22 czerwca 2024

Od Isidoro do Eliasa

Przez większą część swego życia Isidoro nie uważał się za podróżnika. Oczywiście, gdy sytuacja tego wymagała, nie miał oporów przed tym, by skorzystać z odpowiednich środków transportu i udać się do miejsc, które większość osób jedynie oglądała, przedstawione na kolorowych ilustracjach. Trzeba było tu powiedzieć, że najczęściej działo się tak, gdy młody Isidoro był zabierany przez swą rodzinę na wakacje, bo jakkolwiek zapracowani nie byliby jego rodzice, to jednak zawsze znajdowali czas na to, by poświęcić go swym synom, a rodowa fortuna, choć nie tak wielka, jak w dawnych czasach, sprawiała, że D'Arienzowie mogli pozwolić sobie na wczasy w dalekich krajach.
Od momentu swej długiej podróży do Sallandiry, oraz wszystkich mających tam miejsce wypadków, Isidoro doszedł do wniosku, że wszelkie zdania w rodzaju „Nigdy wcześniej nie…”, „Nie jestem typem człowieka, który…” albo „Nie sądzę, aby to było możliwe…” stanowią jakiś rodzaj wyzwania rzuconego przeznaczeniu, to zaś, będąc z natury przekornym, lubiło pokazać jasnowidzowi obrót zdarzeń, który mu się nigdy nie śnił. I tak, jak Isidoro nigdy nie uważał się za podróżnika, tak po podróżach latającym dywanem czy na grzbiecie sfinksa przez pustynię, doszedł do wniosku, że właściwie to niejeden podróżnik z prawdziwego zdarzenia nie mógł poszczycić się takimi doświadczeniami.
Zastanawiał się, gdzie los postanowi rzucić go w najbliższym czasie, a ta żartobliwa myśl, że właściwie to pod ziemią jeszcze nigdy nie było go na dłużej, musiała być chyba przebłyskiem jego własnego daru, skrytym za woalem przypadku.
Tak jak regularnie to robił, niezmiennie wieczorem, Isidoro dobył swych zaklętych kart tarota. Miały one swoją historię i wartość sentymentalną, bo talię wykonał dla niego jego brat bliźniak, Mattia, starannie malując zabawne przedstawienia na każdym z kartoników. I choć Isidoro potrafił posługiwać się dowolną talią tarota, tak czuł, że jego własne karty zawsze mówią mu nieco więcej, rzucając lepsze światło na przyszłe wypadki. Trzymał talię przez chwilę w dłoni, nim usiadł przy stoliku okrytym tym charakterystycznym, ciemnym obrusem haftowanym w gwiazdy i księżyce. Stolik zajmował centralną część jego pokoju, towarzysząc mu przy większości jego wróżb. Isidoro nie zdziwiłby się, gdyby się okazało, że drewno nasiąkło gwiezdną magią i że pewnego dnia komuś uda się odczytać przyszłość w starych słojach.
Mężczyzna westchnął, odchyliwszy się na obitym pluszem krześle, wprawnym ruchem zaczął przekładać i tasować karty. Czuł, jak się rozgrzewają, lecz nie tym zwykłym ciepłem, wyczuwalnym ludzkim dotykiem – Isidoro czuł tę zmianę swym zmysłem magicznym, gdy stopniowo, wraz z każdym kolejnym przełożeniem kart, część jego magii przepływała w ich stronę, nasycając lakierowany papier i budząc zaklętą w nim moc. Widniejące na kartach obrazy ożyły, mieniąc się i poruszając, Isidoro ostatni raz przełożył talię, przymknął oczy, zadał pytanie.
Na stole pojawiło się Koło Fortuny. Wiele z wróżb Isidoro zaczynało się właśnie od tej karty – na tyle dużo, że jasnowidz zaczął poczytywać obecność Koła jako znak samego losu, że interesuje się jego poczynaniami i zamierza towarzyszyć mu podczas jego drogi, gdziekolwiek by nie prowadziła. Mężczyzna uśmiechnął się. Jego wiara w opiekę jakiejś siły wyższej była niezachwiana, choć niektóre osoby nie podzielały jego podejścia.
Koło zaległo na środku ciemnego obrusa, a prosty rysunek, przedstawiający po prostu drewnianą obręcz ze szprychami, ożył barwą i dźwiękiem, odczuwalnymi tylko dla jasnowidza. Rozmyte tło wyostrzyło się, nabrało koloru i kształtu, pozwalając kołu toczyć się w konkretnym kierunku, pokonywać swoją własną drogę. Isidoro zmrużył oczy, lecz przebiegające mu przed nosem obrazy nie przypominały żadnych znajomych terenów, bo ten śnieg zalegający wśród strzaskanych, ciemnoszarych skał, mógł pochodzić z wielu miejsc.
Obok Koła usadowił się Eremita. Isidoro przekrzywił głowę, z uwagą obserwując przygarbioną postać zawiniętą w ciężką, lejącą się szatę. Tak mocno kryła rysy twarzy i całą sylwetkę, że gdyby jasnowidz nie znał własnych kart, mógłby pomylić Eremitę z Magiem. Isidoro zmarszczył brwi. Znaczenie kart to było jedno, ale doświadczony wróżbita patrzył też poza nie, dostrzegając to, co karty pragnęły mu przekazać między wierszami. A to, że rysunek Mattii zmienił się na tyle, by przypominać jakiś inny, stanowiło jasny dowód na to, że karty usiłowały coś przekazać między wierszami, trudno było jednak powiedzieć, co dokładnie. Isidoro przez pewien czas wpatrywał się jeszcze w kartę, usiłując zajrzeć pod ten skrywający twarz kaptur, spojrzeć na schowane w rękawach dłonie, albo chociaż przeczytać to, co też widniało na grzbiecie opasłej książki trzymanej na kolanach przez Eremitę, lecz jego wysiłki zdały się na nic. Mężczyzna westchnął, godząc się z tym stanem rzeczy – nie raz było przecież tak, że wróżba nie była do końca jasna, szczegóły trudno było zinterpretować, a jednoznacznie odpowiedzi pojawiały się dopiero potem, gdy kolejne wydarzenia odsłaniały fragmenty układanki. „Weź kurtkę”, mówiła wróżba, nie precyzując, czy ochroni ona od zimna, deszczu, czy też przyjdzie w nią zawinąć zbłąkanego kotka.
Z tym podejściem Isidoro wyłożył kolejną kartę, zapamiętując każdy szczegół jej przekazu, choćby wydawał się najbardziej błahy, a jego wskazania niejasne. Magia płynęła między dłonią jasnowidza a zaklętą kartą, ożywiając zdobiące ją symbole, w ten zawikłany sposób mówiąc do Isidoro w języku przeznaczenia.
A potem ostatnia karta wylądowała na stole, dopełniając ścieżki losu, mężczyzna zaś odchylił się na krześle, dając sobie dłuższą chwilę na to, by przestudiować ponownie karty. Odetchnął głębiej, schował je w końcu do talii, talię zaś z powrotem do pudełka. Wyglądało na to, że już niedługo czekała go podróż, więc mógł równie dobrze zacząć się pakować.
Wiadomość przyszła w przewidzianym terminie, zawierała znaną już Isidoro treść. Mężczyzna udał się więc na spotkanie, pragnąc dowiedzieć się tych szczegółów, które miały rozjaśnić jego wróżbę i sprawić, że to, co wydawało się niepewne, zyska nowy sens. Eremita przypominający maga, Mag przypominający eremitę – z tą postacią wiązało się samo sedno czekającej go wyprawy, lecz karty pozostawały tajemnicze i niejednoznaczne w kwestii tego, co mu sugerowały. Jedynym, co Isidoro pozostało, było to, co zawsze – zaufać przeznaczeniu i wierzyć w to, że w końcu poprowadzi go najlepszą możliwą drogą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz