09 maja 2024

Od Raouna do Bashara

— Och, to jakaś tragedia!
Raoun złapał się za głowę, zachwiał się, aż potrzebował usiąść na krześle w pustej sali konferencyjnej. Potarł palcami kąciki oczu, przejechał paznokciami po powiekach, by nadać im zaczerwienionego odcienia; niestety zapomniał, że u białookich to tak nie działało, a dźgać się dla lepszego efektu nie będzie.
Bashar siedział tuż obok, coś klikał myszką w podłączonym do rzutnika laptopie. Choć na ścianie widniał projekt prezentacji z rzekomymi notatkami do następnego filmiku, sam ekran pokazywał szachownicę na popularnej stronie internetowej. Demon przesunął jednego ze swoich czarnych gońców, potem poklikał w puste miejsca, jak gdyby coś innego robił.
Przed dwójką lekarzy stała kobieta z działu HR. Wpatrywała się w nich ze zmieszaną miną, okazjonalnie zaglądając do swojego tabletu. Stuknęła palcem, a raczej wystającym poza opuszek tipsem, wzięła nieco głębszy wdech.
— Tak coś czułam, że ten filmik się nie uda — rzekła bardziej do siebie, aniżeli do doktorów.
— Ale jak to?! — zawołał Raoun, unosząc wysoko brwi. — Przecież tak solidnie się przygotowaliśmy, dbając o każdy, nawet najmniejszy szczegół! Dopilnowaliśmy, by wszystkie elementy zostały przedstawione w najwyższej jakości i omówione z najdrobniejszymi, a istotnymi detalami!
— Ale powiadomienie od AllTube'a co innego mówi.
Kobieta obróciła tablet ekranem do panów, pokazała im widoczne zawiadomienie od zarządzających platformą, że ze względu na liczbę zgłoszeń i po przestudiowaniu zawartości filmików kanał, na którym doktorzy promowali swoje twarze, znaczy się, swoją wiedzę, musi zostać usunięty.
— Proszę spojrzeć na komentarze — powiedział do doktora Noira doktor Karim.
Raoun nachylił się w stronę laptopa. Oczywiście, zamiast komentarzy, ujrzał rozgrywaną partyjkę w szachy. Przyjrzał się pionkom, po czym wyciągnął z kieszeni kitla swojego smartfona. Zakrywając zgrabnie widniejące na obudowie logo przedstawiające znicz, spojrzał na taką samą szachownicę w ekranie i wykonał ruch białą wieżą.
— Nie mam pojęcia, co się stało — powiedział w końcu bóg, bardzo wiarygodnie udając zaszokowanie.
A tak naprawdę miał pojęcie.
Tak coś czuł, że dobrze będzie stworzyć kilka dodatkowych kont, żeby z każdego zgłosić kanał. Ponadto poprosił swoich dobrych znajomych, żeby również mu pomogli. Aczkolwiek ostatecznie okazało się, że i bez tego osiągnęliby sukces – niektórzy szczerze uważali, że dwóch przystojnych doktorów niestety od napływu sławy szybko się stoczyło na dno. Ach, ci lekarze musieli zgłupieć, pokazując takie rzeczy! Nic dziwnego, że przed operacjami pacjent był usypiany, żeby tego nie widział!
To ostatnie akurat zobaczył w którymś komentarzu. Niesamowitą inteligencją się ktoś wykazał.
— Pański pomysł z filmikiem ściągnął na cały kanał koniec — zaczęła mówić baba z HR. — Wiedziałam, że to nie skończy się dobrze, powinnam była temu zapobiec.
Choć same słowa dawały iluzję, że obwiniała siebie, ton wypowiedzi w akompaniamencie odpowiedniej mimiki ewidentnie zrzucał winę na dwójkę lekarzy. Tamci jednak nie zamierzali się poddawać.
— Proszę pani — odezwał się spokojnie Raoun — nasze filmiki są profesjonalne i przeznaczone dla odpowiednich osób.
— Dokładnie. — Przytaknął Bashar, wreszcie odrywając wzrok od laptopa. — Chcieliśmy, żeby nasze wideo przybliżyły potencjalnym lekarzom przebieg leczenia różnych przypadków. Nie wszyscy w końcu mają dostęp do materiałów dydaktycznych tak wysokiej jakości.
— Podzielam zdanie, doktorze! — Bóg pstryknął palcami. — To, że w Internecie zawieszeni są hejterzy, którzy tylko czekają na okazję, by zniszczyć czyjąś bogom ducha winną karierę na AllTube'ie, nie jest w najmniejszym stopniu naszą winą.
Kobieta przyjrzała im się niepewnie, na moment na jej ustach zajaśniało skrzywienie.
— Czyli taki wniosek panowie wyciągają? — spytała wolno.
— Tak. — Bashar znów przytaknął.
— W istocie! — Raoun podzielił jego gest. — Poza tym, nie chciałbym czegoś takiego mówić, ale pani zgodziła się na nasz pomysł, więc zapewne również uważa, że rzeczywiście był on dobry. W końcu pamięta pani tematy na biologii w liceum.
Tutaj pracownica nie mogła zaprzeczyć. To znaczy, mogła, ale jej godność z pewnością by na tym ucierpiała. Albo ego. Nie miało to akurat większego znaczenia. Liczyło się to, że doktorzy słownie składali ją niczym samolot z papieru. Brakowało tylko chwycić zgrabnie w palce i rzucić przez okno. Znajdowali się na drugim piętrze, więc byłby niezły lot.
Jeszcze trochę porozmawiali z kobietą, przy okazji wyrazili jak największy żal, że ich alltube'owa kariera okazała się być krótka. Bashar skłamał, że już się wciągnął i do późnej pory pracował nad nowym projektem, którego iluzja teraz była wyświetlona na ścianie. Raoun dodał od siebie kolejne kłamstwo, że był gotowy już dzisiaj kręcić, nawet ubrał specjalnie nowiutką koszulę. Dobra, no tu akurat była prawda, bo nosił nową koszulę.
Finalnie cała sprawa została rozwiązana. Kobieta z przytłumionym bólem na twarzy wyszła z pomieszczenia, zapewne w duchu obiecując sobie, że nigdy nie weźmie się za taki projekt. Gdy doktorzy zostali sami, uśmiechnęli się do siebie, nie ukrywając triumfu. Bashar wrócił spojrzeniem na ekran laptopa, kliknął myszką.
— Szach-mat — oznajmił.
— Co?! — zdziwił się Raoun.
Bóg wpierw zerknął do laptopa, potem na swoją komórkę.



Tego dnia Raoun i Bashar znowu musieli połączyć swoje siły i wykazać się perfekcyjnym teamworkiem, ponieważ czekała ich dość trudna operacja. Siedemdziesięcioparoletni pacjent trafił do nich z rakiem żuchwy. Nie tylko trzeba było wyciąć porażone tkanki, ale również przeprowadzić rekonstrukcję części żuchwy oraz twarzy. Co prawda, końcowym etapem ponownie zajmie się już całkiem dobrze znana bogu doktor Velázquez, ale te wcześniejsze wcale nie były prostsze.
— Aż wracają wspomnienia! — rzucił Bóg Spirytyzmu, wyciągając się na krześle w sali konferencyjnej.
Przypomniał mu się ich pierwszy wspólny przypadek, czyli typ z tanim botoksem. Wtedy cały szpital zobaczył, że doktor Karim i doktor Noir potrafią stworzyć naprawdę zgrany duet, przez co od tamtej pory nikt się nie zdziwił, gdy zobaczył ich razem na korytarzu lub w gabinecie. Panowie zatem mogli swobodnie ze sobą rozmawiać, bez obaw, że ktoś zapyta, skąd oni się znają, bo tak dobrze się dogadują (i inne teorie spiskowe).
Ach, początki w szpitalu. To był roller coaster. Raoun składał się w origami, żeby przypadkiem nie powiedzieć do Bashara po imieniu zamiast per doktor Karim albo nie palnąć jakichś rzeczy, których rzekomo nie powinien o nim wiedzieć. Musiał też uważać, żeby nie zagadywać go przy każdym minięciu się z nim na korytarzu. W końcu doktor Noir był nowy, niezaznajomiony jeszcze za dobrze z innymi pracownikami, a ponieważ ponoć przyjechał zza granicy, to nie powinien tutaj nikogo nadprogramowo znać. Jak dobrze, że udało mu się z Basharem szybko „zakolegować”.
— Ma pan rację, znowu razem pracujemy nad podobnym przypadkiem — powiedziała chirurg plastyczna z lekkim uśmiechem. — Czyli i tym razem sobie poradzimy.
Kobieta również zdążyła się trochę zakolegować z doktorem Noirem. Czasami do niego zagadywała, gdy się mijali w szpitalu, raz nawet zaproponowała współpracę nad pewną pracą naukową, którą tamten uprzejmie odrzucił. Na razie Raoun nie chciał się zbytnio mieszać w świat naukowców, jeszcze stałby się sławny, a przecież dopiero co udało mu się pozbyć igły w dupie, jaką był kanał na AllTube. Na razie podziękuje. Potem się zobaczy.
— Oczywiście, że sobie poradzimy! — zapewnił. — W końcu do tego przypadku podchodzą sami wybitni lekarze!
Nie spojrzał w pełni na panią chirurg, tylko zerknął na siedzącego po jego prawej Bashara. Uśmiechnął się szeroko, zwracając tym na siebie uwagę towarzysza.
— Trzeba wierzyć w swoje zdolności — powiedział krótko, spokojnie Bashar.
— W takim razie ustalone — odezwała się z uśmiechem kobieta.



Doktor Velázquez już z góry ich uprzedziła, że nie będzie obecna na operacji od samego początku, bowiem miała przed tym pewien zabieg do przeprowadzenia, ale na pewno zdąży na rekonstrukcję, więc dwójka przedwiecznych lekarzy o nic się nie martwiła. Ha, martwić? Oni mieli niesamowite umiejętności, więc nie było czym się przejmować! Tak poskładają pacjenta, że będzie mógł normalnie żuć, mówić, a może nawet odmłodnieje na twarzy trochę!
Z dobrymi humorami przebrali się w operacyjne ubrania, założyli maseczki z czepkami, umyli dokładnie ręce, aż w końcu weszli na salę.
Raoun poczuł pewną energię. Odwrócił głowę, otworzył szeroko oczy.
W kącie pomieszczenia, nieco skryty pod cieniem, ale bardzo wyraźnie widoczny dla Boga Spirytyzmu stał Ponury Żniwiarz. W ciszy coś sprawdzał w swojej zaświatowej komórce z logiem znicza, z lekkim znużeniem na twarzy wpatrywał się w ekran.
Bashar, skupiony akurat na uśpionym już pacjencie, nie zauważył dodatkowej osoby na sali. Odczekał, aż pielęgniarka założy mu fartuch i rękawice, po czym stanął na miejscu operatora; on jako pierwszy grał główną rolę. Raoun również dał się ubrać, a następnie ruszył na pozycję asystenta. Zrobił jednak coś duży łuk, by możliwie jak najbliżej znaleźć się koło Żniwiarza.
— Ej, podejdź no na chwilę — szepnął do niego.
Tamten niemal podskoczył. Zabrał wzrok z urządzenia, popatrzył na boga, nie ukrywając zdziwienia. Zamrugał, kilka sekund stał nieruchomo, lecz ostatecznie się posłuchał. Również podszedł do stołu, stanął obok transplantologa.
— O której godzinie? — spytał cicho Raoun.
— Co? — odparł Żniwiarz.
Bashar podniósł głowę, gotowy się odezwać, lecz nic nie powiedział, gdy spojrzał prosto na Żniwiarza. Przyjrzał mu się uważnie, potem przeniósł wzrok na boga.
Raoun wziął nieco głębszy wdech.
— O której umrze? — poprawił się.
— Czemu miałbym to mówić? — Ponury Żniwiarz uniósł brew, lecz gdy spotkał się z białym spojrzeniem tamtego, pospiesznie zaczął coś stukać palcem w komórce. — O piętnastej trzydzieści jeden.
Usłyszawszy to, bóg zerknął na zegar.
Czyli za mniej niż godzinę.
Wiedział, że kiedyś nastąpi ten dzień. W końcu szpital był miejscem, gdzie sporo osób odzyskiwało zdrowie, ale też sporo je całkiem traciło. Raoun nieraz dostrzegał włóczącego się po korytarzach ducha lub Ponurego Żniwiarza – z reguły sprawnie unikał kontaktu wzrokowego, żeby nie stać się jakimś hot spotem dla niematerialnych. Czuł jednak, że wcześniej czy później dojdzie do konfrontacji. Najpewniej przy stole operacyjnym.
Gdy przychodzili pacjenci bezpośrednio do niego, zdobywał ich dane osobowe, żeby szybko sprawdzić w Zaświatach, czy dana osoba nie była już zapisana na liście Żniwiarzy. Czyli co, czyli jak była, to jej nie przyjmował, żeby nie mieć licznika śmierci? Cóż... Niezbyt. Na wszystko wpływała spisana przyczyna śmierci. Jeśli pacjent miał umrzeć krótko po operacji lub w zupełnie innych okolicznościach, brał go pod swoje lekarskie dłonie. Gdy zamierzał umrzeć na jego stole, transplantolog jedynie się na to przygotowywał.
Operacja oficjalnie się rozpoczęła. Bashar poprosił o skalpel, wykonał sprawne nacięcie. Raoun dostał w dłoń ssak, zaczął zbierać krew. Skupiony był w pełni, ale w pewnych momentach ukradkiem zerkał na stojącego przy nim Żniwiarza, który akurat okazał zainteresowanie pracą lekarzy.
Czas mijał. Onkolog niespiesznie, ale z największą precyzją wycinał porażone rakiem tkanki. Odłożył skrawek kości na tackę, znów zanurzył swoje narzędzia w jamie ustnej. Transplantolog na tym etapie operacji wiernie asystował. Korzystając z okazji, spojrzał na zegar.
Piętnasta dwadzieścia pięć.
W sali rozbrzmiał alarmujący sygnał.
— Objętość oddechowa gwałtownie spada — oznajmiła anestezjolożka.
Bashar popatrzył w stronę monitora, potem znów na pacjenta. Zajrzał do jamy ustnej, zaczął przeglądać. Raoun zapuścił żurawia do komórki Żniwiarza.
— Tętno spada! — usłyszał.
Przygryzł dolną wargę.
Problemy z sercem, problemy z sercem! Czemu pacjent nic o tym nie wspomniał?! Mógł iść z tym do lekarza, to teraz Raoun nie musiałby udawać, że go ratuje!
Doktor Karim od razu reagował. Poinstruował anestezjolożkę, żeby podała pacjentowi atropinę, lecz nim zostało to w pełni wykonane, podłużne piszczenie opanowało całą salę. Wszyscy się napięli, spojrzeli na monitor, od razu dostrzeli prostą linię.
W mniej niż sekundę Bashar przystąpił do resuscytacji. Raoun natomiast stał po drugiej stronie stołu, wszystko to obserwując. Znów sprawdził godzinę.
Piętnasta dwadzieścia siedem.
Rozumiał doskonale starania demona. W końcu był on lekarzem, więc niezależnie od okoliczności nie zrezygnowałby z ratowania życia pacjenta. Bóg na jego miejscu zrobiłby dokładnie to samo. Jedno tylko miał na uwadze.
Piętnasta dwadzieścia osiem.
— Bashar... — zaczął cicho transplantolog.
Tamten się jednak nie poddawał. Zawzięcie resuscytował, jak gdyby od tego zależało życie nie tylko pacjenta, ale też jego samego. Raoun nadal stał nieruchomo, głównie dlatego, że nie miał jak pomóc. Mógł co najwyżej tylko czekać, aż onkolog przekaże mu pałeczkę lub pacjent umrze... lub, co gorsza...
Piętnasta dwadzieścia dziewięć.
— Bashar, jego śmierć została już...
— Defibrylator — zabrzmiał stanowczo doktor Karim.
Pielęgniarka podała mu urządzenie. Gdy było ono gotowe do działania, lekarz przyłożył elektrody do odpowiednich punktów na wcześniej odsłoniętej klatce piersiowej pacjenta.
Piętnasta trzydzieści.
Po kilku nieudanych próbach Bashar powrócił do masażu serca.
— Bashar — zaczął Raoun.
Piętnasta trzydzieści jeden.
Defibrylator znów poszedł w ruch.
— Bashar, nie staraj się za moc...!
Piszczenie ustało, a zastąpiło je miarowe pikanie.
Lekarze spojrzeli na ekran monitora, który pokazywał, że puls powrócił i stopniowo się stabilizował. Doktor Karim odetchnął z wyraźną ulgą, pielęgniarka wytarła z jego czoła krople potu.
Pacjenta odratowano.
Raoun jednak nie odczuwał szczęścia.
Szeroko otwartymi oczami przestudiował śmiertelnika. Popatrzył na Żniwiarza, który ze zdziwieniem wpatrywał się w swoją komórkę. Bóg również do niej zajrzał, dostrzegł profil pacjenta, pod którego zdjęciem widniał napis: „Nie żyje”.
O nie.
Niedobrze.
Wykonał głęboki wdech, próbując się uspokoić. Bashar coś powiedział, lecz bóg nie zarejestrował tego. Dopiero za drugim, nieco mocniejszym razem usłyszał, że demon, który już powrócił do normalnego przebiegu operacji, jednym słowem kazał mu zasysać ssakiem krew. Przestąpił z nogi na nogę, w ciszy wykonał polecenie.
Przeleciał wzrokiem po pozostałych osobach, które brały udział w operacji. Widząc, że nikt akurat nie skupiał swojej uwagi na nim, odrobinę się poruszył, żeby znaleźć się bliżej wciąż stojącego przy nim Żniwiarza.
— Zajmę się tym — rzucił na tyle cicho, by tylko tamten go usłyszał.
— Na pewno? — spytał trochę niepewnie mężczyzna.
— Tak. Mam kontakty z Dyrektor Departamentu Żniwiarzy.
Ostatecznie pracownik Zaświatów zniknął.
Operacja trwała długo. Po wycięciu ostatniego skrawka nowotworu panowie doktorzy zamienili się miejscami; przyszła kolej na repertuar transplantologa. Raoun stanął przy przygotowanym już do operacji udzie, poprosił o skalpel. Wykonał proste nacięcie, profesjonalne, praktycznie automatyczne. Wszyscy skupieni byli na palcach doktora Noira, więc nikt nie dostrzegł cienia zakłopotania prześlizgującego się przez jego oczy.
Gdy pobrał mały kawałek kości udowej, wrócił do twarzy pacjenta i zabrał się za rekonstrukcję żuchwy. Podobny zabieg przeprowadzał już, więc nikt się nie dziwił na to, z jak wielką precyzją oraz jak dobrze wyćwiczonymi ruchami to robił. Był skupiony.
Bo musiał.
Robił wszystko, by nie myśleć o całym zajściu. Powtarzał sobie jak zacięta płyta, że do niczego nie doszło, nic się nie wydarzyło, wcale nie zobaczył na sali Żniwiarza, wcale pacjent nie miał umrzeć, wszystko przebiegało naturalnie. Niestety to niezbyt pomagało. W pewnym momencie zmienił taktykę na wewnętrzną narrację – w myślach opisywał możliwie jak najdokładniej wszystkie jego ruchy, czasem nawet to, co się działo wokół niego.
Ale gdy wreszcie zaczęło to dawać jakiekolwiek efekty, jego część dobiegła końca, a on już musiał się wymienić z doktor Velázquez, która po nim przeprowadziła ostatni etap.
A potem operacja dobiegła końca.
Pacjent leżał na OIOM-ie, wciąż nieprzytomny, ale ze stabilnymi parametrami. Trójka lekarzy obserwowała go zza szyby, każdy z innym wyrazem twarzy. Doktor Karim był jak zawsze spokojny, aczkolwiek gdzieś tam dało się dostrzec ulgę świadczącą o tym, że cieszył się z udanej operacji. Doktor Velázquez nie ukrywała szczęścia. Mimo że zajęła się nie tyle, co najłatwiejszą, a najspokojniejszą częścią, to uśmiechała się szeroko. Doktor Noir zaś...
— Doktorze Noir, wszystko w porządku?
Zamrugał, spojrzał na niższą od niego kobietę.
— Słucham?
— Jakiś pan zamyślony — zauważyła tamta. — Coś ciąży na umyśle?
— Nie — zaprzeczył. — Po prostu jestem zmęczony po operacji.
— Ach, rozumiem. — Pokiwała głową. — Cóż, jest już późno. Właśnie, pora już na mnie.
Pożegnała się krótko z resztą, po czym udała się w stronę wyjścia z oddziału. Bashar i Raoun zostali sami.
Widząc, że nikt im już nie mógł przeszkodzić, Bashar się nie patyczkował. Spojrzał na Raouna, bez jakiegokolwiek owijania w bawełnę się odezwał:
— Co się dzieje? Nie cieszysz się z udanej operacji? — Skrzyżował ręce na piersi. — Spodziewałem się, że będziesz popisywał się innym, jak to znowu uratowałeś komuś życie swoimi złotymi dłońmi.
Raoun milczał. Zapatrzony w pacjenta, wziął głębszy wdech.
— Bashar, musiałeś go ratować? — zapytał w końcu.
Usłyszawszy jego słowa, demon uniósł brew.
— Oczywiście? — odparł, nie ukrywając zdziwienia. — Nikt nie będzie mi odbierał pacjentów...
— Widziałeś Żniwiarza?
— Nawet Żniwiarz.
Bóg zmierzył wzrokiem towarzysza. Stał on pewnie, z rękami skrzyżowanymi na piersi; posyłał mu spokojne, ale jednocześnie gdzieś tam zaskoczone spojrzenie. W końcu tu chodziło o lekarza Boga Spirytyzmu, który powinien nie tylko wykazać się swoimi medycznymi, ale też boskimi zdolnościami. Przecież jakaś śmierć nie mogła go powstrzymać przed uratowaniem pacjenta! Miał sprzeciwić się Zaświatom, powiedzieć, że on tu rządzi!
— Pacjent powinien umrzeć.
Usłyszawszy te słowa, Bashar minimalnie poruszył brwiami.
— A właśnie, że na stole! — Podparł się rękami na biodrach. — Było zapisane w systemie Zaświatów, że miał umrzeć o piętnastej trzydzieści jeden!
— Ale go uratowałem. Żniwiarz będzie musiał przyjść innym razem.
— Tyle że nie przyjdzie!
Dostrzegając, że stojąca niedaleko pielęgniarka odwróciła w jego stronę głowę, odchrząknął cicho, żeby się uspokoić. Przestąpił z nogi na nogę, wziął głęboki wdech.
— System Zaświatów nie jest nastawiony na anomalie — zaczął tłumaczyć. — Mimo że pacjent przeżył, po drugiej stronie został uznany za martwego. Oznacza to, że data jego „kolejnej” — wykonał w powietrzu znak cudzysłowu — śmierci nie będzie mogła zostać spisana, a to z kolei oznacza, że gdy „drugi raz umrze”, nikt po niego nie przyjdzie! To kumuluje więcej problemów w Zaświatach, niż ci się wydaje!
System działania Zaświatów był ścisły, ale nie idealny. Gdy czyimś przeznaczeniem była śmierć, ale jakimś cudem do tego nie doszło, Zaświaty mimo wszystko uznawały taką osobę za martwą i przegrupowywały jego dane. Przez to powstawał błąd, który nie pozwalał przewidzieć tej prawdziwej śmierci, a choć rozwój technologiczny sprawnie postępował, technicy jeszcze nie zdołali tego naprawić. Dlatego takie duchy zostawały w świecie żywych, dopóki ktoś przypadkiem się na nich nie natknie i łaskawie ich nie zabierze do Zaświatów. Potem często uciekały przed Żniwiarzami, przez co trzeba było wzywać Łowcę Dusz, robić inne jakieś rzeczy i tak dalej...
Spojrzał na Bashara, w końcu jednak westchnął ciężko. Może to wynik teamworkowania, ale nie potrafił robić z całej tej sprawy większego problemu. Bashar nie wiedział, czym jego postępowanie mogło skutkować, a pewnie teraz, z nową wiedzą, również nie będzie po prostu odpuszczał. Był przecież lekarzem.
— Deżetka nie będzie zachwycona — rzucił w końcu Raoun, ponownie westchnął.
No nic, chyba po prostu odpuści. Ewentualnie odczeka, aż pacjent zostanie wypisany ze szpitala i wtedy sam go zaciągnie do Zaświatów. A może riftreachowy los się do niego uśmiechnie i chory umrze jeszcze na sali pooperacyjnej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz