31 października 2025

Od Annikki – Halloween
The Echo (II)

Ta sprawa była dokładnie tym, czym młoda dziennikarka wyrzucona z ambitnej pracy z wilczym biletem przyklejonym do pleców nie powinna się zajmować. Po pierwsze, żadna szanująca się osoba w jej zawodzie nie pisała o duchach. Tego typu pomysły zostawiano pomylonym wariatom, którzy próbowali ze starej lalki zrobić dowód istnienia nadnaturalnego. Artykuł o nawiedzającej babci tylko by ją pogrążył. Po drugie, jej środki na koncie ograniczały się do dwucyfrowej liczby. Przyjęli ją w końcu do jakiegoś pomniejszego tygodnika, bo redaktor był równie zdesperowany, co ona, żeby się utrzymać, ale harowała za psią pensję. Musiała wykręcić specjalne ilości tekstu, żeby dostać premię i pozwolić sobie na obiad codziennie, a nie co dwa dni. Nie powinna marnować czasu na uganianie się za wymysłami wystraszonej lokatorki starego mieszkania.
Miała bardzo logiczne i mocne argumenty, żeby odmówić. I może właśnie przez to oraz brak sprawiedliwości w straconej pracy, przez postawienie ją nagle pod murem, do głosu doszła buntownicza iskra, która miała głęboko gdzieś, że zostanie nazwana wariatką. Annikki odpowiedziała na maila, a już następnego dnia jechała autobusem do innego miasta, będąc na urlopie, na który zdecydowanie nie mogła sobie pozwolić, bo redaktor nigdy nie zaakceptowałby jej planu, gdyby tylko mu o nim powiedziała.
Wiedziała, że dotarła we właściwe miejsce – w okolicy były trzy budynki, dwa stare i jeden będący już reliktem, zgorzkniałym dziadkiem siedzącym na ławce rozpadającej się równie mocno, co on, starcem łypiącym szarymi oknami tanich mieszkań na przechodniów przyspieszających kroku przed jego progiem. Nikt nie zwracał uwagi na dziadka, odwracał wzrok od podrapanej elewacji, rozpadającego się dachu i pękających schodów. Annikki minęła się w drzwiach z mężczyzną i jego obfitym, piwnym brzuchem, próbując nie zdradzić, jak bardzo kaszleć jej się zachciało od smrodu potu zmieszanego z tytoniem. Mężczyzna z kolei otwarcie skrzywił się na widok dziennikarki, splunął jej pod nogi, po czym odszedł.
Reszta lokatorów była gdzieś za cienkimi ścianami, nieszczelnymi drzwiami, ich głosy wibrowały w korytarzu zniecierpliwieniem i frustracją, ich talerze z gniewem lądowały na stole, a dzieci wybijały irytująco równy rytm rzucanymi piłkami. Annikki weszła powoli na właściwe piętro, rozglądając się przelotnie wokół po klejących się od kurzu kątach i żółtych zaciekach. Skądś usłyszała płacz. Naciągnęła mocniej na ramiona kurtkę, gdy zaraz po tym przeszył ją chłodny, kłujący dreszcz. Oby to nie było jakieś zawianie z podróży.
Wygrzebała z kieszeni kartkę z adresem, sprawdziła, czy stoi przed właściwym mieszkaniem i zapukała.
— Kto tam? — Dobiegł ją głos zza drzwi, napięty niczym struna grożąca zerwaniem. Annikki zmarszczyła lekko brwi.
— Annikki Hagluinyendë, dziennikarka.
Rozległo się szuranie, klucz przekręcił się w zamku, łańcuszek cicho zagrzechotał. W szparze nie większej od dłoni pojawiła się obca, delikatna twarz, z zaciśniętymi ustami i szeroko rozwartymi oczami. Dopiero gdy kobieta zerknęła szybko po korytarzu, a potem na dziennikarkę, wypuściła z piersi ciężki oddech, przestała wpijać palce tak mocno w drewno.
— To pani — powiedziała cicho.
Annikki przywołała na twarz grzeczny uśmiech, wyciągnęła dłoń.
— Annikki.
Kobieta odpowiedziała na gest, nawet uniosła nieco kąciki ust, lecz wydawało się to wymuszone dobrymi manierami.
— Hotaru.
Mieszkanie nieszczególnie ją zaskoczyło – jej najtańszy pokój wynajęty w najtańszym hostelu nie prezentował się dużo lepiej. Annikki zajęła miejsce przy niewielkim, chwiejącym się stoliku, niezobowiązująco popatrując to na brudną ścianę za oknem, to na kącik kuchenny, przy którym krzątała się Hotaru, robiąc herbatę. Zerknęła po reszcie pomieszczenia. Krzesło, które należało przestawić spod drzwi, kanapa odsunięta w najdalszy kąt i wyraźne spięcie w ruchach, wahanie, gdy jakiś odgłos wydawał się wybrzmiewać w innym mieszkaniu, podsuwało dość wyraźny, niepokojący obraz.
— Dobrze, zacznijmy więc może od początku — zaproponowała Annikki, otrzymawszy herbatę. Druga kobieta usiadła naprzeciw niej, poprawiając się na piszczącym pod nią krzesełku. — Opowiedz mi o wszystkim, czego doświadczyłaś od momentu wprowadzenia się do tego mieszkania.
Palce zabębniły lekko o kubek. Hotaru uciekła w bok wzrokiem, milczała przez chwilę.
— Teraz, gdy mam wreszcie to opisać, wszystko brzmi niedorzecznie — przyznała, po części szczerze, po części niezupełnie.
— Ja ci wierzę — odpowiedziała Annikki, dostała zaskoczone spojrzenie. Jej przyjazd to był jedno, lecz usłyszenie od kogoś wprost, że nie jest się pomylonym, gdy wszyscy mieli inne zdanie, to było drugie. Annikki trzymała się zasady, by wierzyć każdemu, aż do końca jego wypowiedzi. Szczodrze obdarzała kredytem zaufania, nawet jeśli od razu wiedziała, że ktoś kłamie. Dawała szansę, by się przed nią wytłumaczyć. I może ta kompletna szczerość w jej słowach była tym, co przekonało Hotaru.
Napisała notatki o staruszce, która wpierw nie wydawała się nikim dziwnym, nie licząc jej trochę specyficznego sposobu bycia, o płaczu, który nie pozwalał zasnąć, o próbach włamania się do mieszkania i znikającej fiolce, o chłodzie towarzyszącym staruszce. W miejscu tego zdania długopis mocniej zarył w kartkę, a Annikki zaschło gardle, gdy całość zaczynała przypominać pętlę, w którą dziennikarka zdążyła się wplątać.
— Mogę zobaczyć to zdjęcie? — zapytała, po tym jak Hotaru wspomniała znów ten mocny, gorzki zapach, który czuła przy odkryciu fiolki.
Telefon pojawił się w dłoni, choć bez przekonania, bo przecież nic poza podłogą na zdjęciu nie było. Annikki wbiła wzrok w ekran, jakby mogła zrekonstruować pękniętą fiolkę, zobaczyć w pokruszonym szkle odpowiedź na którekolwiek z pytań. I wtedy zerknęła niżej, na ciąg numerków wyznaczających godzinę i datę wykonania zdjęcia.
— Mówiłaś, że zrobiłaś zdjęcie kiedy? — mruknęła.
— Jakieś dwa tygodnie temu.
— Według twojego telefonu to było rok temu.
Hotaru zawahała się, pochyliła, by przyjrzeć się dacie. Annikki na własne oczy widziała, jak kolory odchodzą z jej twarzy, a kolejne pytania bez odpowiedzi przynoszą jedynie obawę.
— Co… co to może znaczyć?
— Nie wiem, ale się dowiem — odpowiedziała, próbując nie wątpić we własne słowa. — Zajrzę jutro do biblioteki, zobaczę, czy trzymają tam jakieś archiwa z gazetami. Musi być coś o tym napisane.


Biblioteka publiczna była przykrym widokiem od zewnątrz, jak i od wewnątrz. Mało kto wchodził przez główne drzwi, żeby przejść się po wydeptanej wykładzinie i usiąść na twardym, niewygodnym krześle, podsuniętym do biurka z migoczącą lampką. Annikki nie narzekała – miała dzięki temu spokój, dużo miejsca dla siebie i czasu, żeby przejrzeć archiwa odpowiadające dacie zdjęcia Hotaru.
Prawie pominęła to, czego szukała. Niewielki wycinek z gazety ledwie zawierał kilka zdań i wyblakłe zdjęcie. Rosamund Wanless i jej wnuczek Sorgel zmarli na wskutek zatrucia gazem z kuchenki. Znaleziono ich we własnych łóżkach. Staruszka przejęła opiekę nad chłopcem, gdy ojciec został oskarżony o napaść, a u matki stwierdzono alkoholizm. Trochę słów o tym, jak przykre są to wieści dla całego miasta i tyle. Równie dobrze mogli nic o nich nie pisać. Annikki przejrzała jeszcze parę innych gazet, ale w nich nawet nie znalazła żałosnej wzmianki.
W ostatniej próbie udała się do bibliotekarki, która na wejściu obdarzyła ją niechętnym spojrzeniem.
— Przepraszam? Czy jest tutaj może więcej artykułów z października zeszłego roku?
Kobieta zastygła na moment, a następnie zgarbiła się mocniej nad czytaną książką.
— Nie.
— A… może pani sprawdzić? — zasugerowała łagodnie Annikki, zerkając na rozświetlony monitor.
— Nie.
Zanim jednak dziennikarka zareagowała na to, bibliotekarka nagle zamknęła książkę, uniosła nienawistny wzrok, jakby sama obecność dziennikarki była dla niej obrazą.
— Moja siostra nic nie zrobiła — wycedziła.
Annikki nie dała po sobie poznać, że nic nie wie o jakieś siostrze ani o tym, co mogła bądź też nie ona zrobić. Skinęła lekko głową, zrobiła krok w tył, jeden, drugi, po czym odwróciła się i wyszła z biblioteki, czując na plecach spojrzenie kobiety wypychające ją z budynku.


Często ludzie mówili więcej, niżby chcieli, nieumyślnie dając właściwe wskazówki. Dotarcie do właściwej pracownicy opieki społecznej, zajmującej się sprawą Rosamund i jej wnuczka, z pewnością zajęłoby trochę czasu. Bibliotekarka wskazała kierunek poszukiwań, ale wciąż brakowało Annikki konkretów. Nigdy nie wytoczono tej pracownicy sprawy w kwestii zaniedbań czy nadużycia kompetencji, nikt jej nie zaskarżył. Lecz nienawiść, z jaką bibliotekarka zareagowała, nie była wytworem tamtej chwili. Pochodziła skądś głębiej, z miejsca, do którego docierało własne sumienie albo czyjaś upartość.
Z miejsca przeżartego poczuciem winy.
— Wiesz, co mi najbardziej nie pasuje w tej całej sytuacji? — rzuciła Annikki, gdy zdała Hotaru relację ze swojej wizyty w bibliotece. — Jak cicha była ich śmierć. Media kochają tragiczne śmierci tragicznych rodzin. A tutaj? Nic. Ledwie wzmianka w gazecie.
Hotaru przekrzywiła nieznacznie głowę, oplotła się mocniej ramionami.
— Chcesz powiedzieć, że ktoś… — wzięła głębszy wdech — próbował to zatuszować?
— Nie mam pewności. Ale brzmi to prawdopodobnie. Dobry powód, przez który ona…
Nie musiała kończyć. Pukanie do drzwi Hotaru nie ustawało, chłód sączył się z progu, obecność, której nie powinno tu być, nie opuszczała korytarza budynku.
— Może pomoc społeczna zapomniała o nich. Jeden mały druczek nie został spełniony i zostali sami. A wszyscy inni odwrócili wzrok.


Wydawało jej się dobrym pomysłem pójście do miejscowej apteki i podpytanie o starszą panią kupującą insulinę. Lecz gdy tylko imię zmarłej kobiety pojawiło się w rozmowie, uprzejmy uśmiech aptekarza zamienił się niedostępny wyraz, jego odpowiedzi stały się ostre, z rezerwą patrzył na Annikki. Wszystkie pytania o leki zakupowane przez staruszkę zaczął zbywać i drwić z zainteresowania dziennikarki.
— Zaopatrywała się w insulinę. Coś jeszcze?
— Nie mogę pani udzielić takich informacji — prychnął lekceważąco aptekarz.
— Nie może pan, czy nie chce? — naciskała Annikki.
Aptekarz pochylił się nad ladą. Annikki nie drgnęła, przyglądając się mężczyźnie. Coś jeszcze zwróciło jej uwagę. Ten brak zdziwienia na jego twarzy, gdy zaczęła pytać o staruszkę. Jakby odbył tę rozmowę już wcześniej, może nawet więcej niż jeden raz.
— Nie jestem niczemu winien — powiedział chłodno, powoli. — Pani Wanless sama podejmowała swoje wybory, ja tylko sprzedawałem leki.
Dziwne, jak wszyscy w mieście byli pierwsi do bronienia siebie lub swoich bliskich, choć żadne oskarżenia nie padły w ich stronę z ust dziennikarki.
— Zaczęła brać jakieś leki, których nie powinna?
— Przestała kupować swoje leki. Ostrzegałem, że choroba się nasili i zacznie mieć znów problemy z pamięcią.
— Ale miała insulinę…
— Tak, miała — syknął zirytowany aptekarz — bo na więcej jej nie starczyło. Poza tym insulina była dla jej wnuczka. — Dzwoneczek przy drzwiach obwieścił cicho pojawienie się kichającego mężczyzny. — A teraz, jeśli pani pozwoli, mam prawdziwych klientów do obsłużenia.
Wiedziała doskonale, że więcej nie wskóra po takim wyproszeniu jej. Mimo braków chęci pomocy ze strony aptekarza podziękowała za rozmowę, wyszła na chłód deszczowego popołudnia. Nawet po skryciu się pod daszkiem przy aptece, zimne krople biły w jej policzki, tak jak słowa mężczyzny biły w strzępki myśli, przekuwając je w coś nowego.
Insulina była dla dziecka, lecz Rosamund nigdy nie doniosła jej do niego, fiolka rozbiła się na korytarzu. Co jeśli zapomniała o niej? I zamiast wrócić się do apteki, zaczęła szukać chłopca, któremu nie wiedziała już dłużej, jak pomóc?
Całe swoje starcze życie oddała wnuczkowi, próbując dać mu ciepło i opiekę, której nie otrzymał od rodziców. Nie było bodaj niczego gorszego od świadomości, że zawiodła go tak samo.


Niezręczna cisza w mieszkaniu Hotaru nieprzyjemnie drażniła je obie, niewiele jednak mogły na to poradzić, gdy obie uważnie, z dozą napięcia wsłuchiwały się w to, co budynek miał im do powodzenia – krzyki rodziny z dołu, mecz rozkręcony na pełen regulator, bulgotanie w rurach. Wsłuchiwały się, tak jakby były zdolne jakimś cudem przegapić to jedno charakterystyczne pukanie do drzwi Hotaru. Czekały na nie. Czasami ich spojrzenia się spotykały, na krótką chwilę i tylko po to, by przekazać sobie wątpliwości, których nie potrafiły się wyzbyć. Czy to zadziała? Czy nie było to zwykłe igranie z ogniem, którego nie rozumiały? Annikki powiedziała sobie, że nie przyjechała tutaj polować na duchy. Została wyłącznie poproszona o zbadanie tej sprawy i napisania na jej podstawie artykułu. Lecz im więcej faktów poznawała, tym lepiej docierało do niej, że nie może zwyczajnie odjechać, trzymając materiały w jednej ręce, w drugiej bilet powrotny. Zaoferowała się pomóc Hotaru. Wyjechanie w tym momencie byłoby zwyczajną ucieczką, gdy wreszcie udało jej się zrozumieć powiązanie między nawiedzonym piętrem a duchem staruszki. Niczym nie różniłaby się od siostry bibliotekarki czy aptekarza.
Pukanie wybrzmiało jak końcowy dzwon, jak wołanie nieuniknionego. Annikki spojrzała na Hotaru trzęsącą się na kanapie i do niej samej dotarło, jak bardzo jej własne dłonie drżą, a umysł mimowolnie szuka drogi ucieczki. Lecz jedyna prowadziła przez drzwi, tam zaś stało coś, co nie powinno istnieć, a jednak – czekało, aż odpowiedzą.
Podeszły razem do drzwi, stawiając jeden niepewny krok za drugim. Było coś instynktownego, wręcz zwierzęcego w tym, jak naparły na siebie ramionami, próbując wesprzeć się nawzajem. Hotaru nie spojrzała przez wizjer. Chłód bił od progu, wspinał się po plecach i wczepiał w ramiona, niepokojąco znajomy i przenikliwy. Dłoń powędrowała do łańcuszka, potem do klamki.
Annikki wiedziała, czego się spodziewać. Wiedziała, jak staruszka wygląda, jak się zachowuje, czym jest. Jednak wiedza nie potrafiła wstrzymać wzdrygnięcia, gdy kobieta się odezwała, obdarzając Hotaru łagodnym uśmiechem. Na dziennikarkę nawet nie spojrzała.
— Szukam mojego wnuczka, mieliśmy iść razem na spacer, ale gdzieś mi uciekł, tu, na klatce — powiedziała, nie zwracając uwagi na to, jak głośno Annikki wciągnęła powietrze, wpatrzona w Rosamund Wanless zmarłą rok temu. — Nie widziała go pani?
Hotaru otworzyła usta. Cichy, niezrozumiały dźwięk wydostał się spomiędzy warg. Wydusiła po chwili z siebie głos, jej słowa pęknięte na każdej głosce niczym cienkie szkło.
— Widziałyśmy go. Widziałyśmy, jak leży w łóżku i… umiera.
Staruszka nie drgnęła, lecz chłód wokół nich się zmienił. Nie był już zimnymi palcami wbiegającymi po ciele, wydzierającymi ciepło. Stał się ciężarem – przytłaczającym, gorzkim niczym rozpacz, bolącym jak cisza, która zawsze dotąd była dźwiękiem. Annikki spróbowała odetchnąć, ale chłód drapał w gardło, wdzierał się głęboko. Hotaru złapała ją za nadgarstek, ścisnęła mocno.
Nie wiedziała, kiedy była ostatnio tak wdzięczna za czyjąś obecność.
Uśmiech staruszki się nie zmienił, gdy poruszyła się i przeszła przez próg mieszkania. Obie naraz zrobiły wystraszony, nagły krok w tył.
— Szukam mojego wnuczka, miałam zrobić mu zupę, bo się gorzej czuł, ale gdzieś mi uciekł, tu, na klatce — odezwała się kobieta, jakby chciała wymusić na nich zmianę odpowiedzi i pozostać w swej pętli. — Nie widziała go pani?
Annikki strzeliła wzrokiem w bok na Hotaru przerażoną faktem, że staruszka weszła do środka, skupiona swoim spokojnym, a równocześnie pustym spojrzeniem na niej. Chłód dalej je dusił, mieszając się ze szpitalnym, surowym zapachem i drażniącym gazem, rozkręconym i pozostawionym bez ognia.
— Umarł, a ty nie pamiętałaś, co mu dolega — powiedziała Annikki, ciszej niżby chciała, walcząc ze strachem ściskającym jej płuca. — Nie pamiętałaś, co masz robić.
Staruszka znów się zbliżyła. Hotaru prawie potknęła się o własne nogi, prawie pociągnęła za sobą Annikki, zachwiały się razem.
— Szukam mojego wnuczka, miałam opowiedzieć mu bajkę na dobranoc, ale gdzieś mi uciekł, tu, na klatce. Nie widziała go pani?
Annikki namacała w kieszeni spodni fiolkę wyślizgującą się ze spoconych palców. Chwyciła ją mocno, zdecydowanie, by się nie stłukła i mogła zmienić bieg historii. Wyciągnęła insulinę przed siebie, jak amulet zdolny zatrzymać staruszkę.
— Ale teraz pamiętasz — szepnęła. — Wiesz, że to nie była twoja wina.
I wtedy wreszcie kobieta spojrzała na nią.
Trwała tak chwilę, nim przekręciła głowę, jakby poruszyła zardzewiałym mechanizmem. Fiolka drżała w dłoni. Powolnym, sztywnym ruchem pomarszczona ręka sięgnęła szkła. Nie dotknęła Annikki, lecz palce i tak zdrętwiały dziennikarce, gdy staruszka przejęła od niej insulinę.
Patrzyła na lek w skupieniu, ale Annikki nie potrafiła nic wyczytać z jej twarzy. Zatrzymane w czasie zmarszczki układały się w łagodne, puste oblicze.
A potem staruszka niespiesznie odwróciła się ku drzwiom, jakby weszła tu przypadkiem. Powłócząc zmęczonymi nogami, wyszła z mieszkania, zniknęła w korytarzu. Annikki nie pamiętała, w którym momencie osunęły się z Hotaru na podłogę, jednak pozostały na niej jeszcze długo po tym, jak chłód opadł, a korytarz wypełniła cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz