Souel dokładnie przyglądał się drzemiącemu gryfowi, wolno gładząc opuszkiem palca wskazującego dolną wargę. Próbował przypomnieć sobie wszystko, co wyczytał, gdy szukał informacji, które przydałyby mu się w uczeniu Falkora latać.
W sumie to było interesujące, jak wielką przykładał wagę do takich spraw. Z początku, gdy problem nielatania dotyczył Falkora, Souel postanowił pomóc z czystego koleżeństwa. Głupio mu było okazać coś na wzór kondolencji i odstawić to na zakurzoną półkę gdzieś w kącie pokoju. Kiedy bliższe mu osoby z czymś się zmagały, zwykle sprawdzał, czy on sam mógłby w jakikolwiek sposób pomóc – Merlin nie był wyjątkiem. Te prywatne treningi przełamały lody, a Souel zdołał dostrzec w nieco wycofanym licealiście całkiem dobrego kolegę.
Teraz sytuacja obejmowała kompletnie nieznanego mu, dzikiego gryfa, aczkolwiek genashi nadal chciał coś na to poradzić. Cóż, od zawsze lubił zwierzaki, mimo że żadnego na dobrą sprawę nigdy nie miał. Matka nie była wielką fanką futrzaków, a ojciec nie brał nigdy udziału w konwersacji na ten temat... nie wspominając o bracie, pod którego okiem nawet kaktus by wysechł. Souel jako zbyt posłuszne dziecko po prostu nie nalegał na przygarnięcie pupila.
Może on sam również powinien zająć się wolontariatem w schronisku? Miał trochę czasu, nawet z treningami z Władcą Powietrza, który teraz swobodnie mógł odwiedzać swojego podopiecznego.
Na razie skupi się na gryfie, a potem pomyśli.
Gryf. Sytuacja zbliżona do Falkora. Z nieznanych przyczyn nie latał, nawet gdy pracownicy schroniska próbowali go do tego zmusić poprzez położenie miski z jedzeniem na platformie. Zwierzak po prostu wolał głodować niż próbować. Souel obserwował go dokładnie, w pełnym skupieniu, nic nie mówiąc. Gdy Merlin spytał, czy na coś wpadł, genashi odparł, że potrzebuje jeszcze trochę czasu. W zasadzie to czekał na pewien moment.
Pewna pracownica poprosiła czarodzieja o pomoc nad innym zwierzakiem. Chłopak szybko poszedł, zostawiając towarzysza samego. Souel, zbyt pochłonięty obserwacją, w ostatniej chwili zdał sobie z tego sprawę.
Chciałby już teraz podejść do gryfa, z bliska go zbadać, lecz bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że mimo wszystko było to dzikie zwierzę; może się trochę przyzwyczaił do pracowników, ale nikt nie wiedział, jak gryf zareagowałby na kogoś obcego. Jeśli uznał wolierę za swój teren, mógłby się poczuć zagrożony i w najgorszym wypadku zaatakować, a Souel nie chciał już na wstępie stawać się wrogiem. W ten sposób nie pomoże.
Czekał więc cierpliwie, od czasu do czasu tylko sprawdzając powiadomienia w komórce. W pewnym momencie wszedł na Teatalka, palec zawisł nad konwersacją z Cheoryeonem. Ostatecznie jednak nie kliknął jej. Uznał, że chce samodzielnie się tym zająć. Plus jasnowidz teraz pewnie miał inne sprawy na głowie.
W sumie skoro chciał się z nim skontaktować w sprawie skrzydeł...
Słysząc szelest, podniósł wzrok znad komórki. Zerknął przez siatkę, ujrzał gryfa, który właśnie się budził. Upierzony czworonóg zaczął podnosić się, niemo ziewnął. Poruszył skrzydłami, wolno, ale precyzyjnie, żeby strącić z siebie gałęzie. Przeciągnął się raz, drugi, wreszcie stanął na łapach i dopiero wtedy zwrócił uwagę na przyglądającego mu się genashiego. Podszedł trochę bliżej, jednak bardzo ostrożnie; nie stanął przy samej siatce, a dobre kilka metrów dalej. Rozwinął częściowo skrzydła, jak gdyby próbując pokazać, że był większy, niż się wydawało.
Souel wolno schował smartfona do kieszeni spodni.
Czyli gryf znał część zastosowań skrzydeł. Po prostu nie używał ich do latania. Być może matka nie zdążyła go tego nauczyć, a on sam jakoś nie pomyślał o tej opcji. Ewentualnie rodzicielka sama z nieznanych przyczyn nie mogła latać, więc młody tym bardziej nie wiedział, że upierzone kończyny były w ogóle do tego zdolne. To by miało sens.
Wychodziło na to, że metoda nauki powinna być ta sama. Oswoić gryfa z wiatrem, pokazać mu, że może się na nim unosić. Tylko schody zaczynały się przy naturze zwierzęcia. Dzikie stworzenie, Souel mimo wszystko lubił swoje ciało i nie widział siebie tracącego kończyny. To nie był pupilek jak Falkor, do wymiziania, do przytulania.
Falkor...
— I jak? — usłyszał.
Wyrwany z zamyślenia odwrócił głowę, spojrzał na idącego w jego stronę Merlina. Chłopak zatrzymał się tuż przy nim, zajrzał do woliery, rzucił pod nosem coś o tym, że gryf się już obudził. Zwierzak teraz pałaszował resztę mięsa z przyziemnej miski, tradycyjnie ignorując tę na platformie.
Souel jeszcze kilka sekund dumał, aż w końcu zaproponował:
— Może powinniśmy spróbować zaprzyjaźnić gryfa z Falkorem?
Usłyszawszy jego słowa, Merlin podniósł na niego wzrok, zamrugał parę razy.
— Falkorem?
— Mhm. — Przytaknął. — Wątpię, że my, humanoidalni, zdołamy mu szybko pomóc. Gryf jest dziki, nieoswojony w pełni z ludźmi. Gdybyśmy jednak znaleźli mu podobnego do niego kolegę, być może nauczyłby się od niego latać.
— Ma sens — zaczął czarodziej — tylko, no wiesz, Falkor to Falkor. Nigdy nie widział na oczy gryfa, też podrósł trochę, a ja nie chciałbym, żeby zrobił na nim szybkie „chaps”. Bo wiesz, bo smok to smok, gryf to gryf i nie wiem, jak poszłaby im taka znajomość. — Wzruszył ramionami.
Miał rację. Choć z pozoru podobne, smoki i gryfy stanowiły dwa zupełnie odmienne gatunki. Najczęściej nie dzieliły się terenem, żyjąc od siebie w pewnych odległościach; w środowisku naturalnym jeden dla drugiego mógł być nawet wrogiem. Aczkolwiek podobnie było z psami i kotami, a jednak dało się je ze sobą zaprzyjaźnić. W Internecie genashi widział nawet przyjaźń kota z małym ptakiem – wystarczyło ich zapoznać ze sobą wystarczająco wcześnie. Istniała więc szansa, że Falkor z gryfem jakoś się polubią. Musieliby jednak mieć wszystko pod kontrolą, na wypadek, gdyby coś poszło niezgodnie z planem.
— Moglibyśmy spróbować — powiedział w końcu Souel. — Jeśli odpowiednio ich sobie przedstawimy, nie powinni stać się wrogami. A w razie czego będę szybko interweniował. Ostatnio sporo ćwiczyłem operowanie wiatrem na obszarach. Dam radę oddzielić ich barierą.
Tak, Souel właśnie oznajmił, że weźmie odpowiedzialność. Trochę dziwnie się z tym czuł, ale Władca Powietrza nauczył go wierzyć w swoje możliwości. Genashi na tyle dobrze radził sobie z kontrolą swojego żywiołu, że byłby w stanie powstrzymać dwa zwierzaki przed skoczeniem sobie do gardeł. Też jak już się zgodził na udzielenie pomocnej ręki, to powinien doprowadzić to do końca.
— Oczywiście, ostateczny wybór należy do ciebie — dodał. — W końcu Falkor to twój smok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz