W powietrze wzbijał się gryzący chemikaliami dym. Gęstymi kłębami unosił się w górę, aż całkowicie niknął w ciemności, tylko nieco przykrywając gwiazdy zdobiące tej nocy granatowe niebo. Właśnie za to tak bardzo uwielbiała to miejsce – w centrum tak bardzo zanieczyszczonym światłem, nie było widać piękna nocnego nieba. Podobało jej się nawet teraz, w tych nieco dziwacznych, z jednej strony niepokojących, a z drugiej całkiem zabawnych okolicznościach.
Wpatrywała się w dym i w płomienie, póki nie zaczęły jej nieco łzawić oczy. Wierzchem dłoni otarła spływająca po policzku kroplę i spojrzała na Dantego. Cholera, sama po tym wszystkim nabrała ochotę na pianki. Nawet jeśli zaledwie chwilę wcześniej zjedli pudło lodów. Smród dymu jednak pozwolił jej zachować odrobinę zdrowego rozsądku.
– Wiesz co, może po prostu rozpalimy niedaleko drugie, trochę mniejsze i zdrowsze ognisko? Co by powiedział Bashar, jakby się dowiedział, że piekłeś pianki nad całą tablicą niekoniecznie zdrowych substancji? – zapytała, czując, że właśnie tą kartą może zwyciężyć tę potyczkę. Uśmiech drgnął na jej ustach, kiedy Datne zawahał się, otworzył usta, potem je zamknął i pokręcił głową.
– To nieco umniejsza nasz triumf nad tym skurwielem, ale dobra, niech ci będzie – skapitulował w końcu.
– Naprawdę chciałbyś jeść coś, co upiekłeś nad dopalającymi się szczątkami twojego wroga? To makabryczne. I cholernie obrzydliwe. – Maeve aż wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Te wszystkie obrazy nigdy nie były dla niej jedynie obrazami. W jakiś pokręcony, zły sposób były żywe, o czym oboje całkiem niedawno mieli okazję się przekonać, choć postawili na wyparcie.
– No jak tak stawiasz sprawę, to w sumie może i masz rację – przytaknął. Klasnął w dłonie. – Ale dobra, mieliśmy piec pianki, a nie filozofować. Dawaj je, ja rozpalę drugie ognisko – powiedział, a Maeve skinęła głową.
– Tam masz nieco zdrowszego drewna. – Wskazała dłonią na miejsce, gdzie leżały ułożone w kupkę suche gałęzie. – Tylko proszę, nie podpal mi domu. – Uśmiechnęła się do niego rozbawiona i podleciała z powrotem do mieszkania, by wziąć słodycze.
Nie musiała nawet włączać latarki w telefonie. Zimny, niebieski blask telewizora wyraźnie wskazywał na to, że prąd już wrócił. Nie chciała się nawet zastanawiać nad tym, czy to faktycznie była jakaś awaria, z którą już sobie poradzono, czy miało to jakikolwiek związek z obrazami. Zamiast tego poszła do kuchni, by z szafki wygrzebać pianki. Nastawiła też wodę w czajniku, mając w pamięci kichanie i prychanie Dantego, aby zrobić mu gorącą herbatę. Zaopatrzyła się też w dodatkowe koce, aby oboje mogli się przykryć, gdy będą koczować na zewnątrz. Sama również nie chciała się w żaden sposób narażać doktorowi Karimowi.
Obładowana tym wszystkim wróciła do Dantego. Nie zważając na protesty, wcisnęła mu w ręce kubek i narzuciła na ramiona miękki koc. Pianki w końcu zostały nadziane na patyki i wylądowały nad żarem. Zapach palonego drzewa śliwkowego i karmelizowanego cukru był znacznie przyjemniejszy od tamtego odoru, z którym jeszcze przed chwilą oboje musieli się zmagać.
Maeve zerknęła w stronę dogasającego już stosu pogrzebowego swojego prześladowcy. Czuła się znacznie spokojniejsza, zwłaszcza z Dantem obok, który jak zwykle był gotów własnymi pięściami wytłumaczyć wszystkim strachom, że mają się od niej odczepić. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie mogła przestać myśleć.
– Hej, co jest? – Dante wyrwał ją z zadumy. Drgnęła i zarumieniła się nieco zakłopotana, gdy zdała sobie sprawę z tego, że zwyczajnie go nie słuchała. – Frajer poszedł z dymem, nie musisz się już o nic martwić. Pianka ci się zaraz zjara. – Dodał. Nie żywił urazy za tę chwilę roztargnienia. Cały Dante. Przysunęła do siebie patyk, by krytycznie przyjrzeć się upieczonej piance. Faktycznie, na brzegach zaczynała już czernieć. Podmuchała na nią, by się nie oparzyć.
– Po prostu… nie mogę przestać się zastanawiać, co to wszystko ma znaczyć – przyznała po chwili, ręką wskazując na żarzące się jeszcze resztki obrazów. – Dlaczego czuję przymus, by go malować. Czasami zastanawiam się, czy to nie jest ktoś… no wiesz… ktoś, kogo znałam wcześniej – powiedziała nieco ciszej, dźgając palcem lepką, wciąż nieco gorącą piankę. Dante zmarszczył brwi.
– Jakoś trudno mi uwierzyć, że mogłabyś znać kogoś z takim wyrazem mordy – stwierdził krytycznie, na co Maeve uśmiechnęła się lekko.
– Gość jest przerażający, to prawda – przyznała. – Ale skąd mogę mieć pewność, że to całkowicie wytwór mojej wyobraźni? Naprawdę, chciałabym, aby tak było, ale trudno mi w to uwierzyć. Chociaż jeszcze bardziej przerażające jest to, co stało się dziś, po tym jak… przecięłam obraz. – Na wspomnienie tego przerażającego krzyku przeszył ją zimny dreszcz. Szczelniej opatuliła się kocem.
– Chcesz mi powiedzieć, że normalnie obrazy nie krzyczą, jak się je potnie? – zapytał Dante z tym swoim uśmieszkiem na ustach. Maeve odwzajemniła go, choć niepewnie, co nie umknęło syrenowi. – Dobra. To po prostu się tego dowiemy. Masz ważniejsze rzeczy na głowie niż zamartwianie się jakimś frajerem. Gdyby nie on, pewnie byłabyś sławniejsza niż Zapałka. Co ja mówię. Na pewno byłabyś sławniejsza niż ten spalony brykiet.
Maeve roześmiała się cicho i wsunęła do ust piankę, która osiągnęła w końcu zjadliwą temperaturę.
– Czyli co? Zaczynamy polowanie na przeklęte obrazy? – zapytała niepewnie. Brzmiało to nieco przerażająco, ale przecież miała ze sobą Dantego. No i może faktycznie to był najwyższy czas, aby nie trwać biernie w niepewności i strachu przez jakieś bohomazy.
– Tak. Rozprawimy się z tym raz na zawsze! – Posłał jej taki uśmiech, że z miejsca uwierzyła, że to możliwe.
Wiara ta miała swoje lepsze i gorsze momenty, gdy faktycznie rozpoczęli poszukiwania na temat tego, co faktycznie mogą oznaczać te nieszczęsne obrazy. Póki Dante nie stał się świadkiem, że faktycznie jest z nimi coś nie tak, Maeve była przekonana, że to jedynie wytwór jej wyobraźni i jedynie wydaje jej się, że czerwone oczy śledzą każdy jej ruch, a nieruchoma, skryta w cieniu twarz wywołuje tak ogromny strach.
Gdy opuszczali kolejną bibliotekę, miała wrażenie, że pęknie jej głowa. Korzystając z przerwy, poszli na kawę, by nieco ochłonąć od opisów rozmaitych przypadków, których większość Maeve naprawdę nie chciała znać.
Nie mówiła nic Dantemu, ale od kilku dni walczyła sama ze sobą, by nie sięgnąć po pędzel. Zupełnie tak, jakby coś uwierało ją tuż za oczami, zmuszając do tego, by po ostatnim koszmarze po raz kolejny uwiecznić tę twarz.
– No dobra, to też był kiepski trop – powiedział Dante, wcale nie zniechęcony. Stukał palcami w filiżankę z kawą. – Ale mamy jeszcze kilka możliwości do wykorzystania. Możemy zapytać w jednym takim sklepie z antykami…
Maeve słuchała go, naprawdę go słuchała. Bezwiednie jednak sięgnęła do torby, w której zawsze trzymała szkicownik i ołówki. Chwyciła narzędzie w palce, by po chwili bezwiednie rysować portret na leżącej na stole serwetce.
– … słyszałem, że mieli tam do czynienia z jakimiś dziwnymi obraza… Maeve, możesz mi powiedzieć, co ty do chuja robisz? – Zapytał, przyglądając się serwetce.
Wróżka drgnęła i sama spojrzała na to, co bezwiednie zaczęła szkicować jej dłoń. Drgnęła i natychmiast zmięła serwetkę w kulkę, zaciskając ją z całej siły w dłoni.
– Może to nie z obrazami jest problem, Dante? – zapytała nagle, zmęczona i zrezygnowana. – Te obrazy nie powstają same. To ja je maluję. To ze mną musi być coś nie tak. – Zerknęła na zmiętą chusteczkę w swojej dłoni. Nie mogła uwierzyć, że zaczęła to robić podświadomie. – To musi być ktoś, kogo znam. Ale nie mogę sobie przypomnieć kto – westchnęła. Skrzydła opadły smętnie. – Nie znam połowy swojego życia. Nie wiem, co przytrafiło mi się, zanim trafiłam tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz