Czy to naprawdę był ten mag?
Zbity nieco z tropu Virgil przekrzywił głowę. Ciężko było mówić o pomyłce, bowiem ilu jasnowłosych młodzieńców z wyjątkowymi zdolnościami nocowało w tych lasach, jednak wilkołak spodziewał się… właściwie nie wiedział, czego się spodziewał. Chyba po prostu nie tego.
Dla pewności, że odpowiednią osobę znalazł, Vi okrążył raz jeszcze młodego mężczyznę, w ten sam sposób, w jaki uczynił to wcześniej, gdy natrafił na śpiącą postać tuż przed świtem. Jednak woń utrzymująca się na smukłych palcach, choć wymyta znacząco przez wodę, należała bez wątpienia do jego młodszego brata. Mag leżał nieruchomo, pozwalając wilczemu nosowi się szturchać, badać i odkrywać ponownie, i nawet jeśli czuł, że co jakiś czas metaliczne ślepia łypały uważnie w górę na niego, nie poczynił gwałtownego ruchu, aby przepędzić wilka. Żadnego zaklęcia kontroli czy zauroczenia, żadnej ciernistej tarczy czy przywołania wsparcia, Virgil zauważył, jak wbrew sobie zaczyna miękko kroczyć na łapach, gdy napięcie odpływało powoli z niego, wsiąkało w glebę gdzieś pod jego pazurami. Młodzieniec zajął się Valeriusem w potrzebie, naturalnym wydawało się, że zarówno teraz wrogości nie okaże, lecz Vi oraz jego rodzina już za wiele razy uciekali przed ludźmi, którzy obiecali ich nie skrzywdzić, by tak łatwo spuścić swą gardę.
Chociaż nikt nigdy go tak ładnie nie poprosił, żeby nie gryzł.
Virgil westchnął w duchu, ostatni raz zlustrował maga, jego powoli i w napięciu poruszającą się grdykę, nim usiadł niedaleko nóg młodzieńca, zakrył łapy puchatym ogonem. Te szafirowe oczy, tak wyraźnie zapadłe w pamięć jego brata, zerknęły na wilka z cieniem niepokoju, lecz również łagodnością, która stała się ratunkiem dla Valeriusa, spełnieniem nadziei o życiu bez wyniszczającej choroby. W obliczu takiego serca nie należało pozostać obojętnym.
Wilk wziął wdech, a już młody mężczyzna wykonał wydech, odziany w znoszone, robocze ubranie, z czarnymi, przetykanymi jasnymi pasmami lokami opadającymi na metaliczne oczy, całkiem ludzkie i skupione na magu.
— A więc to ty uleczyłeś mojego brata — powiedział cicho, posyłając delikatny uśmiech nieznajomemu.
Przywitanie jednak nie przyniosło zamierzonego efektu, młodzieniec nie drgnął, wytrzeszczył na niego oczy, na głowie szukając trójkątnych uszu, pod nogami czarnego ogona. Vi speszył się nieco, lecz utrzymał uśmiech. Czy aż tak wypadł z wprawy od ostatniego razu, gdy rozmawiał z kimś obcym?
— Kazał cię pozdrowić — mówił dalej wilkołak, starając się brzmieć przyjaźnie. — Ta chęć zagryzienia cię nie była niczym osobistym.
Mag poruszył bezdźwięcznie ustami.
— Jesteś wilkołakiem — wrzucił z siebie w końcu.
Vi westchnął.
— Nie, elfią łuczniczką — mruknął. — Jak udało ci się pozbyć choroby mojego brata?
Valerius od dziecka chorował, zaś medycy, którzy nie odwracali się plecami po poznaniu natury jego rodziny, potrafili złagodzić objawy, lecz nie zniszczyć przyczyny. Matka stanowczo kazała mu pozostać w domu, ojciec przekonywał, że to dla jego dobra, jednak Vi rozumiał, że za zamkniętymi drzwiami już nie tylko ciało, ale i dusza młodszego brata zaczynała chorować. Więc obiecał być jego stróżem, przybiec na każde wołanie poległego w lesie Valeriusa. Aż do wczorajszej nocy, gdy zjawił się ktoś, kto nie dzierżył pochodni i wideł mających przegonić wilki, a niósł pomoc.
Młodzieniec wzruszył ramionami, uciekł gdzieś wzrokiem, Vi zaś nie naciskał. I tak obce mu były księgi zaklęć, o magii posłusznie spoczywającej w dłoniach śmiertelników słyszał z opowieści ojca. Świat kierowany przez Krąg i ich Sługów Run rozgrywał się gdzieś daleko stąd, poza granicami tego, do czego wygnany z miast i wsi wilkołak miał dostęp. Nie liczyło się dla niego nic poza zdrowiem brata.
— No dobrze — spróbował raz jeszcze Virgil. — Nie przybyłem cię straszyć, ale pragnę się odwdzięczyć za twą dobroć serca. Nie mam pieniędzy, nie mam wiele dóbr, którymi mogę się podzielić, mam jednak zdolności i wiedzę, te zaś na szlaku bywają cenniejsze od monet.
— Nie musisz nic dla mnie robić — zareagował błyskawicznie mag, wychodząc ze swojego zdumienia. — Nie śmiałbym o to prosić.
Metaliczne spojrzenie bezwolnie złagodniało. Młodzieniec był tak szczery w swoich gestach i słowach, coś, czego Vi rzadko doświadczał, gdy tyle polujących w lesie ludzi czaiło się na jego skórę. Sam musiał regularnie kłamać, by przetrwać, zrzucenie z siebie tego nienawistnego ciężaru przy kimś pozbawionym uprzedzeń podziałało na niego niezwykle kojąco.
— Byłeś dobry dla mojego brata, jesteś dobry dla mnie w tym momencie. Z własnej woli chcę odpowiedzieć ci tym samym. Dlatego zamierzam podróżować wraz z tobą i dopilnować, żebyś bezpiecznie dotarł do swego celu.
Jego rozmówca zamrugał szybko, jakby kompletnie nie pojął wypowiedzianych przez Virgila słów.
— Ja… — Mężczyzna westchnął i nagle, miast kogoś biegłego w korzystaniu z magii, człowieka odważnego, porzucającego własne bezpieczeństwo, by ocalić inne życie, Virgil dostrzegł osobę zagubioną, ze zbyt wielkim bólem jak na swój wiek odbijającym się w tych pięknych oczach. Wrażenie trwało chwilę, lecz było tak dla wilkołaka wyraźne, że ta przywdziana zaraz twarda maska słabo zatarła trop smutku. — Ja nie wiem, gdzie idę. Nie mam celu.
— W takim razie zostanę z tobą, aż go odnajdziesz — odparł Vi, przelotnie zastanawiając się, jak kroczący bez celu podróżnik, z jedną lichą torbą i cienkim płaszczem, przetrwał skutecznie tak głęboko w rejonach Gór Wietrznych.
Mag zmierzył go wzrokiem, po czym pokręcił głową, przeczesał dłonią zmierzwione włosy.
— Mówisz to, jakbyś był pewny, że on istnieje — prychnął. — Co jeśli tak nie jest?
— Wtedy takie będzie najwyraźniej życzenie bogów, bym pozostał z tobą na zawsze — odpowiedział bez wahania wilkołak. Nie był on wielkim wojownikiem z ambicjami, nie marzył o tworzeniu legend i szukaniu skarbów dawnych władców, wystarczyły mu te bitwy, które toczył każdego dnia. Cenił życie ofiarowane mu przez bogów i ufał ich ocenie, więc jeśli dane temu młodzieńcowi słowo miało uczynić z wilkołaka wiecznego wędrowca u jego boku, Vi akceptował ten los w pełni. Wstał, zgarnął przyniesiony w pysku tobołek. — Chodź, nie ma co marnować dnia. I nazywam się Virgil, ale możesz mówić mi Vi.
Słońce miło grzało w ramiona, a wiatr dostarczał rześkości, gdy Seymour dzielił się z Vi zwięzłym opisem swej dotychczasowej drogi. O tym, skąd pochodził i czemu wyruszył, nie mówił, chętnie zaś pytał o rodzinę wilkołaka i martwił się, że ten wybrał podróż z nim miast trwać przy boku brata. Czynił to w słowach oszczędnych, lecz Virgila wciąż to urzekło, wzmacniając słuszność podjętej przez niego decyzji. Seymour był dobrym człowiekiem, a wilk raz okazanego współczucia nigdy nie zapominał.
Kręta droga zaprowadziła ich na przełęcz między ostrymi szczytami samotnych gór, aż zbiegła z powrotem las, gdzie długie, powyginane cienie drzew kładły się na ściółce wraz z nadchodzącym powoli zachodem. Wilkołak znalazł miejsce na wczesny obóz – niewielki zagajnik jakby czekał na nich – i przykazał magowi odpocząć, a sam zniknął między krzewami, tylko wspomnienie kołyszącego się za nim ogona pozostało. Wrócił, ściskając w pysku dwa truchła zajęcy, w sam raz gotowe do znalezienia się nad przywołanym przez maga ogniem.
— Pojutrze powinniśmy dotrzeć do Windholme — zauważył Vi, wgryzając się w upieczoną, zajęczą łapę. Seymour zajmował się własną porcją, blask skaczących płomieni tańczył po jasnych pasmach jego grzywki. — Krasnoludy zawsze mają pełne ręce roboty, może znajdzie się tam dla nas jakieś zajęcie.
Seymour zerknął na niego, otarł ubrudzone tłuszczem usta.
— Mówiłeś, że nie tolerują cię w miastach.
— Tylko jeśli dowiedzą się, czym jestem. Widzą mnie i widzą groźną klątwę.
— Nie jesteś uosobieniem klątwy.
Wymienili spojrzenia nad ogniskiem. Vi posłał uśmiech Seymourowi, ciepły i miły, a jednak naznaczony nutą żalu.
— Chciałbym, żeby więcej osób tak uważało — odparł, wpatrując się w ogień i myśląc o życiu, jakie wiódłby bez swej natury. O życiu prostym i łatwym, spokojnym, pozbawionym regularnego uciekania, lecz również barw, o których istnieniu nie miałby nawet pojęcia. — Jako zwykły człowiek może nigdy nie zrozumiałbym, jak ważna jest dla wilków rodzina. Nie poznałbym odgłosu nieniepokojonego przez nikogo lasu, nie dostrzegałbym, że magia każdej osoby różni się od siebie zapachem.
Młodzieniec spojrzał pytająco.
— Magia pachnie?
— Dla mnie tak. — Seymour jednak dalej patrzył, nieusatysfakcjonowany odpowiedzią, więc Vi kontynuował, przywołując tę specjalną woń, dzięki której sprawnie znajdował maga mimo oddalania się w głąb lasu. — Twoja pachnie jak coś… bezcennego. Drogi kryształ, szafir, ostry i twardy. I pachnie jak leśny potok, cichy oraz spokojny, lecz gotowy, by z całą siłą wlać się w morze i stać się czymś wielkim i niepowstrzymanym.
Kolejny kawałek zająca zamarł w pół drogi, ale tylko tę krótką chwilę, spędzoną przez Seymoura na wpatrywaniu się w wilkołaka, nim mężczyzna zaczął nagle szybciej pochłaniać swoją kolację. Vi parsknął.
— Pierwszy solidny posiłek od dłuższego czasu?
— Umiem łapać ryby — mruknął Seymour.
— Nie obraź się, ale nie wydajesz się materiałem na solidnego wędrowca.
— Jakoś sobie radziłem przez cały ten czas — bronił się dalej.
— Boję się pytać, ile razy nieświadomie otarłeś się o śmierć.
— Ani razu nie było blisko.
Vi uniósł powątpiewająco brew.
— Nazwałeś stojącego nad tobą wilka z rzędem kłów „dobry pluszak”.
Prawie udało mu się nie zaśmiać przez zakrztuszenie Seymoura.
— Próbowałem załagodzić sytuację.
Sam nie wiedział, kiedy właściwie ognisko zaczęło dogasać, a pohukiwanie sów coraz częściej przerywało im rozmowę. Ten wieczór z Seymourem uświadomił mu, cóż za głód w nim istniał od dawna, ta potrzeba otworzenia do kogoś ust, kto nie był ojcem, matką ani bratem, kto ze wzajemną ciekawością na niego patrzył, może nawet większą, ilekroć wilkołak powtarzał, że zostanie z magiem.
Noc wpuściła do lasu chłodny, górski wiatr, co mierzwił futro przemienionego Virgila i choć Seymour wydawał się nie trząść, Vi wątpił, że ten płaszcz w zupełności mu wystarczał. Cichy niczym czyjś cień, wilk podniósł się ze swojego wyklepanego legowiska po drugiej stronie ogniska i ułożył przy plecach śpiącego młodzieńca, pozwalając mu korzystać ze swojego ciepła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz