki.
— Wiecie, że mógłbym to uznać za próbę grożenia funkcjonariuszowi, prawda?
— Jakiego znów grożenia? — wybuchnął Dante, z hukiem lądując z powrotem na swoim siedzisku. Wygodnie wyciągnął pod stołem nogi, prawym ramieniem objął oparcie krzesła. — To tylko i wyłącznie przyjacielska przestroga, ostrzeżenie co najwyżej. Powinien być pan wdzięczny, żeśmy tacy przed panem komendantem otwarci i skorzy do współpracy. Ilu w tym pomieszczeniu najmniejszego pisku z siebie nie wydało, zupełnie pańskie pytania ignorując, co?
— Już chyba wolałbym kolejną niemowę niż was razem wziętych.
— Cóż, może byliśmy sobie po prostu pisani — wtrąciła się Mishka, wypluwając z siebie słowa szybciej, niż jakakolwiek myśl faktycznie zdążyła przebrnąć przez zieloną elfki głowę. — Ja i Dante, to znaczy. Jesteśmy jak bratnie dusze. Bratnie dusze, które rozumieją się bez słów, połączeni ze sobą na poziomie duchowym i neuro… neuronalnym, czy jakoś tak. Bratnie dusze, którym wreszcie przyszło się spotkać i wspólnie się spełniać. Kolejny bloczek w drodze do przywrócenia równowagi we wszechświecie.
Rączki Mishki wystrzeliły ku górze, spojrzenie zawiesiło na spękanym suficie, wskazując na otaczający ich ów wszechświat – niewidzialne, lecz ciężko zawijające nici ich losów siły, które według młodej, zielonowłosej elfki stać miały za jej i Selachiniusa zapoznaniem się. Oko funkcjonariusza powędrowało za dłońmi farmerki, obserwując kolejne jej poczynania z oczekiwaną w jego zawodzie pieczołowitością, ostrożnością, ale i kryjącym się w ciemnej tęczówce pierwiastkiem zwątpienia, zupełnie jakby oczekiwał, że za krótki moment pomiędzy zielonymi paluszkami dziewczyny pojawi się ostry, niebezpieczny obiekt, broń zagłady sama w sobie, dzięki której i Dante, i Mishka wydostaną się z komisariatu bez ponoszenia żadnych konsekwencji.
— Słuchajcie, nawet jeśli chciałbym was teraz wypuścić – a uwierzcie mi, chcę, choćby dla własnego zdrowia psychicznego i wystarczająco już zszarpanych nerwów – nie mogę tak po prostu pozwolić wam odejść. Nie po całym tym bałaganie, do którego doprowadziła wasza dwójka. — Mishka westchnęła ciężko na słowa policjanta, Dante wykrzywił usta w doskonale widocznej frustracji. — Niestety jestem zmuszony wystawić wam mandat. Jeden, żeby się nie rozdrabniać. Nie poślę was do aresztu, jednak nie mogę pozwolić wam stąd wyjść, dopóki nie zjawi się ktoś, kto podpisze wszystkie niezbędne dokumenty związane z decyzją o zwolnieniu. Telefon jest na korytarzu, pierwszy zakręt w prawo. Możecie śmiało z niego skorzystać.
No, i tutaj zaczynają się schody, pomyślała elfka, czując, jak ciężar zrezygnowania wgniata ją w zimny metal krzesła, jak wspina się na ramiona, na plecy, pozbawia wszelkich sił i tworzy z wątłego farmerki ciałka niewielką, zieloną i wystraszoną kuleczkę. Obarczanie innych własnymi problemami nie było czymś, co młoda Mishka miała w zwyczaju – nie wspominając o tym, że nieustanna praca przy zwierzętach i obowiązek samotnego prowadzenia gospodarstwa sprawiły, że choć znajomości miała wiele, nie było w jej życiu nikogo, kogo nazwać mogłaby bliskim przyjacielem. Telefon do drugiej osoby nigdy nie był dla Mishki opcją. I choć siedzący naprzeciw nich funkcjonariusz doskonale zdawał sobie z tego faktu sprawę, dostrzegalny w jego oku pierwiastek współczucia wydawał się sugerować, że mimo wszystko, mimo braku cierpliwości do ciągłych z ich dwójką spotkań, mimo wyraźnego zmęczenia i budującej się w nim pretensji, miał on nadzieję, iż towarzyski Mishki partner-w-zbrodni okaże się tym, który pierwszy raz pozwoli jej wrócić do domu bez spędzenia kolejnej doby w ciasnej, zimnej celi komisariatu.
Dante przewrócił oczami, ciężkie westchnięcie wydostało się spomiędzy wampirzych kłów. Silne, duże dłonie krawca wylądowały z hukiem na odrapanej powierzchni metalowego stołu.
— W porządku. W porządku! — Krzesło gwałtownie osunęło się metr w tył, pchnięte siłą wyprostowującego się ciała, a szkiełka kolorowych okularów błysnęły niebezpiecznie, w jednym momencie barwą wydające się bliżej rozpalonej, gniewnej czerwieni, niżeli czarującego różu. Mishka uniosła zieloną brewkę w niemym zapytaniu, wciąż nie podnosząc się ze swego siedziska i przewracając spojrzenie w stronę swego towarzysza. — Chodź Myszka, zabieramy się stąd i idziemy dzwonić. Nie mam dłużej siły użerać się z tymi jełopami. Zresztą, żeby nas trzeba było odbierać stąd jak małe, przedszkolne smrody. Na głowę idzie dostać, na głowę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz