06 maja 2024

Od Annikki do Hotaru

— Naczelny coś od ciebie chce — rzucił do ćmy siedzący przy biurku Karhu, gdy Niki ledwo wyszła z windy na piętro zajmowane przez pracowników tygodnika, a zadowolenie z dwóch kubków kawy wsadzonych w papierową podstawkę i pogodniejszy nastrój opuściły ją błyskawicznie. Czułki przylgnęły ciasno do głowy.
Nie przetrwa tego dnia.
Ciemka zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech, zmieniła jakoś zbolały wyraz twarzy na neutralny, po czym w żałobnej ciszy święcącej jej względny spokój ducha pomaszerowała do swojego stanowiska pracy, o całe rzędy wielkości schludniejszego od zagraconego blatu Karhu.
— Dawno mnie szukał?
— Jakieś dziesięć minut temu.
— Czyli dla niego dawno.
Rosły mężczyzna parsknął śmiechem, pokiwał głową. Karhu był bodajże jedyną osobą, z którą Annikki była w stanie nawiązać jakąś lepszą, przyjacielską relację w pracy i to nie tylko ze względu na fakt, że zajmował krzesło naprzeciwko jej własnego, przez co byli w pewnym stopniu na siebie skazani. Gdyby chciał, mógłby mimo to ją ignorować, podobnie do pozostałych traktować jak zarazę, zły omen dla ich stanowisk bądź dziennikarskich marzeń. Ale Karhu miał w sobie za dużo z wielkiego, rudego niedźwiedzia, lubiącego każdą spotkaną duszę, żeby zachowywać się w ten sposób. Był dobrym i troskliwym kolegą, często czuła się źle z tym, że nie jest w stanie mu w pełni zaufać, bezwiednie wrzucając go do tego samego worka, co wszystkie znane jej osoby.
Zasalutował ćmie, gdy ta odchodziła w stronę pokoju redaktora naczelnego, próbując nie czuć się, jakby właśnie szła dobrowolnie na skazanie. Karl Waris zawsze ostatecznie przepuszczał jej pomysły na artykuły, ale dla pokazania swojego statusu szefa musiał do tego pomarszczyć wysokie czoło, pokręcić nosem, wysunąć szeroką szczękę jeszcze bardziej do przodu, aż w końcu się zgadzał. Jednak otrzymanie projektu prosto od niego nigdy nie wróżyło dobrze, nie zapowiadało spędzenia czasu na robieniu czegoś produktywnego, bo choć prowadzenie gazety od strony merytorycznej było jednym z jego podstawowych zadań, to wykonywał je fatalnie. W gruncie rzeczy tygodnikiem kierowali dziennikarze, Karl siedział na swoim skórzanym fotelu z racji nieznanych jej układów i pokazywał palcem, co ma być zrobione.
Jakże więc spore było ćmowe zdziwienie po wyjściu z gabinetu szefa nie z wrażeniem zmęczenia pracą, do której realizacji się jeszcze nie zabrała, lecz z trochę pobudzoną ciekawością. Karhu zmarszczył brwi na skromny błysk w bursztynowych oczach.
— Dostaniesz premię, czy co się stało?
Annikki zasiadła przed pracowym laptopem, a jej wzrok już się nie oderwał od ekranu.
— Potrzebuję się dowiedzieć ile mogę o Senkawie na jutro, żeby nie wyjść na totalną ignorantkę.


Ćma stanęła przed bramą domu odznaczającego się na obrzeżach miasta egzotyczną architekturą i wcale nie była pewna, czy się dobrze przygotowała na to spotkanie w tak krótkim czasie. Może trzeba było zarwać drugą noc, poświęcić brak podkrążonych oczu dla przeczytania tej strony więcej o Senkawańczykach.
— I odstraszyć ich z miejsca — mruknęła pod nosem, nim wreszcie zebrała się w sobie, wcisnęła przycisk domofonu. Dobre pierwsze wrażenie mogło diametralnie zmienić przebieg rozmowy, a niewyspana dziennikarka by zdecydowanie takiego nie zrobiła.
Pomysł na reportaż o rodzinach z innych odłamków emigrujących na stałe do Stellaire był na tyle przyjemny i interesujący, że Niki trochę wątpiła, czy aby na pewno redaktor sam na to wpadł, ale nie zamierzała dociekać. Dostała kartkę z adresem i nazwiskiem małżeństwa, które chciało się podzielić z nią swoimi doświadczeniami, bliski termin rozmowy i tyle jej wystarczyło, żeby się zaangażować. Domofon zatrzeszczał, ktoś odezwał się po senkawańsku, Annikki, wybita tym z rytmu, trochę nieśmiało przedstawiła się po novendyjsku.
— Ach, to pani. — Kobieta po drugiej stronie szybko zmieniła język, choć akcent pozostał. — Proszę wejść.
Brama otworzyła się pod delikatnym naporem ręki, wpuszczając Annikki do piękna zadbanego ogrodu okalającego całe domostwo. Intensywnie zielony, z kamiennymi ścieżkami, wysepkami trawy, z których wyrastały niskie drzewka, wydawał się zbyt spokojny i beztroski, zbyt wyjątkowy i mityczny, żeby był prawdziwy, a jednak ćmie zrobiłoby się smutno, jeśli przyroda wokół okazałaby się tylko złudzeniem. Szybko wpadła w zachwyt, poddała się swej ciekawości.
Prawie nie zauważyła, gdy niska i starsza kobieta w skromnym odzieniu podeszła do niej, uśmiechając się łagodnie. Przez ćmową głowę przeszła myśl, że powinna była chyba normalnie pójść do drzwi, a nie stać jak ten kołek w połowie drogi.
— Państwa niestety jeszcze nie ma — odezwał się kobieta. — Prosili przekazać przeprosiny za spóźnienie.
— Nic nie szkodzi, poczekam.
Tamta skinęła lekko głową.
— Napiłabym się pani czegoś?
Chwila zawahania, Niki przebiegła wzrokiem po skrawku ogrodu przed wejściem do głównego budynku, zerknęła przelotnie na kobietę, gdzieś uciekła wzrokiem, jakby wstydząc się lub bojąc, że nie wypada jej prosić o takie rzeczy. Ale skoro i tak musiała poczekać…
— Właściwie — odparła niepewnie, poprawiła okulary — to bym się chętnie przeszła po ogrodzie. Czy to nie problem?
Zebrała nieco zdziwione spojrzenie, po którym wróciła wcześniejsza łagodność.
— Och, nie, nie sądzę. — Pokojówka popatrzyła w bok, wskazała dłonią na ogół otaczającej je roślinności, potem na kamienną ścieżkę. — Państwo bardzo cenią swój ogród i lubią się nim dzielić.
Skrzydła zatrzepotały lekko, radośnie, Niki skorzystała z oferty, dziękując za pozwolenie i uważnymi krokami przemieszczając się w głąb domostwa po gładkich kamieniach, oglądając to skupiska gęstych paproci, to błyszczące drewno werandy i przesuwane drzwi, zasłaniające obecnie większość pomieszczeń. Czuła na sobie wzrok pokojówki, póki nie zniknęła za tyłem domu.
Starała się nie zatrzymywać za długo nigdzie, nie chcąc się narzucać jako gość, zgrabnie przemykała między drobnymi krzewami, chłonąc tyle z wyglądu ogrodu i zewnętrza domu utrzymanego w starodawnym klimacie, ile mogła. Nawet jeśli jej prośba była nie na miejscu, pokojówka nie dała tego po sobie poznać, Niki zaś nie żałowała swojej decyzji. I tak zaraz obejdzie szybciutko całość, jeszcze raz bardzo podziękuje, na wszelki przeprosi…
Czułka zafalowały, uniosły się zaintrygowane, ciemka przystanęła. Ktoś nucił bardzo cicho nieznaną jej melodię, piosenka prawie zlewała się z szumem wiatru, ginęła przy mocniejszym stuknięciu jej butów o kamień. Na chwilę dźwięk ucichł, lecz Annikki poczekała, aż powrócił, by przekonać się, że wcale jej się nie wydawało, że głos jej się spodobał. Dochodził z pokoju z odsuniętymi drzwiami. Ćma spojrzała w przód.
Znajdowała się już po drugiej stronie domu, pokojówka mogła jej wyglądać, lecz tej nie było na horyzoncie. Pewnie by nawet nie zauważyła, gdyby Niki przeszła kawałek werandą, zajrzała ukradkiem do środka, żeby sprawdzić, kto lub co jest źródłem dźwięku. Nauki dobrego wychowania u ciotki odezwały się echem gdzieś z tyłu głowy, kategorycznie zabraniając nadużywania w ten sposób gościnności, jednak kojące nucenie trwało, ułatwiając uciszenie słów Ranel. Wspięła się po drobnych schodkach, przeszła dwa bezdźwięcznie kroki, zielone kosmyki wychyliła się zza ściany.
Kimkolwiek była, siedziała odwrócona do ćmy plecami, wprawnymi ruchami igły cerując mlecznobiały materiał. Niepozorna, zdawała się zlewać z otoczeniem, pasować do niego, nie wyróżniać specjalnie. Annikki zastanowiła się, czy gdyby nie usłyszała jej nucenia, w ogóle zwróciłaby na kobietę uwagę mimo rozsuniętych drzwi, a myśl ta niosła w sobie niewytłumaczalną przykrość.
I choć nie czuła się winna wkroczenia na werandę i przedłużenia swojej krótkiej przechadzki, tak podglądanie nieznajomej już budziło pewne wyrzuty sumienia, nieważne jak bardzo chciała posłuchać jeszcze jej cichych melodii. Co też brzmiało niewłaściwie. Skoro przebywała ona w domu, pewnie też mogła ćma normalnie przywitać się z nią, a nie czaić tak jak teraz za jej plecami. Chociaż czy wtedy też by nuciła? Annikki ostatni raz obrzuciła kobietę spojrzeniem, w duchu przepraszając ją za najście, o którym nie miała pojęcia, po czym spróbowała przemknąć w paru krokach na drugą stronę werandy.
Tylko że pierwszy stopień do piekła już został przez jej ciekawość pokonany i trzeba było za niego zapłacić.
Wazon stał niefortunnie blisko wejścia. Wysoki, cienki, idealny do szturchnięcia przypadkiem nogą, ledwie trochę, i polecenia na ziemię. Kątem oka zauważyła, co zrobiła, w ostatniej chwili zareagowała, szybkim trzepotem skrzydeł zbliżając się do upadającego naczynia, łapiąc je za kant.
Ćma bała się podnieść wzrok, lecz zrobiła to mimo wszystko. Igła zastygła w dłoni, brązowe oczy wpatrywały się w nią zaskoczone, a Annikki zapomniała każdego mądrego słowa, które mogłaby teraz z siebie wydusić.
— Ja… um… — Postawiła z powrotem wazon, bo ręce w porównaniu do języka wciąż jakoś z nią współpracowały. — Hej?
Dobre pierwsze wrażenie, wspomniała z cieniem ironii własne słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz