23 maja 2024

Od Cheoryeona – Pierze. Pierze wszędzie.

Szefowa zajmowała miejsce przy swoim biurku, wpatrzona w monitor komputera. Coś klikała, coś przeglądała, nie ukazując przy tym jakiegoś szczególnego entuzjazmu. Gdy drzwi sali się otworzyły, podniosła wzrok, żeby ujrzeć wchodzącego Eddie'ego. Wampir przywitał się z nią krótko, udał się do odpowiedniego krzesła. Szefowa natomiast powróciła do swoich obowiązków.
Zerknęła przelotnie na godzinę. Jeszcze trochę czasu zostało do oficjalnego rozpoczęcia zmiany, więc nie przejmowała się brakiem dwójki z czwórki jej podwładnych. I nie interesowałaby się tym ani trochę, gdyby w pomieszczeniu nie rozległa się znajoma wszystkim tu pracującym melodia. Kobieta spojrzała na swoją komórkę. Ktoś do niej dzwonił. Po zapisanym numerze od razu wiedziała, kto, dlatego czym prędzej pochwyciła urządzenie.
— Tak, Benny? — zapytała. — Co się dzieje?
— Szefowo... — ze słuchawki dobiegł słaby głos.
— Benny, coś marnie brzmisz. Co się stało?
Cheoryeon siedział na swoim łóżku, opierając na podłodze stopy ubrane w skarpetki w gołębie. Przygryzał dolną wargę, aż poczuł kawałek naskórka, który zaczął odstawać. Wziął nieco głębszy wdech, zakaszlał.
— Dzwonię, ponieważ — zaczął cicho — nie czuję się najlepiej.
— Jesteś chory? — z drugiej strony bardzo dobrze było słychać zmartwiony ton szefowej.
— Wczoraj byłem w górach... — Znów zakaszlał, ale szybko przerwał, gdy zdał sobie sprawę, że mógł mało wiarygodnie brzmieć. — Chyba mnie przewiało.
— Ach, Benny, musisz na siebie uważać!
— Wiem... Przepraszam — udał ton zbitego psa.
— Nie przepraszaj. Zostań w domu i się wykuruj. Ile wolnego potrzebujesz?
Ostatecznie padło to pytanie.
Cheoryeon znów przygryzł dolną wargę. Poruszył się, spojrzał na wyrastające z jego pleców, upierzone na złoto skrzydła.
— Cóż... — zaczął.
— Wiesz, co, dam tydzień, a przez następny będziesz mógł pracować zdalnie, co ty na to? — wyprzedziła go szefowa.
— Może być... — Ponownie sfałszował kaszel.
— Dobrze, a teraz wracaj do łóżka i wypoczywaj. Szybkiego powrotu do zdrowia!
— Dziękuję...
Rozłączył się, kilka sekund siedział w ciszy. Wtem cisnął komórką w stojące naprzeciwko łóżko siostry, sam zaś zaczął podskakiwać na materacu, solidnie przy tym testując nie takie nowe sprężyny. Kopnął nogami powietrze, sprzedał nicości słabej jakości, marny sierpowy, warcząc przy tym z irytacji, gniewu, złości...
— AAA! — jęknął głośno, gdy przypadkiem uderzył skrzydłem o wiszącą nad nim półkę.
Runął całkiem na łóżko, zwiną się w kulkę, zaczął masować bolący fragment kończyny; gdy jednak zdał sobie sprawę z tego, co robi, odepchnął od siebie skrzydło niczym jakiś obcy byt. Usiadł prosto, kilka sekund trwał tak w absolutnym bezruchu, aż wreszcie schował twarz w dłoniach.
To był koszmar.
Poprzedniego dnia doznał szoku, z jakim nie miał nigdy styczności w żadnym z żyć, które pamiętał. Raoun z Yonkim brutalnie go ciągnęli po górze, w pewnym momencie nawet nieśli po tym, jak próbował uciec, a gdy zaprowadzili go do celu, jakim było jakieś dupne urwisko, to go z niego zepchnęli! Nie, Raoun nim rzucił jak piłką do baseballu! Myślał, że umrze, był przez sekundę tego pewien!
Ha, ale okazało się to być testem! Zadaniem z celem w postaci udowodnienia Cheoryeonowi, że tak, do kwy nędzy, był tym pieprzonym Złotoskrzydłym, bo miał skrzydła! Miał je! Nawet teraz! TERAZ!
Nie wiedział, co dokładnie się wydarzyło, ponieważ po tym całym niesamowitym spadaniu od natłoku emocji stracił przytomność. Potem to przeszło w sen spowodowany wycieńczeniem, przez co obudził się dopiero rano następnego dnia. W pierwszej kolejności ujrzał notkę od Suyeon, że bogowie przynieśli go całego do domu z małym post scriptum: „Ogarnij skrzydła”. A on spojrzał za siebie i w akcie szoku przypadkowo strącił z szafki nocnej kubek z wodą, który mu zostawiła siostra. Dobrze, że to nie był ten po ojcu, zwłaszcza że ten po matce już rozbił...
Właśnie.
Skrzydła.
Wyprostował się nieco, zmierzył wzrokiem lśniące, jak gdyby warte były miliony, pióra, wziął głęboki wdech. Okej, obudził się ze skrzydłami. Obudził się ze skrzydłami, bo zemdlał ze skrzydłami. Zemdlał ze skrzydłami, bo jakimś trafem skrzydła rozwinął, gdy spadał z góry. To chyba nie oznaczało, że zostaną one z nim na zawsze, prawda? Yonki przecież mógł swoje chować w dowolnej chwili i skoro Yonki został stworzony przez Złotoskrzydłego, a Złotoskrzydłym był również Cheoryeon, to on też powinien mieć taką opcję.
Dobra, jak to zawsze szło w filmach?
Skupił się, zamknął oczy. Wyobraził sobie, że jego skrzydła po prostu znikają, a on z powrotem ma gładkie plecy, bez żadnych wyrostków, narośli czy innych jajek-niespodzianek. W filmach to zawsze działało, praktycznie ze wszystkim. Moc wyobraźni, co nie?
Nie.
Mimo upływu minut nadal czuł skrzydła. Bardzo wyraźnie. Spróbował zrobić sobie nadzieję poprzez pomyślenie, że to tylko takie widmo, takie swego rodzaju „czucie fantomowe”, coś takiego, ale gdy spojrzał za siebie, oczy znów natrafiły na pióra.
A może jednak razem z czuciem fantomowym miał też „wzrok fantomowy”? Widział skrzydła, ale w rzeczywistości ich nie było.
Powoli sięgnął ręką, opuszki palców natrafiły na przyjemne w dotyku lotki.
A może poza czuciem fantomowym i wzrokiem fantomowym miał również...
Uch...
Dobra, może inną drogą? Może powinien wrócić wspomnieniami do momentu, w którym po raz pierwszy je rozwinął i odtworzyć towarzyszące mu wtedy odczucia? To mogło w sumie zadziałać. Przynajmniej powinien być dobrej nadziei.
Co on wtedy czuł? Hm, czuł przerażenie, strach. W pewnym momencie pogodził się ze śmiercią, ale szybko zmienił zdanie, bo przecież nie mógł zostawić rodziny. Właśnie, rodzina! Może jak pomyśli o niej, to coś to da?
Nie da.
Skrzydła wciąż mu towarzyszyły. Widział je, czuł je, nawet słyszał, jak pióra szurały o pościel, gdy mimowolnie wykonywał nimi drobne ruchy. Cheoryeon nie rozumiał, co się z nim działo. Nigdy wcześniej nie miał takiego problemu (ha, dobre). Nie wiedział, co robić.
Wstał, podszedł do łóżka siostry, by zabrać z niego komórkę. Usiadł z powrotem, bez namysłu poprawił skrzydła, możliwie jak najwygodniej opierając ich dolną część o materac. Włączył kamerę, obrócił ją, żeby widzieć swoją twarz. Otworzył nieco szerzej oczy.
Złotych tęczówek nie było.
Jednak białe źrenice już tak.
Czyli co, czyli już się zmieniał? Już tak zostanie? Koniec bycia jasnowidzem Cheoryeonem Moonem? Teraz musiał się przestawić na Złotoskrzydłego Cruinneirima? Przecież nawet nie pamiętał nic z tamtego życia! Nic a nic! Walić jakieś losowe obrazy i rzeczy związane z wiedzą, nie znał typa! Kto to, do cholery, był?! Czemu jego imię tak trudno się pisało?! I jak wielkim musiał być lamusem, że umarł?! Złotoskrzydli nie powinni być nieśmiertelni?! JAKIEŚ OSZUSTWO, PRZECIEŻ NIE KLIKNĄŁ ŻADNEGO „GRATULACJE, UŻYTKOWNIKU”!
Ponownie rzucił telefonem w drugie łóżko, a następnie jęknął głośno i przeciągle, ciągnąc rękami za włosy. Zburzywszy szyk i tak nieogarniętej jeszcze fryzury, westchnął ciężko.
Musiał coś z tym zrobić, serio. Nie wyobrażał sobie zmieniania swojej tożsamości ani tym bardziej tłumaczenia się wszystkim swoim znajomym, dlaczego on nagle ma skrzydła i białe źrenice. Zostałby obsypany bilionem pytań, których nawet nie chciał się domyślać. W ogóle co on powie? „Hej, fakt, zmieniłem się trochę, bo okazało się, że tak naprawdę jestem Złotoskrzydłym, czyli tak jakby bogiem! Też o tym nie wiedziałem, co za niespodzianka AHAHAHAHAHAHAHA!”
Nie no, nie musiał im tego mówić. Nie musiał nawet określać siebie bogiem. Ups, miał skrzydła, tak się zdarzyło, po prostu... po prostu nikt nigdy wcześniej go o to nie pytał, a teraz się ujawnił, gdyż... iż... albowiem... ponieważ...
— AAAAAAAAAAAAAAAA!
Przechylił się w bok, runął na łóżko, ale podniósł się, gdy tak naprawdę wylądował na lewym skrzydle i poczuł pewien dyskomfort.
Nie, serio, co robić?
Cholerni bogowie, zgotowali mu taki los...!
Chwila.
Wstał, jeszcze raz podniósł z łóżka Suyeon swoją komórkę. Po odblokowaniu ekranu wszedł na kontakty, wyszukał numer do Raouna.
— Jak tam nowa boskość, świecimy już na złoto? — rzucił Bóg Spirytyzmu po odebraniu.
Jasnowidz widział oczami wyobraźni ten irytujący uśmiech.
— Masz. Mnie. NAPRAWIĆ! — Pióra zadrżały.
— No właśnie cię naprawiam, jeśli nie zdążyłeś zauważyć! Spójrz za siebie, to zobaczysz rezultaty.
— Ja tak nie mogę iść do pracy?!
— Czemu?
— Co inni powiedzą?!
— „Łał, Cheoryeon, nareszcie coś w tobie jest”?
— JA NIE CHCĘ NIEPOTRZEBNEJ UWAGI!
Czemu Raoun musiał z nim sobie pogrywać?! To była poważna sytuacja!
Boski pierwiastek, BOSKI PIERWIASTEK! Zachciało mu się srajskiego srajwiastka, a teraz musi przez to cierpieć! I gdzie ta Wszechwiedza, HALO?! On powinien bez problemu operować swoimi skrzydłami, a nawet nie potrafił ich schować, nie wspominając o właściwym używaniu!
— Słuchaj — zaczął z dziwną powagą — jak ci się udało tak wspaniale wyciągnąć ze mnie ten boski pierwiastek, to powinieneś też umieć pokazać mi, jak go przynajmniej tymczasowo schować! Co, czy nie masz psychy?
Cisza.
— Mam rozumieć, że mi grozisz? — odezwał się Raoun.
— Mam iść do Pramatki?
Znów cisza. Cheoryeon postanowił wykorzystać tę okazję:
— Myślisz, że nie dam rady? — ciągnął dalej. — Zapomniałeś, że jestem jasnowidzem? Do tego tym waszym Złotoskrzydłym Wszechwiedzy? Co to dla mnie za problem, żeby dowiedzieć się, którędy do tej twojej Ma'ehr Saephii? Akurat wziąłem tydzień wolnego, to powinienem się wyrobić z szybką wizytą! Zobaczymy, kto wtedy będzie się śmiał! Ha. Ha. HA!
Trafił w dziesiątkę, ponieważ po drugiej stronie słuchawki przez dobrą chwilę nic nie słyszał. Raoun musiał uwierzyć, że różnooki naprawdę był w stanie rzucić wszystko i wyjechać w Biesz... to znaczy, do Pramatki. Bo był w stanie! Jak już dał się zaciągnąć w góry, z których został zrzucony, to teraz był gotowy na wszystko! Choćby miał iść pieszo cały dzień, nocować jeszcze w dziczy, to dojdzie do tej cholernej Bramy Światów i dostanie się do Ma'ehr Saephii!
Raoun w końcu zebrał myśli, bowiem zrezygnowanym tonem powiedział:
— Cheoryeon, nawet jakbym chciał, to teraz i tak nie mogę do ciebie jechać. Mam zaraz operację.
— A ile ona będzie trwała? — spytał o wiele spokojniej niż dotychczas Cheoryeon.
— Nie wiem, pewnie tak z dwanaście godzin.
— ILE?!
No i spokój prysł.
Dwanaście godzin?! Cały dzień ma czekać?! On nie ma tyle czasu...! W sumie wziął tydzień wolnego, ALE TO NADAL NIE OZNACZAŁO, ŻE MÓGŁ SOBIE CAŁY TEN TYDZIEŃ CZEKAĆ!
— I tak masz cały tydzień, jak sam powiedziałeś — brutalnie go dźgnął Raoun. — Ale jeśli nie chcesz poświęcić ze swojego liczącego nieskończoność życia te kilkanaście godzin, to mogę kazać Yonkiemu przyjść do ciebie. On pewnie będzie miał jakiś pomysł.
Słysząc to konkretne imię, Cheoryeon gwałtownie się wyprostował.
— Yonki?
Zwilżył językiem usta. Yonki...
— Już do niego piszę... — zaczął Bóg Spirytyzmu.
— CZEKAJ!
— Co? — jęknął podirytowanym tonem.
Sprzeciw. Cheoryeon nie był pewien, czy aby na pewno chciał, żeby całym problemem zajął się Yonki. W końcu to był Bóg Chaosu – totalnie, ani trochę nie dało się w pełni przewidzieć jego ruchów. Choćby jasnowidz zerknął do przyszłości, szanse na spełnienie się wizji były zadziwiająco niewielkie. Yonki mógł wymyślić cokolwiek, wpaść na taki pomysł, którego nawet pozostałości po Wszechwiedzy Cruinneirima by tego nie ogarnęły. Cheory nie chciał ryzykować. Jeszcze moc chaosu coś w nim pozmienia i tylko więcej problemów z tego wykiełkuje!
Przygryzł koniuszek paznokcia na kciuku, skrzydła minimalnie się poruszyły.
— Sam do niego zadzwonię — postanowił.
— A masz ty w ogóle jego numer? — głos Raouna zdradzał sceptycyzm.
— Mogę sprawdzić w przyszłości!
Z drugiej strony rozległo się westchnięcie.
— Dobra, muszę iść. Nie wiem, powodzenia, cokolwiek.
I się rozłączył.
Jasnowidz siedział na łóżku, wpatrując się w ekran smartfona. Wyświetlił klawiaturę numeryczną, palcami wodził nad cyframi. Tak jak powiedział, mógł bez problemu użyć swojej mocy, żeby zdobyć numer do Yonkiego. Tylko moment. Trochę skupienia.
Warknął głośno, po raz już chyba trzeci cisnął telefonem w znajdujące się po przeciwnej stronie łóżko siostry.
Ostatecznie grzecznie poczekał, aż Raoun skończy operację... czyli tak gdzieś do wieczora. Już się robiło ciemno, gdy ponownie skontaktował się z bogiem i wyprosił, by razem z Yonkim przyszli mu pomóc. Czuł się z tym potwornie, ale nie miał w tej sytuacji nikogo innego.
— O, to jest bardzo proste! — oznajmił Bóg Chaosu, gdy wszyscy usiedli na swoich stałych miejscach w Pokoju Jasnowidza.
Aha, czyli wystarczyło, że Cheory drynknie do Yonkiego, a cała sprawa magicznie się rozwiąże? A on się cykał? Mógł to o wiele szybciej załatwić?
— Wystarczy je uciąć! — powiedział Yonki z szerokim uśmiechem.
W jego dłoni pojawił się jednoręczny, kolorowy miecz o nierównej klindze. Wstał, już zamierzał ominąć stół, ale wtedy Cheoryeon zerwał się jak poparzony na równe nogi, rękami wymachując w panice, żeby tamtego powstrzymać. Zaczął krzyczeć, gdy nagle po pomieszczeniu rozległ się nieprzyjemny dźwięk rozbicia.
Wszyscy obrócili głowy, spojrzeli na leżącą na ziemi ozdobną wazę, a raczej jej roztrzaskane szczątki. Jasnowidz przyjrzał się kawałkom, złożył nieświadomie rozłożone nieco skrzydła, by możliwie jak najbardziej przylegały do ciała.
Jedna z rzeczy po starej wróżce mniej.
Wziął głęboki wdech, spróbował się uspokoić.
— Nie będziemy nic ucinać — powiedział.
— Ale sam mówiłeś, że ci przeszkadzają. — Yonki przechylił głowę lekko na bok, poprawił miecz w dłoni.
— To prawda, ALE! — podniósł głos, gdy ostrze złowieszczo nad nim zabłysło. — Nie zgadzam się na żadne ucinanie!
— Cheoryeon, to ty chcesz mieć te skrzydła czy nie? — jęknął Raoun, przewracając oczami.
Różnooki popatrzył na niego, przygryzł dolną wargę.
Skrzydła mu cholernie przeszkadzały. Mieszkanie mieli małe, więc przez cały dzień ciągle nimi o coś zahaczał. Strącił tyle rzeczy, z czego kilka takich, których zdecydowanie nie powinien, poszedł kubek, flakon z kwiatkami, wiele innych dupereli, nawet prawie się pożegnał z monitorem komputera. A o tym, ile razy przywalił w ściany, drzwi, półki, meble, to już nie trzeba było wspominać. Nic tylko chodził i sprzątał, po południu Suyeon za nim biegała i wszystko ogarniała. To była istna katorga.
Bóg Spirytyzmu przyglądał się dwójce mniejszych białookich, aż wreszcie westchnął ciężko. Pokręcił głową, podparł na sekundę ręką czoło.
— Ech, dobra, ja mam rozwiązanie.
Kilka minut później Cheoryeon stał przy stoliku, dokładnie badając wzrokiem swoje upierzone kończyny. Teraz były one znacznie mniejsze, rozpiętością niewiele krótsze od rąk. Ostrożnie nimi machnął, trochę dziwnie się poczuł, ale o nic nie zahaczył. Dziękować bog... NIE, NIE DZIĘKOWAĆ!
— Dalej uważam, że powinniście mnie po prostu nauczyć je chować — mruknął, wciąż obserwując nieludzkie kończyny.
— Jak? — Raoun rozłożył ręce. — Próbowaliśmy, Yonki pokazywał ci kilkukrotnie, jak to się robi.
— Najwyraźniej nie jesteście dobrymi nauczycielami.
— To kwestia wyczucia tego — wtrącił spokojnie Bóg Chaosu — więc wina po twojej stronie. — Wzruszył ramionami.
— MOJEJ?!
— Słuchaj. — Pałeczkę znów przejął najwyższy z trójki. — Jak Yonki powiedział, to kwestia wyczucia. Musisz sam to opanować. To, że ci teraz siłą schowamy skrzydła, nie rozwiąże problemu. Lepiej ciesz się, że przynajmniej nie będą tak bardzo przeszkadzać w tym ciasnym mieszkaniu — Skrzyżował ręce na piersi.
— Mhm! — Mały bóg przytaknął żywiołowo. — Potem sprawię, że będziesz mógł sam zmienić ich wielkość, ale wpierw — wykonał dramatyczną pauzę — musisz nauczyć się je swobodnie chować i rozwijać.
W odpowiedzi jasnowidz wyraźnie się skrzywił. Im więcej powtarzali, że musiał sam to opanować, tym bardziej go te słowa irytowały. A jeszcze bardziej wkurzało go to, że bogowie mieli rację. Jeśli się nie nauczy, to przypadkiem wypuści te skrzydła w najgorszej możliwej okazji. Pominąć już kwestię ubrań.
Właśnie.
— Dobra, ale Raoun, masz mi kupić parę T-shirtów i jakąś bluzę z dziurami na skrzydła. — Machnął niezgrabnie ręką.
— Ja? — zdziwił się tamten.
— Ty.
Chłopak popatrzył na niego, zmrużył mocno oczy. Bóg Spirytyzmu zrobił dokładnie to samo, chwilę tak na siebie patrzyli w ciszy.
Tak, Raoun ostatecznie kupił mu te ciuchy.



Słońce już dawno zaczęło walczyć z zasłaniającymi okno roletami, gdy Cheoryeon się obudził. Wygrzebał się spod kołdry, powoli usiadł na łóżku. Z cichym jękiem się przeciągnął: wyprostował nogi, wyprostował ręce, wyprostował też parę pomniejszonych skrzydeł na jego plecach. Sięgnął po spoczywającą na szafce nocnej komórkę, sprawdził godzinę. Było jeszcze wcześnie, a on nie musiał iść do pracy, ale nie mógł dłużej spać. Zerknął na wciąż wędrującą po krainie snów Suyeon, która akurat korzystała, że tego dnia nie miała zajęć. Zazdrościł jej odrobinę. On od kilku dni coś mniej spał, nie siedem, a zaledwie pięć godzin. Pewnie przez ostatnie zdarzenia. Chociaż z drugiej strony nie czuł tak bardzo zmęczenia. Cóż, na razie nie zastanawiał się nad tym zbytnio.
Wstał, udał się do łazienki. Założył materiałową opaskę, by zagarnąć grzywkę do tyłu, a następnie umył twarz. Wytarł skórę w ręcznik, rozczesał grzebieniem włosy, popatrzył na swoje odbicie. Mimowolnie wzrokiem uciekł na złote pióra.
Minęło sześć dni.
Sześć pierdzielonych dni.
A on dalej nie nauczył się chować skrzydeł.
To był jakiś zwalony koszmar. On miał następnego dnia być w pracy (zdalnej, ale z kamerką), a skrzydła jak były, tak pozostały. Jedynie jego źrenice na powrót stały się normalne, choć Suyeon zdążyła zauważyć, że przy używaniu mocy dość często pojawiały się białe kropki. Wcześniej czegoś takiego nie miał. Wcześniej w ogóle życie było prostsze. Po prostu żył sobie jako jasnowidz, który pamiętał swoje poprzednie wcielenia. Teraz miał świadomość, że w rzeczywistości był jakąś legendarną, przedwieczną istotą, która z nieznanych przyczyn zginęła, tracąc praktycznie wszystkie swoje wspomnienia. I musiał dźwigać na plecach niepodważalny dowód, jakim były złote skrzydła.
Przynajmniej w ciągu tych sześciu dni zdołał się trochę oswoić z nowymi kończynami. Już tak bardzo, em, nie czuł ich obecności, w kwestii kontaktu fizycznego stały się czymś bardziej naturalnym, bliższym ręki. Ogarnął nawet siedzenie na krześle i kanapie oraz leżenie w łóżku. Jak się je dobrze ustawi, to nawet nie przeszkadzały! Raz tylko jakoś tak dziwnie spał i obudził się ze zdrętwiałym skrzydłem. To było naprawdę nieprzyjemne uczucie. Przez moment myślał, że je stracił!
Nadal jednak ich nie schował.
Codziennie poświęcał absurdalnie sporą ilość czasu na medytację. Siadał na ziemi, potem na kanapie, gdy go tyłek zaczynał boleć, zamierał w bezruchu i z pełnym skupieniem próbował ukryć skrzydła. Niestety, jak się można domyślić, każda próba kończyła się niepowodzeniem. Nic się nie działo, nic a nic. W pewnym momencie zaczął balansować na krawędzi szaleństwa.
Wrócił do sypialni, wyciągnął z szafy czyste ubrania. Wpierw zajął się przebraniem spodni, potem koszulek – czyli najgorszym. Mimo upływu sześciu dni wciąż nie opanował zakładania ich ze skrzydłami. To było tak niewygodne, zawsze się z tym męczył. Dwudziesty drugi wiek, a nie wymyślono jakiegoś lepszego sposobu! A może wymyślono, tylko Raoun pożałował mu pieniędzy!
Trochę się siłował z piżamową koszulą – na szczęście była rozpinana, więc to mu trochę ułatwiło zadanie. Gorzej było z drugą częścią.
— Mogłybyście mi przynajmniej teraz nie przeszkadzać? — rzucił do swoich skrzydeł, wzdychając.
Rozłożył na kolanach T-shirt, potarł palcem oko, wygrzebując przy tym z niego śpiocha. Wziął głęboki wdech, tradycyjnie najpierw wsunął ręce do rękawów. Przecisnął przez główny otwór głowę, pociągnął za dół materiału.
Hm, dzisiaj wyjątkowo poszło łatwo.
Poczuł na sobie spojrzenie, zerknął na Suyeon, która już nie spała. Dziewczyna wciąż leżała w łóżku, przyglądając się bratu jeszcze odrobinę zaspanym, ale skupionym wzrokiem. Między rodzeństwem trwała cisza.
— Schowałeś je — oznajmiła czarodziejka.
— Co? — spytał jasnowidz.
Spojrzał za siebie.
— AAAAAAAAAAAAA SCHOWAŁEM! — Zerwał się na równe nogi. — SUYEON, SCHOWAŁEM!
Schował je, schował! Schował skrzydła! Jak?! Gdzie?! Kiedy?! On tylko bluzkę ubierał?! Najwyraźniej w końcu ciało go posłuchało!
Zaczął skakać z radości po pokoju; na moment zatrzymał się przy łóżku siostry, by również ją do tego zachęcić, ale dziewczyna jeszcze nie przebudziła się w pełni, więc ją zostawił w spokoju. Wykonał obrót, machnął rękami, jak gdyby trzymał w nich niewidzialną gitarę, szarpnął za wyimaginowane struny.
I wtedy coś poczuł na plecach.
Zastygł w absolutnym bezruchu. Wreszcie powoli odwrócił głowę.
— ACH, NOOOOOOOO!
Z głośnym jękiem osunął się na swoje łóżko.
Skrzydła wróciły.
Czemu to było takie trudne? Dlaczego nie przychodziło mu to naturalnie? Przecież był Złotoskrzydłym, do jasnej-ciasnej, więc powinien bez najmniejszego problemu chować i ujawniać skrzydła! Nie tak to miało wyglądać! Nie tak miało działać bycie legendarnym bytem!
Leżał nieruchomo na łóżku, dopóki nie postanowił złapać za komórkę. Wszedł na Teatalka, kliknął profil Yonkiego.

Naucz mnie chować skrzydła :'(((((

Musisz sam to opanować!

Ale teraz mi się udało, tylko znowu wyskoczyły........

Są duże?

Dalej małe

To dobry znak!

To znaczy że jest postę

P

Podniósł się szybko do pionu, wciąż zapatrzony w ekran komórki.
Postęp?
Był postęp?
— SUYEON, JEST POSTĘP!
BYŁ POSTĘP! Jak tak dalej pójdzie, to chwila, moment i ładnie wszystko opanuje! O tak, będzie Cheoryeon ze skrzydłami, Cheoryeon ze skrzydłami! W zasadzie to już był, ale nie panował jeszcze nad nimi, to znaczy, BYŁ POSTĘP! Zaczynał panować! Nie wiedział, jak, nie miał pojęcia, ile mu to całkiem zajmie, ale BYŁ. POS. TĘP.
— Musisz tak krzyczeć z samego rana? — jęknęła siostra, wciąż leżąc pod kołdrą, przytulona do pluszowej gąski.
— Ale jest postęp! — Znów wstał. — Yonki napisał! Czyli że mogę to opanować!
— Najwyższy czas.
Rodzeństwo wymieniło się spojrzeniami.
— Mogę prosić trochę entuzjazmu?
— Łaaaaaa, robisz postępy! — zawołała cicho, trochę bez emocji, klaszcząc w dłonie, które wysunęła spod kołdry.
— Dobra, dzięki. — Machnął niezgrabnie ręką, a razem z nią skrzydłami.
Jeszcze trochę, jeszcze odrobinę! Jak udało mu się tak naturalnie na moment schować skrzydła, to teraz z pewnością będzie z górki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz