Przed pierwszymi zajęciami Ilara powtarzała sobie, niczym mantrę, że powinna zrobić wszystko, żeby w jakikolwiek sposób zatuszować nabyte na morzu umiejętności. Nie planowała umniejszać samej sobie aż tak bardzo, udawać, że nie potrafi absolutnie niczego, chciała po prostu namalować przed Kindrą obraz przeciętnej, wysportowanej kobiety, która w skali predyspozycji do powalenia kogoś na matę maluje się idealnie pośrodku. Ni to zupełnie beznadziejna, ni to szczególnie utalentowana. Z tym właśnie planem zadowolona czekała na pierwsze zajęcia, jednak, czego z jakiegoś powodu nie przewidziała, wszystko z hukiem runęło wraz z chwilą, w której Kindra faktycznie stanęła tuż przed nią. Wyuczone formułki i kontrola nad własnym ciałem wypadły przez okno, a mózg zmienił się w jedną wielką papkę. Powinna była uwzględnić w planie to, jak obecność orczycy na nią wpłynie, zwłaszcza mając świadomość, że Dante jakiś czas temu w jej imieniu złamał ten jej piękny nos. A jednak tego nie przewidziała i teraz ponosiła tego konsekwencje, mając ochotę zapaść się pod ziemię ze strachu, że Kindra zwyczajnie jej nienawidzi. Choć Ilara prawdopodobnie wyglądała na całkiem skupioną, kątem oka nieprzerwanie wodziła za zieloną sylwetką, czując nieuzasadnione ukłucie zazdrości za każdym razem, kiedy dotykała inne uczestniczki. Z napięciem wyczekiwała momentu, kiedy w końcu zjawi się przy niej, by chwilę później odczuwać jedynie rozczarowanie, kiedy Kindra odchodziła już w stronę kolejnej z kobiet. Wszystkie te emocje były zwyczajnie irracjonalne, wiedziała o tym doskonale, jednak za nic nie potrafiła ich zatrzymać.
Ilara poruszała się mechanicznie, wyuczone manewry wykonywała bez większego pomyślunku, co było najprawdopodobniej najgorszą rzeczą, jaką mogła zrobić. Wiedziała, że tak łatwo nie oszuka Kindry, a mimo to w ostatecznym rozrachunku nawet nie spróbowała tego zrobić. A przecież planowała. Powinna była się domyślić, że orczyca już po pierwszym treningu zdemaskuje tę sklejoną na trzy kawałki taśmy maskę i przejrzy ją na wylot. Jeśli Ilara faktycznie chciała cokolwiek osiągnąć, musiała postarać się tysiąc razy bardziej, a raczej tysiąc razy mniej, niż dotychczas.
Kobiety szły ramię w ramię, rozmawiając raczej sporadycznie, głównie o kursie i o planach Ilary z nim związanych. Rackham nie potrafiła wybadać, co Kindra naprawdę myślała o jej obecności. Czy istniała jakakolwiek nikła szansa, że ucieszyła się na jej widok, czy raczej sama marzyła o powaleniu Ilary na matę i złamaniu jej nosa za to, że nie potrafi zostawić jej w spokoju. Cokolwiek to było, orczyca była potwornie dobra w ukrywaniu swoich faktycznych emocji. W końcu znalazły się na zewnątrz, a popołudniowe, letnie powietrze okazało się przyjemnie orzeźwiające. Palce mocniej zacisnęły się wokół paska torby. Ostatnią rzeczą, na jaką Ilara miała ochotę, były pożegnania i konieczność pogodzenia się z faktem, że zobaczy Kindrę dopiero za tydzień. O ile zajęcia odbędą się planowo, a orczyca znowu nie wyląduje w szpitalu. Właśnie, czy powinna spróbować jakoś załagodzić sytuację, czy raczej udawać, że o niczym nie wiedziała? Nie byłoby to kłamstwem, naprawdę nie wiedziała, że Dante tak po prostu jej przywali. Ilara odetchnęła głęboko, szykując się do najprawdopodobniej najtrudniejszej rzeczy, jaką zrobiła przez ostatnie tygodnie.
– Słuchaj…chciałabym, żebyś wiedziała, że nie mam ci niczego za złe. Trochę mnie wtedy poniosło. – Oczywiście, że kłamała, ale pomyślała, że być może rozluźni to trochę atmosferę między nimi. – Chciałabym tylko… – Ciebie. Chcę ciebie. – Nadal przychodzić na twoje zajęcia, bo są naprawdę świetne. Dobrze cię było zobaczyć, Kindra. Całą i zdrową.
Ilara uśmiechnęła się delikatnie i odeszła w swoją stronę, jeszcze kilka razy odwracając się ku pozostawionej przed budynkiem Kindrze.
Ilara miała swoje zasady i przekonania, których zawsze kurczowo się w życiu trzymała. Najważniejszą z nich była prawdopodobnie złożona samej sobie obietnica, że nigdy w życiu nie upodli się i nie umniejszy samej sobie dla czyjegoś dobra. Niestety zarówno moralność, jak i postawione przed samą sobą reguły rozpływały się w powietrzu za każdym razem, kiedy w grę wchodziła piękna kobieta. Szczególnie wtedy, kiedy owa kobieta sięgała ponad dwóch metrów wzrostu i mogłaby śmiało złamać Ilarę na kolanie. Jeśli chciała cokolwiek zdziałać, musiała wznieść swoje wcześniejsze plany na nowy poziom, musiała całkowicie zapomnieć o wszystkim, czego nauczyła się na pokładzie Ostatniej Posługi. Problem Ilary polegał jednak na tym, że tam, gdzie brakowało jej umiejętności, tam nadrabiała ogromną ilością doświadczenia. A to drugie niezwykle ciężko było zamaskować. Że też akurat nie mógł spodobać jej się ktoś, kto prowadzi zajęcia, w których faktycznie miałaby dwie lewe ręce.
Przez następne kilka tygodni Ilara pojawiała się na treningach głównie po to, żeby podpatrzeć, jakie błędy koryguje Kindra u innych uczestniczek. Zbyt szeroko rozstawione nogi, za wysoko podniesiona łokcie, zbyt słaby obrót tułowia. Rackham starała się z całych swoich sił, żeby odtworzyć te niedociągnięcia w jak najbardziej naturalny sposób, jednak ciało zdawało się działać samo, automatycznie korygując wymuszone błędy. Z czasem nauczyła się jednak, które fałszywe niedociągnięcia przychodziły jej łatwiej, a które manewry były zbyt wryte w jej głowę, żeby chociażby spróbować się w nich pomylić. Ilarze było potwornie wstyd, że z własnej woli posunęła się do tak upodlającej strategii, czuła, jak żołądek wywraca jej się do góry nogami za każdym razem, kiedy udawała, że nie potrafi sobie z czymś poradzić. Sumienie skutecznie uciszało się jednak, kiedy dłonie Kindry coraz częściej owijały się wokół jej ramion, szturchały poszczególne partie ciała, żeby pomóc im się ustawić. Bogowie, gdyby jej załoga ją teraz zobaczyła, ich śmiech byłoby słychać nawet w Senkawie.
Po skończonym treningu zawsze czekała, aż orczyca zbierze swoje rzeczy, żeby mogły wspólnie pójść oddać klucze i spędzić ze sobą te dodatkowe kilka minut tylko we dwie. Stało się to dla Ilary małą, niepisaną tradycją, której Kindra dotychczas również nie przerwała. Rackham wiedziała, że cała ta szopka najprawdopodobniej wciąż trwała jedynie z czystej grzeczności, a nie faktycznej sympatii. Mimo to nie wyobrażała sobie tak po prostu wyjść z sali bez wcześniejszego pożegnania z Kindrą. Była to dla niej urojona fantazja, namiastka tego, co mogłyby mieć w innej rzeczywistości, gdyby tylko Ilara bardziej się wtedy postarała. Pewna jej część, wbrew temu, co obiecała Dantemu, powoli zaczęła godzić się z bolesnym faktem, że wspólne szczęście nie jest im przeznaczone. Z faktem, że nigdy nie stanie się dla Kindry kimś naprawdę ważnym. A jeśli nie mogła dzielić z nią życia, chciała przynajmniej z bliska przyglądać się, jak Kindra z uśmiechem na ustach robi to, co kocha. Na tyle mogła sobie pozwolić.
Ostatnie tygodnie nie były spełnieniem jej marzeń, ale i tak dały jej znacznie więcej, niż mogła przypuszczać. Życie Ilary kręciło się wokół regularnych treningów, a całą resztę tygodnia spędzała na niecierpliwym odliczaniu pozostałego do nich czasu. Sam kurs również przebiegał zaskakująco łatwo, biorąc pod uwagę fakt, że Rackham znacząco pogorszyła się od czasu swojego pierwszego zetknięcia z samoobroną. Oszustwo przychodziło jej na tyle naturalnie, że przez myśl jej nawet nie przeszło, że jeśli całkowicie uśpi swoją czujność, to prędzej czy później zrobi sobie krzywdę. I tak też się stało. Decydująca pomyłka nastąpiła zdecydowanie szybciej, niż później, kiedy to z powodu złego ustawienia straciła równowagę, a prawa stopa wykręciła się na macie nie w tę stronę, w którą powinna. Ilara zacisnęła pięści, tłumiąc w sobie jakiekolwiek słyszalne oznaki bólu. Inne uczestniczki szybko otoczyły dziewczynę, niepotrzebnie nawołując w stronę zmierzającej już ku poszkodowanej Kindrze. Rackham chciała krzyczeć, chciała kląć i czym prędzej wyjść z tego pomieszczenia, byle tylko nie pokazać się orczycy w takim stanie. Planowała jedynie trochę się pogorszyć, a nie upokorzyć na jej oczach, wyjść na ostatnią niedorajdę i przy okazji skręcić kostkę. Beznadziejnie szło jej nawet udawanie, że jest beznadziejna. Skręcenie nie należało co prawda do szczególnie nadzwyczajnych urazów, Ilara wielokrotnie robiła sobie gorsze rzeczy, kiedy wciąż królowała na morzach i oceanach. Mogła po prostu wstać, zacisnąć zęby i utykając doczołgać się do najbliższego autobusu, ale wiedziała, że Kindra jej na to nie pozwoli. To tyle, jak tylko uda jej się jakimś cudem w końcu wyjść z tej salki, to zwyczajnie wypisze się z zajęć i nie pokaże się Kindrze więcej na oczy. Zablokuje numer Dantego na jakieś dwa tygodnie, żeby nie musiała słuchać, jak ją za to gani i jakoś to przeżyje. Gdy trenerka w końcu przy niej przykucnęła, sygnalizując reszcie grupy, żeby dały im trochę przestrzeni, Ilara nie była w stanie nawet spojrzeć jej w oczy.
– Co ci strzeliło do głowy? – Nie wiedziała, czy na twarzy Kindry maluje się raczej rozbawienie, powaga, czy może jednak zmartwienie. Była jednak pewna, że orczyca już dawno przejrzała ją na wylot.
– Moje szczęście nowicjusza chyba do reszty się skończyło. – Ilara grała głupią, próbując zmusić się do uśmiechu. – Jak widać, chyba nie do końca wiem, co robię.
Nie skłamała. Nie miała bladego pojęcia, co robiła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz