14 września 2023

Od Dantego do Ignisa

Potężne zalewanie się w trupa miało równie potężne skutki.
Jak przez mgłę, a raczej przez łzy i ból ściśniętego śmiechem brzucha, pamiętał ojebywanie Zapałki w każdej możliwej grze barowej, upijanie go przy tarczy z rzutkami i podkopywanie dumy muzyka wynikiem rundy cymbergaja, lecz potem zaczynała się prawdziwa jazda ze wspomnieniami wczorajszej nocy, bo połączenie zwinnej Mai, kosmicznych macek w akompaniamencie dźwięków zdecydowanie wychodzących poza ludzkie możliwości do zaśpiewania, godowych ryków kowboja i świra, którego Ignis odwzorował z niepokojąco dużą dokładnością, było trudne do pojęcia zapijaczoną głową, a co dopiero trzeźwą.
Najbardziej powalony sen, który snem nie był, bo syren całkowicie szczerze i w cierpieniach umierał w wielkiej, podświetlanej barwami tych tandetnych, kolorowych lampek choinkowych wannie Raama, woląc nie wiedzieć, przez co przechodził właśnie genashi, choć trudno na koniec było stwierdzić, kto więcej wypił. Krawiec zacisnął powieki, myślał o wydłubaniu gołymi rękami tych pierdolonych światełek z plastikowych boków. Nie miał bladego pojęcia, jak je wyłączyć, a ani mu się śniło ruszyć choć trochę, wystawić głowę nad powierzchnię wody i zawołać gospodarza domu. Dobrze, że nie mrugały.
— Ja pierdolę. — Westchnął z zażenowaniem, przecierając twarz dłońmi. Przypomniał sobie, jak w swym alkoholowym zamroczeniu tłumaczył Raamowi, że musi spać w wannie, z zimną wodą, inaczej nie otrzyma swojego beauty sleep i niech się z nim nie kłóci, bo go utopi w kałuży. Jak perkusista zareagował na jego przemianę, to już mu umknęło, i czy wszystkie słowa właściwie wymówił, też nie był pewny.
Coś szturchnęło płetwę opartą o krawędź wanny. Wpierw to zignorował, może tylko mu się wydawało i nie było potrzeby wstawać, ale ta mocarna dłoń, która wpadła do wody, zacisnęła się na ogonie i wyciągnęła Dantego do połowy nad taflę niczym ojciec szczupaka do zdjęcia, nie była raczej podmuchem wiatru z okienka.
Syren wierzgnął instynktownie, ręką puściła. Uniósł się gniewnie, rozlewając jeszcze więcej wody na posadzkę.
— Co jest, kurwa! — Złapał się białych brzegów, żeby nie runąć znów z pluskiem w wodę przez wirujący świat, ledwo widoczny zza mokrej zasłony złotych pasem włosów.
Te wszystkie kolory i światełka, którymi upstrzona była łazienka, wziął wcześniej za zwykłe figle płatane mu przez procenty we krwi, rozmyte plamy na granicy widzenia, i dopiero teraz uświadomił sobie, że egzotyczność wnętrza była jak najbardziej realna. Zastanowił się, jak Raam na kacu mógł przetrwać pod własnym prysznicem, zaraz oprzytomniał, ogarnął na powrót, że gość był przecież niezmordowanym czempionem zawodów w piciu i wychodzeniu z nich o własnych nogach.
— Powiem ci, Dante — Raam wyciągnął w jego stronę szklankę z różową zawiesiną — że ja to zawsze chciałem mieć złotą rybkę, nie? Tylko że ty ani złoty nie jesteś, ani życzeń nie spełniasz i jeszcze, kurwa, raczej nie chciałem takiej spasłej, żeby mi całą wannę zajmowała.
— Też się cieszę, że mnie przenocowałeś — mruknął syren, przyjmując szkło. Upił łyk, posmakował truskawkowe elektrolity.
— Co wy tam odpierdalacie w tej łazience? — Półprzytomne pytanie dobiegło z głębi mieszkania. — Szczać mi się chce.
Perkusista obrócił się, zerknął w kierunku drugich zwłok, spojrzał znów na syrena, wybuchając tubalnym śmiechem.
— No to będzie dobre.
Asura wymaszerował z łazienki, ustępując miejsca pchającemu się do środka wokaliście. Włosy miał jeszcze bardziej potargane, niż zwykle, odstające w górę jak u czarnego koguta, cienie pod oczami prawdopodobnie dorównywały tym syrenim, na policzku zaś miał odciśnięty czerwony ślad od spania na czymkolwiek, co znalazło się pod jego głową wczoraj wieczorem. Genashi, spetryfikowany widokiem rekiniej płetwy, stanął, zamrugał, jeden, drugi raz, po czym wydarł się przez ramię, nie spuszczając krawca z oczu:
— Raam! Od kiedy wampiry zmieniają się w wodne gówno?!
Zapałkę to by Dante bez wahania utopił w najgłębszym oceanie przez to darcie się przy nim, gdy miał kaca.
— Od zawsze, dupo wołowa — burknął, dopijając elektrolity.
— Popierdolony wampir z ciebie.
Syrenie oko łypnęło na niego krzywo.
— Popierdolone Songtify z ciebie.
Ignis zlustrował go od góry do dołu, zadrżał z dramatycznym obrzydzeniem.
— Porzygam się zaraz.
— Wzgardzasz takim ciałkiem? — Dłoń z oburzeniem dotknęła torsu, Dante osunął się w wodę aż po samą brodę, machnął zaczepnie wystającym znad krawędzi wanny ogonem.
— Tłustym cielskiem chyba! — Wokalista machnął wzgardliwie ręką na syrena.
— O body shaming bym cię nie posądził!
— No ale spójrz na siebie! Ty się urodziłeś taki zjebany czy ktoś ci pomógł?
Krawiec parsknął śmiechem, wywrócił oczami.
— Jeśli jestem zjebany, to tylko dlatego, że spędziłem za dużo czasu z tobą. — Zerknął na muzyka, ten ostrożnie postąpił kilka kroków w stronę toalety, wciąż spoglądając podejrzliwie na rekinią płetwę mieniącą się delikatnie w oświetleniu wanny. — Kurwa, no odlej się, a nie się na mnie tak gapisz!
— Zastanawiam się, czy mnie w dupę ujebiesz, jak nie będę patrzył.
Dante udał odruch wymiotny.
— I kto tu się zaraz porzyga.
— Nie pierdol, syren. — Ignis w końcu podszedł do ubikacji, ustawił się całkowicie tyłem do niego, krawiec przekręcił się na bok, wbił wzrok w ścianę ozdobioną żywymi barwami kafelek, od ciemnej czerwieni, przez ciepły żółty, po jasny niebieski.
Brwi uniosły się w powątpiewaniu co do jakości ksywki.
— Trochę kreatywności, Zapałka.
Muzyk załatwił potrzebę, suwaki spodni zachrzęścił.
— Spasły karp świąteczny — mruknął pod nosem.
Dante nie zdążył się odgryźć, Raam krzyknął do nich z kuchni:
— Zamknięcie wy się w końcu?! Jedzenie jest!
Faktycznie w brzuchu burczało. Ostatnim posiłkiem mężczyzn były burgery, przekąski i niemożliwe do wypicia ilości szotów, mdło syrenowi nie było już tylko przez kaca, lecz nawet kusząca wizja śniadania nie mogła odebrać mu potrzeby odpłacenia się za karygodny komentarz wokalisty. Gdy Ignis się odwracał, silne palce pstryknęły, posłały niewielką strużkę wody prosto między jego nogi. Skoczył w rozkrok, z rozwartymi ustami przyjrzał się morderczemu atakowi zalegającemu na podłodze.
— Ty. — Zapałka podniósł powoli nienawistny wzrok. — Chuju.
Syren wyszczerzył się, cmoknął, na co muzyk pokazał mu z całą swą życzliwością środkowy palec i opuścił łazienkę.
Wiedziony kuszącym zapachem świeżo przyrządzonych potraw, wypełniającym całe mieszkanie, Dante ogarnął się szybko, opuszczając tę paskudnie świecącą wannę (wyłącznik lampek w końcu znalazł – miał go nad głową), wkraczając w jeszcze bardziej orientalne wnętrze, wyjęte prosto z głośnych ulic miast Bharatu, dotąd mu znanych tylko ze zdjęć. Wszędzie coś się działo, wielokolorowe ściany zdobiła sztuka, fantazyjne linie egzotycznych malowideł oplatały powodzie zwierząt, bóstwa wyciągały swe liczne dłonie w górę, koce wraz z poduszkami w salonie nie ustępowały we wzornictwie szerokim dywanom. Łatwo było mu się poczuć tam przytłoczonym, ale w pozytywnym sensie, bo choć mnogość wszystkiego, czy to lampek, czy figurek, nie działała zbyt korzystnie na zmulony umysł, to charakter bijący od mieszkania przypadł krawcowi do gustu, kojarząc się nieco z jego niektórymi kreacjami, kolorowymi, pstrokatymi, niepozwalającymi na nudę.
— Mówiłem tobie, mówiłem chłopakom, że gość śmierdzi na kilometr bagnem i nikt mi oczywiście nie wierzył. — Wszedł najwyraźniej w idealnym momencie, gdyż Ignis, rozparty na krześle w jadalni, rozpamiętywał horror, jakiego doświadczył w łazience. Spojrzał na syrena podwijającego rękawy koszuli, wskazał go z wyrzutem palcem. — Ojebałeś mnie na tym pierwszym spotkaniu.
— Jesteś bardzo ojebywalny, Zapałka, nie wiem, czy zdążyłeś zauważyć. — Zmarszczył przelotnie brwi, dostrzegając niewielką umywalkę za genashim.
— Dobra. — Raam skończył ostatnie poprawki dań, wychynął z kuchni, trzymając przepotężną tacę pełną wszelkiego rodzaju jadła, wręcz odzwierciedlając to, co się działo w wystroju pokoi. — Sadzać dupy i jemy, w trzech damy radę. Na ten zjazd, który teraz macie, to tylko to was może uratować.
Nie miał właściwie pojęcia, na co patrzył, ale z całą pewnością wyglądało to cudownie apetycznie. Przyprawy jeszcze gwałtowniej wdarły się do nosa, świeże chlebki kusiły miękkim ciastem, curry skapywało po brzegach licznych małych miseczek, ręce kleiły się do świeżych owoców i gdzie człowiek palcami nie sięgnął, tam znajdował panierki, kurczaki, sosy, całe masy jedzenia, których nazw nawet nie znał, a dwa kubełki ryżu, białego i żółtego, nieco przerażały. Razem z Ignisem uraczyli pracę kucharza głębokim westchnieniem zachwytu, zapatrując się z cieknącą ślinką na orientalne lekarstwo.
— Wodą mnie z tych kłaków ochlapiesz — burknął na niego genashi, gdy Dante przystawiał się na skorzystanie z miejsca obok niego. — Wynocha krzesło dalej.
— Wynocha krzesło dalej — przedrzeźnił go syren, sadzając tyłek w tym poniekąd bezpiecznym odstępie. Zwrócił się do asury: — Raam, co to jest w ogóle?
— Baahubali thali — rzucił perkusista, dawno pochłonięty myślami, co zjeść pierwsze.
Dante zamrugał.
— Nie no, wszystko jasne.
— Jedz, sam zobacz.
— A gdzie widelec? — Popatrzył to po Zapałce, to po Raamie, rozkładając puste dłonie.
Chwila niezręcznej ciszy, po której wokalista wybuchł śmiechem, od drugiego muzyka zaś syren zebrał bardzo oceniające spojrzenie.
— A boli cię coś?
— Co? — Zmarszczył brwi, błękit wbił się z poirytowaniem w pokładającego się na stole Ignisa. — Z czego rżysz?
Jeszcze jedna salwa śmiechu wypadła z tej pijackiej piersi, zanim mężczyzna zdecydował się zlitować nad krawcem znajdującym się na granicy skołowania i wnerwienia.
— Patrz, syren. — Już mu się to nie podobało. — To jest ręka, nie? Błony na niej żadnej nie masz? — Było blisko, żeby gnój zarobił wtedy lepe na mordę. — Bo taka normalna ręka, to jest zakończona palcami i zgadnij, do czego one służą.
— No kurewsko zabawny jesteś, Zapałka.
— Może nie wiesz, ale nimi można chwytać jedzenie…
— Dobra, okej, rozumiem! — Dante odwrócił się od niego niepyszny, sięgnął po chlebek, krzywiąc się na Raama, który roześmiał się głośno i z pełną buzią przez cały wywód tego wymemłanego niedopałka.
— …i jeść jak człowiek, a nie jakimiś wynalazkami się bawić — kontynuował Ignis niezrażony, wymierzając sprawiedliwość za wczorajszego cymbergaja. — Ryby chyba i tak nie używają sztućców.
— Nie było pytania — bąknął, wpychając do buzi kawałek baraniny z ciastem.
Kulturowe zderzenie zdołało uspokoić atmosferę panującą przy stole na jakiś czas, a że wszyscy przymierali głodem, momenty między kolejnymi kęsami wypełniły się próbami opisania, jak przyrządzone thali było genialnie i jedyne w swoim rodzaju, wychwalane pod niebiosa mianem najlepszego jedzenie na kaca. Dante może i potrzebował dłuższych przerw w pałaszowaniu, nie to, co naturalnie uodpornieni na silnie doprawione posiłki muzycy, znajdujący w tym nowy powód do wyśmiewania się z niego, ale czuł, jak powoli odzyskuje część energii i wraca do żywych, jak siły na odbicie się za marny żart Zapałki powracają.
Genashi sięgnął po miseczkę z dużymi, zielonymi kawałkami oraz prostszą w rozróżnieniu cebulą i pomidorem, przykładał się właśnie do zjedzenia jej zawartości, gdy syren wyrwał mu okrutnie naczynie z ręki, nabierając większość zawartości do ust. Ignis zastygł, spoglądając na puste w swoich dłoniach miejsce po upatrzonym jedzeniu.
— Moje bhindi. — Odwrócił głowę do krawca. — Zajebałeś mi moje bhindi.
— Było bardzo dobre. — Przeżuł do końca, połknął, uśmiechnął się rozkosznie.
Zapałka zacisnął usta, przeniósł wzrok na wcześniej odstawione na bok przez Dantego curry, zajebiście smakowite, jak sam określił, po czym sprzątnął je sprzed syreniego nosa, pochłaniając bez skrupułów największe kawałki mięsa.
— Ej!
— Chciałem już wcześniej to curry.
Stół zatrząsł się od uderzenia masywnych ramion w stół. Mężczyźni podskoczyli na swoich krzesłach, obejrzeli się na Raama.
— Trzydzieści jebanych potraw. — Nachylił się w ich stronę. — Trzydzieści! I sobie podpierdalacie jedzenie!
— To on zaczął! — Ignis wskazał prawie opróżnioną miseczką na Dantego.
— Bo się dałeś jak dziecko!
— Spierdalaj!
— Ty spierdalaj!
Wokalista rzucił się agresywnie na kolejną potrawę, syren wziął za to wyzwanie. Poderwał się ze swojego siedziska, zabrał zdobycz, przykładając się do wsunięcia jej w trybie natychmiastowym. Powstrzymał go dostrzeżony kątem oka sprytny uśmieszek na zwęglonej twarzy.
— No wcinaj teraz — oranż zapłonął triumfalnie — jak ukradłeś.
Dante przesunął ostrożnie spojrzeniem od jednego rozweselonego muzyka do drugiego, spoczął nim na trzymanym przy samych ustach mięsie, pachnącym jakoś intensywniej od reszty dań, utwierdzającym go w przekonaniu, że wpadł w pułapkę. Zemsta bardzo szybko obróciła się przeciwko niemu, trzeba było przyjąć konsekwencje decyzji podjętych przez dwie ledwo dychające szare komórki. Przybrał hardy minę i spróbował w odważnym, dużym kęsie zwiniętego przysmaku.
Czysty ogień spłynął na kubki smakowe.
— O kurwa. — Łzy rozmazały widok. — O ja pierdolę. — Pociągnął nosem, z piskiem odsunął krzesło, dopadł do umywalki. — O chuju złoty.
Zimna woda poleciała ostrym strumieniem, wpadła wprost do przystawionych do niej ust, zagłuszając rechotanie roznoszące się po jadalni. Chwilowa ulga zalała połowę twarzy, ciarki poniosły się po ciele, palce zacisnęły na ceramice.
— Piedole. Wiemcej — wystawiony do schłodzenia język utrudniał mówienie — z wami ne jem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz