Pączek, zwolniony w danej chwili z obowiązku karmelizowania cukru na deserach, drzemał sobie błogo na żerdzi z kształtnym łebkiem schowanym pod błoniastym, niebieskim skrzydłem. Chrapnął cicho, przez sen przestąpił z nogi na nogę, a potem nagle wybudził się, wyprostował i wyciągnął szyję. Zaskrzeczał cicho, zerkając z wyraźną ciekawością w stronę przeszklonych drzwi kawiarni. Ruby, zajęta właśnie czyszczeniem ekspresu, zerknęła w tamtą stronę. Pączek, choć był stworzeniem energicznym i wyjątkowo towarzyskim, to jednak zwykle nie okazywał aż takiej ekscytacji na widok gości w kawiarni. Ta zagadka rozwiązała się bardzo szybko – choć goście byli mile widziani w Kawie i kropce ze swoimi pupilami, najczęściej były to psiaki, rzadziej jakieś magiczne stworzenia, jednak chyba jeszcze nikt nigdy nie przyszedł z własnym smokiem.
Kawiarniany mistrz cukiernictwa zatrzepotał skrzydłami z taką radością, że o mało nie strącił szklanek z półki. Ruby pokręciła głową, uśmiechnęła się lekko. Rzuciła Pączkowi przysmak, aby choć na chwilę go czymś zająć. Kawałek suszonego mięsa szybko zniknął w smoczej paszczy, a gad, ciamkając i mlaskając, wciąż nie spuszczał błękitnych oczu ze stojącego przed drzwiami nastolatka i jego smoka. Ruby ponownie na nich spojrzała. Tylko ślepy by nie zauważył tego wahania u nastolatka stojącego pod drzwiami kawiarni.
Ruby miała pamięć do twarzy. Między innymi właśnie to było sukcesem tej kawiarni, gdzie każdy gość mógł się poczuć jak u siebie, zagadany przez sympatyczną (przynajmniej właśnie dla gości) menadżerkę kawiarni, która pamiętała, aby zapytać, co słychać u dzieciaków, czy udało się poprawić oceny, jak czuje się kotek, który kilka dni wcześniej był u weterynarza, a także bez zbędnych pytań podać ulubioną kawę i deser, gdy jeden ze stałych klientów wyraźnie miał gorszy dzień. Bez wątpienia była kompletnym przeciwieństwem właściciela kawiarni, który potrafił przedstawić się trzy razy jednej osoby, kompletnie nie pamiętając, że robił to dzień czy dwa wcześniej.
Dlatego właśnie rozpoznała Merlina, głównie dlatego, że był wtedy w grupie nastolatków, z którymi Orion postanowił uciąć sobie pogawędkę. Umyła ręce, wytarła w ściereczkę i poszła do drzwi, by otworzyć je przed chłopakiem.
– Cześć – przywitała się, obdarzając go szerokim uśmiechem. – Śmiało, tutaj można ze zwierzakami. Tylko uważaj na Pączka, krzywdy nie zrobi, ale jeszcze nikt nigdy wcześniej nie odwiedził nas ze smokiem – wyjaśniła, wskazując ręką na niebieskiego, miniaturowego smoka, oblizującego się właśnie po pożartej przekąsce, i ponownie wpatrującego w Falkora, wyraźnie odwzajemniającego zainteresowanie.
– Umm… dzień dobry, ja właściwie do pana Moonwarda – Merlin mocniej przytrzymał Falkora, zerkając w stronę Pączka, który ponownie rozwinął skrzydła i sfrunął z gracją z żerdzi, aby zbliżyć się do nich i uważniej przyjrzeć się i obwąchać nowego gościa kawiarni. Zaskrzeczał wyraźnie wzburzony, gdy Ruby złapała go sprawnie.
– Pan Moonward jest na górze, w swoim mieszkaniu, zapewne pracuje – wyjaśniła, drapiąc ignorującego ją Pączka pod brodą. – Musisz pójść schodami na piętro, tymi koło drzwi na zaplecze. Nie zniechęcaj się, jeśli nie zareaguje na pukanie. Po prostu wtedy wejdź. Gdy zaczyna tę swoją pisaninę, to nawet przemarsz mamutów go od niej nie oderwie – prychnęła, wciąż jednak się uśmiechając.
– Nooo… okej. – Merlin nie wydawał się przekonany, jednak ruszył w stronę wskazanych przez niziołkę drzwi. Falkor wyciągnął łeb ponad jego ramieniem, gapiąc się na Pączka, który robił dokładnie to samo przytrzymywany przez Ruby. Niebieski smok machnął skrzydłami, omal nie uderzając kobiety w policzek i zaskrzeczał, najwyraźniej czując ogromną potrzebę, by zaprzyjaźnić się z przyniesionym przez chłopaka gadem.
Za drzwiami do mieszkania Oriona panowała kompletna cisza. Szekspir spał na swoim posłaniu, a faun wpatrywał się w ekran laptopa z palcami zawieszonymi tuż nad klawiaturą. Ze zmarszczonym czołem śledził uważnie linijki tekstu, w końcu westchnął ciężko i kategorycznie nacisnął backspace, niewzruszenie patrząc, jak ostatnie linijki znikają, zjadane przez czarną, pionową kreskę.
Zgodnie z tym, co mówiła Ruby, na pierwsze pukanie nie zareagował. Dźwięk obudził jednak wolpertingera, który nie otworzył co prawda oczu, ale zastrzygł długim uchem.
Westchnął, gdy nieśmiałe pukanie rozbrzmiało znowu. Uniósł łepek i spojrzał na Oriona.
– Mógłbyś otworzyć? – zapytał nieco zniecierpliwiony. Pisarz, nie odrywając spojrzenia od monitora, sam poruszył nieco swoim kozim uchem.
– Hm? – mruknął, udając, że powoli zaczyna rejestrować to, co się wokół niego dzieje. Szekspir wstał z legowiska i podkicał do pisarza. Oparł przednie, puchate łapki na udzie mężczyzny i spojrzał na niego.
– Drzwi. Otwórz. Ktoś puka. – powtórzył cierpliwie, jak do niezbyt rozgarniętego dziecka.
– Och! – Orion zerwał się z krzesła. Racice zastukały o drewnianą podłogę, gdy szybko szedł w stronę drzwi. – Już otwieram! – zawołał, by dać choć cień nadziei osobie stojącej po drugiej stronie, że jednak będzie mu dane z nim porozmawiać. Tylko kogo Ruby tu wpuściła? Ona nie bawiłaby się w pukanie.
Otworzył w końcu drzwi, poprawił na nosie okulary, spoglądając z wyraźną dezorientacją na nastolatka i jego smoka.
– Słucham? – powiedział niepewnie, niemniej zakłopotany niż jego gość.
– Dzień dobry, może pan nie pamięta, ja jestem Merlin – powiedział nastolatek ze smokiem. – Jakiś czas temu byłem z przyjaciółmi w pana kawiarni, rozmawialiśmy o pana książce i pan mówił, że może rozmawiać ze zwierzętami.
Orion zamrugał, w panice poszukując jakichkolwiek wspomnień, które mogłyby się wiązać z tym, co mówił chłopak. Brzmiały nieco absurdalnie – on zazwyczaj nie zagadywał do obcych. A jednak historia nosiła jakieś znamiona prawdopodobieństwa, skoro rozmawiali o książkach.
I w końcu zaskoczyło, zrozumienie błysnęło w fioletowych oczach skrytych za szkłami okularów. Faun uśmiechnął się nieznacznie, teraz już nieco mniej zakłopotany.
– Ach tak, już pamiętam. Przepraszam. – Odsunął się nieco, gestem zapraszając chłopaka do środka. Przywykł już do tego, że to nie było miłe, nie pamiętać kogoś. Cóż mógł jednak na to poradzić?
Małe mieszkanie na poddaszu nie należało do najbardziej uporządkowanych. Ruby, gdy tylko tu wchodziła, dość niecenzuralnie mówiła o tym, co możnaby zrobić na środku tego pisarskiego królestwa i przyklepać. Niemieszczące się na regałach książki o najróżniejszej tematyce były wszędzie. Jeden z foteli zarzucony był stertą ubrań. Po podłodze walały się zabawki Szekspira, a stosik zapomnianych kubków po kawie piętrzył się nieopodal otwartego na biurku laptopa. Szekspir również zainteresował się Falkorem. Bezpiecznie zza nóg Oriona obserwował smoka, poruszając nieznacznie miękkim, aksamitnym noskiem.
– Proszę, siadaj. – Pisarz na prędce zorganizował chłopakowi miejsce do siedzenia, przekładając jedną stertę na drugą. – W czym mogę wam pomóc? – zapytał. Już chciał usiąść na krześle przy biurku, gdy nagle poderwał się, przypominając sobie o manierach. – Och, wybacz. Napijecie się czegoś? Może jesteście głodni? – zapytał. Falkor wlepił w fauna spojrzenie.
– Zjadłbym jajko na twardo – powiedział.
– Oczywiście, zaraz kilka ugotuję. A dla ciebie? – zwrócił się tym razem bezpośrednio do Merlina, nie dostrzegłszy, jak na memicznej paszczy smoka pojawia się wyraz bezgranicznego zdumienia.
– Ty mnie rozumiesz?! – Zaskrzeczał, zamachał skrzydłami, omal nie wyrywając się Merlinowi. Faun znów spojrzał na smoka.
– Oczywiście, że tak.
– Co wcale nie znaczy, że łatwo się z nim dogadać – wtrącił się Szekspir, nieco odważniej zbliżając się do Merlina i Falkora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz