— Och, kurka wodna — mruknął Merlin, gdy jego wzrok padł na tę nieszczęsną drabinę.
Bogowie, ten dzień nie mógł jeszcze bardziej obfitować w jakieś losowe problemy, na które młody czarodziej wcale się nie pisał. A jeszcze rano wydawało mu się, że po prostu wyprowadzi sobie Falkora na spacer, że obaj spędzą miło czas, nieniepokojeni przez nikogo, i że im obu uda się odpocząć i nabrać nieco sił przed najbliższym tygodniem. Merlin szczególnie liczył na to ostatnie, bo oczywiście, że nauczyciele im nie odpuszczali i już pozapowiadali jakieś nowe prace i projekty, jakieś terminy, których trzeba było przestrzegać i tak, jak Merlin starał się wszystko zawsze ładnie zanotować, tak ilość dat i rzeczy do zrobienia zaczynała go zwyczajnie przytłaczać.
Nie, żeby wiele trzeba było, by chłopak poczuł się przytłoczony.
Pęknięta drabina w zupełności ku temu wystarczała, nie trzeba było szukać niczego innego. Merlin miał już wystarczająco dużo przebojów z Falkorem, który, wystraszony po przetestowaniu alternatywnego sposobu schodzenia z drzewa, wiercił mu się w ramionach i wydawał z siebie jakieś trudne do interpretacji dźwięki, a teraz jeszcze doszła do tego ta drabina.
— Serio, nie wiem — wypalił w końcu, co było absolutną prawdą, bo Merlin najczęściej mówił od razu to, co myślał.
Pierwszym jego pomysłem było, by po prostu zebrać się, pójść sobie i liczyć na to, że nikt nie połączy faktów i cała sprawa z drabiną jakoś cudownie rozejdzie się po kościach. Tylko to nie wchodziło oczywiście w grę – Merlin znał siebie i dobrze wiedział, że gdyby uciekł z miejsca zbrodni, poczucie winy nie dałoby mu spać po nocach, nawet jeśli miałby na sumieniu ledwie trochę połamanego drewna. Taki już był – pierwszym odruchem była ucieczka, ale chłopak miał serce po właściwej stronie i wolał już raczej zebrać bęcki, niż naoszukiwać i wykręcić się od odpowiedzialności.
Song An podszedł do drabiny, przyjrzał się jej, na próbę podniósł złamany fragment, bez przekonania przyłożył do drugiego. Drabina oczywiście nie zrosła się cudownie – im bardziej Merlin na nią patrzył, tym bardziej była złamana i nic nie chciało tego zmienić.
— Myślę, że… moglibyśmy spróbować poszukać jakiegoś warsztatu, albo… sam nie wiem? — Song An myślał na głos. — Może znalazłby się ktoś w okolicy. To chyba nie może być aż tak trudne, takie naprawienie drabiny, prawda?
— Uhh, prawda, ale…
Problem był taki, że naprawa drabiny to raczej nie było skserowanie kartki albo coś podobnego – kosztowało trochę więcej, niż garstka pensów, i nie dało się tego raczej zrobić tak od ręki. Merlin miał odruch, by wyciągnąć telefon i spróbować wpisać „Naprawianie drabin, tanio, szybko”, lecz intuicja podpowiadała mu, że to mało genialny pomysł i nie przyniesie niczego dobrego.
Wtedy też przypomniały mu się słowa jego cioci, Morgany – tej samej, która tak naciskała na to, by szybko zabrać się za twarde wychowanie Falkora, motywując to tym, że niewychowany smok będzie stanowił zagrożenie dla innych i nie można do tego dopuścić. Merlin w wielu przypadkach zgadzał się z tym, co mówiła ciocia Morgana – krnąbrny smok na pewno spowodowałby mnóstwo niebezpiecznych sytuacji – lecz często nie zgadzał się z tym, jakich metod ciocia używała, by osiągnąć swój cel. Na gust Merlina były one stanowczo zbyt brutalne.
Ale wracając do cioci – wierzyła w potęgę magii i uważała, że czarodziej nigdy nie jest bezbronny, skoro jego dłonie zdolne są do rzucania zaklęć, i nie ma dla niego sytuacji bez wyjścia, skoro jest w stanie wpłynąć na rzeczywistość samą siłą swego umysłu. Brzmiało to super, Merlin totalnie przeczytałby to w jakiejś świetnej powieści fantasy, ale w rzeczywistości to różnie było. Bo przecież jego dłonie potrafiły rzucać zaklęcia, a umysł wpływa na rzeczywistość, tylko problem był taki, że dłonie miał chude jak patyki, a umysł ledwo radził sobie z równaniami kwadratowymi. Szału nie było. Ale może wystarczyłoby na ogarnięcie tej drabiny.
Chłopak w zamyśleniu pogłaskał swojego smoka, Falkor uspokoił się już nieco, choć na Song Ana nadal popatrywał z lekką rezerwą. Merlin nie chciał być tak biedny, gdy Song An próbował coś zrobić z tą drabiną i jakoś rozwiązać sytuację.
— Wiesz co, mógłbym spróbować ją naprawić — powiedział w końcu. Drugi młodzieniec się ożywił.
— Naprawdę? To byłoby świetnie! — Przechylił lekko głowę. — Znasz się na ciesiołce?
Merlin pokręcił głową.
— Nie. Jestem czarodziejem i… w sumie to mam taki pomysł, jak wziąć i ogarnąć tę drabinę. Tylko nie wiem, czy mi wyjdzie — dodał z lekkim wahaniem.
— Nie martw się tym, jeśli nie wyjdzie — odparł Song An. — Lepiej pomyśl, co będzie, jeśli ci się uda.
Optymizm tego ledwo poznanego człowieka był po prostu nie do zdarcia.
— Co ci właściwie będzie potrzebne?
— Hm, no będę potrzebował fizycznego komponentu — powiedział Merlin, przeczesując włosy palcami. — Najlepszy byłby pęd bambusa, ale generalnie chodzi o to, żeby wziąć jakąś szybko rosnącą roślinę. Nie wiem, może trawa wystarczy…?
Wiele czarów dało się rzucić tak po prostu, bez konieczności zużywania dla nich jakiegoś materialnego komponentu, ale Merlin nie ogarniał czaru na naprawę drewna tak dobrze, by poradzić sobie bez takiego wsparcia. Szybko rosnąca roślina miała ukierunkować jakoś magię i sprawić, że pęknięte drewno na powrót się zespoli, Merlin zaś miał zapewnić surową moc magiczną, zdolną dokonać tej całej naprawy. Chłopak podejrzewał, że powinno mu starczyć na to sił, zaklęcie nie było ciężkie pod tym względem. Tego, że mógłby przestrzelić w drugą stronę, nawet nie rozważał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz