Już po przekroczeniu progu baru Cheoryeon w głębi odczuwał narastającą niepewność. Nigdy nie chodził do barów z dość wiadomych przyczyn: nie było go na to stać oraz miał za słabą głowę. Wystarczyło jedno piwo, by jego umysł zaczął świrować. Nie panował wtedy nad swoimi słowami, też nikomu o tym nie mówił, ale również moc jasnowidzenia dostawała jakichś usterek... przy czym nie pomagał fakt, że kilka dni temu wpadł pod auto oraz miał ten dziwny sen. To naprawdę był kiepski moment na wciśnięcie w siebie procentów, on to bardzo dobrze wiedział.
Z drugiej strony jednak ego nie pozwalało mu zgrywać abstynenta przy tym nadmuchanym syrenie. Choćby powiedział prawdę, tamten zakuty łeb wyśmiałby go, stwierdzając, że taaaaaa, gówno, nie wypadek, pewnie zmyślał, co za frajer. A Cheoryeon nie chciał dać za wygraną. Dante kolejne bzdety pisałby w Internecie, które tym razem już bezpośrednio mogłyby zaszkodzić jasnowidzowi, a tego nie można było dopuścić!
Zajęli dwa miejsca przy barze, Dante zamówił im po piwie (choć nie określił, że za oba potem zapłaci). Barman popatrzył sceptycznie na Cheoryeona, poprosił o dowód, lecz gdy zobaczył odpowiedni kawałek plastiku, już spokojniej przygotował dwa kufle. Zamierzał nalewać, ale wtem chłopak powstrzymał go.
— Ja... — zaczął trochę niepewnie — ma pan zero procent?
Usłyszawszy te słowa, barman cicho westchnął, ale ostatecznie przytaknął.
W tym czasie Dante obrócił głowę, zmierzył różnookiego z góry na dół.
— Zerówka? — Na jego twarzy zatańczył złośliwy pół-uśmieszek.
Cheoryeon się wahał, ale ostatecznie wyjawił prawdę:
— Nie powinienem po wypadku.
Zmienił zdanie. Zdrowie ponad godność – tak mówiła Suyeon.
— Wypadku?
Blondyn przyjrzał mu się, na dłużej utknął wzrokiem przy czole, zapewne mimo trochę biednego w kwestii jasności oświetlenia dostrzegając wyglądający zza grzywki opatrunek. Chwilę mu się przypatrywał, ewidentnie nad czymś rozmyślając. Może spyta, o jaki dokładnie wypadek chodziło? Oczywiście, dostanie odpowiedź, więc pewnie wtedy mina mu zrzednie i przestanie tak drażnić chłopaka. Ha, może jeszcze okaże skruchę...?
— Nie przewidziałeś go?
SKRUCHĘ, DANTE, SKRUCHĘ MIAŁEŚ OKAZAĆ, NIE SYPAĆ SÓL NA RANY!
— Jasne, że przewidziałem! — odparł Cheoryeon, prychając. — Ale gdy wizja dobiegła końca, to już było po wszystkim!
— To nie mogłeś przewidzieć tego wcześniej?
— AA...!
Zamilkł, ponieważ nie potrafił ukryć, że dostał idealnie w czuły punkt.
Pieprzony wypadek. Nadal go niesamowicie bolało, że nie udało mu się go zapobiec. Przecież był jasnowidzem! Powinien zobaczyć na tyle wcześnie, że dałby radę się uchronić! Czy los sobie z nim właśnie pogrywał?
Spuścił wzrok (tym samym unikając widoku triumfalnego uśmieszku na twarzy syrena), utknął nim w blacie baru.
Gdy tak nad tym wszystkim myślał, to miał szczerą ochotę się napić. Mocne rzeczy wydarzyły się w ostatnim czasie, które testowały jego poziom poczytalności. Pomijając Dantego, który skutecznie rujnował mu wieczór, zażenowanie spowodowane samym wypadkiem, a także zagubienie wymykające się ze wspomnień nieszczęsnego, enigmatycznego snu nie dawały mu spokoju i jakby tego było mało, wyczuwał wiszącą gdzieś nad nim zapowiedź następnych wydarzeń, które miały mu pokazać, że to wcześniejsze było zaledwie początkiem. Jako jasnowidz szczególnie mu to dokuczało, lecz przez wypadek wciąż się bał zaglądać zbyt daleko w przyszłość. Suyeon powiedziała, że powinien odpoczywać.
No nic, tym razem wyjątkowo wypije bezalkoholowe. Musiał sobie inaczej radzić z niepotrzebnymi myślami.
Sięgnął po kufel, przysunął do siebie. Nie patrzył na to, który pochwycił, po prostu złapał w rękę którykolwiek.
Dante jednak już zwrócił uwagę.
— Ej, Cheems, to moje... — zaczął.
Nie dokończył, ponieważ różnooki na jedno machnięcie opróżnił naczynie niemal do dna.
Cheory odstawił kufel, wytarł kciukiem pianę z ust.
Nigdy wcześniej nie pił bezalkoholowego, ale kurde, smakowało praktycznie tak samo. Nawet uczucie procentów było. Pewnie magii użyli dla efektu.
Zajrzał do kufla, zaczął przyglądać się napojowi, doszukując się w nim śladów magii. Zamrugał, potarł palcem jedno oko.
— Cheems? — usłyszał.
Odwrócił głowę, spojrzał na Dantego. Mężczyzna przyglądał mu się dokładnie; choć oczy zakrywały różowe szkiełka, na twarzy dało się dostrzec coś będącego śladem minimalnego zakłopotania.
— Co? — warknął chłopak. — O co ci chodzi?! Łazisz za mną jak jakiś stalker, a potem robisz problem, bo z jakichś przyczyn nie podoba ci się, że Cherry Moon to ja!
— Problem? — zdziwił się tamten. — Problemem jest to, że jesteś tak wkurwiająco irytujący!
— Ale po cholerę za mną tyle lazłeś! Wypatrzyłeś mnie na ulicy i uznałeś, że w twoim dniu brakuje tormentowania niewinnego chłopaka?!
— „Niewinnego”? Młody, jesteś wszystko poza niewinnym! Jestem pewien, że w tym swoim biznesiku-dupiku oszukujesz biednych ludzi!
— OSZUKUJĘ?!
Zamierzał coś jeszcze dodać, ale z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Tak w sumie to trochę oszukiwał innych. Jeśli ktoś przychodził z jakimiś gównianymi sprawami albo prosił, żeby Wielki Jasnowidz Moon przewidział cokolwiek, to wtedy Cheoryeon podawał wyssaną z palca wizję, żeby namówić klienta na kupno sztucznego talizmanu ochronnego. To już na spokojnie można było nazwać oszukiwaniem.
Ale dlaczego o tym w ogóle myślał? Przecież nie wyrządzał nikomu w ten sposób krzywdy, też musiał jakoś zarabiać! Dante jako krawiec i partner lekarza pewnie nie narzekał na brak pieniędzy, to nawet nie wiedział, co to znaczyło żyć w biedzie! Uczepił się biednego dzieciaka, który po prostu pewnego dnia sobie grał na ulicy!
Co w sumie podkusiło syrena, że zaczął go śledzić?
Otworzył szeroko oczy.
— Czej, już wiem, o co chodzi! — zawołał.
Blondyn popatrzył na niego sceptycznie. Chciał coś powiedzieć, ale chłopak go wyprzedził, mówiąc:
— Spodobała ci się moja muzyka i chciałeś dowiedzieć się, kto tak ładnie śpiewa i gra, mam rację?
Uśmiechnął się triumfalnie, mimowolnie pociągnął nosem.
Dante tym razem nie zapodał swojego charakterystycznego pół-uśmiechu.
— Chyba śnisz! — Pogroził mu palcem.
— CHYBA TY! — Wykonał ten sam gest. — Na pewno ci się spodobała, inaczej totalnie byś olał!
— Po prostu widząc Cherry Moona, przypomniałem sobie o pewnym wkurwiającym smrodzie, więc chciałem się upewnić!
— Mhm, ta, jasne!
Sięgnął po kufel, wypił resztkę. Nie zwrócił uwagi na Dantego, który na moment wyciągnął rękę, jak gdyby chciał go przed tym powstrzymać. Odstawił puste już naczynie, odetchnął.
— Ha, czyli jednak masz odrobinę gustu! — Zaśmiał się. — Jakaś nadzieja jest! Może jeszcze docenisz twórczość BenJohna!
Muzyka wciąż dudniła, w uszach doświadczonego grajka pozbawiona smaku, ale z pewnych przyczyn przyćmione nieco zmysły i wrażliwość na sztukę u Cheoryeona przestały na nią narzekać. Ziewnął, odrobinę się skrzywił. Nie czuł się najlepiej. Wzrok miał niewyraźny, poziom głośności przestał mu przeszkadzać, a umysł wyginał się w nienaturalny sposób przy każdej myśli. Na pewno dostał piwo bezalkoholowe? Może barman się pomylił? Oby nie, bo nie powinien pić. Albo oby tak, to wtedy pozwie go i jakąś kasę dostanie.
Dante westchnął ciężko, pochwycił w swoją wielką dłoń drugi kufel. Zbliżył krawędź naczynia do ust, gdy nagle zastygł w bezruchu, zdając sobie z czegoś sprawę. Spomiędzy warg wydobyło się ponowne westchnięcie, niechętnie odstawił kufel.
— Co ty masz z tym BenJohnem? — zapytał.
— A co, nie mogę siebie lubić? — odparł mu Cheoryeon bez namysłu.
Oparł skrzyżowane przedramiona na blacie, odchrząknął. Cicho zamlaskał, czując znajomą, ale podejrzaną gorycz na języku.
Usłyszawszy jego słowa, Dante nie zdołał się powstrzymać przed głośnym parsknięciem.
— Siebie? Aż tak wielkim psychofanem jesteś, że próbujesz się z nim utożsamić?
— Co ty pieprzysz?! Przecież to ja! — Wskazał siebie obiema rękami. — Ja jestem Benjamin Johnson, czyli BenJohn!
Półprzytomnym ruchem sięgnął do kieszeni kurtki, dopiero za trzecim razem trafiając do środka. Kilka sekund grzebał, po czym wyciągnął wcześniej schowany tam dowód osobisty. Pomachał nim przed Dantem, następnie chwycił w obie dłonie i zaczął czytać spisane na nim dane. Wtem zmrużył oczy.
— Co to za pismo? — burknął do siebie. — Nie tak się pisze litery... W ogóle czemu mam takie oczy, co się z nimi stało?
Czemu jedno było brązowe, a drugie szare? I co się stało ze źrenicami?
Chwila, co?
Zamrugał parę razy, gdy nagle niemocno uderzył się w policzek. Czy on serio był pijany? Ale jak do tego doszło? Przecież zamówił bezalkoholowe! Zamówił, prawda? Na początku miało być zwykłe piwo, ale w ostatniej sekundzie zmienił zdanie! Prawda?
Zagarnął ręką do tyłu grzywkę, odkrywając w pełni czoło. Na wierzch wyskoczyły brwi, nagle nadały mu powagi... która jednak nieco znikała pod ujawniającym się lekkim rumieńcem na policzkach. W momencie, w którym puścił kosmyki, wróciły one na swoje miejsce.
— DANTE! — Uderzył pięścią w blat, aż kufle zadrżały.
— CZEGO?! — fuknął niemal tym samym tonem tamten.
— UPIŁEŚ MNIE!
— Nie upiłem?! — Uniósł wysoko brwi. — Sam wziąłeś zły kufel!
— Sranie w banie! — Czknął. — Koniec tego!
Wyprostował się, schował z powrotem dowód osobisty, a zaczął rękami macać swoje kieszenie w poszukiwaniu komórki. Wreszcie wyciągnął urządzenie, odblokował ekran, żeby dobrać się do kontaktów. Palcem zaczął przesuwać dość krótką listę numerów.
— Dzwonię do Raouna i mówię, że mnie upiłeś.
Nie pozwoli, by temu syrenowi się upiekło za taką zbrodnię! JAK ŚMIAŁ! Cheoryeon powinien przewidzieć, że typ dokona zamachu na niego! Od początku coś knuł, tyle do gadania! Niech no tylko Raoun się o tym dowie, to pokaże blondaskowi, gdzie raki zimują! To znaczy, gdzie ryby zimują, o! Gdzie obślizgłe, cuchnące ryby zimują!
Ciekawe, jakiej perfumy używał Dante...
Pewnie drogiej...
Cheory też sobie machnie drogą z wypłaty doktora. Ostatnio taką wiśniową widział w Bossmanie.
Słysząc imię Boga Spirytyzmu, Dante wyprostował się nieco, uniósł przy tym brew.
— Raouna?
Przez alkohol Cheoryeon nie potrafił stwierdzić, czy syren zastanawiał się, o kim była mowa, czy może jednak skądś kojarzył Raouna.
— Tak! — Kliknął palcem w numer. — On ci... On ci zaraz... — Zamrugał parę razy. — Zaraz pokaże...
Opuszek wisiał nad słuchawką symbolizującą wykonanie połączenia, jednakże koniec końców jej nie nacisnął. Jasnowidz oparł łokieć o drewno baru, dłonią zaś podparł głowę, zanurzając palce we włosach. Świat przed nim wirował, rozmazywał się, a muzyka jakoś tak przycichła. Nie kontaktował w pełni z otoczeniem – tyle wiedział, ale nie potrafił z tym walczyć. Jeden głęboki wdech, drugi...
— Zobaczysz... — wydusił z siebie. — Zoba...
I wtedy głowa runęła na blat, wszystko spowiła ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz