Drzwi miejskiej biblioteki pozostały otwarte dawno po zwyczajowej godzinie zamknięcia, a mrugające ciepłym światłem lampy, do złudzenia przypominające stare świece, zapraszały, by zanurzyć się w atmosferze literackiego horroru i dać porwać przerażającym opowieściom. Na czas halloweenowego wieczoru, biblioteka obrosła kurzem i pajęczynami, wśród półek pojawiły się pluszowe pająki i zagubione szkielety, dynie zerkały zza okien, a panie bibliotekarki, na co dzień ubrane w wyprasowane koszule i ołówkowe spódnice, teraz przemieniły się w groźne wiedźmy, okrutne wampirzyce i straszliwe zombie. 
Dzieci zebrały się już w głównej sali, siedząc na krzesełkach i poduchach, wiercąc w oczekiwaniu, poskubując halloweenowe stroje. Czego tam nie było – małe mumie, szkielety, duchy, koszmarny strach na wróble i chyba jakaś postać z Vespy, jeden z jej licznych superbohaterów. Po chwili jednak wszystkie oczy zwróciły się w stronę wchodzącej do pomieszczenia kobiety.
To nie była jedna z bibliotekarek. Jej strój, utrzymany w niepokojących, morskich błękitach, przełamany był fragmentami jasnego, mieniącego się materiału, do złudzenia przypominającego gniewne fale, spod nich zaś przezierało coś łuskowatego i nienazwanego, czającego się na pechowych, nieostrożnych żeglarzy. Undine pozdrowiła dzieci swym łagodnym, kapłańskim uśmiechem, następnie zaś zasiadła na przygotowanym dla niej krześle, a głębinowa szata rozlała się wokół niej hipnotyczną ciemnością.
— Witajcie, kochani — zaczęła, a jej głos momentalnie zawładnął ciszą. — W tę wyjątkową, halloweenową noc, opowiem wam historię. Lecz nie będzie to historia o duchach, które straszą w starych domach, ani o wampirach, które boją się czosnku. Opowiem wam historię o morzu i o tym, co kryje się w jego najgłębszych, najciemniejszych zakamarkach.
Dzieci wpatrywały się w nią jak zaklęte. Jedna z mumii otworzyła buzię.
— Dawno, dawno temu, w małym portowym miasteczku w Solmarii, żył sobie mały chłopiec o imieniu Leo. Leo kochał morze najbardziej na świecie i jego wielkim marzeniem było, by zobaczyć syrenę. Ale nie jedną z tych, które pływają przy brzegu i chodzą pośród nas — wyjaśniła Undine, zbierając od dzieci zdziwione i zaintrygowane spojrzenia. — Pragnął zobaczyć syrenę z największych, oceanicznych głębin. Jedną z tych, które nigdy nie wypływają na powierzchnię i nie pokazują się nikomu. Jedną z tych, o których krążą tylko legendy.
Kapłanka zrobiła efektowną pauzę, jej spojrzenie przeskoczyło od twarzy do twarzy.
— Pewnej nocy, dokładnie takiej jak ta – w Halloween, gdy wszystkie duchy i strachy są tuż obok nas – Leo wymknął się z domu. — Undine rozłożyła ramiona, opisując nocną scenerię. — Księżyc lśnił niczym srebrna moneta na czarnym aksamicie nieba, a jego blade światło odbijało się w niespokojnej tafli morza. Ta noc miała w sobie magię i grozę, nadzieję na to, że niemożliwe stanie się rzeczywistością. Nie bacząc na ciągnący od morza chłód, Leo poszedł na molo, na sam jego koniec i usiadł na skraju, wpatrując się w ciemną toń i nasłuchując.
Cisza zaległa w bibliotece, głębsza niż zazwyczaj, a gdzieś na granicy słyszalności, niemal dało się wyczuć miarowy szum fal gniewnego morza.
— I coś usłyszał — powiedziała Undine. — Pieśń, odległą i hipnotyzującą. Nie była to wesoła, żeglarska piosenka, którą Leo często słyszał w porcie, o nie. — Kapłanka nachyliła się w stronę słuchających jej dzieci, głos uderzył w inne nuty. — To było coś starszego i głębszego, nienazwana melodia wnikająca wprost do serca, obiecująca rzeczy, które wymykały się śmiertelnemu pojmowaniu. A Leo? — zawiesiła głos. — On podążył za pieśnią.
Dzieci wstrzymały oddechy, Undine pochyliła się, wyciągnęła dłonie.
— Morze burzyło się coraz bardziej, groza czaiła się w ciemnościach, a z głębin wynurzyła się postać. Była to syrena, lecz nie przypominała żadnej, jaką znacie. Nie miała gładkich, długich włosów, nie miała ślicznego ogona w pastelowej barwie… Nie, ta syrena była drapieżnikiem — powiedziała cicho. Strach w pokoju był niemal namacalny. — Jej oczy przypominały zapomniane otchłanie, jej skóra była zimniejsza niż lód i lśniła w księżycowym świetle niczym gładki obsydian. Jej ogon pokrywały śmiercionośne kolce, ostre niczym noże, a usta, z których wydobywał się ów hipnotyczny zaśpiew, pełne były zakrzywionych zębów. Jej włosy unosiły się na sztormowym wietrze, niczym targane morskim prądem algi, a spojrzenie widziało już tylko małego, bezbronnego chłopca, tak blisko lodowatej wody.
Nie było już nawet biblioteki. Świat zamknął się do skrawka molo i wzburzonych fal.
— Syrena podpłynęła bliżej i bliżej. Była już tak blisko, że Leo mógł zobaczyć swoje przerażone obicie w jej wielkich, nieludzkich oczach. Syrena wyciągnęła obie ręce, a jej szpony były tuż, tuż przy jego twarzy…
Undine zmrużyła oczy, delektując się niemal namacalnym strachem wypełniającym pomieszczenie. Uśmiechnęła się ciepło, a jej głos ponownie stał się kojącą melodią.
— …i położyła mu na dłoni najpiękniejszą muszlę, jaką kiedykolwiek widział, wielką i mieniącą się wszystkimi możliwymi kolorami. I gdy tylko Leo popatrzył na muszlę, syrena przestała wydawać mu się taka straszna i groźna — powiedziała, prostując się na krześle. — Mały Leo wrócił do domu z piękną i wyjątkową muszlą w kieszeni i od tamtej pory wiedział już, że potwory nie zawsze są złe. Czasami są po prostu inne i samotne, a morze… morze skrywa wiele wspaniałych i cudownych tajemnic. 
Undine skłoniła się, a dzieci nagrodziły ją brawami i pełnymi zachwytu okrzykami. Rodzice uśmiechali się, uśmiechały się też bibliotekarki, wszyscy byli pełni uznania dla utalentowanej opowiadaczki.
A ona? Obdarzała ich swym enigmatycznym uśmiechem wiedząc, że historia Leo potoczyła się zgoła inaczej. Chłopiec nie dostał żadnej muszli, pazury syreny nie zatrzymały się przed jego twarzą. Ciche pluśnięcie wody było ostatnim dźwiękiem, jaki wydał, nim stał się pokarmem dla kapłanki Przedwiecznych. Co do muszli – Undine nadal ją miała, lecz gdy przykładała ją do ucha, nie słyszała w niej szumu oceanu, ale śpiew, to posępne zawodzenie zaginionych w morzu ofiar, które wiedziały, że nie ma już ratunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz