Przyjemnie kojący zapach korzennego żelu pod prysznic wypełnił łazienkę, gdy Dante powolnymi, ostrożnymi ruchami zmywał z ciała brud i zmęczenie ostatnich kilku dni. Dłonie przesuwały się po poznaczonej sińcami skórze, ciemnych pręgach będących żywymi wspomnieniami pobicia, syren krzywił się lekko, ilekroć poruszył się zbyt gwałtownie, nacisnął przypadkiem za mocno na barwny ślad wylewu. Umycie włosów nie należało do najłatwiejszych, było mu trudno utrzymać zmęczone ręce wystarczająco długo w górze, by w pełni za jednym razem wymyć skołtunione loki. A jednak opuchnięte wargi uśmiechały się, podbite oczy przymykały, uszy słuchały spadających miarowo z prysznica kropel, bo woda nie tylko odświeżała ciało, lecz także na powrót stała się bezpiecznym miejscem dla umysłu.
Ciężko przeżył kłótnię z Basharem, jeszcze ciężej radzenie sobie ze świadomością uczuć, które zalegały mu w sercu, więc wypowiedzenie ich, porzucenie swojej gierki, tej potrzeby udawania czegoś przed każdym, żeby tylko nie otworzyć się na niego i nie dać się skrzywdzić, przyniosło nieopisaną ulgę i swobodę, której dawno nie zaznał. Ostatecznie jego ukochane morze miało rację. Spłukał szampon, resztki krwi i potu spłynęły gładko w dół. Nie mógł stwierdzić, jakim cudem włosy były czystsze, niż przypuszczał.
Dante nacieszył się jeszcze chwilę chłodem prysznica, po czym niespiesznie postąpił krok nad krawędzią brodzika, stopy zapadły się w miękkie włóka dywanika. Ociekając wodą, podszedł do umywalki, przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Nic dziwnego, że Bashara na krótko wcięło wczoraj, bo bez nawet zaschniętej krwi wyglądał fatalnie, zastanawiał się, czy kiedykolwiek było z nim tak źle. Twarz mógł mieć podobnie obitą, lecz reszta ciała prezentowała się makabrycznie, nie pamiętał, żeby aż tyle oberwał, choć jego pijackiej głowy nie można było brać za rzetelne źródło informacji. Sięgnął dłonią brody, opuszki natrafiły na kłujący kilkudniowy zarost. Otworzył szafki w poszukiwaniu maszynki do golenia, mając nadzieję, że Bashar nie obrazi się za to rozpanoszenie się wśród jego kosmetyków. Maszynkę znalazł, ostrza żyletki sprawnie poradziły sobie ze szczeciną. Syreniego wyglądu może to nie poprawiło, ale samopoczucie już zdecydowanie.
Ubrany w pozostałe mu bokserski, z ręcznikiem dodatkowo owiniętym wokół bioder, Dante wyszedł z łazienki, od razu dostrzegając zmianę w pokoju. Pościel była poprawiona, przygotowana na ponowne wpadnięcie w nią, jeśli taka zaszłaby potrzeba, jego wczorajsze ubranie, pachnące delikatnie płynem do płukania, równo złożono na stoliku, obok zaś ustawiono niewielką miskę ze słodkimi, czerwonymi kawałkami granatu, dokładnie wydłubanymi i czekającymi na zjedzenie przyszykowanym widelcem. Bashar kończył wyjmować świeży pakiet opatrunków z apteczki, polecił mu usiąść na kanapie i poczekać, by mógł go ponownie zawinąć w mnogość bandaży, w międzyczasie zadał taką samą serię pytań o jego stan zdrowia, co poprzednio – na każde odpowiedział przecząco, posłusznie zasiadł w lawendowej pościeli, odwinął się z ręcznika. Raczej nie było możliwości zakrycia się bardziej przed lekarzem, gdy ten wciąż zajmował się jego ranami. W sumie wcześniej krawcowi to nie przeszkadzało, teraz też nie powinno było, w szczególności, że doktor niejednokrotnie dał znać, że zwykła nagość nie robi na nim wrażenia, staranie się o pozory przyzwoitości w ich przypadku niewiele mogło zmienić.
Dante dziękował za najmniejszą rzecz – wpierw podziękował za ubrania i obranie ulubionego owocu, przelotnie zastanawiając się, skąd akurat granat Bashar miał pod ręką, potem za każde zapięcie bandaża, przejście od jednego opatrunku do drugiego, jakby starając się nadrobić za swoją wcześniejszą arogancję i upór, jego szczere podzięki wypełniały względną ciszę. Rozpoczęcie rozmowy na temat powodu, przez który w pierwszej kolejności syren znalazł się ponownie w mieszkaniu lekarza, pozostawiał w kwestii mężczyzny, akceptując myśl, że on owego tematu zaczynać w ogóle nie planował. Takie rozejście się Dante zamierzał przyjąć, nie oczekiwał niczego, nie zasługiwał na nic, a to, co zdążył otrzymać od doktora, musiało mu wystarczyć. Bashar miał wszelkie prawo do odesłania go do domu bez słowa przegadanego o wyznaniu półprzytomnego syrena.
Dopiero gdy pacjent założył wyprane ubranie na bandaże, przysiadł na kanapie i zabrał się za pałaszowanie granatu, lekarz dał mu znać, że tak spraw nie pozostawi.
— Dante. — Błękitne oczy podniosły się, doktor wyrzucał ostatnie opakowania po bandażach do kosza. — Pamiętasz, co mówiłeś poprzedniego wieczoru?
Krawiec połknął nabraną właśnie garstkę owocu, milczał przez chwilę.
— Pamiętam. — Lekarz odwrócił się w jego stronę, syreni wzrok zdradziecko uciekł na zawinięte wysoko rękawy koszuli. Moment rozproszenia przeciągnął się w czasie i gdyby nie wyczekujące, lekarskie spojrzenie, Dante mógłby zapomnieć, o czym mówił. Pospiesznie dodał: — Podtrzymuję wszystko, co powiedziałem.
Bashar popatrzył na niego, omiótł wzrokiem wystające spod koszuli bandaże, opuchniętą twarz, po czym skinął ledwo zauważalnie głową, jakby podejmował ostateczną decyzję, zgadzał się ze sobą samym na coś. Wyszedł z kuchni, minął stół, syrena, zasiadł w fotelu, z przerzuconą jedną nogą ponad drugą, wyprostowanym tułowiem. Dante odłożył miskę, chcąc skupić się całkowicie na tym, co lekarz miał do powiedzenia.
— Nie jest moim obowiązkiem zajmować się cudzymi emocjami, z którymi ktoś sam nie jest w stanie sobie do końca poradzić — podjął Bashar.
Doktor nie przebierał w słowach, tego jednego zdążył się nauczyć i prawie nie zdziwił się, gdy odezwał się on właśnie w ten sposób. Syren pokiwał lekko głową na znak zrozumienia i zgody, palce zacisnęły się nieznacznie na bokserskich kolanach.
— Pozwolenie na pobicie się do stanu nieprzytomność, żeby kontrolować swoje uczucia, było niemożliwie nieodpowiedzialne i kto wie, co właściwie mogłoby się stać, gdybyś miał trochę mniej szczęścia z dotarciem do mnie albo ten, kto cię pobił, chciałby definitywnie dokończyć sprawę. — Pauza, lekarz poczekał, aż jego nagana wybrzmi odpowiednio długo i zapadnie w pamięć, by pozwolić spojrzeniu nieco złagodnieć. — Ale.
Dante wysłuchiwał trafnej prawdy, jeszcze mocniej będąc przekonanym, że ich znajomość zakończy się tu i teraz, wciąż kiwając głową, zaciskając nieznacznie usta, więc gdy usłyszał nagłą zmianę w tonie i zawisłą w powietrzu nadzieję, spojrzał prosto w rubin, unosząc wysoko brwi.
— Byłeś ze mną w końcu szczery wczoraj — lekarz splótł razem dłonie — i z tego powodu między innymi jestem gotowy spełnić twoją prośbę. Tak, jak zaproponowałeś, możemy się spotkać na jeden wieczór, a potem każdy pójdzie w swoją stronę, na lepszych warunkach, jak również prosiłeś. Nie spotkamy się w moim gabinecie czy mieszkaniu — ciągnął dalej — nie na padoku, nie na zajęciach, ale o zaplanowanej wcześniej dacie i godzinie oraz miejscu, możesz sam je wybrać.
— Pokaz mody — wypalił Dante bez wahania, nieco uniósł się podekscytowany z siedziska.
Tym razem lekkie zdziwienie okazał Bashar.
— Mój szef zostawił mi wejściówkę VIP na pokaz mody projektantki, której pomagał jakiś czas temu przy nowej kolekcji — syren zaczął tłumaczyć, poprawił się na kanapie, odchrząknął. — Coś mu wypadło i nie może pójść, a wejściówka jest dla osoby z plus jeden. Pomyślałem, że… — Spuścił wzrok, zerknął na zabandażowane ręce. — Może nie w najlepszy sposób, ale mimo wszystko dowiedziałem się trochę o tobie, gdy ty nawet nie masz pojęcia, gdzie dokładnie pracuję. — Poczucie wstydu ukrył za cichym śmiechem. — Więc skoro mamy się zobaczyć po raz ostatni, to może zostawię po sobie jakieś lepsze wrażenie i pokażę ci kawałek tego, co ja robię, gdy nie zachowuję się jak skończony idiota.
Bashar przyjął pomysł w ciszy, obserwując syrena, decydując.
— Niech tak będzie — odparł wreszcie, nie dając po sobie poznać, czy zamysł mu się spodobał. — Pokaz mody.
Szeroki uśmiech rozpromienił obitą twarz, nawet nieznaczny ból towarzyszący przyspieszonemu biciu serca nie mógł powstrzymać go przed okazaniem radości. Od całkowitego pogodzenia się z zostawieniem doktora w spokoju tego dnia do umówienia się z nim na spędzenie razem wieczoru minęło nie więcej niż dwie godziny. Gdyby nie jego obrażenia, chyba wybiłby dziurę w podłodze od skakania ze szczęścia.
— Pokaz mody — powtórzył, nadal się uśmiechając. — Dziękuję. — I sięgnął po odłożony wcześniej granat, wrócił do prędkiego zjadania owocu. Musiał odzyskać pełnię sił przed spotkaniem, najlepiej było już się za to zabrać.
Lekarz zaproponował mu pozostanie w mieszkaniu i pod jego opieką jeszcze jedną noc, lecz odniesione obrażenia raczej tego nie wymagały, więc dogadali się, że Dante wróci jednak do siebie chociażby ze względu na chęć oddania doktorowi przestrzeni, którą bez pardonu sobie wczoraj zagarnął – tę dosłowną, w sensie kanapy, i w przenośni, wypełnioną potokiem syrenich uczuć. Bashar nie wydawał się do końca ufać zapewnieniom krawca w sprawie poradzenia sobie z opatrunkami, wspomniał o zabliźnionej łopatce, mimo to zupełnie inny ton wypowiedzi i zapewnienie o powiadomieniu przyjaciela o swoim stanie go w pewnym stopniu przekonało. Wyprawka została przygotowana, dużo pełniejsza i cięższa od ostatniej, doktor zamówił również z góry opłaconą taksówkę, za którą Dante nie zdążył podziękować, Bashar już tłumaczył, że zejdzie razem z nim przed kamienicę. Lekki opór zginął pod warstwą wytknięć, ile złego spadnięcie teraz ze schodów może wyrządzić oraz zwróceniem uwagi na ociężałość syrenich ruchów.
Powoli dotarli na dół, lekarz cały czas trzymał asekuracyjnie dłoń na szerokich plecach, drugą ręką delikatnie podtrzymywał go za łokieć. Dante uśmiechnął się jakoś smutno, gdy pokonywał ostatni schodek. Był naprawdę wdzięczny za wszystko, co zrobił dla niego Bashar, za opatrzenie ran, jedzenie i za dużo więcej, lecz nieustannie miał poczucie, że zwyczajnie na to nie zasługuje i samo „dziękuję” przestaje znaczyć tyle, ile powinno, na tle przeszłych wydarzeń. Nie tym słowem mógł cokolwiek odpokutować.
Torba z opatrunkami i maściami wylądowała w bagażniku zaparkowanej taksówki, lekarz podszedł do syrena, zlustrował z góry na dół, widząc, że nie wsiada do pojazdu.
— Coś się stało? — spytał Bashar, szukając oznak osłabienia.
Silne palce zacisnęły się w pięści, rozprostowały, wzrok błądził po dziurach w chodniku.
— Chciałbym… — Złączył spojrzenie z tym lekarskim. — Chciałbym, żebyśmy to spotkanie też zaczęli od jakieś lepszej strony.
Dante skrzywił się nieznacznie. Źle mu się to mówiło, patrząc na doktora z góry, nawet jeśli nie miało to znaczenia względem tego, jak oboje się czuli. Ci, którzy mieli okazję lepiej go poznać, mogli poręczyć, że częściej czyny przemawiały dokładniej za jego intencjami od słów, dlatego też Dante klęknął, drżące kolana ostrożnie opuścił na bruk, uznający to za najdosadniejszy sposób na przekazanie wirującej w jego wnętrzu skruchy. Głowa uniosła się, syren napotkał nieopisany wyraz twarzy.
— Więc chcę przeprosić. Za wszystko. — Wargi zamrowiły, nienawykłe do proszenia o przebaczenie. — Przede wszystkim za moje zachowanie i sposób, w jaki cię traktowałem.
— Wstań, Dante. — Bashar nie czekał, zaraz po skończonym zdania się odezwał. — Przyjmuję twoje przeprosiny, nie chowam więcej urazy, ale wstań.
Syren wykonał polecenie, subtelne wsparcie lekarskiej ręki pomogło mu bez problemów stanąć na nogach. Przeprosiny były dużo łatwiejsze do wymówienia, niż sobie wyobrażał, niż doświadczenie go nauczyło. Te zaakceptowane były wręcz oczyszczające, pozwalające odetchnąć głębiej, pewniej. Otworzył drzwi taksówki, przywitał z kierowcą, wsunął na tylne siedzenie.
— Zadbaj naprawdę o siebie — rzucił jeszcze do niego Bashar, nie ruszając się ze swojego miejsca przed budynkiem.
Drzwi zatrzymały się w połowie drogi ku zamknięciu, Dante odchylił je lekko, posłał mężczyźnie lekki półuśmiech.
— Zadbam. Ty też dbaj o siebie. Panie doktorze — kącik ust nieco wyżej się uniósł — do zobaczenia.
Bashar przyglądał mu się krótką chwilę. Nie zmarszczył brwi, nie spiorunował wzrokiem, nie zganił profesjonalnie wyważonym chłodem głosu, nawet nie westchnął.
— Do zobaczenia.
— Nigdzie nie idę.
Virgil zawalczył z pokusą krzyknięcia. Nabrał powietrza, wypuścił je głośno.
— Dante. — Wilkołak stał nad zagrzebanym w pościeli syrenie. — Odstawiłeś cały ten cyrk, żeby teraz nie iść na to jedno jedyne spotkanie? Nie rób sobie jaj.
Krawiec przekręcił się w łóżku, błękitne oko łypnęło spod kołdry na przyjaciela.
— Nie mam się w co ubrać. — Umilkł na moment. — I wyglądam tragicznie.
Pokaz na całe szczęście miał odbyć się dopiero kilka tygodni po dowleczeniu się w stanie półprzytomności do mieszkania doktora, dzięki czemu większość przebarwień skóry i obić zaczęła blednąć, a przynajmniej nie rzucała się już tak w oczy. Twarz wyglądała znów przystojnie, loki zdrowo się kręciły, ciało zaczęło wracać do formy, poddawane niezbyt przeciążającym ćwiczeniom.
Tylko jakie to miało znaczenie, jeśli spotkać się miał z Basharem „chodzącą, kurwa, perfekcją” Karimem, strzałem ponad swoją ligę.
— Czy ty możesz przestać biadolić i po prostu wyjść z tego… — Vi chwycił rękę krawca z zamiarem wyciągnięcia go z łóżka, pociągnął, zmarszczył brwi.
Nigdy nie był szczególnie silny, ale powinien był być w stanie choć trochę przesunąć przyjaciela, a ten nagle jakby zaczął ważyć dodatkowe kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt, kilo. Grafik puścił rękę, zdarł kołdrę z syrena, przemienionego, ze swym rekinim ogonem zalegającym w łóżku.
— No chyba, kurwa, nie. — Dante usłyszał zirytowane mruknięcie, kroki zmierzające do kuchni. Już miał zawinąć się z powrotem w pościel, zagrzebać jak w piachu i płakać nad swym nieszczęsnym losem, gdy głuche uderzenie patelni grzmotnęło gdzieś w połowie ogona.
— Vi, kurwa! — płetwa machnęła, próbując bezskutecznie uniknąć kolejnego ataku.
— Koniec tego dobrego. — Patelnia rąbnęła w biały brzuch. — Wybierz sobie outfit w tej chwili — grafik walnął swym orężem, Dante raz jeszcze zaklął — albo zatłukę cię tą patelnią i naprawdę nigdzie nie pójdziesz.
— Dobra, kurwa. — Syren przemienił się naprędce w swoją ludzką postać. — Spokojnie, ała! Już wybieram!
Skubnął listek dzierżonych w dłoni czerwonych goździków, przez przypadek oderwał go, westchnął.
Nigdy się nie stresował tak przed randką, zakładając, że to w ogóle randką można było nazwać. Koleżeńskim spotkaniem? Eleganckim wyjściem? Przypadkiem, śmiechem losu? Czarne obcasy wybijały rytm zdenerwowanych kroków, syren kręcił się w małe kółka, wypatrując lekarza ze wszystkich możliwych stron, z których mógł nadejść. Od czasu pobicia widzieli się tylko raz, gdy Dante przyszedł na kontrolę sprawdzić, czy wszystko właściwie się goi, przy okazji przekazał szczegóły dotyczące spotkania. A może Bashar zapomniał? Albo się rozmyślił? Coś się stało, a doktor nie miał jak go powiadomić? Wtedy na pewno znalazłby jakiś sposób. Dante był przed czasem, i to całkiem sporo, cały dzień spędził na szykowaniu się, zbyt dużej ilości zamartwiania i wybieraniu idealnych goździków w kilku różnych kwiaciarniach. Może nie powinien był mu kupować żadnych kwiatów? Grace powiedziała, że czerwone goździki na pewno by przyjął, on zaś chciał dać mu ten pierwszy i ostatni raz bukiet, który by mu się spodobał.
Zmusił się do lekkiego uśmiechu, przypominając sobie, że po tym wieczorze nie ujrzy już Bashara. Nie chciał, żeby całkowicie mu to popsuło humor, więc powtarzał sobie, że to spotkanie to i tak więcej, niż na co zasługuje, że będzie miło porozmawiać swobodnie z kimś, bez nastawiania się na cokolwiek, liczył, że wydarzenie spodoba się lekarzowi, że zainteresuje go czymś nowym. Zerknął w dół na swoją sukienkę, poprawił zawiązaną pod szyją okazałą, welurową kokardkę, ułożył pasma materiału na odsłoniętej górze piersi.
Przy jakimkolwiek innym spotkaniu uznałby, że wygląda olśniewająco w głębokim fiolecie sukni, body poznaczonym pasmami zamszu, przylegającym do torsu, z rozkloszowaną od talii długą i zwiewną spódnicą, prześwitującą, pomiędzy kwiecistym wzorem ukazującą bokserskie nogi. Rękaw zawinął się nieznacznie, syren podciągnął go z powrotem do nadgarstka, podobnie prześwitujący do spódnicy materiał opierał się delikatnie na mięśniach. Jeszcze zacisnął mocniej kokardkę na talii, odgarnął rozpuszczone, pachnące morską bryzą włosy z ramion, sprawdził, czy na pewno ma kolczyk z kwiatem współgrającym z barwą sukienki. Tak, gdyby to nie było spotkanie z doktorem, duma ze swojej kreacji przebijałaby się w każdym uśmiechu.
Wystrojeni na pokaz ludzie wlewali się pomału do równie co oni przystrojonego środka, śmiechy wypełniały okolice, ginęły w łykach oferowanego na wejściu szampana. Według złotego zegara wiszącego nad wejściem wybiła równo godzina spotkania, Dante rozejrzał się po ulicy.
Idealnie w punkt, wyprostowana sylwetka błysnęła na horyzoncie, jej krok pewny, zmuszający do ustąpienia z drogi, ze wzrokiem wbitym przed siebie, odznaczający się dostojnością i wyniosłością potrzebną do uniesienia na swoich barkach tak wybitnego ubioru. Przez chwilę nawet nie wątpił, na kogo właśnie patrzył, co tylko pogłębiło jego niedowierzanie, czyste zaskoczenie wprowadzające w zachwyt i oszołomienie. Zamarł w zdziwieniu, usta rozwarły się, prawie wypuścił z rąk goździki.
Bashar był niewysłowienie piękny. Dante pierwszy raz w życiu poczuł, że nie dorównał wyglądem do okazji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz