Jeśli absurdalnym scenariuszem wydawała mu się możliwość pracy z Vox Metallica jako ich grafik, dodatkowo mający zająć się zadaniem tak kluczowym, jak projekt okładki dla najnowszego albumu zespołu, to spędzanie wieczoru w barze z muzykami i Dantem zakrawało na śnienie na jawie. Nie był wpierw przekonany do pomysłu, bo choć w studiu udało mu się rozluźnić, spisać chaotyczne propozycje w całkowicie profesjonalnych notatkach i dać się wciągnąć w niezobowiązującą rozmowę, tak zaprzyjaźnienie się po pracy z Vox było wizją raczej stresującą. Tylko że Dante nie zamierzał nawet pytać go o zdanie w tej kwestii – syren zarządził chlanie w barze i absolutnie go nie interesowało, że ktoś choćby pomyślał, żeby nie przyjść, a już na pewno nie jego najlepszy przyjaciel, który siłą rzeczy został wciągnięty do reszty w to charakterystyczne grono.
Jego wątpliwości związane ze spotkaniem zostały równie łatwo rozwiane i tym razem, gdy rozmowa biegła spokojnym torem zabarwionym lekko alkoholem, obecność zaś znajomego krawca mimo wszystko łagodziła nerwy i dzięki niemu było nieco prościej włączyć się do dyskusji. Jednak reakcja Seymoura całkowicie wybiła Virgila z rytmu, bowiem dotąd cichy gitarzysta, poświęcający pobieżną uwagę słowom towarzystwa, zwrócił się bezpośrednio do niego, zainteresował konkretną rzeczą, a to, że siedział tuż obok, ani trochę nie polepszało sytuacji wilkołaka, który zapomniał na moment języka w gębie.
Vi popatrzył w przyglądający mu się szafir, mimowolnie spuścił wzrok na połyskujące magią tatuaże, wrócił do wyczekującego z oszczędnym zaciekawieniem spojrzenia. Seymour naprawdę odezwał się do niego.
— Okazjonalnie — przyznał, wciąż zaskoczony tym, od kogo pytanie wyszło, zakręcił w dłoni szklanką z rumem — jak mam…
— Okazjonalnie? — Dante nie byłby sobą, jeśli nie przerywałby komuś co minutę, Vi zerknął na niego karcąco. Syren go zignorował, machnął gniewnie na wpół wypalonym papierosem, dym poszedł z nozdrzy. — Vi, kurwa. — Różowe szkiełka skupiły się na czarodzieju, fajka zaś wycelowała w grafika. — On jest świrnięty na punkcie rzeźby, nie pytaj go, dlaczego marmur jest świetny do rzeźbienia, bo się przez dwa dni nie zamknie.
Seymour przekrzywił lekko głowę, jakby zaintrygowany, odwrócił ponownie do wilkołaka, serce pominęło jedno uderzenie.
— Dlaczego marmur jest świetny do rzeźbienia? — zapytał gitarzysta, a z jego tonu nie dało się stwierdzić, czy sobie żartował z Dantego, czy szczerze chciał poznać jego opinię, lecz ku własnemu zdziwieniu, Virgil skłaniał się w stronę tego drugiego.
Znów nie potrafił odpowiedzieć od razu, wzięty z zaskoczenia. Reszta pogadanek ucichła, grupa skupiła się na wymianie zdań między ich trójką. Syren zaklął, schował twarz w dłoniach, pokręcił głową.
— To raczej rozmowa nie na teraz… — podjął Vi w końcu, nie mogąc powstrzymać subtelnego uśmiechu. To było miłe, że pomimo uwag Dantego Seymour nadal zadał pytanie.
— Dokładnie. — Krawiec ożywił się na powrót. — Wystarczy ci wiedzieć, że Vi tworzy jebane cuda z niczego.
Wilkołak wywrócił oczami.
— Nie tworzę…
— Jakie „nie”? — Czy ktoś mógł mu założyć kaganiec? — Odkąd pamiętam, ryłeś, w czym popadło, babce od zajęć artystycznych to oczy z orbit wychodziły, jak przychodziłeś z nowymi pracami. — Zawahał się, coś, co Dante rzadko robił w czasie mówienia, strzepnął popiół. Dodał ciszej: — Vi miał nawet pójść na studia z rzeźby.
Wilkołak się spiął. Napięcie zawisło w powietrzu po wypowiedzi syrena, może niewychwytywalne błyskawicznie przez członków zespołu, jednak dla dwójki starych przyjaciół jasno i wyraźnie obecne. Przez twarz krawca przebiegł grymas niezadowolenia, pożałował swoich słów.
Temat studiów i kłótni, która podzieliła ich na prawie dwa lata, był im dobrze znany i niejednokrotnie omawiany w celu wyprostowania dawnych waśni, ale oboje musieli przyznać, że był on nadal niezbyt wygodny i drażliwy, w szczególności, gdy wypływał nagle w rozmowie przy innych ludziach, gdzie nie było opcji poruszenia problemu głębiej, bo żadnemu z nich nie paliło się do dzielenia się tą historią.
— Dante. — Wilkołak powstrzymał się od westchnienia, wbił po prostu wymowne spojrzenie w róż, mając nadzieję, że niezręczna chwila zaraz sama przejdzie.
— Tylko mówię. — Przyjaciel wzruszył ramionami, upił drinka. — Tylko przecież mówię. I tak i tak nadal rzeźbisz.
Dyskusja skierowała się we właściwym kierunku, przynajmniej dla pozostałych właściwym, bo Vi wciąż nie do końca łapał, dlaczego z jego pasji zrobił się obiekt barowej konwersacji, ani tym bardziej, dlaczego Seymour go pośrednio zapoczątkował. Gitarzysta obdarzył go tym szafirowym wzrokiem, czekał na pociągnięcie dalej wypowiedzi Dantego przez wilkołaka, gdy ten zastanawiał się, jak dokładnie brzmiało jego własne imię.
— No tak — odparł, myśląc, o czym właściwie ma jeszcze powiedzieć. — Mam wynajęte studio do rzeźbienia, także…
— O! Studio Vi! — Dante odzyskał wigor, uderzył podekscytowany dłonią w stół. — Powinniście je zobaczyć, zajebiste jest. Pełno rzeźb, zawsze coś jest w robocie, regały z narzędziami, nawet, kurwa, czajniczek ma i… — światło zaigrało niebezpiecznie w różowych szkiełkach, rozjaśniło zawadiacki półuśmiech, który nie zwiastował niczego dobrego. — Właśnie.
Vi zmarszczył brwi, próbując dociec, czego tym razem powodem było chaotyczne zachowanie syrena. Nie spodobał mu się wniosek, do którego doszedł, nie spodobał mu się sposób, w jaki syren nachylił się, oparł przedramieniem o stół.
— Dante… — Za późno było na ostrzeżenia.
— Chcecie wybrać się do studia Vi? — wypalił.
— Tam nie ma co oglądać — zareagował natychmiast Vi.
— Jest!
— Nie ma!
— Ale pierdolisz.
— Nauczyłem się od ciebie.
Dante roześmiał się, wyszczerzył do pozostałych.
— Idziemy, panowie. — Dokończył drinka, popatrzył po zespole. — Wycieczka klasowa, zbieram zapisy.
Mistrz integracji uczniowskiej, pomyślał wilkołak z przekąsem.
— A masz jakieś cycate rzeźby? — Raam miał oczywiste priorytety.
Vi czuł zamykającą mu się przed nosem drogę ucieczki z tego, nie mógł teraz nie odpowiedzieć perkusiście.
— Jakaś się znajdzie, tak myślę. — Palce zabębniły nerwowo po drewnie.
— Sprzedasz mi?
Wilkołak zamrugał, ze zdziwieniem zrozumiał, że muzyk mówił poważnie. Zwykle znalezienie kupca na jakiekolwiek jego prace graniczyło z cudem, a na pewno już nie w takich okolicznościach.
— Jeśli ci się spodoba, to tak.
— To idziemy zobaczyć towar. — Raam założył parę mocarnych ramion za głowę, wsparł wesołość Dantego równie szerokim uśmiechem, zerknął w bok. — Ignis? Idziesz?
Wokalista pokiwał głową.
— Z ciekawości bym się wybrał.
— Seymour? — Zapomniał udusić Dantego.
Gitarzysta zawiesił spojrzenie na wilkołaku, przeniósł je na chłopaków, wzruszył ramionami, pociągnął piwo z butelki.
— Czemu nie.
Wszyscy odwołali swoje przybycie. Poza Seymourem.
Najpierw wykruszył się Ignis, oznajmiając, że siedzi od rana w studiu i nie jest pewny, czy da radę z niego wyjść przed nocą. Raam był od dawna z kimś umówiony na ten sam termin i zapomniał o tym wcześniej wspomnieć, więc także wypadł, poprosił za to o zrobienie mu zdjęć interesujących go rzeźb. A kiedy wyszło, że do studia ma przyjść tylko Dante z Seymourem, Virgil był święcie przekonany, że cokolwiek, co syren miał do zrobienia, było wyssaną z palca historyjką, dzięki której pokładał się teraz ze śmiechu na podłodze, wyobrażając sobie zakłopotaną minę wilkołaka. Jakby tego było mało, budynek, gdzie mieściło się studio, nie miał od dawna sprawnego domofonu, przez co każdy próbujący się dostać bez własnego klucza musiał powiadomić telefonicznie kogoś ze środka, i właśnie w ten sposób Dante wspaniałomyślnie podzielił się numerem telefonu Vi z Seymourem.
Komórka leżała na stołku z maksymalnie rozkręconym dźwiękiem powiadomień, jakby jego wyczulony słuch mógł przypadkiem przeoczyć wiadomość. Wilkołak kręcił się wokół, zerkał na wyświetlacz, co jakiś czas robił sobie przerwę na zapalenie przy oknie. Nie mógł skupić się na rzeźbieniu przed spotkaniem, a oczekiwanie wypełniał zastanawianiem się, dlaczego gitarzysta zdecydował się przyjść, skoro miał zostać sam na sam z ledwo poznanym grafikiem. Raczej nikt by się nie zdziwił, jeśli on też miałby jakieś spotkanie na ostatnią chwilę albo zwyczajnie by mu przeszła ochota.
Telefon zawibrował, zaćwierkał, palce zacisnęły się za mocno na trzymanym papierosie, prawie zgniatając filtr. Vi zgasił go szybko w popielniczce, porwał urządzenie ze stołka, już kierując się w stronę drzwi studia, wychodząc na korytarz.
💬 Hej, tu Seymour. Jestem pod twoim studiem.
Virgil wstukał odpowiedź, skręcił w prawo.
💬 Zaraz wyjdę.
Zapisał sobie od razu numer muzyka, trochę niedowierzająco spojrzał się na zaktualizowaną listę kontaktów. Czuł się, jakby to był jakiś żart lub udawanie, że naprawdę ma kontakt do jednego ze swoich ulubionych wykonawców, taka niewinna zabawa. Przynajmniej mógłby tak sądzić, gdyby nie dymek wiadomości niepozostawiający wiele miejsca na wątpliwości.
Dotarł do drzwi wejściowych, wziął głęboki wdech, przypomniał sobie, że nie ma czym się stresować, po czym nacisnął klamkę.
Seymour czekał z dłońmi wsadzonymi w kieszenie materiałowych spodni o prostym kroju, tatuaże zakrył rękawami wyprasowanej koszuli, jasne włosy zaś opadały swobodnie, nieupięte w charakterystyczny, luźny kucyk. Virgil zamrugał, zastanawiając się chwilę, czy właściwą osobę wpuszcza do środka, a potem, czy nie popełnił jakieś wtopy, zostając w swoich roboczych ciuchach, zmęczonych życiem w studiu rzeźbiarza zbyt dużych jeansach i koszulce.
Zdecydowanie było czym się stresować.
— Hej. — Seymour kiwnął mu głową.
— Hej. — Wilkołak uśmiechnął się lekko, starając się nie skakać wzrokiem po nowym, nieznanym mu wcześniej wcieleniu gitarzysty. Otworzył szerzej drzwi, płynnym ruchem dłoni wskazał na korytarz. — Zapraszam.
Poprowadził czarodzieja do wnętrza budynku, ostatnia niepewność zatańczyła w sercu, gdy Vi zbliżał się do swojego studia. Wpuszczenie do niego kogoś równało się prawie z zaproszeniem do domu – rysunki, które wisiały na ścianach, same rzeźby ze swoimi historiami, każda część obszernego pomieszczenia była urządzona pod niego i odkrywała jakiś kawałek wilkołaka przed ludźmi. Martwił się, od spotkania w barze denerwował, co Seymour sobie pomyśli na ten widok, ale także gdzieś cieszył, że może pochwalić się swoją pracą z kimś, kogo twórczość sam długo cenił.
— Chcesz się czegoś napić? Kawy, herbaty? — Zapytał Vi na wejściu, idąc powoli tyłem do komody z czajnikiem i pochowanym jedzeniem. Lekka woń papierosów nie wywietrzała jeszcze ze studia, a może on jeden ją czuł, podobnie jak wilczy zapach wymieszany z tym od pyłu lecącego z kamienia. Miał tylko nadzieję, że nie śmierdziało.
Odpowiedź nie nadeszła od razu. Szafirowe oczy szybko zapatrzyły się na ołówek, który godzinami kreślił niektóre ćwiczenia z anatomii, całe serie dłoni, ramion, ciał stojących pod różnymi kątami i w niezliczonej ilości pozycji, do tego poupychane na małych, niebieskich karteczkach pomysły na nowe rzeźby, ledwie szkice, słabo nakreślone linie. Od jednego kąta na dwie ściany rozchodziły się pod sam sufit te kartki poznaczone grafitem, zawierające w sobie wszystko, od głupich przemyśleń po bardziej złożone rysunki. Wilkołak widział, jak głowa mężczyzny wędrowała z góry na dół, jak przesuwał się on o krok i przyglądał porozwieszanym papierom na dalszych kawałkach ściany.
— Masz piwo? — Seymour obejrzał się przez ramię.
Grafik zmarszczył brwi w zamyśleniu, pootwierał różne szafki, przeszukał ich wnętrze. Ciemne szkło błysnęło gdzieś z tyłu.
— Nieschłodzone i wątpliwej jakości. — Uniósł znalezisko w górę, brzmiąc nieco przepraszająco. Powinien był wcześniej pomyśleć, by coś więcej przygotować.
— Może być.
Vi wygrzebał z szuflady otwieracz, podszedł do muzyka, dopiero wtedy ten odwrócił się od mnogości rysunków, przeniósł uwagę na to, co stało na samym środku pokoju. Blok marmuru dorównujący mężczyznom wzrostem był właśnie w procesie wstępnego wycinania dużych kawałków kamienia, z górnej połowy wyłaniała się nieśmiało pochylona sylwetka, lecz niewiele więcej można było powiedzieć o rzeźbie, jej niepełnej formie i ostrych krawędziach.
— Nad tym teraz pracujesz? — Czarodziej pociągnął łyk piwa, nie skrzywił się raczej z czystej grzeczności.
Pozwolił mu obejść powstające dzieło dookoła, samemu odsunął się pod okno, zapalił papierosa, siłując się chwilę z zapalniczką. Zdenerwowanie samotną obecnością Seymoura w jego studiu, jeszcze wyglądającego w ten sposób, że aż nie chciało się oderwać od niego wzroku, uparcie go nie opuszczało.
— Tak, ale brakuje mi ostatnio czasu. — Zaciągnął się, wypuścił strużkę dymu na zewnątrz. — Mam dużo zleceń w pracy.
Niestety zajmowanie się okładką dla Vox nie zapewniło mu szczególnej taryfy ulgowej u szefowej.
— I co to właściwie będzie?
Vi wskazał podbródkiem na biurko stojące kawałek dalej od rzeźby, usłane wykorzystywanymi obecnie narzędziami i odznaczające się obecnością niewielkiej figurką z gliny samoutwardzalnej, służącej za szkic dla rzeźbiarza. Postać klękała, ze spuszczoną głową opierała się na mieczu, a po jej bokach można było dostrzec cienkie pnącza pełne małych kształtów, służących jako wyznacznik, gdzie miały iść liście i kwiaty.
— Rycerz, tak wierny swemu panu, że roślinność zaczęła go obrastać po wiekach klęczenia.
— To jego pan pewnie już nie żyje — odparł Seymour, spojrzał na wilkołaka.
Vi wzruszył ramionami, uciekł wzrokiem od szafirowych oczu na czubek głowy rycerza.
— Pewnie nie — już mu się kończył papieros? — ale rycerz dalej jest wierny.
Mężczyzna nie odpowiedział, przytaknął tylko na znak zrozumienia, i grafik dziwnym sposobem nie wątpił, że tak właśnie było. Prędzej spodziewał się wyśmiana pomysłu albo nazwania go głupim. Odetchnął jakoś spokojniej.
Seymour wyciągnął rękę, ostrożnie pogładził brzeg kamienia, który nie poddał się jeszcze obróbce dłuta i młotka.
— Marmur?
— Marmur.
Czarodziej odwrócił się do niego, popatrzył to na rzeźbę, to na wilkołaka. To tanie piwo zupełnie nie pasowało mu do wyglądu i było coś pociągającego w tym kontraście. Zaciągnął się źle papierosem, zakaszlał w pięść, na pewno nie dlatego, że o tym pomyślał.
— Nie odpowiedziałeś mi na pytanie, dlaczego marmur jest taki dobry do rzeźbienia. — Gitarzysta przypomniał rozmowę z baru.
Vi prychnął, odkaszlnął po raz ostatni.
— Bo bym zanudził wszystkich przy stole. — Pobłażliwy uśmiech nie wywarł szczególnego wrażenia na muzyku, chcącemu usłyszeć odwlekaną odpowiedź. Brwi uniosły się lekko, metaliczne spojrzenie skierowało się na kamień. — Cóż…
Nie planował się tak rozgadywać. Po krótkiej chwili wszedł na tematy zupełnie niezwiązane z pytaniem, lecz miał słuchacza, który może z zewnątrz wydawał się obojętny, to wodził uważnie wzrokiem za przechadzającym się po studiu wilkołakiem i chłonął przekazywaną mu wiedzę i pasję, przez co trudno było grafikowi znaleźć koniec w swoich słowach. Wpierw, wciąż nieco niepewnie, Vi wytłumaczył w skrócie bogatą historię marmuru, to jak korzystanie z niego było zarazem trochę korzystaniem z wiedzy artystów przed nim, co prawda bardziej majętnych, niż on, bo marmur do tanich surowców nie należał. Opisywał odcienie, jak trafienie idealnej, przybrudzonej bieli cieszyło poczucie estetyki, jak dłuto wchodziło w miękki materiał, solidnie twardniejący dopiero z czasem. Potem jakoś łatwo popłynął, porównując go do wapienia, granitu i alabastru, wspomniał o narzędziach, wskazał, które dłuto było jego ulubionym, których używał do konkretnych rodzajów kamienia, pochwalił się szeroką kolekcją mniejszych dłut do detali, Seymour od razu dopytał o ostrzałkę do stępionej stali. I nie wiedzieć nawet kiedy, usta Virgila przyozdobił pogodny i szczery uśmiech, a kolejne ciekawostki same nasuwały się na język, prowadząc go płynnie po zakamarkach rzeźbiarstwa i artystycznych opiniach.
— Znasz się na rzeczy, Vi — stwierdził czarodziej, odkładając oglądany młotek na swoje miejsce.
Wilkołak poderwał głowę, otworzył usta, zamknął je. Czy to był właśnie komplement?
— Coś tam wiem. — Zaśmiał się cicho, podrapał po karku, zerkając na drugiego mężczyznę.
Ale Seymour już nie zauważył jego zakłopotania, przeszedł dalej, w głąb studia, gdzie mieścił się istny labirynt ze skończonych rzeźb, kilkanaście postaci wydobytych z kamienia przed jedną i tę samą parę dłoni. Były różne w barwie, różne w swej dynamice i tematyce, kobiet było mniej od mężczyzn, niektórym towarzyszyły zwierzęta, pewnemu łucznikowi legł wilk w nogach, z uważnie postawionymi uszami, dumną sylwetką. Zaczynało ich się robić za dużo jak na pojemność studia, Vi zaś nie miał szczęścia w kupcach, był jednak gotowy oddać niektóre za symboliczną cenę, byle tylko trafiły w czyjeś dobre ręce, które je będą chciały. Nie robił tego w końcu dla pieniędzy, choć te na pewno by mu się przydały.
Czarodziej zawahał się przed wejściem w plątaninę biało-żółtych korytarzy ciał i atrybutów dzieł, spojrzał za siebie.
— Mogę?
— Jasne.
Sylwetka muzyka zniknęła mu na chwilę z oczu, pojawiła się ponownie, gdy minęła ostatnio skończoną pracę i jedną z najbardziej wymagających – tancerza uchwyconego w zgrabnym obrocie. Przy robieniu go Vi naprawdę myślał o porzuceniu tego projektu, tyle się musiał nad nim umęczyć. Usłyszał ciche pstryknięcie aparatu w telefonie, wilkołak przeszedł kawałek, spostrzegł Seymoura robiącego zdjęcie jednej z rzeźb, które powinny były przypaść Raamowi do gustu. Czarodziej umknął gdzieś dalej, po dźwiękach jego kroków i delikatnym zapachu piwa wilkołak szedł za nim, zawsze będąc oddzielonym od niego przez przynajmniej jedną pracę.
— A to jest rzeźba — Vi żwawym krokiem, trochę truchtem wpadł między Seymoura a półmetrowy bloczek przysłonięty białym materiałem, po który już sięgały smukłe dłonie — i historia na kiedy indziej.
Mężczyzna zmarszczył nieznacznie brwi, może nie dostrzegł tego delikatnego rumieńca zawstydzenia, który wykwitł na śniadych polikach.
— Masz chyba trochę tych historii i tematów na kiedy indziej.
Niewiele myśląc, grafik uśmiechnął się, odpowiedział:
— Chciałbyś wszystkiego od razu się dowiedzieć?
Wytrzymał lustrujące go szafirowe spojrzenie. Czy to był flirt? Czy on właśnie spróbował flirtować z Seymourem?
Muzyk odwrócił się do pozostałych rzeźb, Vi odetchnął możliwie najciszej, żegnając kryzys. W prychnięciu gitarzysty dało się usłyszeć lekkie rozbawienie.
— Nie, nigdzie mi się nie spieszy.
Wilczy wzrok wbił się w plecy oddalającego się mężczyzny, jakby mógł z nich wybadać znaczenie jego odpowiedzi, sprostować nieco swoje skołowanie, lecz dokładnie wyprasowana koszula pozostała niewzruszona, znikając znowu za białym kamieniem dzieł.
— Dante wspominał, że miałeś iść na studia z rzeźby. — Niezmieniony ton wyciągnął go z zastoju. — Czyli nie poszedłeś na nie w końcu?
Twarz, dobrze znana mu z plakatów, niejednokrotnie odwzorowywana na kartce, mignęła tuż przy rzeźbie nagiego mężczyzny.
— Nie. — Starał się brzmieć naturalnie.
— Dlaczego? — Metaliczne spojrzenie nie szukało już Seymoura w kamiennym labiryncie. — Jeśli mogę spytać.
— Problemy rodzinne — odparł zgodnie z prawdą, jej reszta po prostu nie była teraz nikomu potrzebna. — Mój młodszy brat zaczął dużo chorować, gdy miałem iść na studia, brakowało nam trochę pieniędzy, więc uznałem, że lepiej będzie robić coś, co wesprze bardziej rodzinę, a grafika jest nadal związana jakoś ze sztuką. — Zapadła cisza, czarodziej nawet przestał się kręcić po studiu, Vi zebrał palcem kurz ze skromnego popiersia. Dla rozluźnienia nagle cięższej atmosfery dodał ze śmiechem: — Szczeniak odwdzięczył mi się poprzez bycie ulubieńcem rodziców.
Kroki znów wybrzmiały niedaleko od niego.
— Dobrze się uczy?
— Nie jest artystą. — Vi otarł dłonie o siebie, czyszcząc je z szarego pyłku. — Tyle wystarczy. Będzie prawnikiem.
Tym razem to Seymour odnalazł go pośród rzeźb. Wilkołak złowił kątem oka jasne włosy, zwrócił się w stronę przeglądającego mu się mężczyzny.
— Niech zgadnę. — Słaby uśmiech wydawał się smutny, rozumiejący wcześniejszy żart aż za dobrze. — Wymarzona przez rodziców dla ciebie kariera?
— Jestem starszym bratem, powinienem dawać przykład, prawda? — zapytał ironicznie.
— I koniecznie poświęcić wszystkie swoje marzenia, bo masz łatkę pierworodnego. — Czarodziej zapatrzył się na rzeźbę w kącie pomieszczenia. Nie było za dobrze widać jego twarzy.
Dokładność tego stwierdzenia przeleciał mu w pierwszej chwili przez głowę, nie zastanowił się, jak słowa muzyka były w stanie ująć tak dobrze jego własne odczucia, frustrację związaną z rodzicami, którzy nawet po latach wykonywania przez wilkołaka swojej pasji suszyli mu głowę o marnowanie czasu i zdrowia na przesiadywanie długich wieczorów w studiu. Vi podchwycił tylko trafną wypowiedź, dobudował do niej własny kawałek uczuć.
— Koniecznie. — Wywrócił oczami, ostrożnie oparł się o jedną z rzeźb, założył ramiona na piersi. — No bo jak to wygląda, gdy rodzice muszą chwalić się młodszym dzieckiem, a starsze zachowuje się, jakby było zagubione w życiu.
— Twój brat jest przecież taki szczęśliwy ze swojej porządnej pracy, dlaczego ty nie możesz? — Wiecznie powracające pytanie.
— I nie wiedzieć czemu — nieobecny wzrok wbił się gdzieś w podłogę, umysł wspominał liczne dyskusje w domowym zaciszu — tłumaczenia, że nie jesteście tą samą osobą, jakoś nie przynoszą efektów.
— Nie, bo powinniście być tą samą osobą, żeby rodzic miał podwójny powód do dumy.
Dopiero wtedy coś kliknęło. Metaliczne spojrzenie uniosło się, skupiło na odwróconym Seymourze. Vi obracał naprędce w myślach spontaniczną dyskusję, w której żaden z nich nie musiał zastanawiać się nad odpowiedzią, bo wszystkie one były już dawno przerobione, wyryte w głowie na skutek godzin wpatrywania się w sufit i zastanawiania się, co niby takiego robią źle. Tak właśnie do brzmiało.
Wiedział, skąd u niego się to brało, ale czarodziej go zaskoczył. Chyba powinien był zacząć się do tego przyzwyczajać.
— Niech zgadnę. — Wilkołak nachylił się w stronę mężczyzny, pochwycił zainteresowanie szafirowych oczu. — Masz młodsze rodzeństwo?
Seymour zawahał się.
— Które umie lepiej we wszystko? — odparł w końcu, spojrzenia się skrzyżowały. — Tak, też brata.
Wilcza brew uniosła się w górę, uśmiech błąkał się na ustach.
— A umie on grać na gitarze?
Czarodziej obserwował go przez chwilę w milczeniu, próbując dojść, do czego grafik zmierzał.
— Nie wydaje mi się.
— Czyli nie umie lepiej we wszystko. — Kąciki ust uniosły się wyżej.
Minęła chwila, w której Vi już myślał, że wypalił z bardzo nietrafiony tekstem, lecz czarodziej uśmiechnął się, trochę wymuszenie, by zaraz pozwolić sobie na krótki śmiech.
— Nie. — Wilkołak zaczął powoli rozumieć, o co chodziło Dantemu z dłońmi, gdy Seymour przeczesał włosy tymi zgrabnymi palcami. — W takim wypadku może i nie.
Napięcie, które towarzyszyło mu wraz z pojawieniem się Seymoura, poczęło z wolna odpuszczać, rozbite przez tę krótką rozmowę, przez możliwość podzielenia się swym zainteresowaniem wysłuchanym ze szczerą uwagą. Wcześniej, czarodziej był tylko głosem znanym mu jedynie z Songtify, twarzą widniejącą na plakatach i przesuwającą się w obiektywach kamer dziennikarzy, i może nadal tak trochę było, może Vi nadal czuł się dziwnie z tym, jak świat był mały i jak los podążał dziwnymi ścieżkami, lecz ta cienka nić porozumienia, która właśnie zdążyła się między nim wytworzyć, sprawiła, że onieśmielenie ustąpiło miejsca chęci dowiedzenia się więcej.
— Mogę cię jeszcze o coś zapytać? — Seymour skinął głową, wzrok pobłądził po rysach twarzy, zachwycając się na nowo ich szlachetnością. — Jeśli mam być szczery to… Właściwie nadal nie rozumiem, dlaczego to, że rzeźbię, cię zainteresowało wtedy w barze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz