22 maja 2024

Od Dantego do Bashara

Do mieszkania Bashara wpadł tak, jak to zwykle mu się zdarzało, w złotym wirze chaosu, z zawadiackim półuśmiechem na ustach i spływającym z nich, żywiołowym powitaniem „panie doktorze, dzień dobry”. Wartki potok plotek i narzekań na pracę lał się już od progu, bo klient na przymiarkach zachowywał się, jakby krawiec to był jakiś pierdolony photoshop, gdzie można cofnąć, potem skopiować i wkleić jakiekolwiek poprawki wzoru na ubraniu, a już w ogóle to mieć to zrobione za pięć minut. Dante prychnął, rzucił okulary na komodę w przedpokoju, pomknął po stęskniony pocałunek i dopiero dotarło do niego, że Bashar zachowywał się dziwnie cicho, zaś jego uśmiech odznaczał się tą charakterystyczną enigmatycznością i samozadowoleniem przez idealnie spełniający się plan, w który syren nie miał wglądu.
— Co się dzieje? — zagaił, lecz kąciki ust doktora jedynie uniosły się wyżej, a potem była już tylko słodycz pocałunku, o którym Dante marzył przez ostatnie kilka godzin i dłoń przesuwająca się powoli po jego torsie, w dół, do talii, by tam oderwać się od ciała i zgarnąć tę bokserską, która zdążyła spocząć na lekarskim biodrze. Wystarczyło, by syren zamilkł, nie pamiętając trosk dnia i jak w transie pozwalając się poprowadzić w stronę kanapy. I tak poszedłby wszędzie tam, gdzie Bashar, bez odpowiedzi na pytania, bez wyjaśnień.
Usiedli wygodnie, tuż obok siebie, Dante nie chciał puścić lekarskiej ręki, czując, że ta atmosfera wyczekiwania szybko zaczyna się na nim odbijać i zaraz będzie się wiercił. Bashar nie trzymał go dłużej w niepewności.
— Mam coś dla ciebie.
Dante błyskawicznie skoczył myślami do ostatniego razu, gdy dostał od swej miłości niespodziewany prezent, uśmiech nabrał tak rzadkiego dla syrena zawstydzenia.
— Nie mów, że jest kolejna rocznica, o której zapomniałem — odparł, prędko wertując w głowie kalendarz i listę specjalnych dni, do tego może jakieś otwarte kwiaciarnie, piekarnie…
Umysł umilkł na dźwięk śmiechu Bashara. Mężczyzna sięgnął kieszeni spodni (uszytych przez jego ulubionego krawca), wydobył z nich pęk kluczy. Dante zamarł, wyobraźnia pobiegła żwawo konkretnym torem, wcale nie wydającym się takim nierealnym.
— To… — szepnął, ścisnął mocniej zgrabną dłoń.
— To twoje klucze, Dante — dokończył za niego lekarz, podziwiając mieszankę uczuć w błękitnych oczach, zdziwienie, szok, wzruszenie i zachwyt walczące o dominację nad resztą. — Żebyś mógł przychodzić i wychodzić, kiedy chcesz. Czekać na kanapie na mnie po pracy, zostawać dłużej rano, gdy ja się spieszę do pacjentów. Być tutaj, tak jak teraz. — Kciuk czule pogładził wyrobione kostki. — Ale jeszcze częściej — dodał miękko.
Syren wpatrywał się w klucze, nie ruszył ręką, głową, metal działał na niego jak zegarek hipnotyzera. Ukochany wyrwał go z tego stanu, kładąc mu na dłoni ten skromny pęk z zawieszonym na łańcuszku malutkim, różowym aksolotlem. Kolejny znak, że zrobiono je z myślą o nim, kolejna fala niedowierzania. Dante wstał powoli, podszedł do drzwi wejściowych, wzroku nie odrywając od kluczy.
Zamek zachrzęścił, otwierając się i zamykając. Spróbował od strony klatki schodowej. Też działało.
Uśmiechnął się. Lekko, szerzej, szeroko, aż jedynym, co Bashar mógł zobaczyć, nim syrenia góra mięśni i miłości gwałtownie dopadła do kanapy i skoczyła na niego, był błysk tych pogodnie wyszczerzonych kłów.
— Dziękuję! — Słowo zginęło gdzieś między chaotycznymi pocałunkami Dantego, zmieszało się ze stęknięciem przygniecionego Bashara i jego pozbawionym tchu, krótkim śmiechem. Lekarz zatonął w ciasnych objęciach syrena, pod rozwichrzonymi lokami, w które wplatał dłonie, dzielnie starając się wytrzymywać te radosne fale uczucia, próbując również uściskać swego wybranka. — Bashar, Kochanie, tak ci dziękuję…
— To nie wszystko, Słońce — zdołał sapnąć doktor, zdobywając nieco powietrza.
Dante poderwał głowę, spojrzał w rozbawiony rubin.
— Jak to nie wszystko?
Wpierw wzrok Bashara zawisł na jego zaskoczonym obliczu, nim lekarz znów się odezwał, niewinne zadając pytanie.
— Nie potrzebowałeś przypadkiem nowej szafy?


Zabalowali z Zapałką równo. To znaczy, ich spotkania praktycznie nigdy nie kończyły się na paru piwach i można lecieć do domu. Nie, jak Dante pił z tym spalonym brykietem, to Dante pił – piwo, szoty, kolorowe, słodkie, słone, ostre, czyste, szkocka na spółkę, najlepiej dwie, czemu nie trzy? Kontaktował potem tyle, co nic, Ignis nie był w lepszym stanie i jedynym ratunkiem był Raam, jego mocarne ramiona oraz mieniąca się jak psu jajca wanna, która doprowadzała skacowany łeb do szału. Ale od pewnego czasu, nieważne, jak pijany byłby Dante, jak mocno by się słaniał na nogach, on uparcie tłumaczył chłopakom, że ma dom, do którego musi wrócić i żadnych przystanków gdziekolwiek indziej nie akceptuje.
Czuł, że wyszli tego wieczora ponad średnią zwykle przyjmowanych procentów. Czy mogło go to jednak tym razem powstrzymać przed powrotem do swego doktora? Dante prychnął pod nosem, zaśmiał się, próbując nieudolnie trafić kluczem w zamek. Spocone czoło oparł o drzwi, prawie poleciał przez to na ziemię, gdy te łaskawie się otworzyły, nie przez jego działanie, a lekarską dłoń naciskającą z drugiej strony klamkę.
Syren złapał się teatralnym gestem za serce przyspieszające swe bicie na widok ukochanego, złota burza przekrzywiła się lekko, bokserskie palce porwały szkiełka, odsłaniając spojrzenie rozkojarzone alkoholem, lecz teraz tak dokładnie skupione na Basharze.
Był piękny, wspaniały, cudowny… Kurwa. Był jego. Nie jego, jak para starych kaloszy czy zegarek otrzymany na urodziny. Był jego, bo tylko on wiedział, jak te gładkie wargi układają się w pocałunku w uśmiech, gdy syrenie ramiona otaczają swą miłość zaborczo, przyciągają do siebie, nienawidząc powietrza grubiańsko wpychającego się między ciała, bo tylko do niego Bashar szeptał słowa przywiązania, szczere i rozczulające najgłębsze partie jego wnętrza, bo tylko do niego mówił w intymnych ciemnościach sypialni, bo tylko… Kurwa. Bo byli tylko oni i nic innego nie miało znaczenia. Kochał go całym sobą, każdą częścią, każdym oddechem i myślą, każdym słowem, każdy toast brał ku pomyślności swego lekarza, każdy krok prowadził go do niego, w jego ramiona, do jego ust i każdy… Kurwa. Plątał się, gubił, ile już tak patrzył na niego, ile sterczał, ile razy zdążył się jeszcze głębiej zakochać?
Błękit, mroźny niczym lodowce, niczym jeziora na wieki skute lodem, przenikliwie jasny i ostry na krawędziach dla ludzi, dla których nie znał litości, topniał przez tego jednego mężczyznę.
— Dantuszka — westchnął Bashar. Brzmiał na nieco rozbawionego, ten uśmiech w kącikach ust to potwierdził. Dante przeniósł na nie wzrok, dotarło do niego, jak szaleńczo ich nagle pragnie. Nie, nie nagle, on zawsze tak mocno ich pragnie, pora dnia i nocy nie gra roli, leczy czy można tak pragnąć?, spytał siebie szybko. Można, oczywiście, że można, szczególnie Bashara, jego miłość, jego życie i cały świat…
— Uważaj, Słońce. — Prychnięcie, cichy śmiech, coś mu chyba nie wyszło pochylenie się ku ukochanym wargom, skradnięcie słodyczy. W jednej chwili stał, w następnej już podpierał się o ramiona mężczyzny, wciskając głowę w zagłębienie szyi, tej cholernie pociągającej szyi.
— Dante, jesteś strasznie pijany. — To prawda, to prawda, to prawda, ale jakie ma to znaczenie, skoro się śmiejesz, skoro się cieszysz, że tu jestem, że wróciłem, skoro mnie kochasz.
— Przez miłość do ciebie jestem pijany — zamruczał, nie panując nad dłońmi, nie chcąc nad nimi panować. Silne, wyrobione w walce palce wiedziały, czym jest brutalność, całe życie ją wybierały, a jednak, gdy dotykały Bashara, były czułe, oddane, rozkoszujące się każdym muśnięciem, bo muskały ukochanego, nie przelotną znajomość, nie partnerów, którzy złamią mu serce, a on im. Muskały samo źródło uczuć, źródło tego zakochanego sztormu szalejącego w piersi. — Upajasz mnie sobą, Bashar — szepnął, pomknął ręką w dół pleców, pogładził lędźwie. Lgnął do niego całym sobą, co tam, że zaraz mieli się przewalić, bo Bashar nie da rady go utrzymać, co z tego, przecież on pachniał tak cudownie lawendą, tak miło wzdychał na jego chaotyczne pocałunki, otulające barki, szyję, ramię, tak ciepłe, wręcz gorące, im dłużej je pieścił.
— Może porozmawiamy o tym w wannie, co, Słońce? — Lekarski oddech był nieco nierówny, cięższy, Bashar zrobił krok w tył, zachwiał się lekko. Powiedział wanna? Tak, chciał się w niej ułożyć teraz, koniecznie z panem doktorem, z jego delikatną dłonią głaszczącą głowę, z jego całusami i słodkimi słowami.
— Wyglądasz pięknie w wannie — powiedział, w myślach brzmiało to jakoś lepiej, ale chuj, nieważne, Bashar wziął to za zgodę i to się liczyło. Lekarz prychnął, odsunął się, tylko że wtedy Dante się przysunął, nie myśląc, że może doktor próbuje jakoś lepiej stanąć, żeby go łatwiej przytrzymać, nie. Ukochany jest dalej, więc on musi być bliżej, proste.
Jakim cudem dotarli do łazienki, nie miał pojęcia, nie było opcji, by to ogarnął. Urywki filmu były wypełnione bladą skórą, śmiechem, rubinem patrzącym na niego z miłością i troską, takie już mogły te wspomnienia pozostać, niczego im nie brakowało.
— Nalałem wcześniej wody. — Zgrabne dłonie pracowały przy guzikach jego koszuli, rozebrały go, nim chociaż syren wymyślił niegrzeczny żart. Ten piekielnie zmulony umysł nie był jego najlepszym sprzymierzeńcem. — Możesz się przemienić na spokojnie.
Wzrok padł na gładką taflę, myśli rozjaśniły się nieco, instynktownie sięgnęły do schowanej w głębi ciała magii, poruszyły morską duszę, jego największą wrażliwość, z którą zaufał jednej tylko osobie. Bashar coś zawołał, Dante się uśmiechnął, umięśnione ciało radośnie wpadło do wanny, do jego własnego morza, małego oceaniku, kto by się przejmował, że wyleje się coś z niego, z morza ani oceaniku nie może się wylać.
Wynurzył się, przekręcił, popatrzył w górę błyszczącymi się oczami na doktora. Ten zerknął na podłogę, na swoje mokre spodnie, skrzyżował z nim spojrzenia. Kły wyszczerzyły się w uśmiechu, na który lekarz był bezsilny. Mężczyzna pochylił się, sięgnął policzka, delikatnie go pogładził, i znów był on i tylko on, otaczająca go lawenda, spokój, miłość, Bashar.
— Bashar… — Echo jego myśli było rozkochane, urocze, wręcz niewinne, doktor nie doszukiwał się w nim ostrzeżenia przed tym, co właśnie syren zamierzał zrobić.
Ręce uniosły się, złapały za talię i biodra, zaskoczenie odmalowało się na najpiękniejszej twarzy, jaką przyszło mu poznać. Był szybki, nadludzko szybki, po prostu musiał poczuć go przy sobie, objąć ciasno i nie puścić. Czemu stał tam, za krawędzią, skoro wystarczyła chwila, przelotne napięcie się bokserskich mięśni i Bashar wylądował w ubraniach w wannie. Ukochane usta rozdziawiły się w niedowierzaniu, krople wpadły do oczu, ale ogon już otoczył smukłe nogi, szeroka pierś przytuliła się do serca, nie było miejsca na odwrót czy protest, jego doktor miał zostać tak resztę nocy.
Chciał powiedzieć moja miłości, nie wiedzieć czemu wyszło mu:
— Mój aksolotl.
I zasnął momentalnie przy dźwięku ukochanego śmiechu, przy swoim szczęściu. Przy Basharze.


Najbliższy przebłysk trzeźwości po przepitej nocy nastąpił rano, gdy powieki uniosły się ociężale, zaś Dante, powróciwszy umysłem z alkoholowego zamroczenia, nie pamiętał, który jest rok, miesiąc, a co dopiero dzień, szybko jednak uznał, że informacje te są mu dość obojętne. Serce Bashara wybijało miarowy rytm pod jego uchem, pierś, leniwie muskana przez sen silnymi palcami syrena, unosiła się łagodnie, rozpięte poły koszuli ledwie poruszały się w wodzie. Musiał jakoś w nocy się zbudzić i dobrać do guzików.
Westchnął, wtulił się mocniej w ukochanego, nie przejmując się niczym innym poza Basharem, bo jeśli jego miłość był tuż obok, to znaczyło, że wszystko było dobrze i na swoim miejscu. Nawet ból głowy, przez który miał ochotę zwinąć się w ciasny kłębek i cierpieć w ciszy pod wodą, zdawał się mniej uciążliwy przez dłoń kojąco gładzącą złote loki.
Dla niego było to najlepsze remedium na kaca, lecz Bashar naturalnie miał do tego cały zasób środków wspomagających jego sprawne, lekarskie dłonie, by na pewno nic jego syrena nie bolało.
Po paru przekonujących do wstania szeptach doktora wygramolili się razem z wanny, śmiejąc się do siebie cichymi, zachrypniętymi po nocy głosami, ilekroć Dante się chwiał, ilekroć Bashar przekazywał strzępki informacji ze wczoraj, a krawiec nawet nie wątpił w absurdy swojego zachowania („To wszystko przez to pudełko od ciebie”). Przebrał się w jakieś luźne ubrania, lekarz zmienił te do reszty przemoczone i pomięte, po czym zabrał się do układania Dantego na kanapie, szykowania kroplówki i śniadania. O pomocy kuchennej nie chciał słuchać.
Syren pochłonął szakszukę, na kredowy posmak leków nawet się nie skrzywił, a gdy Bashar postawił na stoliku jeszcze owsiankę z granatem i migdałami, ten krnąbrny rezon zdążył nieco powrócić, i tak, jak zeszłej nocy Dante wciągnął lekarza do wanny, tak i teraz złapał go zwinnie na biodra i ściągnął na swoje kolana.
— Od razu mi lepiej, jak jesteś blisko — wytłumaczył się pomrukiem, przelotnie całując lekarskie ramię. Bashar parsknął cicho, podał mu do rąk miskę, umościł się na bokserskich nogach, wplótł palce w wilgotne loki.
— We wczorajszych wiadomościach przekazałeś to w bardzo ciekawy sposób.
— Jakich wiadomościach? — zapytał z na wpół pełną buzią.
Bashar wydawał się bardziej niż skory do tego, by mu pokazać. Zgarnął swój telefon ze stolika, włączył komunikator, podsunął mu urządzenie pod nos.

i luvYOU so mch thatc when i seYOUU i get aa boner

not lik a prnis boner but boner in mq 💓💞💖

hart boner??

heart on!!!!!@

!!an affection erection 🥰🥰✨🦈✨✨

KCHEAM CE 💗💗💗💗💗💗💗💗💗

Odstawił owsiankę z obawy, że przez śmiech się zakrztusi, spojrzał raz jeszcze na wysłane wiadomości, nieudolnie próbując wrócić do tamtego toku myślenia, zrozumieć zmiany językowe i nadać słowom jakiś sens, choć głównym przesłaniem była po prostu miłość i czy coś więcej trzeba było wiedzieć? Nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz Dante okazywał ją poprzez wysłanie Basharowi podpitych wiadomości pełnych literówek.
— Ale pamiętam pisanie tego ostatniego, bo spędziłem piętnaście minut na liczeniu, czy jest dziewięć serduszek. — Dante mógł zapomnieć własnego nazwiska, będąc pod wpływem, ale zapytany o ulubione ciasto albo liczbę Bashara odpowiedź podałby bez zająknięcia. — W końcu i tak poprosiłem Seymoura o pomoc, bo ten nawet po litrze czystej by ci machinalne zadanie z fizyki rozwiązał.
Lekarz zaśmiał się, oparł głowę o skroń syrena.
— Tak, widziałem, jak przez jakiś czas migały trzy kropki, bo chyba poprawiałeś.
Zerknął za różnicę w godzinach wysłania wiadomości, bezwiednie skontrolował obecny czas i coś w nim się spięło. Dochodziła trzynasta. Rybki dawno nie jadły.
— Kurwa, rybki — spojrzał na Bashara i prawie dostrzegł zamierającą na ustach prośbę o odpoczynek jeszcze przez godzinę, bo lekarz dobrze wiedział, że zmartwiony dobrobytem swoich małych towarzyszy syren nie przymknie oka już spokojnie. — Nakarmię je i wrócę — obiecał prędko.
Bashar posłał mu ciepły uśmiech, ucałował czoło.
— Będę czekał.


Kolorowe mordki ochoczo wsunęły każdy płatek pokarmu, który spadł w ich okolice, Dante zaś w ciszy obserwował zmagania z jedzeniem akwariowej brygady i cieszył się, że wszyscy wydają się zdrowi. Schował opakowanie, już okręcał się w stronę drzwi, lecz wzrok przypadkiem zawisnął na uchylonych skrzydłach szafy, przelotna myśl pojawiła się w głowie, by może zabrać tę zwiewną, białą sukienkę, wybrać się w niej po południu na spacer.
Jeśli oczywiście była wciąż tutaj. Bo wybieranie ubrań przestało się ostatnio sprowadzać tylko do podjęcia trudnej decyzji, co dobrać, by ładnie wyglądać, a zaczęło być również grą w zgaduj-zgadula, do której szafy zostały przeniesione tamte jeansowe spodnie czy spódnica. I sprawa byłaby nieco prostsza, gdyby szafy te mieściły się pod jednym adresem.
Pomieszkiwanie u Bashara stało się normą, wręcz codziennością, bo przecież Dante nie byłby sobą, gdyby nie zostawiał wszystkiego we własnym mieszkaniu tak, jak leżało, otrzymawszy wiadomość od swojego doktora, że jest w domu i przygotowuje pieczonego łososia. Normą stało się pospieszne wchodzenie do warzywniaka, przynoszenie świeżych owoców bądź warzyw wraz oczywiście z kwiatami, albo dokupywanie trochę makaronu, bo wczoraj pan doktor mówił, że już nie miał żadnych pudełek. Normą było spędzanie w kuchni dużo więcej czasu przez całowanie, zasiadywanie się na kanapie, aż przychodził wieczór, a Dante nie pytał, czy może ma już iść, bo nie miał, nie po tym, jak Bashar przesiedział ostatnie godziny w jego objęciach i teraz chłód po puszczeniu syrena do jego mieszkania byłby nie do zniesienia. Nie wątpił, chyba ten pierwszy raz w życiu nie wątpił, że ktoś czuje to samo, co on i że jego miłość również dostrzega jakieś wybrakowanie w pomieszczeniach, w których nie mógł nagle pojawić się ukochany, roześmiać się, chwycić dłoń i ją ucałować.
Ich relacja nabrała tak miłej sercu, domowej głębi, której Dante nie spodziewał się kiedykolwiek zaznać, a jego rozrzucone w dwóch różnych mieszkaniach ubrania (choć u Bashara już chyba więcej), budzenie się obok siebie w środku tygodnia czy sprzątanie razem po obiedzie zawsze działało jak słodkie przypomnienia tego.
Sukienka wisiała w szafie wśród pustych wieszaków i paru koszul, których Dante nie zakładał przez ostatni miesiąc, bo cały czas zapominał, że są tutaj. Zamyślonym spojrzeniem objął pustkę półek, szuflad, nawet brak butów, które rzadko nosił, bo już gdzie indziej były. Ściągnął sukienkę z wieszaka, a po chwili namysłu zrobił to też z jedną z koszul. Przerzucił ubrania przez ramię, wkroczył do salonu i znów przystanął.
Ulubiony wazon zniknął ze stolika, połowa świeżych projektów nie wisiała nad roboczym biurkiem z maszyną do szycia, zapas granatu spoczywał w misce u Bashara. Jedynym, co mu jeszcze przypominało, że tu mieszka, był szum filtra z akwarium i migające wśród roślinek rybki.
Nie zauważył, kiedy to się stało. A może było to tak naturalne, że nie było co zauważać? Tej oczywistej zmiany? Ciekawe, czy Bashar miał podobne odczucia, choć znając pana doktora, ta jego skrupulatność subtelnego planowania wzięła górę, Dante zaś był jak zwykle zbyt zakręcony, by ją spostrzec. Czuły uśmiech mimowolnie pojawił się na ustach.
Zapytał siebie, czy mógłbym się stąd wynieść?, a odpowiedź przyszła, nim pytanie do końca wybrzmiało w umyśle – tak. Teraz, jutro, pojutrze, spakować się i na stałe zamieszkać z człowiekiem, u boku którego cokolwiek miało sens, jakby to miejsce nigdy wcześniej nie istniało. Nazywał je domem, choć nigdy nim nie było, nie tak jak dom Cangrande i Giovanny, te jedyne cztery kąty przed poznaniem Bashara, w których czuł się dobrze, bezpiecznie, do których miał sentyment. To tutaj? To przesiąknięte było duszącym zapachem samotności i łzawiącym dymem wciąż tlącej się nienawiści do siebie samego.
Powoli podszedł do akwarium, zanurzył czubki palców w chłodnej wodzie, a rybki, kojarzące syrenią aurę z czymś miłym i kojącym, podpłynęły w górę i poczęły muskać jego dłoń, zabawnie się od niej przy tym obijając.
— Nie chciałybyście drugiego taty, hm? — mruknął. — Wiecie, pana doktora. Zaopiekowałby się wami, pewnie jakąś nową ozdobę kupił… — Uśmiechnął się na myśl, jak jego samego Bashar rozpieszcza w każdy możliwy sposób.
Zakręcił palcami w wodzie, rybki przepłynęły między nimi.
— Dobrze by wam było u Bashara. U niego jest tylko dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz