— Och, kurka wodna — mruknął Merlin, gdy jego wzrok padł na tę nieszczęsną drabinę.
Bogowie, ten dzień nie mógł jeszcze bardziej obfitować w jakieś losowe problemy, na które młody czarodziej wcale się nie pisał. A jeszcze rano wydawało mu się, że po prostu wyprowadzi sobie Falkora na spacer, że obaj spędzą miło czas, nieniepokojeni przez nikogo, i że im obu uda się odpocząć i nabrać nieco sił przed najbliższym tygodniem. Merlin szczególnie liczył na to ostatnie, bo oczywiście, że nauczyciele im nie odpuszczali i już pozapowiadali jakieś nowe prace i projekty, jakieś terminy, których trzeba było przestrzegać i tak, jak Merlin starał się wszystko zawsze ładnie zanotować, tak ilość dat i rzeczy do zrobienia zaczynała go zwyczajnie przytłaczać.
Nie, żeby wiele trzeba było, by chłopak poczuł się przytłoczony.
Pęknięta drabina w zupełności ku temu wystarczała, nie trzeba było szukać niczego innego. Merlin miał już wystarczająco dużo przebojów z Falkorem, który, wystraszony po przetestowaniu alternatywnego sposobu schodzenia z drzewa, wiercił mu się w ramionach i wydawał z siebie jakieś trudne do interpretacji dźwięki, a teraz jeszcze doszła do tego ta drabina.