Istniało wiele typowych, nastoletnich rozrywek, z których przytłaczająca większość była dla Radagasta synonimem tortur. Młody czarodziej nie chodził na domówki, podebrany rodzicom z barku alkohol nie miał dla niego słodkiego smaku zakazanego owocu, a włóczenie się po mieście do późnych godzin nocnych uważał za stratę czasu. Jednak maratony filmowe – do tej pory Radagast sądził, że nie są takie złe, nawet jeśli filmy nie należą do klasyki światowej kinematografii. Teraz jednak doszedł do wniosku, że chyba będzie musiał zmienić zdanie.
Siedział właśnie na szerokiej kanapie, wciśnięty między piszczącą co pięć minut Sarę, a nieznającego pojęcia „dezodorant” Driesa, oglądając, jak postać na ekranie telewizora podejmuje bardzo złe decyzje. Żebra bolały go już, bo za każdym razem, gdy w polu widzenia pojawiał się morderca, Sara sprzedawała mu bardzo celnego kuksańca w bok, okraszonego swym ikonicznym piskiem. Radagast westchnął głęboko, porzucając już nawet próby wczucia się w fabułę, czekając tylko, aż wszyscy zginą i pojawią się napisy końcowe.
Powód jego obecności na tej przeklętej kanapie miał na imię Andrea.
Siedziała po drugiej stronie pokoju, wpatrzona z uwagą w ekran, jak zwykle pierwsza zauważając wszelkie znaki i poszlaki, uśmiechająca się z satysfakcją za każdym razem, gdy film skutecznie podkręcał napięcie. Horror ją autentycznie bawił i może w innych okolicznościach Radagast też dostrzegłby urok w oglądaniu maniaka ganiającego ludzi z siekierą w ręku, lecz w chwili obecnej sytuacja zdecydowanie do tego nie nastrajała. Andrea siedziała tam, tak blisko i jednocześnie tak daleko, silna, pewna siebie i absolutnie rozbrajająca. A on? On był Radagastem, tym nerdem w okularach, mającym zawsze odrobioną pracę domową, potrafiącym bez wysiłku wyrecytować wszystkie definicje na matematyce, i jednocześnie wciąż jąkającym się, gdy trzeba było zamówić pizzę przez telefon. 
Ktoś taki, jak on, nie miał szans u kogoś takiego, jak Andrea. Wiedział to on, wiedzieli i ich wspólni znajomi. 
Dlatego też gdy tylko napisy końcowe pojawiły się na ekranie i Radagast już myślał, że będzie mu dane odetchnąć z ulgą, Tommy, ich gospodarz, złapał go za ramię, kładąc kres nadziei na spokój. 
— Chodź, chłopie, pomożesz mi w kuchni.
Radagast nie zdążył się zdziwić, nie zdążył nawet spytać, co takiego jest w ogóle do zrobienia w kuchni, gdy Tommy pchnął go w stronę jednej z szafek, przyblokował między zmywarką i lodówką.
— C-co jest?
— Twoja szansa — powiedział konspiracyjnym tonem Tommy. — Bo już nie mogę patrzeć, jak się ślinisz.
— Ja nie…
Urwał, gdy Tommy pacnął go prosto w pierś. Radagast sięgnął dłonią, namacał coś dziwnego.
— Maska — kontynuował Tommy. — Specjalnie kupiłem, na promce była. Plan jest prosty – przebierasz się za mordulca, wyskakujesz zza rogu i ganiasz ekipę, akurat jak jest jeszcze cała rozpierdolona filmem. 
— Że co?
Tommy wywrócił oczami.
— Bogowie, ty niby taki mądry, a taki debil. Słuchaj uważnie. Andrea lubi horrory, tak?
— No tak.
— I lubi tego głównego złola, tak?
— Eee…
— Tak — odpowiedział za niego Tommy. — Ale złol jest nieprawdziwy.
— Na szczęście.
— Niestety — poprawił go Tommy. — A ty, jako top premium materiał na chłopaka, sprawisz teraz, że marzenia twojej lubej staną się rzeczywistością, czyli przebierzesz się za mordulca i będziesz ganiać ludzi. 
— Tommy, to nie jest dobry pomysł…
— To jest najlepszy pomysł ever — przerwał mu Tommy. — Wiesz, dlaczego?
— Nie?
— Bo to mój pomysł — chłopak wypiął dumnie pierś. — A teraz ruchy, Casanova, przebieraj się i idź podbijać serce swojej przyszłej żony.
Wnętrze maski pachniało tanią gumą i kompletną porażką, ograniczało pole widzenia, uwierało go w nos i poza tym Radagast momentalnie poczuł pot na czole. Tommy dał mu jeszcze jakiś powyciągany i podarty sweter, który zjeżdżał mu z ramion, kryjąc chudą sylwetkę, no i dał też nieodzowny nóż, w odróżnieniu od tego horrorowego cały plastikowy, z daleka jednak wyglądający na zupełnie prawdziwy i przerażająco zakrwawiony. Tommy złapał parę paczek chrupków wyjętych z jednej z kuchennych szafek, następnie ruszył w stronę salonu, po drodze przykazując Radagastowi, żeby niedługo do niego dołączył.
— Przyniosłem więcej żarełka! — oznajmił głośno, wracając do reszty ekipy.
Odpowiedziały mu radosne okrzyki, jakieś śmiechy, po chwili do uszu Radagasta doszedł dźwięk otwieranych paczek. 
— Ej, a gdzie jest Radagast?
To był głos Andrei, chłopak rozpoznałby go wszędzie. Przestąpił z nogi na nogę, uśmiechając się pod gumową maską, bo może to nic nie znaczyło, ale jednak ciepło w sercu pozostało. Andrea o niego spytała. 
Popatrzył na plastikowy nóż i gdzieś tam z tyłu głowy pojawiła się myśl, że może to jednak był dobry pomysł. Przynajmniej Andrea się pośmieje.
Ruszył, krok za krokiem, ciemnym korytarzem. Coraz bliżej i bliżej, w końcu światło lampki, poblask od telewizora, padły na ten nieszczęsny sweter, na odstręczającą maskę i trzymany w dłoni nóż. 
Sara zauważyła go pierwsza. Świdrujący pisk rozdarł powietrze, dziewczyna momentalnie cofnęła się na oślep. 
— Haha! — powiedział Radagast pierwsze, co przyszło mu do głowy. — Teraz was eee… pozabijam!
Nie zdążył nawet zrobić kroku.
Świat rozmył się w smudze ruchu, przekoziołkował w niemożliwy sposób, w jednej chwili sufit stał się podłogą, w drugiej zaś, nim jego mózg cokolwiek zdążył zarejestrować, Radagast grzmotnął o dywan z siłą, która wybiła mu powietrze z płuc. Twarz miał wciśniętą w stare frędzle, czyjeś kolano wbijało mu się między łopatki, a jego ręka, jeszcze przed chwilą trzymająca broń, została boleśnie wykręcona. Radagast nie odważył się głębiej odetchnąć.
— Tommy, dzwoń na policję. Podaj adres i rysopis napastnika — Andrea, bo kto inny to mógł być, przytrzymała mu wykręconą rękę jeszcze mocniej, sięgnęła, by ściągnąć gumową maskę. — Napastnik to… Radagast?!
— Eee… Tak, to ja.
— Co ty wyprawiasz?
— Leżę?
W salonie zapadła cisza, którą przerwał tłumiony chichot Tommy'ego, a potem cała reszta wybuchła śmiechem. Andrea zwolniła swój chwyt, pomogła Radagastowi pozbierać się z dywanu.
— Co ci strzeliło do głowy?
— To był taki eee… eksperyment?
Andrea patrzyła na niego i patrzyła, a Radagast robił się coraz bardziej czerwony.
— Debil — powiedziała w końcu i wybuchła śmiechem, a Radagast znów złapał się na tym, że to chyba jego ulubiony dźwięk na świecie. 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz