03 października 2025

Od Cheoryeona – Wspomnienia ściął czasu brutalny kat, lecz najważniejszych chwil nie zawarto

— Kochanie, gdzie mnie tak ciągniesz?
Starszy mężczyzna położył na blat nóż, przerywając krojenie warzyw do sałatki, gdy tylko dłonie żony złapały pod ramię i zaczęły ciągnąć. Spuścił wzrok na o wiele niższą kobietę, ubraną w rozpinany sweterek i kwiecistą, długą spódnicę, z włosami starannie spiętymi w niski kok. Nie była ona silna, wręcz z łatwością mógłby się jej przeciwstawić, ale tego nie zrobił. Po prostu dał się prowadzić, nie mogąc sobie pozwolić na zignorowanie ukochanej.
— Nasz syn jest w telewizji! — zawołała nieco ochrypłym głosem. — Chodź, nasz syn w telewizji!
Usłyszawszy to, uniósł jedną brew. Krótko potem się uśmiechnął.
Minęło już trochę czasu, odkąd widzieli syna w telewizorze. Z czasem media coraz mniej go pokazywały, co było naturalnym procesem. Gdy kobieta koniecznie chciała go zobaczyć, mąż szukał starych wideo na AllTube, dziękując odwiedzającej ich regularnie pani, że dzielnie wytłumaczyła mu działanie smartfonu i znajdujących się na nim aplikacji. Wtedy jakoś udawało się zapełnić pustkę, która z biegiem lat coraz bardziej poszerzała się w innych mediach.
Nie dziwił się zatem, kiedy usłyszał, że ich dzieciak znowu zawitał w telewizji, do tego żona przypadkiem na niego trafiła. Chciała podzielić się z nim dobrym wydarzeniem.
Weszli do salonu, usiedli na kanapie. Kobieta przebierała nogami, jedną ręką wciąż owijając ramię męża, drugą wskazując ekran. Mąż zawiesił na nim wzrok.
Młody chłopak stał na scenie, w świetle reflektorów, z kolorowym tłem. Szarpał strunami białej gitary elektroakustycznej ze złotymi zdobieniami, śpiewał do mikrofonu słowa w nieznanym języku. Widoczna w tle widownia wymachiwała kolorowymi latarkami, w kształcie przypominającymi kwiatki.
Brwi częściowo opadły, udekorowana zmarszczkami twarz ujawniła trudne do określenia emocje.
— Och, kochanie — zaczął delikatnie, z pewnym smutkiem spojrzał na żonę — to nie jest nasz syn.
Tamta jednak nie dawała sobie wmówić.
— To on! — wołała. — To Benny! Matka wszędzie rozpozna swoje dziecko!
Ostatnie słowa sprawiły, że mężczyzna nie mógł odpowiedzieć. Rozumiał bardzo dobrze obecny stan zdrowia kobiety, wiedział, z czym się to wiązało. Nie pamiętała wielu rzeczy, począwszy od wydarzeń, kończąc na osobach. Wiele razy musiał przedstawiać na nowo panią, która ich odwiedzała, przypominać o starych znajomych, z którymi okazjonalnie się widywali. Nie mógł na długo zostawiać jej samej, potrzebowała praktycznie stałej opieki. Raz nawet prawie z pamięci umknął on sam.
Zawsze jednak rozpoznawała Benjamina. Nigdy o nim nie zapomniała. Nigdy z nikim nie pomyliła. Jej syn był największym na świecie skarbem, z którego śmiercią tak naprawdę nigdy się nie pogodziła. W skrzywdzonym na stałe umyśle pozostał żywy, pamiętany tak, jakby go raptem wczoraj widziała.
Postanowił zatem jeszcze raz przyjrzeć się muzykowi, gdy kamera wykonała zbliżenie na twarz. Otworzył szerzej oczy.
To nie był ich Benjamin, zdawał sobie z tego sprawę. To był ktoś kompletnie inny.
A mimo to niezwykle podobny.
Rysy twarzy odrobinę się różniły, istniało jednak niesamowite podobieństwo. Włosy miał zbliżone, tylko całkiem proste i krótsze, spojrzenie identyczne, nawet zważywszy na inne kolory tęczówek i niecodzienne, białe źrenice. Śpiewał w obcym języku, acz głos brzmiał tak samo. Nawet zachowywał się na scenie w ten sam sposób.
Artysta zerknął do kamery, wykrzywił usta w uśmiechu. Na lewym policzku pojawił się delikatny dołeczek.
Zupełnie taki, jak u Benjamina.
Dwójka starszych osób siedziała w milczeniu, zapatrzona w ekran telewizora, jak gdyby objawiło im się w nim bóstwo. Żadne z nich się nie odzywało, nie dało się usłyszeć oddechów. Cały salon wręcz opanował występ młodego idola.
Mężczyzna nie wiedział, jak zareagować. Benny odszedł lata temu, pamiętał o tym w przeciwieństwie do żony. Żałoba minęła, zdążył już się pogodzić z tą okrutną stratą. Jakoś dalej żył. Nie miał żadnych zwidów, syn coraz rzadziej pojawiał się w snach.
Teraz wydawał się bardziej żywy niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich ponad dwóch dekad.
— Myślisz, że się odrodził?
Słysząc to, zabrał wzrok z telewizora, by spojrzeć na swoją ukochaną. Siedziała ze splecionymi na udach palcami, mimika zdradzała spokój, szczęście... oraz skupienie.
— Słucham? — odparł delikatnie, niezbyt rozumiejąc.
— Wspomniał kiedyś, że po śmierci odradzamy się i żyjemy na nowo — wytłumaczyła wolno. — Oczywiście, wtedy mówił różne rzeczy, na które niekoniecznie zwracałam uwagę, ale jak tak teraz myślę o nich... to chcę w nie uwierzyć.
Nie odrywała wzroku od występującego muzyka. Oglądała go z dumą w oczach, jakby sama go wychowała, a jednocześnie też z pewną świadomością, że to nie był w stu procentach ten sam Benjamin, którego widziała lata temu.
Mąż zmierzył ją dokładnie wzrokiem, dolna warga delikatnie zadrżała. Delikatnie pochwycił jej dłoń, schował w swoich, gładząc, już nie tak młodą, co dawniej, skórę. 
Tymczasem kobieta kontynuowała:
— Nasz Benny przeszedł przez tyle trudów, więc gdyby po śmierci musiał na zawsze tkwić w Zaświatach, to jego pasja zostałaby urwana. Wiesz, jak kochał muzykę. Bez możliwości dalszego tworzenia jego dusza nie wytrzymałaby.
— Czyli uważasz, że...? — Podniósł wyżej powieki.
— Uważam, że muzyka Benny'ego poruszyła nawet serca bogów, dzięki czemu dostał drugą szansę. — Położyła wolną rękę na dłoni męża. — Wątpię, że w ogóle nas pamięta, ale mam nadzieję, że jest otoczony kochającymi go osobami i może swobodnie robić to, czego najbardziej pragnie.
W odpowiedzi mężczyzna wstrzymał na moment oddech. Wolnym ruchem obrócił głowę, by znów patrzeć na telewizor. Zaczął oglądać występ, uważnie nie tylko obserwując, ale również nasłuchując.
Im dłużej studiował muzyka, tym bardziej wierzył w to, co powiedziała jego ukochana.
— Jestem pewien, że dobrze mu się wiedzie — powiedział w końcu. — Spójrz tylko na niego. Nasz syn ponownie podbija tłumy. Nawet jeśli teraz nie do końca jest naszym synem.
— W duszy pozostanie — odparła żona.
Ponownie zapadła cisza, ale tylko między nimi; pokój wciąż barwił telewizor. Muzyk skończył swój występ, ukłonił się głęboko, otoczony krzykami widowni. Spojrzał do skupionej na nim kamery, zapozował: wpierw podparł podbródek kciukiem oraz palcem wskazującym, puszczając oglądającym oczko, następnie ułożył dłonie w serduszko.
Mężczyzna poczuł, jak żona opiera głowę o jego ramię.
— Czy możemy pójść kiedyś na jego koncert? — spytała. — Nawet jeśli do tego czasu znów zapomnę?
Spuścił na nią wzrok. Objął ramieniem, drugą ręką wciąż trzymając ją za dłoń.
— Oczywiście. — Ucałował w czoło. — Zrobię wszystko, żebyśmy zdobyli bilety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz