31 października 2025

Od Ignisa – Halloween

Minął miesiąc, odkąd wyrwał się z zimnej trumny, jaką był dom jego rodziców, lecz dla Ignisa wydarzyło się to jakby wieki temu, w innym życiu. Nie potrafił sobie już wyobrazić czasów, gdy czas przeciekał mu przez palce, bezsensownie trwoniony na niepotrzebną, nieinteresującą go naukę, jak jego zdanie w niczym się nie liczyło, i jak inni decydowali o jego przyszłości. Przebywanie w domu pana Macleoda było niczym haust świeżego powietrza i Ignis nie wyobrażał sobie już powrotu.
Drewniany dom wtulony w skraj lasu, otoczony ogrodem, oddalony od miasta i cywilizacji, stał się jego ostoją i bezpieczną przystanią, oferującą ciepło i spokój, dającą mu siłę, by podążał za marzeniami. Ignis bardzo szybko wziął się za ich realizację, popełniając błąd za błędem, lecz pan Macleod nie ganił go i nie oceniał. Trwał u jego boku, wciąż ucząc, już nie tylko muzyki, dawał dach nad głową i poczucie, że cokolwiek Ignis nie postanowi, w żadnej ze swych walk nie będzie sam.
Noc Halloween wezbrała ciszą wilgotnych mgieł skradających się od strony lasu, podstępnie otaczających dom pana Macleoda i odcinających go od reszty świata. Lecz wewnątrz wciąż panowało to rozświetlone światłem świec ciepło, a atmosfera nie miała w sobie wiele grozy. Do czasu.
— Halloween to noc, w której zasłona między światami staje się cieńsza — zaczął pan Macleod, gdy siedzieli wieczorem przy stole, a Ignis powoli wstawał, by sprzątnąć po kolacji. — Ludzie opowiadają sobie historie o duchach i straszydłach.
— Chyba nigdy nie obchodziłem w ten sposób Halloween — przyznał genashi, zgarniając puste talerze, zostawiając tylko nieodzowny dzbanek z herbatą i dwa kubki.
— Dzisiaj będziesz miał na to szanse, pozwolę sobie jednak wprowadzić małe urozmaicenie.
Ignis odkręcił kran, zgarnął gąbkę i płyn, by uporać się z okruchami i resztkami masła.
— Jakie?
— Przyjdź do salonu, a sam się przekonasz.
Młody muzyk parsknął śmiechem, szybko skończył ze zmywaniem i już po chwili dołączał do swojego nauczyciela.
Oczywiście, że salon w domu pana Macleoda musiał odróżniać się od innych – jego centralną częścią nie był telewizor ani szeroka kanapa, nie był to stół i otaczające go krzesła, ale fortepian, stary i ciężki, bez grama kurzu i codziennie używany. Ignis z zaciekawieniem popatrzył na ustawiony zaraz obok sprzęt.
— To jakiś projektor?
Pan Macleod poprawił cienką, pałąkowatą nóżkę, wycelował urządzenie w wiszący na przeciwległej ścianie, improwizowany ekran z prześcieradła.
— Znalazłem kiedyś na pchlim targu, razem z całą skrzynką starych filmów, głównie zapomnianych horrorów z czasów, gdy strach budowano cieniem i sugestią, a nie głośnym trzaskiem albo krzykiem.
Ignis uniósł brew, spojrzał na montowaną właśnie szpulę filmu. Nie tego spodziewał się po halloweenowym wieczorze.
— Będziemy zgadywać, co mówią? — spytał, obchodząc projektor, by sięgnąć stojącego nieopodal pudła z resztą filmów. Wyłowił kolejną szpulę, obrócił ją w dłoniach.
— Poniekąd — pan Macleod skończył montować taśmę, zerknął na Ignisa. — Ty nadasz aktorom kwestie, lecz nie słowami. Tak, jak w dawnych czasach muzyk grał ścieżkę dźwiękową niemego filmu, tak ty teraz zrobisz to samo. Zaimprowizujesz nam muzykę tak, by oddać ducha tej przerażającej historii.
Ignisowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zaraz usiadł do klawiatury, a oczy rozbłysły podnieceniem na to nowe wyzwanie. Zdarzało mu się improwizować z panem Macleodem, ale ścieżki dźwiękowej do filmu grozy jeszcze nigdy nie próbował zagrać.
— Zobaczymy, jak mi pójdzie.
Ostatnie poprawki, pan Macleod przygasił światła, a potem projektor ruszył, terkocząc cicho, na ekranie zaś pojawiły się pierwsze klatki filmu.
Czarno-biały obraz, pełen zakłóceń i rys, przeskakujący od czasu do czasu, przedstawiał kobietę w długiej, białej szacie, idącą ostrożnie zamkowymi korytarzami, przyświecającą sobie trzymanym w dłoni kandelabrem. Blask świec prześwietlał nieco klatki, nie rzucał jednak dość światła, by wydobyć z załomów wszystkie szczegóły. Każdy krok sprawiał, że otaczające nieznajomą cienie poruszały się i tańczyły, osaczając samotną i bezbronną postać.
Dłonie Ignisa poruszyły się na klawiaturze, odnajdując pierwsze akordy, ciche i powolne, niczym kroki nieznajomej, niczym czający się wśród cieni strach. Wysokie, niemal krystaliczne nuty, kapały w ciszy salonu, tworząc melodię kruchą i niepewną. Była w niej samotność kobiety, ale też ciekawość, pchająca ją w głąb mrocznych korytarzy.
Na ekranie, tuż za plecami bohaterki, ciemność zgęstniała, oderwała się od chłodu kamienia, podpełzła bliżej. Nienaturalnie długi, poskręcany cień, niczym coś kalekiego i połamanego, kuśtykał krok w krok za kobietą, tym samym rytmem. Palce Ignisa na moment zgubiły melodię, ta jednak zaraz powróciła – prawa ręka wciąż utrzymywała krótki motyw muzyczny, który Ignis nadał nieznajomej, lecz w akompaniamencie ozwał się jego mroczny odpowiednik. Dźwięk był niczym pomruk, jak wibracja przechodząca przez podłogę, odbijająca się echem wśród zamkowych korytarzy. Lekki dysonans, tak niepokojący, że dreszcz przebiegał po plecach, gdy muzyka zmieniała się w zmaterializowane zagrożenie.
Kobieta musiała to poczuć. Przystanęła, odwróciła się, lecz wtem cień zniknął, jakby nigdy go nie było, wtopiwszy się na powrót w ścianę. Ignis na moment wyciszył akompaniament, a nagła pustka w melodii wcale nie uspokajała. Może wręcz przeciwnie, bo oto motyw muzyczny głównej bohaterki, naznaczony ciekawością, brzmiał jak ledwie utrzymywane kłamstwo, a w każdej pauzie, w każdym zawahaniu, czaiła się obietnica powrotu narastającej ciemności.
Pan Macleod stał w kącie pokoju, opierając się o wysoki fotel, a jego spojrzenie nie uciekało w stronę filmu, lecz skupiało się w całości na sylwetce jego ucznia. Mężczyzna uśmiechał się lekko, widząc absolutne skupienie w lśniących wewnętrznym żarem oczach.
Tymczasem zaś kobieta na ekranie zrozumiała, że oto jest w pułapce i zaczęła biec. Palce Ignisa podążyły zaraz za nią, gwałtowne stacatto brzmiało niczym spanikowane kroki, gdy bohaterka zbiegała w dół po schodach. Kandelabr zatrząsł się, dźwięki piętrzyły się, tworząc ścianę muzycznej paniki, rosnącą z każdą sekundą. Gonitwa, desperacka ucieczka przed niewidzialnym zagrożeniem, wprost w nieznane, równie groźne i przerażające.
Wtem kobieta dopadła jakiejś komnaty. Wbiegła do środka, ostatkiem sił zatrzasnęła za sobą drzwi, zamknęła je ciężką, metalową sztabą. Muzyka urwała się gwałtownie, dłonie zawisły nad klawiaturą pozwalając, by w pokoju zapanowała cisza. Nabrzmiała napięciem i oczekiwaniem, zdawała się puchnąć do nadnaturalnych rozmiarów, niczym ciało jakiejś bestii. Napięcie rosło i rosło, kobieta drżała, jej dłonie zaciskały się na drewnie, coraz mocniej i mocniej, aż w końcu…
Pyknęło, strzeliło, ekran znów zalśnił bielą, a film zniknął, urwał się tuż przed końcem historii. Ignis drgnął na siedzisku, mimowolnie brzdąknął przypadkowy akord, wyrwany gwałtownie ze swojego transu. Odwrócił się do swego nauczyciela, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
— Mamy więcej takich filmów?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz