31 października 2025

Od Isidoro – Halloween

Kolejne miesiące upływały, Isidoro jednak wciąż nie miał ani jednego dnia, w którym Sallandira nie przyniosłaby mu nowej niezwykłości.
Mężczyzna stał na pałacowym tarasie, ze wzrokiem niezmiennie wzniesionym ku nocnemu niebu, a okrywająca go przewiewna szata haftowana w gwiazdy sprawiała, że sam wyglądał jak odprysk nieboskłonu. Pojedynczy kolczyk w kształcie sierpu księżyca kołysał się u lewego ucha, zaklęty skomplikowaną magią pozwalającą mu rozumieć tutejszy język bez konieczności uczenia się go. Coś, bez czego trudno byłoby mu tutaj przetrwać, a także namacalny znak łaski arcymaga, bo kto inny byłby w stanie stworzyć biżuterię o takich właściwościach.
Isidoro wsparł dłonie o balustradę, przenosząc nieco ciężar ciała. Dotarło do niego, że oto w Stellaire, oddalonym od niego o niemożliwą do oszacowania odległość, ludzie przygotowywali się właśnie do corocznego święta skupionego na duchach, zjawach i tym, co straszne i nienazwane. Myśli mimowolnie wracały do czasu, gdy wraz z Luciano i Mattią usiłowali powycinać straszne uśmiechy dyniom, albo jak projektowali swoje przerażające stroje, prześcigając się w ilości sztucznej krwi i długości groźnych zębów. Teraz wydawało mu się, jakby wszystko to wydarzyło się niemożliwie dawno temu, niemalże jak w jakimś innym życiu. Jasnowidz uśmiechnął się, a w uśmiechu tym czaił się smutek, gdy pomyślał o tym, że oto nastał pierwszy rok, w którym wszystkie te przygotowania jego bracia będą musieli wykonać bez niego. Nie potrzebował swych wróżbiarskich mocy, by wiedzieć, że ten jeden raz to święto będzie miało dla nich gorzki smak.
Znamiennym było, że ten sam moment w roku był w Sallandirze poświęcony podobnym sprawom – zasłona oddzielająca to, co żywe, od tego, co już przeminęło, stawała się cienka i delikatna, pozwalając, by niespotykana magia przesączała się do świata żywych, jednym przynosząc pokój i nadzieję, innym zaś strach i zagrożenie. Magia od zawsze była tutaj niezwykła i intensywna, krążyła tak w żyłach obywateli Sallandiry, jak i tańczyła wśród pustynnych piasków, kierowana prastarą mocą Wież Magii. Postęp technologii ułatwiał życie ludziom, nie mógł się jednak równać z potęgą dziedzictwa króla Saladyna.
Z tarasu rozciągał się wspaniały widok na Ataxiar. Stolica magii przypominała bezcenny kobierzec utkany ze złota i zaklętych kryształów, mieniący się niczym mityczne, żyjące stworzenie. Magiczne światła rozświetlały miejskie arterie tęczą barw, siedziby magów mieniły się iluzorycznymi ozdobami, a gdzieś tam, na głównym miejskim placu, miała miejsce coroczna ceremonia. Gubernator, wraz z czwórką sayyidów, symbolicznie oddawał miasto we władzę duchów, przyjmując w pełni całą magiczną niezwykłość, która lada chwila miała przepełnić Ataxiar.
Lecz choć Ataxiar hipnotyzowało swym pięknem, a ceremonia Nocy Duchów pełna była niespotykanej magii, wzrok Isidoro nie odrywał się od nocnego nieba. Ta noc była inna niż wszystkie, jasnowidz czuł to w powietrzu, w tym cichym szepcie, płynącym z bezkresnej czerni firmamentu. Lecz tym razem nie był to szept, do którego przywykł. Tym razem było to coś starszego, głębszego i nieuchwytnego.
— Fascynujące, nieprawdaż?
Głos Serafina, pytający i podszyty lekkim rozbawieniem, wyrwał go z zamyślenia. Książę stał kilka kroków za nim, oparty nonszalancko o framugę drzwi, z ramionami skrzyżowanymi na piersi i szponami swej złotej rękawicy wybijającymi jednostajny rytm na przedramieniu.
— Całe miasto wstrzymuje oddech – jedni ze strachu, inni z ekscytacji.
Serafin odepchnął się od framugi, ruszył w stronę tarasu i balustrady. Tuż za nim usłużnie lewitowała taca mieszcząca dwa ozdobne kubki aromatycznego naparu. Taca grzecznie przysiadła na balustradzie, akurat wtedy, gdy Serafin rozsiadł się na wciąż rozgrzanym słońcem kamieniu. Isidoro dołączył, siadając z drugiej strony.
— Skoro się boją, czemu nie wyjadą na ten czas? Mogliby udać się w mniej magiczne miejsce, gdzie zasłona nie pęka całkowicie i po prostu jest spokojniej…
— Mogliby. Ale to dla nich kwestia dumy. — Usta Serafina rozciągnęły się w nieładnym uśmiechu. — Z jednej strony boją się tego, co ta noc przyniesie, doskonale wiedząc, jak niewystarczająca jest ich magia, gdyby którykolwiek z duchów źle im życzył, z drugiej zaś jeszcze bardziej boją się tego, co się stanie, jeśli okażą słabość i to żywi zobaczą ich ucieczkę. Obie drogi są potencjalnie śmiertelne.
Isidoro westchnął. Sallandira była piękna niczym dostojna kobra, rozkładająca swój kaptur w blasku słońca, zdolna jednym ukąszeniem powalić dorosłego wielbłąda. Tutaj nie było wiele miejsca na sentymenty i jeśli ktoś brał udział w tej wiecznej walce o więcej mocy, władzy i wpływów, musiał zaakceptować zasady gry do ostatniego punktu.
— Tutaj wiele dróg jest śmiertelnych.
Serafin prychnął.
— Mówiłem ci już. Zadbane ogrody przynoszą kwiaty, które cieszą oko, ale to oazy, każdego dnia walczące przeciw potędze pustyni, rodzą prawdziwe skarby botaniki.
Na moment zapadła między nimi cisza. Isidoro sięgnął po jeden z kubków, zajął myśli gorącem mocnego naparu i intensywnym aromatem przypraw.
— Powiedz mi, Isidoro — odezwał się znów książę. — Co ty widzisz tej nocy? Czy twoje ukochane gwiazdy mówią do ciebie głosami umarłych?
Isidoro się zamyślił. Serafin nie był obdarzony mocą widzenia przyszłości, był jednak obdarzony mocą większą niż którykolwiek z żyjących tu obecnie magów, w parze z nią zaś szło zrozumienie arkanów wychodzące daleko poza podręcznikową wiedzę. W przestrzeni pomiędzy unikalnym darem Isidoro i rozległym doświadczeniem Serafina, znajdowali odpowiedzi na wszystkie pytania.
— Sam nie wiem. Moja moc związana jest z przyszłością, ale dzisiejsza noc brzmi głosami pochodzącymi z przeszłości. Z drugiej strony przyszłość determinowana jest przez to, co już minęło. Echa dawnych wydarzeń nadal brzmią wyraźnie, tworzą fundament tego, co tak dobrze znamy.
Serafin zmrużył oczy, słuchając i swym milczeniem zachęcając, by Isidoro mówił dalej. Książę potrafił być bezlitosny, a jego słowa trafiały w czułe punkty równie precyzyjnie, co jego mordercze zaklęcia, potrafił jednak też stworzyć bezpieczne sanktuarium, gdzie nie było tematu, którego nie dało się poruszyć. Jeśli, oczywiście, tylko tego chciał.
— Gwiazdy mówią mi, że jestem w odpowiednim miejscu. Ty i ja jesteśmy tam, gdzie powinniśmy być — przyznał.
— Obaj zdążyliśmy się już nauczyć, że bycie w odpowiednim miejscu wcale nie oznacza, że można odetchnąć z ulgą i oddać się lenistwu.
Isidoro skinął powoli głową, bezwiednie odkładając kubek. Jego spojrzenie znów uciekło w stronę firmamentu, barwiąc się niepewnością.
— Czeka nas wielka i głęboka strata. Ale dzięki niej zyskamy jeszcze więcej. Więcej, niż komukolwiek by się śniło.
Serafin uniósł brew, po chwili uśmiechnął się lekko.
— Każda potęga ma swoją cenę i skoro więcej zyskamy, jestem skłonny ją zapłacić. Powiedz mi, Isidoro, co takiego stracimy i co zyskamy?
— Nie tylko my — powiedział Isidoro. — Cała Sallandira.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz