TW: Bezdenna głupota głównej bohaterki i wynikająca z tejże zazdrość o inną kobietę
Drżące ręce skryła w kieszeniach męskich szortów, przytrzymując przedramieniem grubą teczkę pełną medycznej dokumentacji. Krople potu lśniły na zielonym karku i muskularnych, odsłoniętych ramionach, a ciemne okulary litościwie chroniły podkrążone oczy przed oślepiającymi promieniami słońca. Mimo skwaru, od którego powietrze drżało tuż nad chodnikami, Kindra czuła na skórze lekki chłód. Terapia doktora Karima w istocie, przynosiła ulgę na jakiś czas, pozwalała normalnie funkcjonować, ale każda sesja sprawiała, że Ryder miała ochotę nie wstawać z łóżka przez kolejny tydzień. Spacer ze szpitala do domu, zwłaszcza w taką pogodę, nie był najlepszym pomysłem. W wykonaniu pani sierżant: nie pierwszym i nie ostatnim. Jednak zawsze był jakimś pretekstem, by nieco umilić sobie dzień. Na przykład mrożoną kawą.
Zatrzymała się więc przy przejściu dla pieszych, mając w pamięci, że gdzieś niedaleko powinna być jakaś kawiarnia, zwykle oblegana przez studentów, jednak warta tego, aby odczekać swoje w kolejce. Kawa była naprawdę dobra i stosunkowo tania, a podobno kanapki też mieli całkiem niezłe. Właśnie, w sumie powinna coś zjeść. Może to był dobry pomysł?
Westchnęła cicho, spoglądając w stronę sygnalizacji świetlnej. Czerwień ani myślała ustąpić miejsca zieleni, trzymając ją w miejscu. Kindra zakołysała się na piętach, odrzuciła czarny warkocz na plecy i poprawiła zsuwające się z nosa okulary. Czy te cholerne światła kiedyś się w końcu zmienią?!
Dłoń zamarła w pół ruchu, kiedy po drugiej stronie ulicy zobaczyła Ilarę. Stała nieco w cieniu rozstawionego przed kawiarnią parasola, obejmując ramionami kilka książek. Miękkim, delikatnym ruchem odgarnęła ciemny kosmyk włosów z policzka, w którym ukazał się uroczy dołeczek, gdy uśmiechnęła się szeroko. Promienie słońca muskały skórę na ramionach, odbijały się w ciemnych włosach spływających po plecach. Kindra była przekonana, że gdyby Ilara wyszła nieco z cienia, jej oczy lśniłyby teraz jak dwa bursztyny skrywające w sobie całe piękno tego świata.
Westchnęła cicho, opuszczając w końcu dłoń, drgnęła, gdy ktoś potrącił ją i zmierzył gniewnym spojrzeniem. Światło już dawno musiało zmienić się na zielone, migało teraz, by ponownie przejść w czerwień. Kindra nie ruszyła jednak na przód, by zdążyć jeszcze przedrzeć się przed rwącą rzeką samochodów, zamiast tego zrobiła krok w tył, wciąż wpatrując się w kobietę, którą znała tak krótko, a już zdążyła skrzywdzić. Gdy widziały się po raz ostatni, Ilara nie uśmiechała się tak słodko. Rozczarowanie malujące się na jej twarzy podczas tego nieszczęsnego spotkania w kawiarni wciąż prześladowało Kindrę wieczorami. Co było kompletnie niedorzeczne. Przecież ledwo się znały.
Jasna, szczupła dłoń dotknęła ramienia Ilary, gdy ta śmiała się wesoło. Kindra drgnęła, w końcu odrywając od niej wzrok. Przeniosła go na jej towarzyszkę, równie uśmiechniętą, opowiadającą coś z wielkim przejęciem. Stały blisko siebie. Zdecydowanie za blisko jak na gust Kindry. I po co ją dotykała? Naprawdę nie można było opowiadać historii bez obmacywania kogoś po ramieniu?
Kindra zmarszczyła brwi, a skryta w kieszeni dłoń zacisnęła się w pięść, kiedy lodowata bryła zazdrości opadła na dno żołądka orczycy. Widzisz? A to mogłaś być ty, szeptał złośliwy głos. Mogłybyście pójść na kawę razem. To ty mogłabyś wywołać jej śmiech.
Kindra walczyła ze sobą. Walczyła ze złośliwym głosikiem, który nieustannie szeptał, co by było gdyby, walczyła z ogromnym pragnieniem, by tę rękę, wciąż spoczywającą na ramieniu Ilary, złamać w trzech lub czterech miejscach, a później jej właścicielkę na kolanie, tak dla pewności. Zrobiła jeszcze krok w tył. Kurwa, Kindra. Nie bądź wielkim, zielonym psem ogrodnika. Nie bądź żałosna.
Wciąż uważała, że to strasznie głupie. Nie mogła przecież zakochać się w Ilarze zaledwie po jednej, całkowicie spontanicznej randce. A jednak czy nie czuła teraz palącej zazdrości, gdy widziała ją z inną kobietą? Och, jak brakowało jej w tej chwili babci Zaryi. Kochana staruszka zawsze wiedziała, co robić. Uśmiechnęła się lekko do swoich wspomnień. Do tego pamiętnego wieczoru, kiedy oznajmiła babci, że na bal szkolny to woli iść z Mags, a nie Ryanem. Babcia zaledwie wzruszyła ramionami nad wyrabianym ciastem i rzuciła krótko: skoro ją lubisz bardziej, to po co się ograniczać?
Może gdyby sytuacja była inna, Kindra by się nie ograniczała. Może faktycznie wtedy, w tej cholernej kawiarni odpowiedziałaby inaczej i teraz to ona opowiadałaby Ilarze historię, która tak bardzo by ją rozbawiła…
I wtedy Ilara musiała wyczuć na sobie spojrzenie orczycy. Musiała, skoro zaczęła nagle obracać głowę w jej stronę.
Kurwa! Zaklęła Kindra w myślach, robiąc tak profesjonalny pad, jakiego jeszcze nigdy wcześniej w swoim życiu nie wykonała, kryjąc się za zaparkowanym samochodem. Serce waliło o żebra w takim tempie, że ledwo łapała oddech.
Czy ona… czy Ilara zauważyła?
– Kindra? – Usłyszała za plecami rozbawiony głos Ilary.
Nosz kurwa. Kindra westchnęła obejrzała się przez ramię.
– Ilara… cześć – przywitała się, próbując ignorować pełne rozbawienia spojrzenie kobiety.
– Co ty robisz? – zapytała, wykrzywiając usta w uśmiechu, który wyraźnie sugerował, że dziewczyna doskonale zna odpowiedź na to pytanie. Kindra ponownie zaklęła w myślach.
– But… but mi się rozwiązał. – Udała, że poprawia sznurówki. Zacisnęła mocniej dłoń na teczce i wyprostowała się, ukrywając ją za plecami.
– Aha. But. – Ilara uśmiechnełą się tak, że Kindra miała ochotę zapaść się pod ziemię. Nie tylko dlatego, że została przyłapana na gorącym uczynku. – Właśnie miałam iść na kawę. Może dołączysz?
– Nie chciałabym przeszkadzać. – Kindra spojrzała w stronę blondynki. Chęć złamania jej na kolanie nie zmalała ani trochę. – W końcu jesteś z… – urwała. Może jednak to tylko koleżanka? Może nikt bliższy? Ilara spojrzała w stronę dziewczyny.
– Chloe czeka na swojego chłopaka. Chciałam jej potowarzyszyć. O, właśnie przyjechał. – Faktycznie, nieopodal blondynki zatrzymał się samochód, do którego wsiadła. Kindra poczuła jeszcze większy wstyd za swoje pragnienie mordu. – To co, kawa? – powtórzyła Ilara, znów spoglądając na Kindrę. Orczyca spojrzała w brązowe oczy, które w blasku słońca mieniły się bursztynem i całym pięknem tego świata w nich zamkniętym. Co powiedziałaby babcia Zarya?
Kindra uśmiechnęła się.
– Kawa.
Trzymając plastikowe kubki mrożonej kawy, szły wolnym krokiem w stronę pobliskiego parku. Tam skryły się w cieniu rozłożystego drzewa, opierając się plecami o jego pień. Porzuciły książki i teczkę z dokumentacją medyczną, raczyły się zimnymi napojami, wdychając pełną piersią słodki zapach rozgrzanej zieleni. I znów było tak, jak za pierwszym razem. Znów śmiały się, znów mówiły o wszystkim i o niczym, a szczupła dłoń o zimnych opuszkach palców od kubka z mrożoną kawą, tak drobna i szczupła, zniknęła w zielonej, rozgrzanej dłoni orczycy. I po raz pierwszy od dawna Kindra czuła spokój. Nie liczyło się nic prócz chwili obecnej, nic oprócz tej delikatnej dłoni w jej ręce, spokojnego, miękkiego głosu Ilary, przez który z trudem walczyła z chęcią, by nie ułożyć głowy na kolanach kobiety i zatracić się w tej błogości, której nie zaznała chyba nigdy.
A później wszystko się rozwiało. Ostry, bezlitosny sygnał budzika przerwał błogą iluzję. Kindra drgnęła, czując, jakby spadała prosto w lodowatą toń. Serce biło niespokojnie, stęsknione za powrotem do snu, który był tak prosty i piękny. Zerknęła na czerwone cyfry wyświetlane na budziku. Czwarta rano. Pora zacząć dzień. Iść pobiegać, zrobić trening, a później na sesję terapeutyczną do doktora Karima.
– Kurwa – burknęła sama do siebie, ponownie opadając na poduszkę. Zamknęła na chwilę oczy, by choć jeszcze przez chwilę widzieć uśmiech Ilary i poczuć ciepło jej dłoni w swojej ręce.
Nie było jednak nic prócz ciemności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz