17 czerwca 2024

Od Ilary – I never dreamed that I'd meet somebody like you (II)

– Mrożona kawa z mlekiem owsianym dla Pani i flat white dla Pana. Za chwilkę przyniosę ciasto. – Ilara uśmiechnęła się pogodnie do siedzącej przy stoliku przed lokalem pary.
W odpowiedzi otrzymała równie promienne uśmiechy, nim odwróciła się na pięcie, żeby ponownie schronić się przed prażącym słońcem we wnętrzu przyjemnie chłodnego lokalu. Ilara nie musiała pracować, gdyby tylko chciała i odpowiednio kontrolowała swoje wydatki, prawdopodobnie nigdy nie musiałaby trudzić się jakimkolwiek zawodem. I przez chwilę szczerze to rozważała, jednak szybko zdała sobie sprawę, że zwyczajnie nie potrafiła nie pracować. Piracka przeszłość sprawiła, że niewypełnione niczym odstępy czasowe pomiędzy wykładami bardziej Ilarę stresowały, niż odprężały. Ponadto, im mniej robiła, tym więcej myślała - o rzeczach przyjemnych, jednak przede wszystkim o tych, o których chciałaby zapomnieć. O uschniętych różach, których płatki w akcie desperacji starała się sprasować pomiędzy stronami ulubionych książek. O słodkim drinku, którego smaku pomimo upływu czasu wciąż nie potrafi pozbyć się z języka. A przede wszystkim o szorstkiej dłoni, która tak idealnie pasowała do dłoni Ilary, o ciepłych ustach, które widzi za każdym razem, gdy zamyka oczy. Gdyby nie praca, gdyby nie przesadnie ogromne ilości nadgodzin, Rackham już dawno z tęsknoty zgniłaby we własnym łóżku. Z tęsknoty. Nie potrafiła powstrzymać cisnącego się na usta, cichego śmiechu. Bo czy naprawdę to, co czuła względem Kindry, można było nazwać tęsknotą? Widziała ją tylko ten jeden jedyny raz, a mimo to to właśnie do niej myśli Ilary uciekały za każdym razem, gdy akurat nie miała czym ich zająć. I czuła się z tym cholernie żałośnie. Podczas gdy ona nie potrafiła wyrzucić jej z głowy, Kindra zapewne już dawno poszła dalej, być może nie pamiętała już nawet, jak spędziła ów nieszczęsny, walentynkowy wieczór. A Ilara szczerze jej tego życzyła.
Sunęła po kawiarence niczym idealnie naoliwiona maszyna. Gdyby ktoś spojrzał właśnie w jej stronę, nie zauważyłby, że dziewczyna ledwo trzymała się na nogach. Ze zmęczenia, ze smutku, z tęsknoty. Chciałaby wmówić sobie, że tamten wieczór był pomyłką, że żałowała, że przystała na propozycję nieznajomej i wypiła z nią o kilka drinków za dużo, ale wtedy zwyczajnie okłamywałaby samą siebie. Nie żałowała ani chwili spędzonej z Kindrą, żałowała jedynie tego, że nie zrobiła więcej, żeby zatrzymać ją przy sobie. Być może gdyby powiedziała coś innego, gdyby bardziej ją sobą zainteresowała, to one teraz siedziałyby przed kawiarnią popijając kawę. Być może to jej wina, że wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. To przecież zawsze była jej wina. Ilara zacisnęła zęby, czym prędzej kierując się w stronę zaplecza. Musiała się przewietrzyć, i to jak najszybciej, zanim zwariuje do reszty.
Na zewnątrz panował niewyobrażalny wręcz zaduch, jednak z jakiegoś powodu wydawał się on Ilarze tysiąc razy lepszy niż zatłoczone, chłodne wnętrze lokalu. Oparła się o jeden z ogromnych pobliskich kwietników, z braku lepszego zajęcia wpatrując się w przechodzących nieopodal kawiarni ludzi. Przyglądała się im uważnie, zwracała uwagę na szczegóły, którym normalnie nie poświęciłaby zbyt wiele uwagi. Zielone buty gryzące się z pstrokatą spódnicą, założona na lewą stronę marynarka, pognieciona koszula. Wszystko zdawało się bardziej interesujące, niż powrót do własnych myśli. I przez chwilę nawet udało jej się odpocząć od całego tego przytłaczającego, wewnętrznego chaosu. Ale wszystko jak zwykle chuj strzelił. Zielona sylwetka zamajaczyła na horyzoncie. Stellaire zamieszkiwało wiele orczyc, jednak tej Ilara nigdy nie pomyliłaby z nikim innym. Szła powoli, pewnie i nie oglądając się za siebie. Rackham poczuła, jak nogi się pod nią uginają i gdyby nie wsparcie kwietnika, najprawdopodobniej już dawno osunęłaby się na ziemię. Oczywiście, że musiała się tu pojawić. Oczywiście, że los raz jeszcze zamachał jej Kindrą przed oczami, przypominając, że nie była wystarczająco wyjątkowa, żeby ją przy sobie zatrzymać. Świat od zawsze kochał się nią bawić, pokazywać, jak wiele straciła i jak wiele wciąż może stracić. I być może w innym świecie, w innej rzeczywistości, szłaby teraz obok niej, ramię Kindry owinięte wokół jej talii. Być może śmiałyby się tak, jak ostatnim razem. W innym świecie. W tym Ilara nie miała innego wyboru, niż pusto wpatrywać się w nią z drugiego końca ulicy, usilnie próbując zdusić ukłucie w sercu na samą myśl, że istnieje ktoś inny, przy kim śmieje się tak, jak wcześniej przy niej. Na samą myśl, że istnieje ktoś, kto miał więcej szczęścia, niż ona. Bo przecież musiał istnieć ktoś taki, nawet jeśli jeszcze na siebie nie trafiły.
– Matko, Ilara, wszystko w porządku? Przynieść ci wody? – Znajomy, kobiecy głos rozległ się za jej plecami, a zimna dłoń powędrowała na ramię Ilary. – Jesteś blada jak ściana.
Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, kto stał za nią. Pracowały tu razem od samego początku i całkiem się ze sobą zżyły. A przynajmniej na tyle, żeby od czasu do czasu spotkać się po pracy i porozmawiać na niezobowiązujące tematy. Nic więcej.
– Nie przejmuj się. Zrobiło mi się duszno, za chwilkę mi przejdzie. – odpowiedziała krótko, nie odrywając wzroku od Kindry.
Współpracownica przystanęła obok, w międzyczasie odpalając papierosa. Ilara nie paliła, ale wyjątkowo nie odmówiła, kiedy dziewczyna podsunęła paczkę również w jej stronę. Szlag by to wszystko trafił. Kindra stawała się coraz mniejsza, coraz bardziej rozmyta, niemal całkowicie znikając w tłumie zupełnie tak, jak zrobiła to ostatnim razem. A myśli o niej jedynie wzbierały na sile.
– Na co ty tak patrzysz? Jakaś twoja znajoma? – Kobieta zaśmiała się, wskazując palcem w stronę przepełnionego chodnika. – A może coś więcej?
– Nie. To nic takiego. – Ilara potrząsnęła głową, czując, jak ciężar na klatce piersiowej staje się coraz bardziej nie do zniesienia. – Zupełnie nic takiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz