Przyjedzie na styk, nie ma innej opcji.
Oczywiście, że zasiedzieli się w studio – to był standard, Ignis już do tego przywykł, i właśnie kiedy nie wychodził z budynku po czasie, miał wrażenie, że coś jest nie tak. Wziął to pod uwagę, umawiając się z Maeve, dał sobie zapas czasu, lecz najwyraźniej za mało, bo oto pruł teraz ulicami Stellaire, licząc na to, że żaden kierowca się nie wkurwi i nie postanowi zrobić czegoś durnego, widząc, jak motor przemyka między stojącymi w korku samochodami. W pełnym skupieniu, klnąc pod nosem, jadąc na samej granicy tego, co dozwalało prawo, Ignis mknął w stronę celu, starając się wyrzucić z umysłu ostatnią wymianę zdań z Dantem. Durny karp mówił, żeby wróżce kupić kwiaty, na co Ignis odpowiedział mu środkowym palcem i stwierdzeniem, że nie będzie kobiecie dawał jakichś zdychających badyli, bo to kompletnie nieprzydatne i w sumie dość przygnębiające, jak tak powoli sobie więdną. Oczywiście, że ten rybi pysk potem coś tam jeszcze kłapał, lecz Ignis puścił to bulgotanie mimo uszu, gdy w sercu zakuło na samo wspomnienie tego, jak Maeve ucieszyła się z walentynkowych kwiatów, i jak szybko radość ta zniknęła, gdy okazało się, że to nie od niego.
Jakby dodał gazu, to by zdążył jeszcze do kwiaciarni.
„Jebać,” burknął Ignis w myślach, przywołując się do porządku, usiłując wziąć własne emocje w karby. Przecież to było przyjacielskie spotkanie, nic więcej, a koleżankom się kwiatków nie daje. Nie i chuj.
Zaparkował, może ktoś tam się odwrócił, bo motor cichy nie był, a potem poleciał w stronę kawiarni, ostatni raz patrząc tylko na szyld, że to tutaj i się nie pomylił.
Wpadł do środka. Wnętrze przywitało go delikatnym szelestem rozmów, spokojem, aromatem herbaty i zielenią wszechobecnych roślin. Ignis przystanął. Atmosfera tego miejsca tak bardzo przypominała dom pana Macleoda, że mężczyzna poczuł, jak cały ten pośpiech, stres i kłąb kotłujących się w sercu emocji powoli opada i wycisza się, poddawszy się znajomej atmosferze. Ignis wziął głębszy oddech, zmarszczone brwi wygładziły się, mężczyzna spokojniejszym krokiem wkroczył w głąb przybytku.
Maeve dostrzegł niemal od razu – siedziała tyłem do niego, tak, że nie widział jej twarzy, ale te rude włosy poznałby wszędzie. Nie musiał nawet widzieć skrzydeł, tych różowych i kruchych, rzucających świetliste zajączki na znajdującą się zaraz obok półkę z książkami. Wcale nie przystanął ponownie, wcale się nie uśmiechnął, wcale nie zrobiło mu się ciepło w środku. Wcale.
To przyjemne ciepło w okamgnieniu zamieniło się w gryzący chłód, gdy Ignis dostrzegł jak ktoś podchodzi do Maeve. To był jakiś mężczyzna, chyba mniej więcej w jej wieku, uśmiechnięty, obdarzony przyjemną dla oka aparycją, roztaczający wokół siebie aurę kogoś, na kim można polegać i kogo ludzie słuchają. Chłód wgryzł się głębiej, boleśniej, gdy Ignis uświadomił sobie, że kimkolwiek ów nieznajomy był, wypadał lepiej, jakoś tak bardziej pasował do Maeve, że ta dwójka razem wyglądała po prostu naturalnie. I jeszcze ten uśmiech, to spojrzenie, jakby znał ją od długiego czasu i cieszył się, że w końcu ją zobaczył. Te uczucia były prawdziwe, czegoś takiego nie dało się po prostu ukryć.
Nie patrzył na nią jak na koleżankę.
Nieznajomy nachylił się do Maeve, położył dłoń na ramieniu, takim pewnym, familiarnym ruchem, jakby niezliczoną ilość razy ta dłoń lądowała na drobnym ramieniu wróżki, jakby to było coś zupełnie codziennego. Maeve drgnęła, Ignis spodziewał się, że odwróci się zaraz do nieznajomego, a jej oblicze rozjaśni pogodny uśmiech. Tak się jednak nie stało – kobieta odwróciła się, zdziwienie przebiegło przez twarz, a potem spróbowała się odsunąć, uwolnić ramię.
— Nie pamięta — uświadomił sobie Ignis, bo przecież jakie inne mogło być wytłumaczenie tego niezrozumienia i chłodnej reakcji na kogoś, kto wyraźnie był jej bliski.
Ignis spodziewał się, że na dobrą sprawę mógł właściwie już sobie pójść – Maeve raczej nie potrzebowała go do szczęścia, skoro w trakcie swojego epizodu amnezji miała pod bokiem kogoś bliskiego, kto na pewno się nią zajmie i wszystko ładnie ogarnie. Z tym tylko, że nieznajomy, zamiast cofnąć się, spokojnie podejść do Maeve, uspokoić i dać jej czas, by wspomnienia powróciły, zmarszczył brwi i mocniej nachylił się ku niej, nie puszczając wcale ramienia. Niezrozumienie na twarzy wróżki zmieniło się w strach.
Obute w ciężkie glany stopy same zaniosły go do stolika, Ignis nawet nie zarejestrował momentu, gdy podjął decyzję, by się wmieszać. Kroki przyciągnęły uwagę Maeve, wróżka odwróciła się do niego.
— Ignis!
Rozpoznała go od razu, mimo iluzji, mającej swoje źródło w tym rekinim amulecie, który zmajstrował dla niego Seymour. Na tym etapie Ignis przestał rozumieć, co się właściwie działo, ale w sumie to nie musiał. Wszystko sprowadziło się do tego, że jakiś frajer naprzykrzał się Maeve i nic więcej nie liczyło się dla genashiego.
— Auroro… — spróbował jeszcze raz, nim Ignis wpadł mu w słowo.
— Chyba ją z kimś pomyliłeś.
Ten zmarszczył brwi, spojrzał na muzyka.
— Kim pan… — Spojrzenie prześlizgnęło się po ciemnych spodniach z artystycznymi przetarciami, spłowiałej koszulce z autografami i skórzanej kurtce z mnogością naszywek. Ocena nie wypadła najlepiej, ton momentalnie uległ zmianie. — Nie twoja sprawa, odejdź stąd!
— Właśnie, że moja — odparł swobodnie Ignis, posyłając złamasowi uśmiech grożący perspektywą realnego wpierdolu. — Maeve niespecjalnie cieszy się na twój widok, więc radzę się stąd zabierać, zanim ci w tym pomogę.
Błazna chyba trochę zatkało, bo cofnął się nieznacznie, ale w spojrzeniu próżno było szukać strachu albo skruchy. Spojrzał hardo na Ignisa, zaciśnięte gniewnie usta wykrzywiły się pogardą.
— Nie wiesz, do kogo mówisz.
— Do palanta, któremu coś się zdrowo pojebało. — Genashi podszedł jeszcze bliżej, stając między nim a Maeve, wzrostem i posturą jeszcze bardziej dając do zrozumienia, że nie będzie się pierdolił. — Pokazać ci, gdzie są drzwi, czy sam trafisz?
„Grubianinem” Ignisa nikt chyba nigdy nie nazwał. Cóż, kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Cymbał rzucił ostatnie spojrzenie Maeve, w oczach błyszczało coś pomiędzy smutkiem i napięciem.
— Jeszcze się zobaczymy, Auroro…
A potem trafił do tych drzwi, zniknął za ozdobnymi szybami, drewno może trochę trzasnęło o framugę. W kawiarni zagościł spokój.
Jego pierwszym odruchem było, by otoczyć Maeve ramieniem, przyciągnąć bliżej, schować pod połą skórzanej kurtki, jak tego przestraszonego i wyziębionego kotka. By postarać się tym naturalnym dla genashiego ciepłem zapewnić, że wszystko jest już dobrze, nie ma się czego bać, i cokolwiek złego się działo, to już minęło i nie wróci. I faktycznie, sięgnął dłonią, by dokładnie to zrobić, lecz w ostatniej chwili odezwał się umysł, mówiąc, że to nie jest dobry pomysł, że ten gest przekazuje już zbyt wiele. W ostatniej chwili ręka zmieniła kierunek, Ignis miał wrażenie, że chyba kość mu przy tym pęknie, albo staw pójdzie, ale zamiast objąć Maeve, sięgnął tylko jej dłoni, zamknął smukłe palce w uścisku.
— Jesteś cała? — spytał z troską.
Nie zdążył skupić się na tym, jak uroczo drobna i delikatna jest dłoń wróżki w jego ręce, gdy Maeve podeszła, wyciągnęła do niego ramiona, a potem myśli przestały istnieć, pochłonięte przez słup ognia, w który zmieniło się jego serce.
Wtuliła się w niego, a Ignis jedyne, co potrafił zrobić, to otoczyć ją ramionami, przycisnąć bliżej do piersi, zanurzyć dłoń w gęstwinę miękkich włosów. Tak, tak powinno być, dokładnie tego pragnęło serce, i przez krótki moment wszystko było dobrze, naturalnie, a to ciągłe napięcie wewnątrz, narastające od dłuższego czasu w duszy, zniknęło, pozwalając mu w końcu odetchnąć pełną piersią. Aż westchnął, a dłoń łagodnym ruchem pogładziła rude włosy.
— Już dobrze — powiedział miękko.
Maeve w końcu uspokoiła się na tyle, by przysiąść z powrotem przy stoliku. Odsunęła się, zerknęła na Ignisa, a w jej spojrzeniu nie było już tyle strachu i niepewności. W pewnym momencie pojawiła się też kelnerka, zagadała miło, spytała czego sobie życzą, a ta łagodna atmosfera rozproszyła się, coś zniknęło bezpowrotnie. Ignis zajął miejsce na drugim fotelu, pocierając mimowolnie palce, wciąż ciepłe wspomnieniem dotyku rudych włosów. Instynktownie naciągnął połę kurtki, jakby chcąc zatrzymać przy sobie uczucie obejmujących go ramion.
— Czego ten pajac od ciebie chciał? — spytał po chwili, zerknąwszy w stronę drzwi, lecz nieznajomy palant na szczęście nie postanowił do nich wrócić.
— Nie wiem — Maeve potrząsnęła głową, zmarszczyła brwi. — Pomylił mnie z kimś, tylko… — Zamilkła na moment, zacisnęła usta. — Tylko on wydawał się tego taki pewny…
— Nazwał cię Aurorą, czy mi się przesłyszało?
— Tak, tak mnie nazwał.
— Jak nawet nie wie, jak się nazywasz, to zdecydowanie się pomylił.
Maeve pokiwała głową, lecz w tym geście nie było wiele przekonania.
— Ale on jeszcze powiedział… Mówił, że to on mi wysłał kwiaty.
— Kwiaty?
— Na walentynki — odparła ciszej.
— Och.
Genashi znów wrócił myślami do tych nieszczęsnych walentynek i tego, że Maeve dostała od kogoś bukiet. Zdarzenie zapuściło korzenie w jego umyśle, kołatało się w nim długo, jak ta upierdliwa melodyjka, której nie da się za nic pozbyć.
— Ja te kwiaty dostałam do domu — dodała wróżka, splatając dłonie na blacie, zaciskając lekko palce.
Ignis walczył ze sobą, by nie sięgnąć przez blat, nie zamknąć tych dłoni w ciepłym uścisku i przez nieco zbyt długi moment jego wzrok spoczywał na nich, nim wrócił do twarzy wróżki.
— A mówił ci coś jeszcze?
— Że nazywa się… Callon? — Bardziej spytała niż stwierdziła. — I że coś mi grozi.
— No jasne. Gościowi się chyba wydaje, że jest głównym bohaterem serialu — mruknął, pokręcił głową, po chwili podjął. — Czekaj, czy któraś z twoich postaci… To znaczy, ról, które odgrywałaś... Czy któraś nazywała się Aurora?
Maeve pokręciła głową.
— Nie, żadna. A pamiętam swoje role, nie zapomniałabym żadnej z nich. Dlaczego pytasz?
— Tak mi przyszło do głowy, że może ten idiota to jakiś twój psychofan.
— Psychofan?
Ignis przytaknął.
— Czasem się zdarza, że komuś sztuka wejdzie za mocno i traci kontakt z rzeczywistością. Może próbował odegrać jedną ze scen ze sztuki, w której występowałaś, albo potraktować cię tak, jakbyś była odgrywaną postacią… — Rozłożył ręce. — Trudno powiedzieć. Tacy fani potrafią mieć przedziwne pomysły.
— A tobie się coś takiego kiedyś zdarzyło?
— Raz – jakaś grupa wystawała mi pod blokiem, aż Seymour musiał mnie zgarniać z mieszkania przez okno. Norbi zgłosił to policji i całość udało się bezboleśnie rozwiązać, ale napsuło mi to nerwów, nie powiem. — Genashi popatrzył na wróżkę, dostrzegł obawę w jej spojrzeniu. — Nie martw się – napsuło mi nerwów, ale nic więcej się nie wydarzyło.
— Ale takie stanie komuś pod oknem… Musiałeś czuć się okropnie.
— Miałem chłopaków, nie byłem z tym sam — odparł, uśmiechnął się do niej. — Ty też nie jesteś z tym sama. Powiedz o tym w teatrze, a jeśli gość będzie się gdziekolwiek włóczył i cię denerwował, odezwij się. Nie pozwolę na to, żeby jakiś palant ci się naprzykrzał.
Maeve odwzajemniła uśmiech, zajęła się przyniesioną przez kelnerkę herbatą. Dłonie oplotły się ciaśniej wokół rozgrzanego kubka.
— Zapamiętam. Ale może stracił zainteresowanie i już więcej się nie pokaże.
— Oby. — Ignis też zajął się swoją herbatą.
Na chwilę zapanowała cisza, a kwestia dziwnego nieznajomego odpłynęła.
— Podoba ci się kawiarnia? — zagadnęła Maeve, zmieniając temat.
— Tak, bardzo.
— Nawet, jeśli nie ma kotów?
Ignis parsknął śmiechem, w ostatniej chwili ugryzł się w język, by nie powiedzieć, że nie dla kotów spotyka się z Maeve.
— Przypomina mi trochę dom mojego nauczyciela muzyki – też ma w nim mnóstwo roślin, uwielbia herbatę i książki. — Ignis zerknął gdzieś w bok, jego wzrok padł na jakąś doniczkę. — Takie też u niego rosną. A nie widziałem ich nigdzie indziej, muszą być naprawdę egzotyczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz