Los wygnał ją z kraju, lecz nie porzucił całkowicie, stawiając na drodze Hotaru państwa Fujiwara oraz ich dom – piękny i rozległy – wymagający wprawnej, senkawańskiej dłoni, zdolnej zaopiekować się nim tak, jak na to zasługiwał. Do tej pory zajmowała się nim ich wieloletnia gospodyni, pani Kaede, lecz wiek robił swoje, starsza kobieta nie radziła sobie w pełni ze wszystkimi obowiązkami. Początkowo, Hotaru miała pracować u państwa Fujiwara tylko przejściowo, aż ci nie znajdą kogoś na stałe – w końcu tak młoda dziewczyna, ledwie potrafiąca sklecić proste zdanie po novendyjsku, na pewno nie okazałaby się tak sumienną i dobrą pomocą domową, jak ktoś starszy, z większym doświadczeniem i bardziej poukładanym życiem. Los musiał opiekować się również państwem Fujiwara, bo młodziutka Hotaru, pasująca bardziej na świeżo upieczoną studentkę, nie zaś na godną zaufania pracowniczkę, pomieszkująca kątem w najtańszych pokojach i niemająca żadnych planów na to, co zrobić ze sobą dalej, okazała się dokładnie tą osobą, której potrzebowali.
Hotaru dostała kawałek domu w tym egzotycznym, odległym miejscu, państwo Fujiwara zaś zyskali osobę, której nie trzeba było tłumaczyć, jak czyścić tatami albo jak opiekować się serwisem do herbaty. Z panią Kaede Hotaru dogadała się bez problemu, znajdując w starszej kobiecie babcię, której nigdy nie było dane jej poznać, a spokój i cisza domu państwa Fujiwara, wypełnione wykonywaniem kolejnych obowiązków, stanowiły tak potrzebną Hotaru bezpieczną przystań. Bezpieczeństwo dawało siłę, dobre rady przynosiły pomysły i z młodej dziewczyny bez planu, żyjącej z dnia na dzień, z myślami kręcącymi się wyłącznie wokół tego, czy starczy jej pieniędzy na rachunki, Hotaru zmieniła się w kobietę, która podejmowała samodzielne decyzje i szła przez życie swoim własnym tempem.
Z matką kontaktowała się regularnie, czy to pisząc do niej, czy rozmawiając, lecz mimo upływu czasu, nie odważyła się wrócić do kraju i jak z niego uciekła, tak nigdy go ponownie nie odwiedziła. Choć musiała przyznać, że zdarzały się wieczory, gdy jej wzrok prześlizgiwał się po cenach biletów na portal, a umysł jasno stwierdzał, że stać ją na coś takiego. Ale strach przeważał, kobieta patrzyła i patrzyła, nim zamykała stronę z ciężkim westchnieniem, odwracała wzrok. Nie miała w sobie dość odwagi, by w pełni zająć się tańcem, nie miała jej też dość, by znów przebywać w Matsukaze, zobaczyć się naprawdę z matką. Hotaru westchnęła.
Tamtego dnia miała do zacerowania niewielki fragment, powinna uporać się z nim szybko, bez większych problemów. Utwór sam popłynął w ciszy pomieszczenia, składając się w dobrze znaną jej melodię, sprawiając, że zajęcie nie było nudne i zdawało się iść szybciej, gnane pogodną melodią.
I wtedy odezwał się głos, dłonie Hotaru znieruchomiały.
Wiedziała, że tego dnia ktoś ma ich odwiedzić, lecz niewiele więcej. Jakaś pani chciała pomówić z państwem Fujiwara, chyba dziennikarka, ale Hotaru nie dopytywała się o dokładny cel tej wizyty. Państwo Fujiwara byli relatywnie znanymi i wpływowymi ludźmi, spotkania biznesowe były ich codziennością, choć Hotaru musiała przyznać, że najczęściej odbywały się jednak gdzieś w mieście, w biurze czy firmie, i rzadko zdarzało się, by praca przychodziła wraz z nimi do domu.
— Dzień dobry — odparła, odkładając igłę, przełamując pierwsze zaskoczenie i odzyskując zaraz maniery. — Czy mogę w czymś pomóc?
— Co? Nie, nie, w porządku… Ja tylko przechodziłam — powiedziała nieznajoma, ostatni raz rzucając jeszcze spojrzenie w stronę stojącego już spokojnie wazonu. — Przepraszam za zamieszanie.
— Nic się nie stało. — Robótka zniknęła w stojącym zaraz obok koszyku, dołączyła do kolorowych motków i szpulek różnobarwnej nici. — To pani jest umówiona z państwem Fujiwara, prawda?
— Tak, właśnie na nich czekam, jeszcze nie przyszli. — Kobieta wykonała dłonią gest w stronę otaczającej werandę zieleni. — Spacerowałam trochę po ogrodzie i… Właściwie to się nawet nie przedstawiłam. Annikki Hagluinyendë, miło mi.
— Mi również jest miło — Hotaru wstała z tatami, podeszła bliżej. — Hotaru Satō.
Właściwie to teraz dopiero miała lepszą okazję przyjrzeć się rozmówczyni, gdy nie musiała już martwić się cerowaniem i tym, by nie popełnić jakiejś gafy. Pierwszym, co rzuciło się jej w oczy, były czułki, fioletowe i puchate, przypominające jej te charakterystyczne gałązki miskantu, porastającego rozległe pola w Senkawie, i do tego te włosy, zebrane w wysoki kucyk, lśniące niespotykaną u zwykłych ludzi barwą. Skrzydła, mieniące się kolorem i puchate na swój własny, ćmowy sposób, kryły się za smukłą sylwetką, na podobieństwo zaczarowanego płaszcza. Zza grubych szkieł okularów spoglądały na nią zaciekawione oczy o łagodnej, miodowej barwie. Hotaru uśmiechnęła się.
— Ogród jest dumą państwa Fujiwara, ale można się w nim zgubić. Może mogłabym cię po nim oprowadzić? — spytała.
Ludzie mówili, że nikt nie jest tak uprzejmy, jak Senkawańczycy, a Hotaru nie zamierzała zmieniać tej opinii, szczególnie gdy po części wystawiała ją też swoim pracodawcom. Postanowiła zadbać o ich gościa, jak to powinna zrobić sumienna pracowniczka. Poza tym poczuła jakąś niewyjaśnioną sympatię do kobiety, która tak dzielnie rzuciła się, by ratować przewracający się wazon.
— Tak, chętnie. — Czułki uniosły się lekko. — Jeśli masz czas, to byłoby mi miło.
Hotaru wygładziła rękaw roboczego kimona – wbrew pozorom było zaskakująco wygodne, nie krępowało ruchów i bez problemu dało się w nim sprzątać czy wykonywać jakieś proste prace w ogrodzie – a potem obie kobiety ruszyły w dół wyłożonej jasnym kamieniem ścieżki. Zieleń roślin momentalnie pochłonęła obie sylwetki.
— Długo mieszkasz już w Stellaire? — spytała Annikki.
Hotaru skinęła głową. Dobrze mówiła po novendyjsku, ale egzotyczna uroda i charakterystyczny akcent ją zdradzały – było słychać, że nie urodziła się w Auranthii.
— Jeszcze trochę i minie dziesięć lat.
— To długo — odparła. — Jak ci się tutaj żyje?
— Dobrze — Hotaru zwolniła, przystanęła na niewielkim rozwidleniu, wskazała dłonią, a potem obie ruszyły nową ścieżką, tą prowadzącą w stronę mostku. — Miałam dużo szczęścia i spotkałam na swojej drodze wiele dobrych osób. Pomogły mi się tutaj zadomowić i poradzić sobie ze wszystkimi tymi… z różnicami między naszymi krajami.
— I co było najtrudniejsze do pokonania?
Hotaru zamyśliła się, przechyliwszy głowę. Nienawykła do mówienia wiele o sobie, lecz w obecności profesjonalnej dziennikarki jej naturalna małomówność w jakiś czarodziejski sposób ustępowała.
— Na początku była to bariera językowa — powiedziała w końcu, przypominając sobie pierwsze dni w Stellaire. — Uczyłam się novendyjskiego w szkole, jako wybranego języka obcego, ale to była nauka pod kątem poprawnego wypełniania testów, a nie rozmowy z normalnymi osobami. Dlatego całkiem dobrze radziłam sobie, jeśli trzeba było coś przeczytać, ale nie rozumiałam, co ludzie do mnie mówili, nie wspominając już nawet o tym, że przecież musiałam im coś odpowiedzieć. Kiedy ktoś podchodził do mnie na ulicy i o coś pytał, odpowiadałam tylko „Przepraszam, nie mówię po novendyjsku” i liczyłam na to, że pójdzie do kogoś innego.
— Teraz bardzo dobrze radzisz sobie w rozmowie.
Hotaru posłała jej uśmiech.
— Dziękuję. Uczęszczałam na lektoraty organizowane przez ambasadę Senkawy, poza tym nie miałam innego wyboru, musiałam zacząć mówić.
Zza zasłony liści wychynęła niewielka, ozdobna kładka, przerzucona nad mruczącym cicho potokiem.
— Wspominałaś też, że język był najtrudniejszy na początku. To się potem zmieniło?
— Tak, potem… potem to sama intensywność życia tutaj okazała się dla mnie męcząca.
— To znaczy? — Annikki spojrzała na nią, przechyliwszy lekko głowę.
Dotarły do mostku, Hotaru przystanęła na wytartych deskach.
— W mojej rodzinnej miejscowości jest tak, jak tutaj. Cicho, spokojnie, zielono, a wieczorem słychać było jedynie śpiew ptaków i szum drzew. Na wszystko był czas, swoich znajomych mogłam policzyć na palcach jednej ręki i wszyscy oni byli moimi sąsiadami. Tutaj tak nie jest. Miasto jest duże, głośne, nigdy nie śpi, ludzie są też inni – wiecznie gdzieś się spieszą, cały czas coś robią. To było dla mnie bardzo przytłaczające.
— Myślisz, że praca tutaj ci pomogła? — dopytała Anniki, również przystając na mostku.
Potok szumiał cicho, błyszcząca słońcem woda niosła jakiś zbłąkany liść.
— Tak, zdecydowanie. Dzięki niej nie czułam się aż tak bardzo… — Hotaru szukała przez moment słowa. — Wykorzeniona. — Podjęła spacer. — Są osoby, które potrafią żyć na walizkach, być ciągle w ruchu, bez przerwy zmieniać miejsce zamieszkania i zajęcie. Ja tak nie potrafię. Wieczorem chcę wrócić do znanego sobie miejsca, które mogę nazwać domem.
— Ten ogród to twoja jedyna ucieczka przed intensywnością Stellaire?
— Nie — Hotaru pokręciła głową, sama dziwiąc się, jak szybko i naturalnie przyszło jej odpowiedzieć. — Jest jeszcze taniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz