19 maja 2024

Od Bashara do Dantego

Letnie słońce przeświecało przez korony drzew, leniwe plamki światła błąkały się po czerwonej kratce miękkiego koca. Powietrze pachniało szyszkami i odpoczynkiem, nagrzaną żywicą, zamyśleniem i błogością. Odległe ćwierkanie ptaków komponowało się z miarowym oddechem i splecionymi w wiersz słowami.
Bashar rozpierał się wygodnie w syrenich ramionach, z plecami wtulonymi w szeroką pierś, z barkami otoczonymi ciasno silnymi ramionami i lekko przechyloną głową – akurat tak, by Dante mógł z czułością oprzeć podbródek na jego obojczyku, niezobowiązująco muskać wargami wrażliwą skórę szyi. Bokserskie dłonie spoczywały luźno na jego ciele – jedna obejmowała biodro, druga odnalazła swoje miejsce gdzieś na środku piersi. Bashar czuł, jak jego serce bije w inny sposób, osłonięte ciepłem ukochanej dłoni.
Varuṭattiṟku orumuṟai eṉ ūrukku varuvār — przeczytał, składając słowa w zdanie języka, którym niegdyś tak biegle się posługiwał, teraz zaś musiał się zastanowić, zamyślić nad zupełnie zwyczajnymi wyrazami, postarać się wydobyć ich znaczenie z tych pokruszonych resztek wiedzy zalegających gdzieś głęboko w pamięci. — Odwiedza me miasto raz do roku. — Krótka pauza. — Wypełnia me usta pocałunkami i słodyczą. Trwonię na niego wszystkie me pieniądze.
Kolejna pauza, Bashar przesunął opuszkiem po linijce egzotycznie wyglądającego pisma.
Kto, dziewczyno? Twój kochanek? — Chwila przerwy i odpowiedź. — Nie. To mango.
Poczuł uśmiech Dantego na swej skórze, ciche westchnienie owiało obojczyk. Bashar przewrócił stronę, sięgnął dłonią w górę, pogładził policzek ukochanego. Palce przesunęły się na oślep, zawadziły o linię szczęki, musnęły te drobne, niemal niewidoczne blizny. Lekarz miał już wrócić do czytania, lecz inny pomysł przyszedł mu do głowy. Zamknął książkę, odłożył ją na koc.
— Zamienimy się — powiedział, poprawiając nieco, prostując plecy.
— Koniec czytania? — Rozczarowanie zadźwięczało w głosie.
— Tłumaczenie na bieżąco jest męczące. Teraz ty mi poczytasz — odparł. Dante westchnął.
— Wiesz, że lubię twój głos… — zamruczał, ciaśniej obejmując Bashara.
— A ja uwielbiam twój. Pozwól mi go posłuchać.
Dante uśmiechnął się swym niemożliwie atrakcyjnym półuśmiechem, w końcu westchnął.
— Skoro pan doktor zaleca, niech będzie, zamieńmy się.
Książka z egzotycznymi wierszami poleciała gdzieś na bok, Bashar sięgnął do porzuconej w rogu koca torby, wyciągnął jakiś inny tom. Wyswobodzenie się z czułości syrenich ramion odezwało się bolesnym protestem gdzieś we wnętrzu, lecz perspektywa ponownego wtulenia się w ukochane ciało pomogła jakoś przemóc tę chwilową rozłąkę. Bywały momenty, gdy demon zastanawiał się, jak żył wcześniej bez owej bliskości – odpowiedź za nic nie nadchodziła.
— Miejscami też się zamienimy — zawyrokował.
— Nawet nie spytałeś mnie o zdanie.
— Bo wiem, że się zgodzisz. — Uśmiech zakwitł na twarzy demona, gdy wsunął książkę w dłonie wybranka, przesunął się na kocu, zajął miejsce za jego plecami. Odgarnął złote włosy, przelotnie musnął wargami odsłonięty kark. — Strona 157.
Barki zadrżały lekkim śmiechem, gdy syren otworzył książkę, odchylił się mocniej, powierzając swą wygodę lekarskim dłoniom. Wzrok zatopił się w tekście, znalazł odpowiedni fragment, zaczął czytać.
Demon przez pewien czas pozostał względnie nieruchomo, wtulony w te szerokie plecy, powoli przebiegając dłońmi po żebrach i łopatkach, lecz w końcu znudził się tym, a może planował coś takiego od samego początku. Odsunął się na trochę, ledwie tyle, by oczy widziały tę złocistą grzywę, a dłonie mogły bez przeszkód sięgnąć kręconych pasm. Bashar uśmiechnął się pod nosem, słysząc niewielką przerwę między zdaniami, gdy Dante lekko przekręcił głowę, zerkając na jego poczynania. Lekarz znów musnął palcami jego policzek, delikatnym gestem kierując uwagę mężczyzny znów ku książce. Następne przeczytane zdania brzmiały subtelnym śmiechem.
Tymczasem zaś dłonie Bashara zatonęły w tej wonnej powodzi złota, nabrały pełną garść świetlistych loków, ciesząc się ich delikatną, chłodną fakturą, sprężystością i ukochaną barwą. Nie potrafił się powstrzymać, przelotnie wtulił twarz w te cudowne włosy, obdarzając pasma pocałunkami, nim odsunął się z pewnym ociąganiem. Spojrzał na nie skupionym wzrokiem, oddzielił jedno z pasm od reszty. Splótł je z innym, potem wybrał kolejne. Delikatny pocałunek, a potem kosmyk dołączył do powoli powstającego splotu. Lekarska dłoń sięgnęła rosnącej wokół łąki, wybrała z niej rozkwitły kwiat, godny tego, by zatonąć wśród tych bezcennych loków. A potem odnalazł kolejny i jeszcze jeden, niespiesznie tworząc swoją kompozycję, odgarniając miękkie włosy z ukochanej twarzy, zbierając je w wymyślne upięcie. Sięgnął po kolejny kwiat, lecz tym razem nie wpiął go od razu między pasma. Nie, tym razem rozkwitłe płatki przesunęły się leniwie po odsłoniętej skórze, sprawiając, że czytane wersy rozpadły się w zaskoczone westchnieniu, nagradzając wysiłki lekarza miłym dźwiękiem. Bashar wplótł łodyżkę, pochylił się, oddechem musnął skórę.
— Pamiętasz, co czytamy? — Pytanie wybrzmiało śmiechem.
— Nie mam pojęcia — odparł Dante, drocząc się.
Chwila namysłu, lekarskie palce zawiązały koniec upięcia, zabezpieczając złote pasma i tkwiące między nimi kwiaty.
— Teraz możesz kontynuować.

Bashar złożył żelazko i deskę do prasowania, zgarnął stosik starannie wyprasowanych koszul, udał się z nimi do szafy. Otworzył drzwi, zmierzył wzrokiem półki i już miał ułożyć ubrania na odpowiednich półkach, gdy uświadomił sobie, że nie ma na nie miejsca.
Już jakiś czas temu wydzielił dla Dantego część swej szafy, początkowo by syren miał się w co ubrać, gdy u niego zostawał na noc, i nie musiał przejmować się żadnymi drobiazgami. Bashar doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że część Dantego będzie się powiększać, bogatsza o coraz to nowe stroje, bo syren nie należał do mężczyzn zadowalających się zwykłymi spodniami i koszulką do tego. Część Dantego powiększała się, spychając eleganckie koszule gdzieś na bok, sprawiając, że jedwabne krawaty trzeba było przenieść gdzie indziej, i że w końcu trzeba było dokupić jeszcze jeden stojak na buty, bo przestawały się mieścić. Szuflada, w której Bashar trzymał mniej używane swetry, zyskała całą sekcję ładnych szali i torebek, na szafce nocnej zaległy kolczyki i ozdobna broszka.
Demon westchnął, ułożył koszule na łóżku, zajął się przesuwaniem ubrań, by zrobić więcej miejsca.
Nosił się z tym zamiarem już od pewnego czasu, wiedząc, że to naturalna kolej rzeczy. Dante krok po kroku stawał się coraz większą częścią jego życia, obecność krawca splatała się z jego planami coraz ciaśniej i utrzymywanie nadmiaru tajemnic nie było dla Bashara ani wygodne, ani bezpieczne.
Koszule wylądowały w końcu w szafie, ubrań było po sam brzeg.
W wygodnie urządzonym lokum Bashara każdy pokój miał swoje przeznaczenie. I o ile większość z nich miała jasne przeznaczenie – duży pokój, kuchnia, sypialnia i łazienka – o tyle było jedno pomieszczenie, niewielki pokoik, który Bashar nazywał składzikiem, trzymał zamknięty na klucz i wmawiał wszystkim, że po prostu są tam jakieś stare graty, które powinien przejrzeć i wyrzucić. Dante spytał o zamknięte drzwi raz, przyjął wyjaśnienie Bashara, a potem niczym więcej już się nie interesował. Ale trzymanie czegoś takiego, gdy jego mieszkanie nie będzie już jego samotnią, było co najmniej nieroztropne.
Bashar poszedł do salonu, znalazł tę ozdobną szkatułkę z jakimiś przypadkowymi bibelotami, zanurkował dłonią, dobył klucza. Wyglądał na stary, akurat taki, który nie otwierałby już żadnych drzwi, bo jedyny zamek, do którego pasował, starły w proch nieubłagane żarna historii. Demon wydobył go, podszedł do tych pojedynczych, wiecznie zamkniętych drzwi.
Zamek kliknął, drzwi otworzyły się bezszelestnie, ukazały głęboki mrok niewielkiego pomieszczenia. Bashar wszedł do środka, nie przejął się dziwnym, siarkowym i kadzidlanym zapachem, ani opresyjną atmosferą, właściwą miejscu oplecionego ciasno pasmami czarnej magii. Ściany, ozdobione wersetami spisanymi w dawno zapomnianym języku, do tego czarne świece – wszystko w tym pokoju aż krzyczało magią, której nie powinno tutaj być. Demon westchnął, zmierzył wzrokiem wymiary.
— Nada się na szafę.

Bashar nie był typem klienta, którego dało się namówić do kupna danego produktu, po prostu podsuwając mu pod nos wystarczająco wiele reklam – mężczyzna musiał danej rzeczy potrzebować, a jeśli był zdecydowany, że jej potrzebuje, musiał sobie dany towar starannie obejrzeć i wtedy dopiero decydował, czy go kupić, czy też nie. Dzięki temu w jego domu nie gromadziły się żadne graty, nie było niczego, co kupił pod wpływem impulsu, a potem żałował decyzji, każdy sprzęt był potrzebny i używany. Bashar miał pewien typ przedmiotów, które przykuwały jego uwagę, lecz ten jeden, który lekarz przypadkiem zobaczył na sklepowej wystawie, na pewno odróżniał się od wszystkiego, co posiadał.
Pudełko miało charakterystyczną, pastelowo-różową barwę, podkreśloną tu i tam strategicznie umiejscowionymi, brokatowymi gwiazdkami. Kolor to było jedno, Bashara bardziej przyciągnął nadruk. Przedstawiał on uroczo uśmiechniętego, kreskówkowego aksolotla, ulubione zwierzątko Dantego – z tymi oczkami jak guziczki i zabawnymi skrzelami unoszącymi się w morskich falach. Łapki wyciągały się w stronę obserwatora, a błysk w oku wręcz zdawał się życzyć dobrego dnia.
Bashar wszedł do sklepu, nie zwrócił uwagi na mnogość wypełniających go bibelotów, jak po sznurku idąc po pudełko. Złapał je, obejrzał starannie, czy na pewno jest szczelne i pojemne, przeczytał, czy daje się myć w zmywarce, czy można je bezpiecznie włożyć do mikrofali, pozastanawiał się chwilę, a następnie udał do kasy z nowym nabytkiem. Potrzebował tego, jakość mu odpowiadała, a ten nadruk był bezcenny.

Dante był o krok od spóźnienia się na przymiarki, i to wcale nie było tak, że Bashar, mający tamtego dnia wyjątkowo na późniejszą godzinę, specjalnie ustawił budzik nieco zbyt późno, by syren potem biegał po domu, nie do końca zwracając nawet uwagę na to, co się dzieje w kuchni. A w kuchni działo się dużo, bo Bashar właśnie pakował pudełko z lunchem na ten dzień dla Dantego, sprytnie trzymając je schowane za górą jakichś naczyń i innych sprzętów, częściowo kryjąc je własną sylwetką.
W środku wylądowało trochę ryżu, kawałki pieczonego łososia, wachlarzyk cienko pokrojonych plasterków awokado, kąsek przypieczonego omletu, a całość Bashar zaraz posypał sezamem i dodał nieco edamame. Kolejne piętro pudełka, tym razem udało się zmieścić puchate naleśniki z granatem i niewielki słoiczek syropu klonowego. A potem trzecie piętro, z samymi przekąskami, na które Bashar wybrał ciasteczka owsiane upieczone w takich formach, by przypominały morskie zwierzątka.
— Kochanie, co ja zrobiłem z tą żółtą apaszką?
Głos zabrzmiał niebezpiecznie blisko, Bashar musiał działać szybko.
— A nie dałeś jej razem z moimi krawatami?
— Sprawdzę.
Zagrożenie minęło, Bashar w pośpiechu zamknął pudełko, zatrzasnął klipsy. Zawinął je jeszcze w ciemny materiał, kryjąc róż i brokat, nim odwrócił się, trzymając całość w dłoniach. Dante wpadł do dużego pokoju, powiewając znalezioną apaszką, próbując zgarnąć po drodze rzuconą na sofę skórzaną torbę.
— Jeszcze jedzenie — zawołał do niego Bashar, ale syren już wpadł do kuchni, momentalnie znalazł się przy lekarzu. Silne ramiona oplotły go ciasno, usta zatraciły się w długim pocałunku. Skórzana torba spoczywała luźno w dłoni, Bashar jedną ręką sięgnął szerokich pleców, drugą wsunął pudełko w porozpinaną torbę. Dante chyba nawet nie zauważył.
— Przymiarki — przypomniał mu Bashar, gdy jego ukochany na moment oderwał się od niego, by zaczerpnąć tchu.
— Jebać przymiarki — odparł stanowczo, znów zawłaszczając lekarskie wargi. Bashar roześmiał się w pocałunku.
— Kuttner będzie zły.
— I tak jestem już spóźniony, parę minut nie zrobi różnicy — wymruczał.
— Dante!
Syren zaśmiał się, skradł jeszcze jeden pocałunek, z ociąganiem odsunął od lekarza.
— Widzimy się wieczorem?
— Tak, po mojej jodze.
Nie, jeszcze jeden pocałunek, tym razem naprawdę ostatni, i Dante w końcu czmychnął w stronę przedpokoju, stuknęły obcasy, a potem mężczyzna zniknął za drzwiami, spiesząc na przymiarki. Bashar zaś wyjrzał jeszcze przez okno, odprowadzając wzrokiem znikającego w alejce Dantego, nim wziął się za sprzątanie kuchni po śniadaniu. Miał nadzieję, że jakkolwiek Kuttner natrze swojemu ulubionemu pracownikowi uszu, nowe pudełko lunchowe poprawi jego syrenowi humor.

Kwestia schowka była podwójnie trudna – Bashar nie mógł pozwolić sobie na wpuszczenie do niego ekipy remontowej, a to oznaczało, że pan doktor musiał chociaż pomalować pokój na własną rękę. Mężczyźnie niespecjalnie się to uśmiechało. Planował, że tak, jak stworzył to pomieszczenie, starannie nanosząc na ściany każde zdanie zaklęcia, tak będzie mu ono służyło do samego końca, aż demon nie stwierdzi, że jego śmiertelna powłoka się zużyła i czas mu było ją opuścić. Lecz tym razem jego dalekosiężny plan uległ pewnej przemianie, mężczyzna zaś nie miał wyboru, musiał się z tym pogodzić i zająć tym, czego przeznaczenie wymagało. Bashar westchnął, sięgnął po ciążący farbą wałek, i zajął się zamalowywaniem piekielnych symboli.

Wizyta w kwiaciarni mogłaby być kolejną okazją do tego, by Bashar opowiedział nieco o znaczeniu kwiatów, lecz tamtego popołudnia jakakolwiek nauka wywietrzała z głowy i mężczyźni pogrążyli się po prostu w czystej radości płynącej z cieszących oko barw i kształtów kwiatów. Wylewały się zewsząd, wystawiając ciekawskie główki z ozdobnych donic i koszyków, starannie powiązane w bukiety, albo wsparte o profilowane krawędzie doniczek. Małe, puchate stokrotki, śmiejące się wszystkimi możliwymi kolorami, cała ściana pełna przeróżnych odmian róż i tulipanów, garść lilii, idealnych na czyjś ślub, do tego jeszcze kosze z wykonanymi już wiązankami i dekoracjami, ozdobne wieńce, stroiki i przeróżne inne kompozycje. Niektóre kwiaty o kształtach tak niezwykłych, że nawet Bashar nigdy ich nie widział, będąc pewnym, że pochodzą spoza tego odłamka, albo że dopiero co wyhodowano je z pomocą magii. Delikatny zapach zieleni roznosił się w pomieszczeniu, przywodząc na myśl wspomnienia letniego odpoczynku, kraciastego koca i pokrojonych owoców.
Bashar przechadzał się leniwie między półkami i stojakami, błądząc wzrokiem wśród doniczek, wybierając kwiaty, które mogłyby zamieszkać z nimi na dłużej. Podniósł jakąś doniczkę, obejrzał, odstawił. Poszedł kawałek dalej, obejrzał kolejne kwiaty. Dante odsunął się na może ze trzy kroki, podchodząc do jakichś innych roślin.
— Te wyglądają ładnie — powiedział, zdejmując jedne z półki.
— A jak pachną? — spytał Bashar.
Dante zanurzył nos w płatkach, skrzywił się nieco.
— Dziwnie, nie podobają mi się.
Bashar posłał mu uśmiech, sięgnął po inną doniczkę.
— Sprawdź te.
Dante podszedł, pochylił się. Bashar cofnął doniczkę nieco niżej, syren instynktownie pochylił się jeszcze niżej. Lekarskie usta bez ostrzeżenia wtuliły się w syrenią skroń, składając na niej delikatny, ciepły pocałunek. Dante parsknął śmiechem.
— Tak, te o wiele bardziej mi się podobają.

Biblioteka uniwersytecka tonęła w absolutnej ciszy. Wysokie regały niknęły w perspektywie, a ten charakterystyczny, sosnowy zapach pasty do drewna i starych książek dominował wszystko wokół. Bashar przechadzał się między półkami, wzrokiem szukając upatrzonej książki, lecz mnogość tytułów nie ułatwiała zadania, podobnie jak przeróżne czcionki widoczne na grzbietach, wypisujące tytuły raz w jedną, raz w drugą stronę. Bibliotekarka mówiła, że to gdzieś tutaj, ale im dłużej lekarz szukał, tym bardziej nie był w stanie znaleźć upatrzonej pozycji.
Dante podążał wiernie za nim, trzymając lekarską dłoń w uścisku, umiarkowanie zaciekawionym wzrokiem przebiegając przez nadto długie tytuły. Grube tomy straszyły opasłymi grzbietami i skomplikowaniem zawieranej przez nie wiedzy. Bashar zdawał się jednak być w swoim żywiole, przebiegając opuszkami po jakichś tomiszczach, od czasu do czasu przystając, wyciągając jakieś, pokazując Dantemu pokomplikowane szkice.
— Tam jest — Bashar w końcu odnalazł poszukiwany tytuł.
Oczywiście stał na najwyższej półce, przeszli koło niego drugi raz, na próżno szukając, lecz książka przyczaiła się poza zasięgiem wzroku, chyba dumna z tego, ile trzeba jej było szukać.
Lekarz stanął na palcach, wyciągnął dłoń w stronę poszukiwanego dzieła, ta jednak ledwie musnęła grzbiet, bezskutecznie zahaczając o papierową okładkę. Bashar prychnął z irytacją.
Dante nie czekał. Objął lekarza ramieniem, sięgnął nad nim po książkę, gładko zdjął ją z półki, wręczył wprost do rąk.
— Proszę — powiedział, nachylając się z uśmiechem.
Bashar sięgnął, ale nie po książkę. Dłoń spoczęła na syrenim karku, ściągnęła go niżej, wprost ku ciepłu miękkich, słodkich ust. Pocałunek trwał na tyle długo, że i Bashar zapomniał, czego tak właściwie szukał w tej przepastnej bibliotece.

Sobotni wieczór był jedną z ulubionych pór Bashara. Bo co prawda musiał przygotować się powoli na nadchodzący tydzień, ale następnego dnia nadal miał wolne, ordynator najczęściej niczego nie chciał, a świat zdawał się spokojny, pozbawiony trosk i problemów. Na wszystko był jeszcze czas, mieszkanie najczęściej było już posprzątane i można było oddać się słodkiemu lenistwu albo hobby.
Lekarz zajmował się akurat przygotowywaniem posiłku na następny dzień, ale gotowanie traktował bardziej jako ciekawostkę i przyjemność, nie zaś obowiązek. Przyjemny aromat unosił się nad garnkami, okap cicho szumiał, Dante zaś siedział przy biurku, zaostrzony ołówek we wprawnych ruchach mknął po kartce.
— Dante?
Syren momentalnie uniósł wzrok znad projektu.
— Hm?
— Nie wiem, czy dobrze doprawiłem zupę.
— Na pewno jest idealnie — odparł syren, uśmiechając się. — Od ciebie zawsze jest idealnie.
Bashar odpowiedział uśmiechem, nabrał nieco na łyżkę.
— Chodź, spróbujesz.
Dantemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. W okamgnieniu był przy swym lekarzu, nachylony nad garnkiem, gotowy do bycia testerem. Pochylił się, Bashar odsunął łyżkę niżej, rozchylone wargi napotkały słodki, długi pocałunek. Dante uśmiechnął się w czułe wargi, dłoń odnalazła wąską talię, przyciągnęła ją bliżej syrena. Kuchenny fartuch nie grał roli, gdy delikatna, czuła bliskość zdawała się wszystkim, otulała swą miękkością duszę.
— Doskonała — zamruczał Dante, z ociąganiem odrywając się od ukochanych ust.
Bashar uśmiechnął się do niego, lekko otarł nosem o policzek.
— Głodny?
— Bardzo.

Ściany pomalowano, ale półki składali i wiercili już wynajęci ludzie – Bashar doszedł do wniosku, że może i poradziłby sobie z drewnem i projektem, ale zajęłoby to za dużo czasu, za mocno zmęczyłoby mu dłonie. Nie mówiąc już o tym, że przecież mógł sobie coś w nie zrobić, bo w końcu między młotkiem i gwoździe nietrudno było włożyć przypadkiem palec i wykluczyć się z konieczności przeprowadzania operacji na długie tygodnie.
Pierwsze wieszaki zawisły na pałąkach, Bashar przeszedł się jeszcze przy długich szufladach, mogących gładko zmieścić te wszystkie apaszki, do tego była przecież górna półka, idealna na kapelusze, i te fantazyjnie wygięte stojaki, doskonałe na nawet najbardziej fikuśne buty. Demon przesunął dłonią po drzwiczkach, uśmiechnął się.
— To teraz czas dorobić klucze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz