Rześki, wieczorny wiatr owiał wciąż zarumienione po wysiłku policzki, gdy Maeve pożegnała się z resztą aktorów i wyszła z teatru na chodnik. Na krótki moment przymknęła oczy, unosząc twarz ku niebu i odetchnęła głęboko, wyczuwając zapach świeżych pączków z pobliskiej cukierni, mało apetycznie mieszający się z wątpliwej jakości aromatami dolatującymi z budki z fast foodem. Nie myślała o tym, że właściwie stoi na środku chodnika, będąc przeszkodą dla mijających teatr przechodniów. Nie tak dużą znów, by nie można było jej w żaden sposób obejść, szczególnie że była to pora, o której mało kto już się spieszył.
Skrzydła drgnęły nieznacznie, gdy próbowała pozbyć się napięcia z ramion. Odbiły blask jednej z witryn, rzucając zajączki na ścianę tuż za nią. Zapach pączków nęcił i kusi, mimo tego nieszczęsnego, mniej przyjemnego dodatku, zatrzymując ją w miejscu. Była strasznie głodna, a przecież nic nie robi tak dobrze po męczącej, wielogodzinnej próbie, jak gorący, słodki pączek ze skandaliczną ilością lukru i kolorową posypką.
– Maeve? W porządku? – Wróżka obejrzała się, słysząc za plecami Sapphire. Uśmiechnęła się do syreny i pokiwała głową, niemal automatycznie odgarniając już rude włosy z czoła.
– W porządku. Oprócz tego, że te pączki ewidentnie mnie wołają… – westchnęła, znów odwracając głowę w stronę witryny. Lubiła słodycze, chyba aż za bardzo i powinna je nieco ograniczyć, dziś jednak zdecydowanie zasłużyła na nieco cukrowego haju, nawet jeśli rozsądek krzyczał głosem jej matki, że w to miejsce powinna wskoczyć jakaś dobra, porządna kolacja.
– Na pewno dasz sobie radę? – syrena przyjrzała się badawczo wróżce. – Wiesz, mogę cię jednak odprowadzić…
– Poradzę sobie – odpowiedziała Maeve z uśmiechem, powstrzymując się od pełnego irytacji westchnienia. Doceniała to, jak bardzo Sapphire się przejmuje. W końcu było czym.
– Na pewno dasz sobie radę? – syrena przyjrzała się badawczo wróżce. – Wiesz, mogę cię jednak odprowadzić…
– Poradzę sobie – odpowiedziała Maeve z uśmiechem, powstrzymując się od pełnego irytacji westchnienia. Doceniała to, jak bardzo Sapphire się przejmuje. W końcu było czym.
Żaden z szerokiego grona specjalistów nie był w stanie określić, skąd wzięły się zaburzenia pamięci Maeve, ani jak może się ich pozbyć. Jej życie sprzed Stellaire to pojawiało się, to znów ukrywało za gęstą mgłą niepamięci, czasem sięgając znacznie dalej i na krótkie chwile odbierając niemal wszystko. Bywały momenty, w których zapominała drogi do domu, własnego imienia, twarzy najbliższych i to było najgorsze. Z tym, że nie zna własnych korzeni i tożsamości była w stanie w jakiś sposób się pogodzić, jedynie czasem zastanawiając się, co by było gdyby i czemu trafiła właśnie tutaj. Skąd przybyła? Cokolwiek jednak ją tu sprowadziło, miała mnóstwo szczęścia. Trafiła na ludzi, którzy o nią zadbali, miała przyjaciół, jakąś pasję w życiu. Przecież mogło być dużo gorzej. Jednak chwile, w których jej pamięć ziała pustką, były po prostu przerażające. Nie mogła sobie nawet próbować wytłumaczyć, że to za chwile minie, że nie ma się co martwić. W końcu tego, że te dziwne ataki przechodzą, również nie pamiętała. Z tego powodu zawsze nosiła przy sobie mały notatnik, w którym miała spisane najpotrzebniejsze informacje i trzymała go w torebce. W zdecydowanej większości przypadków udawało jej się go znaleźć.
– No dobra – Sapphire westchnęłą, poddając się. Spojrzała na zegarek. – To ja już lecę, i tak jestem spóźniona. Ale jakby co, to dzwoń, tak? – Wskazała na Maeve palcem, wymuszając na niej obietnicę, po czym pożegnała się i chwilę później zniknęła w tłumie.
Wróżka odetchnęła, patrząc za przyjaciółką, a gdy zniknęła jej z oczu, zerknęła znów w stronę cukierni. Większość tac w witrynie była pusta, jednak z jednej z nich wciąż uśmiechało się do niej kilka pączków. Rozejrzała się i przeszła przez ulicę. I wtedy to się stało.
Zdążyła wejść na chodnik i wyciągnąć rękę w stronę klamki, gdy zakręciło jej się w głowie, a po plecach spłynął lodowaty dreszcz. Zamrugała, zatrzymując się, a serce gwałtownie przyspieszyło.
Widziała w szybie sklepu własne, przestraszone odbicie. Rozświetlone ulice miasta nagle przestały być przyjazne, a mijające ją grupki ludzi, hałas i zapachy dezorientowały, skłaniały do ucieczki, tylko gdzie? Przesunęła się bardziej pod ścianę, rozglądając bezradnie, po czym niemal instynktownie zaczęła przeszukiwać kieszenie, aż w końcu przewieszoną przez ramię torbę w nadziei, że tam właśnie znajdzie jakiekolwiek wskazówki o tym, kim jest i co powinna teraz zrobić.
Nie znalazła notatnika, ale w jej ręce wpadł telefon. Było to niewielkie pocieszenie, biorąc pod uwagę to, że kompletnie nie wiedziała, jak go odblokować. Zagryzła wargę, w lekkiej panice rysując drżącymi palcami różne kombinacje, jednak nic to nie dawało. Musiał być ktoś, z kim mogła się skontaktować, kto mógłby jej teraz pomóc, ale jak to zrobić, skoro przeklęte urządzenie nie chciało współpracować?
W pierwszej chwili nie zareagowała na wołanie. Dopiero po kilku sekundach znajome dźwięki i słowa poruszyły ociężały umysł. Maeve. Tak, to było jej imię… chyba.
Podniosła więc wzrok, szukając osoby, które mogła je wypowiedzieć. Żadna z twarzy nie mówiła jej kompletnie nic. Dopiero, gdy wysoki mężczyzna zatrzymał się tuż przed nią, dotarło do niej, że to musiał być on. Zadarła głowę, by spojrzeć wysokiemu mężczyźnie w twarz, która, jak każda inna, nie była absolutnie żadną wskazówką. Kim był? Znajomy, przyjaciel, wróg? Znał ją, w innym przypadku nie mówiłby do niej po imieniu i nie podszedłby, ale czy był to ktoś godny zaufania? Ktoś, kto mógłby jej pomóc?
Gdyby nie to nagłe zaćmienie, które opanowało jej umysł, z pewnością rozpoznałaby Ignisa, nawet nie ze względu na imprezę u Dantego, któremu chyba trochę zazdrościła wtedy sukienki w truskawki. W końcu była z Sapphire na niejednym koncercie Vox Metallica, na których to właśnie wokalista szczególnie przyciągał jej uwagę, dając syrenie pretekst do drwin, że najwyraźniej się zakochała i zachowuje się jak jedna z tych nastoletnich fanek, co nie mogą się opanować na widok swojego idola, choć to wcale nie była prawda. Chodziło o coś zupełnie innego. O coś, co trudno było wyjaśnić słowami, bo sięgało znacznie głębiej, dotykając czystych emocji. Było to ciekawe, w jakiś sposób fascynujące wręcz, bo nie spotkała dotąd istoty, która do jakiegoś stopnia potrafiłaby to, co ona.
Dlatego też w innych okolicznościach z pewnością uśmiechnęłaby się do Ignisa, pewnie czułaby się też do pewnego stopnia onieśmielona i może, co rzadko się zdarza, zabrakłoby jej języka w gębie. Teraz jednak jedyne, na czym się skupiała, to tak chaotyczna walka w jej głowie: zaufać czy uciekać? Odsunięcie się było odruchem, nad którym panowała. Właściwie to musiała się mocno wysilić, by nie wziąć nóg za pas.
Coś drgnęło, gdy wypowiedział swoje imię, rozbłysło w pamięci, by chwilę później jednak zniknąć. Zachowała więc bezpieczny dystans i spojrzała w zielone oczy mężczyzny, które zupełnie nic jej nie mówiły.
– Znamy się? – zapytała ostrożnie, starając się ze wszystkich sił, aby jej głos nie zdradzał strachu, który nieustannie popędzał jej serce do szybszego bicia. Nie chciała też zabrzmieć tak, jakby chciała go spławić, a raczej… wybadać sytuację. Zaskoczenie, które pojawiło się na jego twarzy po tym pytaniu nie wyglądało na fałszywe. Nie mogło być, bo nie tylko je dostrzegła, ale też wyraźnie wyczuła, mimo że mężczyzna wyraźnie wypił wcześniej kilka głębszych. Potarła dłonią kark, wyraźnie zakłopotana. Nie miała pojęcia, jak mu wytłumaczyć, że on sam zaledwie chwilę wcześniej przypomniał jej, jak ona sama ma na imię. Ani czy w ogóle powinna to robić. – Przepraszam, ale ja… nie pamiętam – mruknęła bezradnie. Jak głupio to brzmiało! Znów podniosła na niego wzrok, wciąż zaciskając mocno palce na telefonie. W tej chwili nieszczęsne urządzenie wydawało się użyteczne jedynie jako narzędzie obrony – zawsze mogła nim w kogoś rzucić, dając sobie czas na ucieczkę. Miała jednak nadzieję, że nie będzie takiej konieczności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz