Raoun nie zaliczyłby do swojego typowego dnia bycia trzymanym w dłoni niczym małą butelkę wody przez gigantyczną, niespotykaną istotę z wieloma gałkami ocznymi, która jeszcze zabierze go razem z jakimś różowym okularnikiem od stada goniącej ich policji. Serio, co się stało? Nie wiedział. I szczerze mówiąc, nie chciał już nad tym się zastanawiać. Cała ta akcja to była ekstremalna przejażdżka kolejką górską, a najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że te kilka pętel wystarczyło, by dostrzegł w dwójce losowych, na swoje własne sposoby dziwnych osób kogoś, z kim w sumie chciałby się choć trochę zakolegować. Może chodziło o to, że ostatnio za mało adrenaliny się przeplatało przez jego życie? W zasadzie to „adrenaliny”, bo wciąż nie miał pewności, że mogła ona białookim skoczyć, o ile w ogóle ją mieli... Mniejsza. Pewnie brakowało mu trochę dziwactw w życiu. Yonki i Cheoryeon się nie liczyli, ponieważ oboje technicznie byli na tej samej półce.
Łał, coś dużo użył słów pokrewnych do „dziwne”.
Poprawił swoją pozycję w fotelu, zerknął na leżącą na biurku, niedawno zgarniętą z Zaświatów komórkę. Mógł chociaż zdobyć numery tamtej dwójki. Chwila, co? On? Bóg? Prosić o numery jakichś śmiertelników? Ha, niedoczekanie! Bóg z własnej ochoty nigdy tego nie robił! Niech sami do niego przyjdą i...!
Drzwi prowadzące do jego gabinetu nonszalancko się otworzyły. Transplantolog podniósł wzrok, ujrzał wchodzących...
O wilku mowa.
— Mam rozumieć, że pukanie jest dla słabych? — rzucił beznamiętnie, unosząc jedną brew.
Spotkał ich ponownie szybciej, niż się spodziewał. Jak dobrze, że akurat na ten dzień nie miał zbytnio roboty w szpitalu i planował nawet szybciej z niego wyjść.
— Widziałeś?! — wypalił Dante już w progu.
Stukot grubych obcasów dudnił po całym pomieszczeniu, gdy blondyn zbliżał się do biurka. Jego ruchy, postawa, wyraz twarzy – każda komórka ciała włącznie z całą duszą pokazywały, jak bardzo był zbulwersowany. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony doktora Noira, stanął tuż przed blatem. Dopiero wtedy Raoun dostrzegł pogniecioną kartkę w ręce tamtego. Co mu chciał pokazać? Wezwanie do sądu? Ktoś już ich złapał? Nie potrafił wymyślić innej opcji. Musiało chodzić o karetkową sprawę. Chwila, przecież na tym etapie, gdyby policja rzeczywiście ich znalazła, to nie fatygowałaby się z jakimś pismem, nakazem, czymkolwiek, tylko od razu by ich zakuła w kajdanki.
— Patrz, co nam zrobili! — warknął Dante.
Rozłożył kartkę, nastawił ją tuż przed twarzą boga. Białe źrenice skupiły się na niej.
— COOOO?! — Raoun zerwał się do pionu; uderzony przez nogi fotel odjechał kawałek do tyłu.
Wyrwał papier z ręki mężczyzny, zaczął uważnie się przyglądać, wybałuszając przy tym oczy.
Na kartce widniał puszczony za nimi list gończy. Wielki, soczysty napis: „POSZUKIWANI” na samej górze, na samym dole opis, kim byli owi przestępcy z dodatkowymi detalami odnośnie aparycji, zaś pomiędzy resztą widniały ułożone w równy rząd portrety pamięciowe. I to właśnie one wywołały taką reakcję u Raouna. Przecież jak on wyglądał?! Co oni mu zrobili?! Co to miało być?! Czemu te obrazki były tak beznadziejnej jakości?! Rozumiał, że niekoniecznie udało się glinom uchwycić ich rys, więc musieli jakoś improwizować, ale na pewno mogli to jakoś lepiej zrobić! Już chyba wolałby, żeby Cheoryeon go sprzedał policji. Przynajmniej bóg miałby powód, żeby zaciągnąć gnojka na dach najwyższego wieżowca w Stellaire i go stamtąd zrzucić!
— Jak śmieli! — wycedził przez zęby, białe źrenice groźnie zalśniły.
Jedną dłonią zmiął kartkę, w drugiej zamajaczyła smuga czegoś podłużnego.
Już miał okazję wyłapać w sieci artykuły na temat całego zajścia. Widział nawet nagranie z helikoptera przedstawiające niezbyt wyraźnie (ale jednak) pościg. Pomyślał, że powinien sprawdzić, czy policja miała na nich cokolwiek, więc specjalnie przeszukał Internet i choć trochę głośno było o sprawie, ostatecznie sprawcy pozostawali zagadką. Mimo ilości zaangażowanych w to funkcjonariuszy nie udało się uchwycić dokładnie twarzy przestępców, co utrudniało śledztwo, a w samego Raouna uszczęśliwiało. Wystarczyłoby tylko, że się nie będzie wychylał, aż społeczeństwo zapomni o zajściu, a detektywi zaczną tracić wiarę w złapanie sprawców.
Ha, co za piękne marzenie!
Oczywiście, że jakimś pieprzonym trafem udało im się zrobić portrety pamięciowe! Jakość o kant dupy roztrzaskać, spalić w świętym ogniu, posłać w otchłań bezkresnej nocy, ale niestety najważniejsze cechy wyglądu zostały uwzględnione. Białe źrenice Raouna, wiele oczu Octavii, Dante cały w sumie był podobny do siebie. Jak tak dalej pójdzie, to rzeczywiście zostaną złapani, a wtedy godność boga niesamowicie na tym ucierpi.
— Zarządzam akt zemsty — oznajmiła Octavia.
— Podzielam zdanie — zgodził się z nią Dante, przytakując. — Pożałują chuje dnia, w którym wzięli do ręki markery.
Dusznik już prawie był widoczny w dłoni Boga Spirytyzmu, ale wtem zniknął całkiem. Białooki wyprostował się, wykonał nieco głębszy wdech.
— Również tak uważam — zaczął — lecz nie możemy tak po prostu wparować na komisariat i wysadzić go w powietrze.
— Czemu mielibyśmy wysadzać budynek w powietrze? — Octavia przechyliła głowę lekko na bok. — To ludzie zawinęli, ich powinniśmy wysadzać w powietrze.
Usłyszawszy jej słowa, Raoun ukrył westchnięcie.
Serio, dziewczyna dogadałaby się z Yonkim.
— Ja tam uważam, że powinniśmy po prostu im tradycyjnie, bez większych ceregieli, delikatnie mówiąc wpierdolić. — Blondyn skrzyżował ręce na piersi.
— Albo szpiegować ich — zaczęła Octavia — śledzić każdy ruch, obserwować spod łóżka, jak idą spać, przez szparki w drzwiach łazienkowych, jak myją zęby, przez okna, z szafy, żeby poznać ich rutynę, móc przewidywać każdy ruch, zostawić na poduszkach kartki z ich portretami pamięciowymi. Trzeba zasiać w nich strach, żeby niepokój trwał przy nich zawsze, nawet gdy będą w jakimkolwiek pokoju.
W gabinecie nastała grobowa cisza; mężczyźni spoglądali na dziewczynę, wiele emocji plątało się na twarzach.
Raoun był gotowy załamać ręce. Chciał się mścić na policji, ale na pewno nie w ten sposób.
Będąc szczerym, nie wiedział zbytnio, co dokładniej robić, jak chwycić tę sprawę, od której strony ją ugryźć. Najłatwiej (i też najprzyjemniej, ekhu, ekhu) byłoby po prostu wbić na komisariat, wdać się w walkę z glinami, pokazać im, że nie mieli bladego pojęcia, z kim zadzierali i powinni ich zostawić w spokoju, jeśli chcieli ujrzeć następny wschód słońca. Tak by nawet postąpił czterysta lat temu. Teraz jednak dochodziło do pewnego konfliktu. Nie mógł za bardzo się ujawniać, nie na skalę światową. Nie taki miał plan, żeby stać się zagrożeniem, o którym mówiliby wszyscy w Riftreach. Sama akcja z karetką wprowadziła go w bagno. Musieli tak ogarnąć policję, żeby nadal móc swobodnie przechadzać się ulicami Stellaire.
— Infiltracja! — Dante niespodziewanie pstryknął palcami.
— Inflirtacja? — Octavia uniosła nieco brwi. — Czyli mamy ich rozkochać w sobie, zrobić im nadzieję, że będziemy z nimi na zawsze, a potem, gdy całkiem nam zaufają, kompletnie zrujnować im życie?
Raoun podparł ręką czoło, pokręcił głową, wzdychając ciężko. Gdyby był śmiertelnikiem, to teraz zacząłby się modlić do bogów, żeby mieli ich w opiece, ale on sam był bogiem, więc musiał wziąć sprawy w swoje ręce. I mógł obiecać, że policja im nie zagrozi.
— Właśnie, moje okulary — przypomniał sobie wtem Dante, następnie spojrzał na boga. — Lepiej, żebyś je miał, do tego naprawione.
— Tak, mam — odparł Raoun, prawie przewracając oczami.
Schylił się, sięgnął do szuflady w biurku, z której wyciągnął skromny, różowy pokrowiec. Postawił go na blacie, gestem dłoni pozwolił Dantemu wziąć. Blondyn czym prędzej go pochwycił, bez niepotrzebnego zwlekania otworzył. Od razu złapał między palce swoje okulary.
Szkiełka lśniły na różowo, dokładnie tym samym odcieniem, co poprzednio, ale całe, bez pęknięcia czy chociażby najmniejszej rysy. Dante zmrużył oczy, zaczął je dokładnie studiować wzrokiem. Odłożył pokrowiec, by móc trzymać okulary w obu rękach. Rozłożył zauszniki, przyjrzał się złotym oprawkom. One również wydawały się nowsze, czyściejsze.
— Przyznaj, kupiłeś mi nowe — rzucił, spoglądając krzywo na boga.
— Chyba powinieneś najlepiej rozpoznawać swoje własne bryle — odparł tamten, krzyżując ręce na piersi.
Dante znów zatopił spojrzenie w okularach. Nie dało się zaprzeczyć, że to były dokładnie te same, które dał Raounowi, tyle że wyglądające jak dopiero co zdjęte ze sklepowej półki. Cóż, Bóg Spirytyzmu dopilnował, żeby Yonki porządnie się nimi zajął. Jak już miał naprawiać okulary, to mógł przy okazji trochę je wypolerować. A pokrowiec Raoun to już tak z czystej powinności kupił. W zasadzie to nad tym specjalnie nie myślał, po prostu nie chciał, by czekająca na swego właściciela ozdóbka znowu doznała jakichkolwiek uszkodzeń.
Stali tak w ciszy, blondyn dalej przypatrujący się to szkiełkom, to oprawkom, to zausznikom. Bóg zaczynał się już niecierpliwić, aż nie wytrzymał.
— Ile jeszcze będziesz się tak na nie lampił?
— „Lampił”? — powtórzył za nim Dante ze zdziwieniem. — Kto tak jeszcze mówi, to słowo jest przestarzałe.
Raoun zmrużył oczy, dokładnie w tym momencie po jego umyśle prześlizgnęła się fala kwestii Cheoryeona, w których padało to słowo.
— Co to znaczy „lampić”? — odezwała się wtem Octavia. — Donatan się zmienia w lampę?
Tym razem to ona skupiła na sobie uwagę reszty. Nikt jednak jej nie odpowiedział.
Wreszcie Dante założył okulary. Odwrócił się, zerknął na swoje odbicie w szybie stojącej obok szafki. Poprawił włosy, uśmiechnął się przelotnie sam do siebie.
— Musisz mi dać namiary na tego, kto je naprawił — powiedział.
— Nie wiem, czy jesteś na to gotów — rzucił bez namysłu Raoun.
— Dopóki nie jest od tych skurwysyńskich piesków ani nie drze mordy dwadzieścia cztery na siedem, jestem jak najbardziej gotowy.
Sekunda ciszy.
— Bo nie jest od nich, prawda? — Spojrzał na transplantologa. — Ani się nie drze?
— Nie. — Posłał mu wymowne spojrzenie.
— Możemy w końcu się zająć ustalaniem naszego złowieszczego planu aktu zemsty? — usłyszeli.
Jak jeden mąż odwrócili głowy i popatrzyli na Octavię. Dziewczyna ewidentnie się niecierpliwiła – przynajmniej tak Raoun sądził po wystających spod grzywki oraz na policzkach w sposób przypadkowy gałkach ocznych, które mimo braku brwi trochę niesympatycznie ich lustrowały. Podparła się rękami na biodrach, zamrugała niesynchronicznie wszystkimi oczami, poza tymi... głównymi.
Dante parsknął.
— A co tu jest do planowania? — Wykrzywił usta w tym swoim charakterystycznym półuśmiechu. — Infiltracja. Wbijamy niezauważeni, rozwalamy kurwiów od środka, wychodzimy niezauważeni, napisy końcowe i podziękowania.
— Ja z pewnością podziękuję Pramatce, jeśli to będzie takie proste — wtrącił Raoun.
— Matce swojej będziesz dziękował? — Zmarszczył brwi. — Ile ty masz lat? Cztery?
— Tysiące.
— Co?
— Widziałam w takim jednym filmie — zaczęła Octavia — że jak chce się zrobić invitrację, to trzeba się przebrać za tych, do których idziemy, żeby się nie wyróżniać.
Wszyscy wymienili się spojrzeniami. Nastała cisza, którą ostatecznie przerwał Dante:
— Chuj.
Raoun wolno zamrugał.
— Racja, coś takiego było w filmach — pomyślał na głos, podpierając podbródek dłonią.
— Chujnia — rzucił Dante.
— Co nie? — odparła na słowa boga Octavia. — Słyszałam, że ci, co noszą niebieskie mundury, nie są za mądrzy, więc jeśli się do nich upodobnimy, to nie będą w stanie nas rozpoznać. Plus mają tylko dwoje oczu.
— Chujnica — znów padło od Dantego.
— Dante, co ci się nie podoba? — zwrócił się do niego Raoun.
Bóg uznawał ten pomysł za nie najgorszy. Jeśli Octavia nie będzie pokazywała dodatkowych oczu, Raoun ukryje źrenice lub opęta kogoś, a Dante zdejmie okulary i chociażby zwiąże włosy, to w strojach policjantów nie powinni przyciągać niepotrzebnej uwagi. W ten sposób daliby radę wniknąć na komisariat, gdzie zdobyliby coś na gliny. Albo pobiliby ich, a potem usunęliby dane z bazy. Cokolwiek. W najgorszym wypadku Raoun pozbiera zbiegłe duchy i pomniejsze demony, żeby je wsadzić do ciał gliniarzy, a prawdziwe dusze utnie lub stłumi, lub...
— Przebierać się w te ich cuchnące mundury, których nawet nie da się nazwać ubraniami? Nuh-uh! — Dante pomachał złowrogo palcem wskazującym.
— Yuh-uh! — odpyskował bóg.
— Yuh-uh! — powtórzyła za nim Octavia, papugując gest blondyna.
— Dante, dwa do jednego, postanowione — zarządził Raoun. — Jeśli chcesz zemsty za swoje włosy, które na portrecie potrzebują szamponu w czarnej tubie, to musisz zdzierżyć noszenie munduru.
— Właśnie, Donatello, małe poświęcenie dla wielkiej sprawy. — Pokiwała głową Octavia.
— Słuchaj się jej.
Dante mierzył wzrokiem dwójkę dosyć niepewnie, przełknął ślinę. Przestąpił z nogi na nogę, obcasy prawie rytmicznie zastukały. Zapewne dokładnie studiował w myślach wszystkie „za” i „przeciw”. Wziął głębszy wdech, wyciągnął z kieszeni komórkę. Zerknął na ekran, jednak nie wykonał żadnego ruchu kciukiem, a jedynie wpatrywał się w moment w najprawdopodobniej tapetę blokady.
— Dobra — rzekł w końcu. — Wejdę w ten jebany mundur i zrobię im taki wybieg na tym pierdolonym komisariacie, że jeszcze będą chcieli autografy pod tymi moimi portretami.
— Rób pan, co chcesz. — Raoun wzruszył ramionami. — W ogóle Octavia, skąd ty wzięłaś ten list gończy?
Niech powie, że ukradła z komisariatu, to go coś zaraz trzepnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz