22 maja 2024

Od Dantego – Szydełko (II)

Miał zasnąć tylko na chwilę, dać zmęczonym dłoniom i oczom odpocząć od tego przeklętego szydełkowania, pasem włóczki żyjących własnym życiem, drwiąco uciekających spod palców. Wojował z nimi, na moment pokonywał dzięki coraz lepiej leżącym w dłoni szydełku, zaklinał w początek rękawa, zaraz znów przegrywał. Jedyne, co mógł nazwać małym osiągnięciem przy tworzeniu swetra, był kolor, głęboki bordowy odcień, wybierany starannie i z dużą ilością kręcenia nosem, aż sprzedawczyni go razem z Kuttnerem ze sklepu chciała wyprosić. Przeznaczył go w końcu dla Bashara, niczego poniżej doskonałości jego krawiecki zmysł by nie przyjął.
Miał zasnąć tylko na chwilę, a przerodziła się ona w przydługą drzemkę, nawet jego ukochany zdążył wrócić do domu. Nie wiedział, kiedy zamek kliknął, kiedy torba padła na podłogę, nie wiedział, kiedy mężczyzna podszedł do fotela, pogładził policzki. Dopiero jego ciepły oddech, jego gładkie wargi całujące te syrenie, dopiero ten delikatny wyraz czułości zbudził go w najlepszy możliwy sposób.
Gładził powolnymi ruchami kciuka ramię swego doktora, sunął nim po dobrze znanym materiale, ledwie wypuszczonym spod igły tydzień temu, już zdążył stać się nowym ulubieńcem. Krawiec wyrwał go prosto z zakładu, jakiś klient właśnie z tego sobie zażyczył ubranie, za dużo jednak im zamówił, paskudnym marnotrawstwem byłoby nieskradnięcie nadwyżki dla bardzo specjalnego delikwenta. Dante uśmiechnął się. Bashar i tak wyglądał w tym jedwabiu lepiej.
Przekręcił głowę, już nie policzek przylegał do kruczoczarnych kosmyków, acz nos i usta spoczęły na czubku. Odetchnął głęboko na tyle, o ile kojący ciężar drugiego ciała na piersi mu na to pozwalał, przymknął powieki.
Ciche cmoknięcie poniosło się po mieszkaniu, kolejne dużo później, wargi nie wiedziały, jak oderwać się od jednej przyjemności, żeby przejść w drugą, sennie, wręcz leniwie muskały włosy. Zeszły trochę niżej, niewielkim ich naciskiem odchylił blade czoło, by łatwiej było je dotknąć, łatwiej uśmiechnąć w miejscu, w którym zawsze robiła się znajoma zmarszczka, gdy syren wpadał na głupie pomysły, gdy zaskakiwał, dzielił się zadziornymi spojrzeniami. Opadły na skroń, jeszcze niżej, tam, gdzie bokserskie palce musiały przejechać, by móc schować niesforny kosmyk za uchem. Jemu także uwagę poświęcił, łagodnie i subtelnie, wiedząc, że gotowe ono w każdej sekundzie jego rozterek i śmiechu wysłuchać, wyłapać westchnienie bólu, westchnienie rozkoszy, musiało zatem i pomruk błogości wychwycić. Wrócił na policzki, delikatnie przy kącikach ust zmarszczonych przez uroczy uśmiech. Syreni nos nieco głębiej wtulił się w skórę, ramiona ścisnęły mocniej, nie zamierzając już popuszczać swego uścisku tego wieczora.
— Tęskniłem — szepnął, i tak, jak z resztą twarzy się stało, tak lekarskimi ustami kawałek po kawałku się zajął, właściwie i z należytym oddaniem kochając czułością brzegi, rozchylone wargi, łuk kupidyna, który strzałę wieki temu w sercu zatopił.
Miał zasnąć tylko na chwilę, lecz prawdziwy sen dopiero teraz planował go wciągnąć w swe objęcia, spokojny, przyjemny, w pełni wyciszający. Dante odnosił wrażenie, że każde zamknięcie oczu w samotności było czuwaniem, pewnym wyczekiwaniem umysłu, aż znów znajdzie się koło Bashara, aż trybiki świata zaskoczą i każda jego część znajdzie się na właściwym sobie miejscu. Bo gdzie indziej winien być, jak nie z nim?, zdawały się pytać same gwiazdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz