29 maja 2024

Od Bashara do Dantego

Dante trząsł się nad rybkami jak matka nad swymi maleńkimi dziećmi.
— A jak się worek przedziurawi i woda wyleje? — spytał po raz kolejny, wwiercając się wzrokiem w szefa firmy przewozowej.
Stateczny genashi wody przymknął oczy, odetchnął głębiej, przygotowując się do kolejnej tury objaśniania syrenowi, że jego ekipa jest gotowa na każdy kryzys, łącznie z apokalipsą z prawdziwego zdarzenia, i że nic złego nie spotka jego rybek, choćby się paliło i waliło. Towarzyszące mu syrena i senkawańska czarodziejka, obie specjalizujące się w magii wody, stały już na posterunku, zabezpieczając worki akwarystyczne i pudełka z glonojadami.
— Sprawdziliśmy wszystko kilka razy. Pana podopieczni na pewno są bezpieczni.
Dante westchnął, wpatrzył się w pływające spokojnie w workach rybki. Miały znudzone, półprzytomne spojrzenia, prześlizgujące się obojętnie po wszystkim dookoła, gdy środek uspokajający, podany wraz z ostatnim posiłkiem, otulał rybie umysły ciężkim woalem spokoju i niepamięci. Wyławianie z akwarium przyjęły z leniwą obojętnością, zamartwiającego się nimi Dantego chyba nawet nie zauważyły, zaś teraz, gdy samochód do przeprowadzek powoli turlał się ulicami Stellaire, a woda w workach chlupotała lekko, przyjmowały te nieznane sobie fale jako niespodziewaną rozrywkę.
— Daleko jeszcze?
Bashar chwycił dłoń syrena, kciukiem pogładził wierzch.
— Już niedługo, Dante. To już ostatni krok.
Syren spojrzał na niego, lekki uśmiech w końcu wypłynął na wargi.
— Tak, już większość przeszliśmy.
Zaczęli od odłowienia z akwarium wszystkich ozdób i rybich mebli, a także ich ulubionych roślinek, Dante zaś zapewniał swoich podopiecznych, że to tylko na moment i że wszystko jedzie już do ich nowego, pięknego i przestronnego domu.
— Będzie wam się podobało. Bashar kupił wam cały wielki zamek.
Pojechali do kamienicy, Dante poukładał wszystko w nowym akwarium, starannie umiejscowiwszy skrzynki z monetami i wyłowione z dna morza muszle, otaczając je jeszcze błyszczącym, szklanym groszkiem, po drodze gładząc opuszkami omszały kamyk i wychylające się zza niego zielone wstęgi roślin. Filtr już dzielnie radził sobie z wodą, termostat utrzymywał doskonałą temperaturę w każdym miejscu akwarium, wszystko było gotowe na przyjęcie nowych lokatorów.
W końcu samochód zajechał na podwórko, przystanął przed znajomą, obskurną klatką schodową. Bashar wysiadł pierwszy, przytrzymał drzwi wejściowe, przegonił jakiegoś jegomościa ze schodów, następnie zaś skinął ekipie, by przyszła z rybkami. Dante orbitował wokół nich, sypiąc poradami, że tu jest ten ukruszony stopień, a tam trzeba uważać, bo poręcz jest za nisko, zbierając od genashiego, czarodziejki i syreny nieco zmęczone spojrzenia. Weszli do mieszkania, Bashar już wcześniej oczyścił z mebli całą drogę między nowym akwarium i drzwiami, i można było przystąpić do powolnego wpuszczania rybek.
Dante szeptał coś do rybek, nurzając dłoń pod powierzchnią wody, gdy kolejni lokatorzy opuszczali plastikowe worki, by zagłębić się w eksploracji nieznanych, zamkowych komnat, bądź swobodnym spacerze po podwodnym ogrodzie, przyzwyczajając się do większej przestrzeni i odmiennych widoków zza szyby akwarium. W końcu Dante wypuścił też glonojady, te od razu przylgnęły do szkła, szukając zielonych kłębków porastających je glonów i wydawało się, że całej kolorowej zgrai można nasypać już jedzenia.
Syren zajął się swymi podopiecznymi, Bashar zaś zakończył sprawy z ekipą od przeprowadzek, składając zamaszyste podpisy na jakichś kartkach i druczkach, a potem trójka osób zniknęła za drzwiami i mężczyźni zostali sami w mieszkaniu. Bashar patrzył przez chwilę na Dantego, jak stoi przy akwarium, złote loki niemal nurzając w przejrzystej wodzie, gdy syren z uwagą popatrywał w rybie ślepia, starając się dojrzeć w nich choć cień zdenerwowania czy złego nastroju. Lekarz podszedł, otoczył talię ramionami, oparł policzek o szerokie plecy.
— To już ostatni element?
— Umowa wygasa za dwa dni — odparł Dante, a Bashar usłyszał uśmiech w jego głosie. — Najemca musi tylko przyjść i zerknąć, wziąć ode mnie klucze, no i zdecydować, czy zwraca mi depozyt. Ale wiesz co? Mam na niego wyjebane. Niech zabiera ten depozyt i klucze, mogę mu je nawet wysłać pocztą.
Dłoń wysunęła się z akwarium, Dante płynnym ruchem zasunął plastikową osłonę, momentalnie położył ręce na dłoniach Bashara.
— Tu jest mój dom. — Uśmiech się poszerzył. — W końcu go znalazłem.

— Skarbie, poczekaj na mnie w domu, ja naprawdę nie wiem, o której mnie wypuszczą z tego sympozjum.
Dante obdarzył go czułym uśmiechem, stanął nieco bliżej, ułożył dłonie na wąskich biodrach.
— Poczekam pod budynkiem, ile będzie trzeba.
Bashar westchnął, wyciągnął dłoń, pogładził ten pobliźniony policzek, a uśmiech na syrenich ustach tylko się poszerzył, gdy mężczyzna wtulił się mocniej w zadbaną dłoń. Lekarz kontynuował:
— Prognoza pogody źle wygląda, wieczorem będzie zimno i zapowiadają deszcz. Nie chcę, żebyś stał i moknął.
— Bashar — Głos Dantego przeszedł w urocze mruczenie. — Ja się naprawdę nie boję wody, nic mi nie będzie.
— Dante, to może być pół godziny, jak nie lepiej.
— Ale dzięki temu będziemy razem wracać.
— Uparciuch — westchnął Bashar, wspiął się na palce, obdarzył ukochane usta delikatnym pocałunkiem. — Zrobimy jeszcze inaczej – poczekasz na mnie w kawiarni.
— Poczekam na ciebie pod budynkiem, a potem razem pójdziemy do tej kawiarni naprzeciwko — uściślił krawiec, wywołując zrezygnowane parsknięcie śmiechem. — To świetny plan, na pewno będziesz zmęczony, a herbata i coś słodkiego dobrze ci zrobią.
Dante był przeuroczy, gdy się tak droczył i próbował postawić na swoim, ale demon nie zamierzał dać się zwyciężyć i miał już pewien plan.
— Kochanie, wieczorami ta kawiarnia jest mocno oblegana, będzie ciężko znaleźć stolik.
— To go zarezerwujemy.
— Oni nie przyjmują rezerwacji.
Dante prychnął.
— To co to za kawiarnia?
— Ta z najlepszym tiramisu.
Jeszcze chwila zawahania, syren uciekł gdzieś spojrzeniem, w końcu skinął głową i wyglądało to całkiem przekonująco – można by pomyśleć, że w końcu godził się z Basharem. Lecz demon znał go za dobrze, czuł już, że Dante coś wymyślił. Lekarz zmrużył oczy.
— Na wynos też nie sprzedają.
— Kurwa — burknął syren.
Jasne, że spróbowałby upolować dla niego to tiramisu, a potem przyleciałby i stał pod budynkiem w deszczu, to było aż za proste.
— Już nie wymyślaj, Słońce. Zajmij nam dobry stolik, zamów sobie herbatę…
— Poczekam z tym aż przyjdziesz.
— …i poczytaj coś, żebyś się nie nudził.
Dante westchnął, Bashar pokręcił głową, objął go ciasno, wsparł głowę na szerokiej piersi.
— Będzie mi lepiej na duszy, jeśli będę wiedział, że siedzisz w cieple i nie pada ci na głowę.
Poczuł, jak Dante wtula usta w jego włosy, jak mruczy cicho, otaczając go szerokimi ramionami, łagodnym ruchem gładzi plecy.
— Pan doktor tak nalega, że nie zostaje mi nic innego, jak zastosować się do zaleceń.
Bashar poruszył się lekko w syrenich ramionach, ścisnął materiał koszuli.
— Grzeczny chłopiec.
Kawiarnia co prawda nie przyjmowała rezerwacji, ale Bashar znał tam jednego kelnera, swego byłego pacjenta. Mężczyzna miał trudny przypadek nowotworu, inni specjaliści rozkładali ręce, doktor Karim zaś przepisał mu pewną bardzo dziwną terapię, po której wadliwe komórki zniknęły, jakby nigdy ich nie było. Pacjent nie posiadał się ze szczęścia, doktorowi podziękował chyba ze sto razy i do tej pory dzwonił z życzeniami na święta. Poproszenie go o drobną przysługę nie powinno być problemem, szczególnie, jeśli Bashar potrzebował drobiazgów – żeby pewien stolik przy oknie, tym wychodzącym na budynek, w którym odbywało się to doroczne sympozjum lekarskie, był szczęśliwym trafem wolny, gdy do kawiarni wejdzie pewien charakterystyczny klient. I żeby klient ów dostał herbatę, za którą Bashar zaoferował się zapłacić z góry, kelner zaś twardo odmówił, hardo zapewniając, że to żaden problem. W kwestii herbaty, co nieco zostało Basharowi zaproponowane, ten jednak został przy konkretnym wyborze, prosząc o czarną z miodem, pomarańczą i cytryną.

Wrócił do domu bardziej zmęczony, niż przewidywał – nie pierwszy raz wydarzenia w szpitalu okazały się bardziej absorbujące i wymagające, niż powinny być, nie pierwszy raz Bashar czuł, że po wszystkich tych przebojach najchętniej po prostu położyłby się spać. Lecz potrzeba snu szybko przeszła, gdy tylko lekarz przekroczył próg mieszkania, od razu powitany przez pogodny głos i czułość.
— Panie doktorze, w końcu jesteś — Dante wyszczerzył zęby, zgarnął z dłoni torbę. — Jak było… — przyjrzał się uważniej Basharowi, urwał — …ciężko było, prawda? — Westchnął. — Ordynator coś nawywijał? Baba z HRów? Czy pacjenci odwalali szajs?
— Pacjenci — odparł Bashar, pozwalając zdjąć z siebie płaszcz.
Więcej pytań na razie nie padło – z ordynatora i administracji można było się śmiać albo na nich denerwować, ale z pacjentami czasem nie było tak łatwo. Problemy mogły zarówno oznaczać to, że ktoś używał przepisanego inhalatora tak, jak perfum albo skarżył się na to, że pan doktor wymaga wyników badania krwi, zamiast prześwietlić pacjenta wzrokiem i postawić trafną diagnozę, jak i to, że pacjent wymknął się z rąk lekarza, odszedł tam, skąd nie było już powrotu.
Zapach konwalii na moment przykrył aromat krewetek i ryżu, lecz zaraz zniknął, gdy tylko Bashar usiadł przy zastawionym stole, uśmiechnął się lekko, widząc, jak Dante krząta się przy jedzeniu, stawia przed nim talerz.
— Nie wyszło takie dobre, jak twoje, ale przynajmniej lepsze, niż tamten makaron, który rozgotowałem w zeszłym tygodniu — powiedział, odstawiając pusty garnek gdzieś na kuchnię i też siadając przy stole.
— Makaron mi bardzo smakował, a te krewetki wyglądają wyśmienicie — Bashar obdarzył go uśmiechem. — Jesteś dla siebie zbyt surowy.
Rozmowa popłynęła jeszcze chwilę o jedzeniu, Bashar skosztował potrawy, pochwalił ponownie, podpytał o to, co tam ostatnio w zakładzie. Dante miał na podorędziu zabawną historię, przedstawił ją, okrasiwszy słowa barwną gestykulacją i tonem pełnym emfazy, sprawiając, że Bashar parsknął śmiechem nad krewetkami, a ziarenka ryżu osypały się z drżącego widelca. Mięśnie rozluźniły się, gdy ciepło domowej atmosfery przeganiało z ciała zmęczenie i sprawiało, że wszelkie problemy, które lekarz napotkał w szpitalu, wydawały się odleglejsze, a przez to łatwiejsze do tego, by się nimi podzielić.
— Miałem dzisiaj do przeprowadzenia biopsję wątroby — zaczął Bashar. — To nie jest nic trudnego, pacjent był spokojny, nawet trochę żartował. Grace mi asystowała, nie było żadnego problemu. Przygotowaliśmy pacjenta, wenflon i znieczulenie, a potem sama biopsja – to trwa tylko parę sekund, nie boli, a potem trzeba po prostu leżeć przez te dwie-trzy godziny. Monitorujemy wtedy pacjenta, czy jednak nie pojawią się jakieś powikłania, ale to rzadko się zdarza, najczęściej pacjent jest tylko trochę obolały w miejscu biopsji i właściwie tyle.
— I tym razem były powikłania?
— Nie z samym pacjentem — Bashar westchnął, zmarszczył brwi. — Do gabinetu wparowało nam skądś dziecko, nawet tego nie zauważyliśmy, ani ja, ani Grace. I to dziecko odezwało się akurat, gdy miałem igłę w pacjencie.
— Ja pierdolę — wypalił Dante.
— Na szczęście ręka mi nie drgnęła, pacjent też się nie poruszył, ale to się mogło bardzo źle skończyć.
Dante pokręcił głową z niedowierzaniem.
— I kto tam wpuścił tego dzieciaka? Drzwi nie były zamknięte?
— Dzieciak sam się wpuścił – byliśmy na górze, w zamkniętym skrzydle, gdzie pacjentów przewozi się na bardziej inwazyjne badania albo zabiegi, a potem odwozi na sale, i nikt nieuprawniony nie ma prawa się tam kręcić. Zabiegowy oczywiście nie był zamknięty, paliła się tylko czerwona lampka, żeby nie wchodzić i nic więcej.
— I nikt go nie złapał?
— Chłopak krył się jak ten senkawański shinobi — powiedział Bashar. — Wiem, widziałem potem nagrania z monitoringu.
— Zdolny dzieciak, szkoda tylko, że używa swoich talentów w taki sposób.
— Cóż, mieliśmy okazję poznać jego mamę i już wiem, że są mu one niezbędne na co dzień.
Dante uniósł brew.
— O, proszę, udało się znaleźć mistrzynię opieki nad dzieckiem? Pocisnąłeś jej?
— Na więcej, niż jednym froncie — odparł Bashar. — Oszczędzę ci może dokładnego przebiegu całego wydarzenia, bo zanim w ogóle złapaliśmy dzieciaka, zanim znaleźliśmy jego matkę, i zanim przestała krzyczeć na tyle, żeby dało się z nią normalnie porozmawiać, to trochę minęło.
— Wasi ochroniarze powinni być wyposażeni w paralizatory na takie przypadki.
Bashar parsknął śmiechem, kontynuował.
— W każdym razie – okazało się, że dzieciak zapuścił się w głąb szpitala, bo jego marzeniem jest zostanie pielęgniarzem, i chciał po prostu zobaczyć, jak pracują jego ulubieni bohaterowie.
— Urocze, szkoda tylko, że musiał ci wparować do zabiegowego.
— To na szczęście skończyło się bez większych komplikacji. Problem był tylko taki, że jego matka pała zapiekłą nienawiścią do całej służby zdrowia i nie omieszkała dziś wyrazić tego w dosadnych słowach.
— Skoro tak nienawidzi służby zdrowia, to co robiła w szpitalu?
Bashar wzruszył ramionami.
— To, co robią wszyscy jej podobni. Jak trwoga, to do doktora.
— Ale mówiłeś, że jej pocisnąłeś.
— Tak. W pewnym momencie zaczęła lamentować, że ze wszystkich demonów służby zdrowia, jej pociecha wybrała sobie tego najsłabszego, i że skoro już musi żerować na ludzkim nieszczęściu, to mógłby chociaż być lekarzem.
— Lekarz to chyba jeden z tych zawodów, które cieszą wszystkich rodziców.
— Powiedzmy, że jest pożądany, ale nie trzeba o nim opowiadać, jednocześnie w niewybrednych słowach wyrażając się o pozostałym personelu. — Bashar zmarszczył gniewnie brwi. — Nikt nie będzie obrażał przy mnie pielęgniarek, i pozwoliłem sobie przekazać swoje stanowisko tamtej pani. Następnie zaś dyskusja potoczyła się dalej, odniosłem się do jej sposobu wychowywania dziecka, a potem ochroniarz musiał ją obezwładniać, bo doszłoby do rękoczynów.
Widelec dźwięknął o talerz, Dante niemal wstał od stołu.
— Bashar! Jakaś pierdolnięta baba rzuciła się na ciebie z rękami?!
— Nie, spokojnie. Przecież mówię, że ochroniarz się nią zajął — odparł niewzruszony.
— Ja ją, kurwa, znajdę…
— Nie znajdziesz, bo nikogo nie będziesz szukał. Dante, posłuchaj mnie, nic złego się nie stało i to tamta kobieta opuszczała pole bitwy pokonana. — Bashar westchnął, w jego oczach zabłysł smutek. — Szkoda mi tylko tamtego dzieciaka. Powiedział Grace, że jest „najbardziej super pielęgniarką ever”, bardzo się ucieszyła.
— No to go chyba w szpitalu podmienili, bo niemożliwe, żeby taka harpia go urodziła.
— Niby mówi się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, ale w tym przypadku spadło i poturlało się bardzo daleko. Dzieciak po prostu postanowił podążyć za marzeniami – że nie było to odpowiedzialne, to trudno, nie można tego wymagać od dziecka… Ale jak wyrwała mu tamten kitel, to po prostu nie mogłem się powstrzymać.
— Moment, jaki kitel?
Bashar zajął się ostatnimi ziarenkami ryżu, odłożył sztućce.
— Podczas swojej przygody w szpitalu, dzieciak zawinął jakiś kitel z pralni, chciał go przeszmuglować do domu i prawie się rozpłakał, jak Grace zobaczyła, że ma coś wepchnięte pod koszulkę. Obiecał, że odda i już nie będzie kradł, więc Grace będąc „najbardziej super pielęgniarką ever” pozwoliła mu go zatrzymać. Matka była innego zdania, odebranie kitla przebiegło ze sporą dozą krzyku i szarpania, więc cóż… Może mogłem rozmawiać z matką w nieco spokojniejszy sposób, ale na tym etapie nawet boskiego posłańca by szlag trafił. — Bashar splótł dłonie. — Czuję się rozgrzeszony.
— Ja pierdolę, powinni ją pozbawić praw do opieki nad tym dzieckiem.
— To nie takie proste — odparł Bashar, a następnie przedstawił w krótkich słowach kroki potrzebne do przeprowadzenia takiej operacji. — Tak przynajmniej mi mówili na infolinii tego Centrum, do którego wysłałem nagrania z monitoringu.
Dante popatrzył na niego z niezrozumieniem.
— Jakie Centrum i jakie nagrania?
— Chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim siedziałbym z założonymi rękami. — Bashar uśmiechnął się szerzej. — Jest materiał dowodowy, na którym kobieta zachowuje się agresywnie, a w tym Centrum pracuje taka moja była pacjentka, więc mam pewność, że sprawa nie utonie. Nie sądzę, by to wszystko sprowadziło się do bardziej drastycznych kroków, niemniej jednak myślę, że matka będzie się miała na baczności. Skoro inni patrzą, trzeba zachowywać się przyzwoicie.
Dante parsknął śmiechem, pokiwał głową.
— Tak coś czułem…
— Cóż, żebyś widział minę dzieciaka, gdy matka wyrwała mu ten kitel.
— Wyobrażam sobie.
Bashar popatrzył uważniej na Dantego. W spojrzeniu czaił się ten rodzaj współczucia, który wypływał z przejścia przez podobne wydarzenia. Lekarz był świadom, że sytuacja rodzinna Dantego nie jest idealna i stanowi dla mężczyzny trudny temat, więc nie naciskał, po prostu czekając na moment, gdy Dante postanowi się przed nim otworzyć.
— Ale nie ma tego złego. Grace obiecała, że jak tylko zostanie pielęgniarzem, to będzie miał mnóstwo kitli, i to jeszcze takich kolorowych.
— Pocieszyło go to?
Głos podszyty był powątpiewaniem.
— Średnio.
— Nic dziwnego.
— Niewiele więcej dało się zrobić.
— Mhm…
Dante obserwował jeszcze przez chwilę pojedynczą krewetkę pozostałą na talerzu, nim w końcu zgarnął ją na widelec, skończył posiłek. Zapadła cisza, Bashar niezobowiązująco sięgnął przez stół, pogłaskał wyrobione kostki.
— O czym myślisz?
Nie uzyskał odpowiedzi od razu. Dante westchnął, po chwili przesunął dłoń, otworzył ją tak, by spleść palce z Basharem. Przez pewien czas milczał, pozwalając, by dłonie ogrzały się, a przytulny spokój ich mieszkania i ciepło wspólnego posiłku stopniowo koiły napięcie gdzieś w środku.
— O matce. I o mnie — powiedział w końcu, podnosząc wzrok. — Nigdy nie byłem grzecznym dzieckiem, zawsze sprawiałem problemy, a moja matka… Cóż, nie radziła sobie z tym. Wydawało jej się, że jak postawi mi twarde zakazy i przymusi, żebym robił tak, jak sobie założyła, to będzie dobrze i wyjdę na ludzi.
Twarde zakazy i przymus były bodaj ostatnimi metodami wychowawczymi, które zadziałałyby na Dantego – nie trzeba było znać go zbyt długo, by wiedzieć, że zakazywanie czegoś odnosiło w jego przypadku skutek odwrotny do zamierzonego, gdy do głosu dochodziła ta niepokorna natura i skłonność do przeciwstawiania się każdemu autorytetowi.
— Jak jeździliśmy na wakacje, do Solmarii, to jeszcze to wszystko jakoś działało. Ale w domu? Ja miałem swoje pomysły, ona nie akceptowała żadnych, tak po prostu, nawet nie chciała ze mną rozmawiać. A potem były krzyki. Tylko wiesz, ja nie kładłem uszu po sobie, jak ten dzieciak, więc od razu był rozpierdol.
Bashar wstał w milczeniu, nie puścił dłoni Dantego, a jego zaskoczone spojrzenie uspokoił ciepłym uśmiechem. Okrążył stół, pociągnął syrena za sobą, zaraz usiedli razem na kanapie, a skroń Dantego instynktownie oparła się gdzieś na barku Bashara, poddała smukłym dłoniom gładzącym delikatnie złote włosy.
— Nie rozmawialiśmy i nie wyjaśnialiśmy sobie rzeczy — podjął Dante, przymykając oczy. — Pamiętam, jak zacząłem dorastać i zacząłem potrzebować krwi. Na początku nie wiedziałem nawet, co się dzieje i dlaczego jestem cały czas głodny, ale nic nie jest w stanie tego głodu zaspokoić. Aż w końcu ją ugryzłem. — Dante westchnął. — To był przypadek, nie chciałem jej przecież nic zrobić. I ona mnie wtedy odepchnęła.
Bashar otoczył go mocniej ramieniem, przyciągnął bliżej, nim wtulił usta w miękkie włosy.
— Nigdy potem do tego nie wróciła, nie rozmawialiśmy o tym. Jakby to się nigdy nie wydarzyło, albo jakby to był tylko mój problem.
— Zostawiła cię z tym zupełnie samego?
Poczuł, jak Dante kiwa głową.
— Po pewnym czasie już wolałem, żeby zostawiła mnie samego, niż miałaby się znów do czegoś przyczepić. — Zamilkł, cisza się przedłużyła. — Tak, jak to było z tą maszyną do szycia.
— Z maszyną do szycia? — Bashar uniósł brew.
— Jak z tym dzieciakiem i kitlem. — Dante mocniej ścisnął lekarską dłoń. — Szyłem trochę, ale na dłuższą metę nie da się wszystkiego uszyć w ręku, więc pomyślałem, żeby sprawić sobie maszynę do szycia. Odkładałem na nią pieniądze, a potem udało mi się zdobyć taki archaiczny model, z drugiej ręki – to był prosty sprzęt, ale szył dobrze, dla mnie był idealny. — Syren uśmiechnął się smutno do wspomnień. — Byłem taki szczęśliwy, nawet pomalowałem pokrętła różowym lakierem, podpisałem z tyłu takim zawiniętym „D”, bo to przecież była moja cudowna maszyna do szycia. I wiesz, co się z nią stało?
— Powiedz mi.
— Wyrzuciła mi ją. — Głos Dantego załamał się lekko. — Nic nie powiedziała, pewnego dnia po prostu otworzyłem szafę, tam, gdzie chowałem przed nią maszynę, i nie ma. Wzięła i wyniosła na śmietnik, żebym się nie zajmował głupotami.
Bashar nawet się nie poruszył, pozwolił Dantemu ścisnąć swoją dłoń tak mocno, jak syren tego potrzebował.
— Potem latałem po śmietnikach jak debil, że może jeszcze tam będzie, ale jasne, że nie – musieli już wynieść i przepadła. Moja pierwsza maszyna do szycia. — Parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. — W porównaniu do tej, którą mam w zakładzie, albo w domu, to bardziej dziecięca zabawka, ale kurwa… Mogę mieć mnóstwo maszyn, i to jeszcze takich kolorowych, ale tamta była moja
Miarowy, jednostajny ruch, gdy dłoń gładziła miękkie włosy, sprowadzał spokój na burzące się w sercu emocje, wygładzał turbulentne wspomnienia.
— Nie chcę wyrażać się negatywnie o twojej rodzinie, Dante, ale to było po prostu podłe.
— Wiem — odparł. — Bashar, ze mną nie było lekko. Ja jej niczego nie ułatwiałem i nie liczę już, ile razy wzywali ją do szkoły, bo jej syn jest trudnym dzieckiem…
Bashar pokręcił głową.
— Dante, rzeczą dzieci jest broić i zachowywać się jak dzieci, a rzeczą rodziców, żeby te dzieci dbać. Nie twoją decyzją było, by pojawić się na tym świecie, a w relacji dziecko-rodzic to rodzic jest osobą dorosłą i bierze na siebie całą odpowiedzialność. Możesz oczywiście wskazywać przyczyny, dla których twoja matka nie dawała ci takiej opieki i oparcia, jakich potrzebowałeś, ale nie bierz na siebie żadnej winy.
— To nie takie proste, kiedy po prostu widziałem, że lepiej by jej było beze mnie.
— Mi zdecydowanie nie byłoby lepiej bez ciebie. I sądzę, że bez problemu znajdę sporo osób, które podzielają moje zdanie.
Dante uśmiechnął się lekko, tym razem jednak uśmiech sięgał oczu. Dłonie syrena rozluźniły się, opuszki lekko pogłaskały wierzch dłoni Bashara.
— Bashar?
— Hm?
Dante wtulił się mocniej w zagłębienie jego szyi.
— Dziękuję.
— Poznawanie twojego serca jest rzeczą, która nigdy mi się nie znudzi — odparł demon, też się uśmiechając, a po chwili podjął. — Dante? Mam pytanie.
— Możesz pytać, o co tylko chcesz.
— Opowiedziałbyś mi więcej o tej maszynie do szycia?

Antykwariusz potrafił zdobyć dla Bashara przeróżne książki uznawane za nieosiągalne, wiedząc, że pan doktor jest skłonny zapłacić więcej za konkretne wydanie albo mało popularny tytuł. Mężczyzna miał swoje kontakty tu i tam, potrafił wytropić dany egzemplarz, i był wytrawnym łowcą, gdy przychodziło do wyprzedaży czy oczyszczania cudzych strychów z rupieci. Jakie perły dało się tam znaleźć! Zapomniane, zakurzone, przez właścicieli sprzedawane za bezcen, na rynku znawców potrafiły osiągać obłąkane ceny. Znawców antykwariusz dobrze znał – gdy wchodzili do jego przybytku, większość poznawał już po kroku.
Tamten dzień płynął mu leniwie – ciepło, zapach kwiatów i bezchmurne niebo nie tworzyły mieszanki dobrej na buszowanie wśród starych książek, więc do środka przywiało może ze dwie osoby, a to i tak chyba tylko po to, by zabić nieco czasu w miejscu, gdzie kelner nie poganiałby, by zamówić sobie kawę, nie siedzieć przy pustym stoliku.
Dźwięk znajomych kroków wyrwał antykwariusza z lektury. Mężczyzna podniósł wzrok, pozdrowił uśmiechem klienta.
— Pan doktor! Witam, witam. — Wstał, odłożył książkę. — W czym mogę dzisiaj pomóc?
— Mam pewną nietypową sprawę — zaczął Bashar, przywitawszy się z antykwariuszem.
— Choćby nie wiem, jak nietypowa sprawa to była, na pewno uda mi się znaleźć odpowiednią książkę.
Lekarz skinął głową, uśmiech przybrał jakieś inne zabarwienie.
— Tym razem nie chodzi mi o książkę.

Poszukiwania zajęły więcej czasu, niż Bashar przypuszczał i gdy na linii zapadała dłuższa cisza, demon tracił nadzieję, że jego plan się powiedzie. Jego zaprzyjaźniony antykwariusz zajmował się co prawda wyczarowywaniem zaginionych książek z powietrza, ale wśród swej szerokiej sieci znajomych miał też takich, którzy potrafili namierzyć inne przedmioty. Tych, którzy przeczesywali śmietniki w poszukiwaniu czegoś, co dało się odświeżyć i sprzedać ponownie, nie brakowało, a ich przedsiębiorcze dłonie potrafiły uratować od zagłady prawdziwe rarytasy – na takie rzeczy polowali zarówno lekko zakręceni kolekcjonerzy, jak i ci, których nie było stać na podążanie z duchem czasu. Telewizor jak betonowy kloc, ale nadal łapał sygnał od sąsiada, talia kart Mokeponów, wyrzucona przez mamę, gdy dziecko dorosło i wyprowadziło się już z domu, popsuty mikser, w którym trzeba było wymienić jedną przepaloną cewkę, śmierdzący kotem i naftaliną fotel, który po porządnym czyszczeniu idealnie pasował do stylowego salonu… Lista praktycznie się nie kończyła, Bashar zaś liczył na uśmiech losu i to, że pewien charakterystyczny przedmiot z pomalowanymi na różowo pokrętłami nie skończył w żadnej zgniatarce.
Znalazła się. W domu jakiejś starowinki, regularnie przechadzającej się po mieście w poszukiwaniu darmowych perełek, następnie w pocie czoła znoszącej na wpół działające sprzęty do coraz bardziej zagraconego mieszkanka i twardo stawiającej się rodzinie, że może część tych sprzętów wyrzucić, bo na pewno się już do niczego nie przydadzą. I znalazła się w ostatniej chwili, bo gdy starowinki zabrakło na tym świecie i nie było nikogo, kto broniłby sięgających sufitu zbiorów, maszyna najpewniej na zawsze zatonęłaby w zawirowaniach dziejów. Tak się jednak nie stało i oto przyszedł dzień, gdy Bashar odbierał niezbyt duże, lecz zaskakująco ciężkie pudło z zakładu naprawczego, gdzie jeden z jego byłych pacjentów starannie zadbał o to, by mimo wieku i trudnego żywota, maszyna działała bez zarzutu.
— A pan doktor pewien, że tych pokręteł nie czyścić? — dopytał jeszcze. — I tej litery nie zmazywać?
— Nie, na pewno nie. Proszę jedno i drugie koniecznie zostawić, to ważne.
— No, jak tam sobie pan doktor chce — odparł mężczyzna, wzruszywszy ramionami, ale jak doktor poprosił, tak zrobił.
Dante wrócił tamtego dnia do domu, ledwie zdążył powitać swojego lekarza, gdy wzrok padł na ładnie zapakowany prezent czekający na niego na stole.
— Bashar, naprawdę… — Uśmiechnął się miękko, lekki rumieniec pojawił się na policzkach. — Co to za okazja?
— Czy ja naprawdę potrzebuję okazji, żeby coś ci dać? — spytał Bashar, biorąc Dantego za rękę, prowadząc w stronę stołu i prezentu. — Szczególnie, gdy to coś, co i tak należało do ciebie.
— Jak to – do mnie?
Syren popatrzył na niego z niezrozumieniem, Bashar uśmiechnął się szerzej, położył jego dłonie na zdobiącej pudełko kokardce.
— Otwórz, to się dowiesz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz