24 września 2023

Od Song Ana do Merlina

    Song An patrzył, jak chłopak wspina się po drabinie. Dzielnie go asekurował. Przynajmniej w to wierzył.Złapał mocno za drewniane deski i patrzył w górę, czy jego towarzysz przypadkiem nie spada. Wolał mieć się na baczności. Widział, że właściciel smoka niechętnie wspinał się po kolejnych szczeblach. Na jego twarzy pojawił się wyraz niechęci.
    Z drugiej strony, sam Falkor nie wyglądał lepiej. Song An już na pierwszy rzut oka mógł dostrzec, że smok niepewnie spogląda na swojego opiekuna. Kręcił się trochę po gałęzi, skrobał łapkami po gałęzi. Boski sługa uważnie go obserwował. Patrzył na niego, kiedy obrócił się dookoła. Nie spuścił go ze wzroku, gdy poruszył niezgrabnie skrzydełkami. Nie przegapił nawet momentu, w którym Falkor odbił się od podłoża i skoczył prosto na swojego właściciela.
    Song An wstrzymał oddech, widząc, jak chłopak stojący na drabinie raptem stracił równowagę. Gwałtownie przechylił się do tyłu, aby złapać lecącego w jego stronę Falkora.
Boski sługa wiedział, że już za późno na wyłączne trzymanie drabiny. Zareagował instynktownie, szybciej niż właściwie zdążył pomyśleć. Nieświadomie korzystając ze swoich mocy, ustawił się za upadającym opiekunem smoka. Nie przemyślał tego. Nie miał żadnego planu. Wprawdzie, posiadał trochę więcej siły niż przeciętny człowiek, ale szanse na to, że uda mu się złapać spadającą z wysoka osobę były raczej marne.
Skończyło się to zgodnie z prawami grawitacji - mimo dobrych chęci Song Ana, cała trójka już chwilę później leżała na ziemi.
    - Ouch - jęknął boski sługa, z trudem podnosząc się do siadu. - Nic wam nie jest?

    Nie czuł bólu, a jedynie nieprzyjemne uczucie wzdłuż kręgosłupa. Przeciągnął się i pokręcił głową, starając się wytrzepać z włosów suche źdźbła trawy i liście, które zaplątały się tam w czasie bliskiego spotkania z ziemią.
    Nie mógł całkowicie wstać, ponieważ na jego nogach dalej leżał chłopak, któremu Song An pomógł zamortyzować upadek.
    - Chyba wszystko w porządku… - usłyszał cichą odpowiedź. - Przepraszam…
    Merlin, nim sam wstał, zdjął z siebie Falkora. Bacznie przyjrzał się swojemu pupilowi. Uniósł go, aby się przyjrzeć. Małemu smokowi na szczęście nic się nie stało. Znaczy się, początkowo wyglądał na dość przestraszonego i zdezorientowanego, ale kiedy tylko zobaczył, że jego opiekun jest już przy nim, uspokoił się.
    - Nie przejmuj się niczym! - zapewnił Song An. - Najważniejsze, że wszyscy żyjemy!
    Cieszył się, że Merlinowi i Falkorowi nie stała się żadna krzywda. Przynajmniej tak mu się wydawało. Nie był najlepszy w domyślaniu się, ale skoro nie widział ran otwartych, sądził, że nie ma większych powodów do zmartwień.
    Song Anowi udało się w końcu stanąć na nogach. Teraz otrzepał swoje szaty z kawałków ziemi i trawy. Wtedy poczuł, że jest dziwnie zmęczony. Szybko domyślił się, że musi to być skutek użycia mocy.
    Wcześniej to się nie zdarzało. Mógł korzystać ze swoich umiejętności bez najmniejszych ograniczeń. Teraz jakiekolwiek użycie swoich wyjątkowych zdolności raczej nie kończyło się dobrze. Przede wszystkim dlatego, że potrafił ich kontrolować. Najczęściej pojawiały się przypadkowo, bez żadnego ostrzeżenia. Natomiast skutkiem tego było zwykłe wyczerpanie. Song An dopiero powoli zaczynał rozumieć, jak działa śmiertelne ciało. Zaczęło mu trochę brakować dawnej witalności, ale każdy kolejny dzień bez swoich mocy, traktował jak nowe wyzwanie.
    - A czy wszystko z tobą dobrze? - usłyszał nagle zmartwiony głos. Wtedy też boski sługa zdał sobie sprawę, że na chwilę odpłynął myślami. Spojrzał na Merlina roztargnionym wzrokiem.
    Wtedy zdał sobie sprawę, jak to musiało wyglądać z perspektywy chłopaka. Amortyzowanie upadku logicznie wyglądało na bardzo bolesne. Song Anowi nie robiło to specjalnej różnicy. Nawet jeśli zabolało - trwało to tylko chwilę i już o tym nie pamiętał.
    - Ah! Naprawdę nie masz czym się martwić! Tylko na chwilę się zamyśliłem!
    Mówiąc to, Song An spojrzał na trzymanego na rękach przez Merlina smoka. Falkor podniósł swój łebek i odwzajemnił wzrok. Spoglądał jednak trochę niepewnie.
    - Pewnie dalej jest trochę zły za to, że wtedy go złapałem - westchnął boski sługa. - Przepraszam, mały! Nie chciałem zrobić ci krzywdy!
    Falkor nie wydawał się być przekonany. Dalej łypał nieprzyjemnie na Song Ana. Wtedy też wtulił się mocniej w swojego opiekuna, jakby bał się, że znów się rozdzielą.
    Boski sługa chwilę patrzył na niego, lekko rozbawiony, ale później coś innego zwróciło jego uwagę. Była to drabina. Leżała porzucona wśród trawy. Song An zdążył już o niej zapomnieć, ale jej marny widok szybko przypomniał o złożonej obietnicy. Mianowicie: pożyczony przedmiot w wyniku upadku, złamał się idealnie w połowie. Jak miał powiedzieć o tym tej uroczej parze staruszków, od której ją wziął?
    - Wygląda na to, żę teraz mamy dwie, ale trochę krótsze drabiny - stwierdził, lekko zmieszany. - Powiedziałem, że niedługo ją oddam… Raczej nie będą zadowoleni, jeśli dostaną ją w takim stanie, prawda?
    Song An niespecjalnie wiedział, co ma zrobić. Nie miał pojęcia, co mógłby zrobić z tym faktem. Podszedł do drabiny i podniósł jedną z jej części. Zastanawiał się, w jaki sposób dałoby się ją naprawić. A może lepiej sprawić nową? Boski sługa miał pustkę w głowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz